Kara — nie zemsta/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Kara — nie zemsta
Podtytuł Akt trzeci
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Aurora i Margrabia.
Aurora.

Mówiłam prawdę, markizie.

Margrabia.

Uwierzyć temu nie mogę.
Miéj baczność, czy kto nie słucha
I rozważ dobrze, co mówisz.

Aurora.

By rady twojéj zasięgnąć
Odkryłam tobie tę zbrodnię.

Margrabia.

Jak mogłaś więc Fryderyka,
Z Kasandrą widzieć?

Aurora.

Posłuchaj.
Wyznaję, żem ja hrabiego
Kochała, choć stał się dla mnie
Podlejszy niż Grek Ulises.
Uczucie z laty wzrastało.
Gdy jechał po swą macochę,
Przysięgał, że mnie zaślubi;
Lecz wrócił z drogi tak smutny,
Że gdy mu książę przypomniał
Nasz projekt — stale odmówił,
Tłómacząc zdradę zazdrością,

Przez ciebie w nim rozbudzoną.
Że zazdrość, mówią, jest bodźcem
Miłości, więc przyjmowałam
Zabiegi twoje, Karlosie;
Lecz serce miłości próżne
Ma twardość dyamentu, któréj
Zazdrości jad nie przegryza.
Pragnęłam znaleźć przyczynę
Obojętności hrabiego
I takiéj dla mnie pogardy.
Ma zazdrość wzrok ostrowidza,
Co mury przenikać umie;
Zbyt długo więc nie czekałam!...
Kasandry gabinet własny
Z dwu składa się buduarów,
Naprzeciw siebie leżących
I — zamiast obić — lustrami
Pokrytych kryształowemi.
Gdym dziś do drugiéj komnaty
Wstąpiła, w lustrach przed sobą
Spostrzegłam widok okropny,
Jak z ust Kasandry Fryderyk
Róż zbierał żniwo obfite.
Zgnębiona widokiem zdrady
Wybiegłam — własną niedolę
I zbrodnią tych opłakując,
Co podczas wyjazdu księcia,
Oddani ślepéj miłości,
Publicznie toną w rozpuście,
Śród nagich Kafrów nieznanéj!...
Zdawało się, że zwierciadło,
Uściski ich odbijając
Zmroczyło blask swych kryształów!...
Lecz miłość moja ciekawie
Śledziła postęp ich hańby,
Więc każdy czyn wiarołomców
Gotowa-m stwierdzić dowodem.
Podobno książę przybywa,
Zwycięztwa laurem uwieńczon,
Odparłszy bronią waleczną
Rzymskiego pasterza wrogów.
Co czynić, poradź, markizie?
By większych nieszczęść uniknąć.

Jeżeli miłość, o któréj
Mówiłeś, jest godną wiary;
Tak jestem dziś nieszczęśliwa,
Że zechcesz może w hrabiego
Pójść ślady i mnie zawiódłszy,
Ferrarę śpiesznie opuścić!...

Margrabia.

Na jednę śmierć niezwalczoną
Lekarstwa nie ma, Auroro.
Proś księcia, by dał mi ciebie,
Pojedziem wnet do Mantui,
Dalecy od niebezpieczeństw.
Jeżeli tygrys, przez łowca
Ze szczeniąt osierocony,
Nie mogąc dziatek odzyskać,
Pod strasznéj boleści wpływem
Na oślep rzuca się w morze;
Cóż zrobi Achil ferrarski
W obronie czci i honoru?...
Zniewaga taka, Auroro,
Krwią tylko obmyć się może,
Jeżeli wprzód niebe samo
Rozpusty ich nie ukarze,
Na takich olbrzymów hańby
Zsyłając żywe pioruny!...
Czy zechcesz przyjąć mą radę?

Aurora.

Myśl moja, w trwodze spowita,
Przyjmuje radę z ust twoich.

Margrabia.

Ten kryształ, w któryś spojrzała,
Zostanie dla nowéj Cyrcy
Meduzy straszném zwierciadłem.




SCENA  II.
Ciż sami. — Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

Co mówisz?... więc nie pozwolił,
Na swoje wyjść nam spotkanie?...

Batin.

Zaledwie książę pan spostrzegł
Granice swe upragnione,
Gdy świtę swą opuściwszy,
Na koniu przodem pośpieszył;
Nie mogąc dłużéj hamować
Pragnienia twego widoku.
A chociaż do księżnéj także
Zatęsknił, lecz miłość jego
Dla ciebie — wszystko przewyższa!...
Tyś słońcem oczu książęcia,
Więc ciemność czteromiesięczna
Wywiodła go z cierpliwości!...
Ty, hrabio, wjazd tryumfalny
Przygotuj, gdyż wojska jego
Przybędą z mnóstwem trofeów.

Fryderyk (spostrzega Aurorę).

Aurora zawsze w mych oczach
Z markizem?

Aurora.

Zręczna uwaga!...

Fryderyk.

Dlaczegóż głosem tak zimnym
Na skargę mą odpowiadasz?

Aurora.

I zkądże cud ten, że markiz
Na przykrość dziś cię naraża?...
Tyś chyba nagle się ocknął
Po drzemce czteromiesięcznej!...

Margrabia.

Ja nie wiem, hrabio, i nigdym
Nie wiedział o tych uczuciach,
Z jakiemi dziś występujesz.
Aurorę-m kochał, nie wiedząc,
Że miałem współzawodnika
I że rywalem mym hrabia,
Któremu wszędziebym pragnął
Ustąpić... okrom miłości...
Ja-m nigdy nie widział pana
U stóp jéj, a dziś wymagasz,
Bym ja ustąpił... o słusznie!

Jéj cnoty przy twoim boku
Zyskają więcéj niż przy mnie!

(Wychodzi.)



SCENA  III.
Aurora, Fryderyk i Batin.
Aurora (do Fryderyka).

Co myślisz, zrozumieć trudno!
Szaleństwo chyba nie miłość
Do tego zmusza cię kroku!
Wszak tyle razy widziałeś,
Jak markiz rozmawiał ze mną
Od chwili smutku twojego,
A nawet długo i potem,
A nigdyś na mnie nie spojrzał,
Nie przyszedł pomówić ze mną;
A dziś, gdy hymen mię czeka
Przybywasz zbrojny zazdrością?
To dziwne, hrabio! Wiédz o tém,
Że raczéj umrę, niż kiedy
Uwierzę w to, co udajesz.
O! powróć do smutków swoich,
Spokojem uwodź pozornym,
Twa wzgarda bardzo głęboko
W méj duszy się zagnieździła!...
Przestałeś już istnieć dla mnie,
O kłamco... niech cię Bóg strzeże.
Zapóźno.. moja osoba
Być twoją już dziś nie może!

(Wychodzi.)
Batin.

Coś zrobił?...

Fryderyk.

Nie wiem, na honor!

Batin.

Podobnyś do Tyberyusza
Cesarza, który skazawszy
Swą żonę na śmierć, po kaźni
Polecił, siedząc przy uczcie,
Zawołać żonę do stołu.

Mesala, pewien Rzymianin,
Zapomniał swego nazwiska!

Fryderyk.

A ja — że jestem człowiekiem!...

Batin.

Przywodzisz mi téż na pamięć
Wieśniaka, który w dwa lata
Po ślubie, rzekł do małżonki:
„Masz czarne oczy, senioro“?

Fryderyk.

Batinie, straszna ma rozpacz
Zda mi się, że zmysły stracę!

Batin.

Podobnyś do Biskajczyka,
Co muła w uździe zostawił,
A widząc, że mimo pieszczot
Zgłodniałe zwierzę jeść nie chce,
Końskiego prosił Galena,
By zechciał zbadać pacyenta.
Ten widząc muła z wędzidłem
Wyprosił wnet Biskajczyka
I ściągnął uzdę mułowi.
Gdy wrócił pan, w całym żłobie
Nie było ani ździebełka;
A nawet muł, zjadłszy słomę,
Zgłodniały wziął się do żłobu!
— Na Boga — wołał Biskajczyk,
Doktorów nie chcę!... Już odtąd
Ja z mułem będziemy zawsze
Zasięgać rady u pana!...
Jak nazwać tę uzdę, która
Jeść tobie teraz nie daje?
I jeśli lekarz być może,
Dlaczego wzdragasz się jeszcze?

Fryderyk.

Ja-m stracił świadomość siebie:

Batin.

Więc zostaw owies w spokoju
I więcéj o tém nic nie mów.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Lukrecya.
Kasandra.

Przybywa już?

Lukrecya.

Tak, senioro.

Kasandra.

Tak śpiesznie?

Lukrecya.

Żeby cię ujrzeć,
Swą świtę całą zostawił.

Kasandra.

O! nie wierz temu — co do mnie
To chętniéj śmierć-bym ujrzała!

(Po odejściu służącéj mówią do siebie półgłosem.)

Więc, hrabio, przybywa wreszcie
Mój władca, pan...

Fryderyk.

Tak, senioro!
Podobno jest niedaleko.
Objawia dobrze swą miłość!...

Kasandra.

Umieram!... kiedy pomyślę,
Że odtąd już się nie będziem
Widywać.

Fryderyk.

Ha! śmierć-by nawet
Nie była dla méj miłości
Tak straszna, jak powrót księcia.

Kasandra.

O hrabio, ja zmysły tracę!...

Fryderyk.

Ja dawno swoje straciłem!

Kasandra.

Nie czuję duszy...

Fryderyk.

Ja życia...

Kasandra.

I cóż nam zostaje?

Fryderyk.

Umrzeć!

Kasandra.

Więc innych lekarstw...

Fryderyk.

Już nie ma;
Bo gdy mi los ciebie wydrze,
I pocóż istnieć-bym pragnął?

Kasandra.

Utracisz mię więc dlatego?

Fryderyk.

Od dziś już udawać będę
Uczucie dla Aurory,
Jéj ręki nawet zażądam
Od księcia, aby odwrócić
Domysły, gdyż wiem z pewnością,
Że nas w pałacu szpiegują.

Kasandra.

Ha! piekło... zazdrość nie starczy?!...
Poślubić ją?... tyś szalony!...

Fryderyk.

Nasz wspólny los mię do tego
Przymusza...

Kasandra.

Na rany Boga,
Ty się dziś naigrawasz ze mnie!...
Gdy byłeś przyczyną pierwszą
Mych zgryzot. O! wszystko raczéj
Wyjawię (nie znasz mię jeszcze!) —
Twą zbrodnię i moję zdradę.

Fryderyk.

Senioro, zakończmy o tém.
Słuchają nas.

Kasandra.

Nie dbam wcale!
Niech tysiąc razy wprzód zginę,
Niż w związki ty wejdziesz ślubne.




SCENA  VI.
Ciż sami. — Floro, Febo, Ricardo, Albano, Lucindo, późniéj Książę w świetnéj zbroi.
Ricardo (do księcia).

Wyjść miano na twe spotkanie.

Książę.

O lepiéj miłość się śpieszy!...

(Do Fryderyka.)

Ojcowska miłość, mój synu,
Ten powrót mi ułatwiła.
Znużenie, trud nic nie znaczy,
Gdy śpieszym do drogich sercu!...

(Do Kasandry.)

W uczuciu mojém, senioro,
Jednaki z nim udział bierzesz,
Bo w głębi mojego serca
Masz miejsce przy Fryderyku.

Kasandra.

Krew twoja i jego cnoty
Do łaski téj mają prawo,
Ja-m tylko rada, że wzajem
Ocenić się tak umiecie.

Książę.

Miłością równo was darzę.
Fryderyk umiał tak mądrze
Kierować okrętem państwa,
Że znikąd skargi nie słyszę.
Przyznaję, śród szczęku broni,
Wątpiłem, czy będzie z niego
Senator tak doskonały!...
Już wróg rzymskiego pasterza,
Z pomocą Boga rozbity,
Czcić musi go w mojéj szpadzie!
Gdym dłoń papieża całował,
Rzym, patrząc na me tryumfy,
Hiszpańskim zwał mię Trajanem!
Więc odtąd życia występki
Na cnoty pragnę zamienić,
By kiedyś moje nazwisko,
Jak dziś, szło w parze ze sławą!

Ricardo.

Aurora z markizem śpieszą.




SCENA  VII.
Ciż sami. — Margrabia i Aurora.
Aurora.

Radośnie witam cię panie,
Bo sercem miłości pełném.

Margrabia.

Racz podać dłoń Karlosowi
I miłość jego ocenić.

Książę.

Ramiona moje niech spłacą
Te słodkie długi méj duszy.
Rozłąki bolesnéj chwile,
Ten powrót hojnie nagradza.
Pozwólcie teraz, kochani,
Że spocznę po tylu trudach.
Już późno, jutro się wszyscy
Radości wspólnéj oddamy.




SCENA  VIII.
Batin i Ricardo.
Batin.

Ricardo, druhu...

Ricardo.

Batinie!

Batin.

Jak się tam wojna skończyła?

Ricardo.

Jak słuszność chciała, dla któréj
Obronę niebo zapewnia.
Lombardya uspokojona,
A tłumy wrogów rozbite,
Bo lew kościoła swym rykiem
Wytrącił im oręż z dłoni!
Książęcia imię wsławione,

Więc taka zaszła w nim zmiana,
Że dzisiaj poznać go trudno!
Przepadły damy... wieczerze...
Przygody i pojedynki!
Kasandrę wciąż przypomina
Ją tylko i Fryderyka
Jedynie odtąd uwielbia!
Ot książę świętym już został.

Batin.

Co mówisz?... co opowiadasz!...

Ricardo.

Gdy inni w szczęściu występkom
I pysze lubią hołdować,
A gardząc wszystkiemi — siebie
Wynoszą jak nieśmiertelnych;
Nasz książę wrócił pokorny,
Jak gdyby nawet pogardzał
Tryumfu swego laurami.
Zwycięzkie jego sztandary
Próżnością go nie przejęły.

Batin.

Daj Boże, by mimo takie
Przemiany nie stał się w końcu
Podobny Ateńczykowi,
O którym mówią, że prosił
Wenery, aby zmieniła
Kocicę dominikańską,
To znaczy, że czarno-białą[1],
W kobietę. Pewnego razu
Gdy kotka wyfryzowana
Na ganku siedząc, spostrzegła
Zwierzątko, co jak poeci
Papieru jest niszczycielem;
Piorunem wpada na szczury
Dowodząc, że kto z natury
Jest kotem, kotem zostanie.
Kto psem jest — psem zostać musi,
In saeoula saeculorum!

Ricardo.

Obawa płonna, że książę

Do szaleństw dawnych powróci,
Tém więcéj, gdy ma się z dziećmi
Połączyć, które małemi
Umieją czesać rączkami
Kędziory lwów najdumniejszych!

Batin.

Rad będę wielce, jeżeli
To prawda.

Ricardo.

Bądź zdrów, Batinie!

Batin.

Gdzie idziesz?

Ricardo.

Fabia mię czeka.




SCENA  IX.
Książę wchodząc z papierem w ręku. — Batin.
Książę.

Czy jest tu kto z mojéj służby?

Batin.

I owszem... najpokorniejszy...

Książę.

A! Batin!

Batin.

Bóg z tobą. Zdrowyś?
Daj rękę.

Książę.

Co ty tu robisz?

Batin.

Słuchałem, jak Ricard cuda
O czynach twych rozpowiadał.
Kronikarz dzielny w Hektora
Zamienił cię italskiego.

Książę.

A cóż tam rządy hrabiego,
Gdy w kraju księcia nie było?

Batin.

Zapewniam, że syn twój, książę,
Czynami pokojowemi
Tryumfom ojca wyrównał.

Książę.

Z Kasandrą żyli przyjaźnie?

Batin.

Śmiem twierdzić, że nigdy w świecie
Nie było pewnie macochy
Łaskawéj tak dla pasierba;
Rozumna, cnotliwa, święta!...

Książę.

Że z hrabią żyje w harmonii,
To droga dla mnie wiadomość.
Fryderyk ma i szacunek
I miłość moję. Widziałem,
Jak smutny był, gdym wyjeżdżał.
Szczęśliwym, skoro Kasandra
Umiała tak być roztropną,
Że spokój w domu panował.
Ja-m o to z głębi méj duszy
Do Boga modlił się zawsze.
Dziś dom mój dwu zwycięztw świadkiem.
Ja-m jedno odniósł na wojnie,
Kasandra drugie — nad hrabią!
Już ona odtąd mi będzie
Najdroższą w świecie istotą.
Tak wiele dziś jéj zawdzięczam,
Że pragnę raz już na zawsze
Występków pozbyć się dawnych.

Batin.

To cud papieża, seniorze!
Ferrarski książę wyjechał
Rycerzem — a mnichem wraca
I mógłby już kamedułów
Dziś nowy zakon fundować!

Książę.

Chcę, żeby wszyscy poddani
O mojéj zmianie wiedzieli.

Batin.

Dlaczego Wasza Wysokość
Nie śpieszy do wypoczynku?

Książę.

Gdyż wchodząc właśnie na schody,
Papiery te otrzymałem.
W obawie, czy to nie skargi,
Chcę zaraz, nie tracąc czasu,

Z ich treścią poznać się bliżéj.
Samego zostaw mię, proszę,
Monarcha powinien zawsze
Wypełniać swój obowiązek.

Batin.

Niebiosa niechaj nagrodzą
Tych władców, którzy o dobro
Publiczne dbają! Bodajby
Twéj broni blask nie opuszczał,
A sławę przejęły wieki!




SCENA  X.
Książę sam.

Zobaczmy.

(Czyta.)

„Jan Eustachy,
Ogrodnik pałaców księcia,
Sadzący kwiaty i zioła,
Aż sześciu synów posiada,
Dla starszych dwu błagam“...
Dosyć!
Hojniejszym trzeba być w łaskach.

(Czyta.)

„Lucinda, żona Arnalda,
Została wdową“... téż prosi.

(Czyta.)

„Albano, rezydent dawny“...
Téż prosi.

(Czyta.)

„Juliusz Kamilo
Był więźniem, gdyż“... Styl jednaki.

(Czyta.)

„Saint Garmain, panna szanowna“.
Szanowna... a więc ma wszystko,
I męża tylko jéj braknie.
Ten list z pieczęcią — mi oddał
Ubogi... bardzo zmieszany
I prosił, bym go strzegł pilnie.

(Czyta.)

„Nad domem swym czuwaj, panie,

Bo hrabia i księżna pani
Po twoim wyjeździe z domu“...
Przeczucia mię nie zawiodły —
Źle rządzić będą... zobaczmy...

(Czyta.)

„Splamili twą cześć i łoże“...
Gdzież człowiek z duszą tak silną,
Co grom-by taki znieść zdołał!

(Czyta.)

„Jeżeli udawać umiesz,
Wzrok własny powié ci o tém“.
Co to jest?.. co-m ja przeczytał?
Odpowiedz, karto bezduszna!...
Czy wiesz ty, że ja-m jest ojcem
Człowieka, którego mienisz
Honoru mojego zdrajcą!...
Ty kłamiesz... to być nie może!...
Kasandra-by mię zhańbiła!...
Wszak hrabia moim jest synem!...
Lecz papier nie odpowiada!...
On mężem... ona kobietą!...
O liście podły, okrutny,
Zapytasz, dlaczego nie wiem,
Że nie ma zbrodni, któréjby
Ułomny człowiek nie spełnił;
Wszak Natan raził przekleństwem
Dawida... zrobię to samo!...
Fryderyk jest Absalonem,
Ta kara cięższa jest dla mnie.
O nieba! tamte kobiety
Wszak były faworytkami;
Kasandra żoną jest moją!..
To kara za mą rozpustę,
Za grzechy mojéj młodości!...
O synu, zdrajco! czy prawda,
Co mówią, bo nie pojmuję,
By człowiek z człeka zrodzony
Mógł taką popełnić zbrodnię!...
Lecz jeśli mię znieważyłeś,
To chciałbym, zabiwszy ciebie
Wnet wskrzesić, żeby cię można
Po tyle razy mordować,
Dopóki z martwych-byś wstawał.

Potworność!... Zbrodnia ohydna!...
Więc nawet ojciec synowi
Zaufać teraz nie może!
Jak poznać prawdę, bo świadków
Ku hańbie swéj brać nie mogę!
Tak-bym jéj nawet nie doszedł.
Któż śmiałby prawdę tak podłą
Swojemu wyznawać księciu!
Lecz karać — to nie jest mścić się.
Kto karze, ten się już nie mści.
Wyjawiać tego nie trzeba,
Co zawsze hańbę przynosi!...




SCENA  XI.
Fryderyk, Książę.
Fryderyk.

Gdym spostrzegł, że nie spoczywasz,
Przybyłem...

Książę.

Niech cię Bóg strzeże.

Fryderyk.

O jednę prosić cię łaskę.

Książę.

Nim wyznasz prośbę, wiedz o tém,
Że pragnę zrobić, co zechcesz.

Fryderyk.

Gdyś, ojcze, wyrzekł niedawno,
Że moje z Aurorą śluby
Są twego serca pragnieniem,
Przystałem chętnie, lecz późniéj,
Zazdrością powodowany,
Nie mogłem spełnić twéj woli.
Dziś jednak już przeświadczony
O prawdzie — dałem Aurorze
Me słowo, że ją zaślubię,
Jeżeli zgodzisz się na to.
Więc proszę o nią i błagam.

Książę.

Nie mogłeś sprawić mi większéj
Radości, lecz pozwól jeszcze

Twą matkę uprzedzić o tém,
I jéj téż równie wypada
Poprosić o pozwolenie!...

Fryderyk.

Gdy krew nas wcale nie łączy,
To pocóż mam Jéj Wysokość
O ślubie moim uprzedzać?...

Książę.

Choć związek krwi was nie łączy,
Kasandra matką jest twoją.

Fryderyk.

O, matka moja Laurencya,
Już dawno w grobie spoczywa!...

Książę.

Choć nie chcesz jéj tak nazywać,
Jednakże po mym wyjeździe,
Żyliście, ku memu szczęściu,
W wielkiéj ze sobą harmonii.

Fryderyk.

To tylko Bóg wiedzieć może!...
Ze skargą źle się wybieram,
Bo czcisz ją i sprawiedliwie;
Lecz jeśli była dla wszystkich
Aniołem — wcale nie dla mnie!...

Książę.

Żałuję, że jestem w błędzie.
Mówiono, żeś od Kasandry
Największych doświadczał względów?

Fryderyk.

To darzy mię swoją łaską,
To znów się stara okazać,
Że dziecka innéj niewiasty
Nie można synem nazywać.

Książę.

Masz słuszność i wierzę temu,
A jednak pragnąłbym bardzo,
By więcéj niż mnie samego
Kochała ciebie... dla zgody...
Idź z Bogiem...

Fryderyk.

Niech cię Bóg strzeże.

(Wychodzi.)



SCENA  XII.
Książę.

I jak ja mogłem spoglądać
W twą podłą twarz, nikczemniku!
Co za ton, swobody pełen,
Zdradziecka chytrość w téj prośbie
O rękę krewnéj Aurory,
By nawet cień podejrzenia
Od ojca swego odwrócić!...
I jakże wymowna dla mnie
Ta skarga przeciw Kasandrze,
Na przykre z nim wychodzenie.
Gdy zdradnie mniema, że milczy,
Okrzykiem jest to milczenie!...
Nie lubi nazywać matką
Kasandry... słusznie... bo przecież
Ta czuła ojca małżonka
Kochanką syna — nie matką!...
Lecz jakim sposobem wierzę
Z łatwością zbrodni tak strasznéj?!
Czy zdrady téj wróg hrabiego
Nie uknuł przez żądzę zemsty?...
Bo znając charakter księcia
Mógł liczyć na podstęp zdradny...
Szalona ma łatwowierność!...




SCENA  XIII.
Kasandra, Aurora, Książę.
Aurora.

Od ciebie teraz, senioro,
Zależy nić mego życia.

Kasandra.

Twój wybór piękny, Auroro,
Jest godny twego rozumu.

Aurora.

Lecz oto książę...

Kasandra.

Seniorze,
Ty czuwasz?...

Książę.

Państwu mojemu
Winienem trochę méj pracy,
Choć zresztą papier ten świadczy,
Że hrabia i ty, Kasandro,
Ster rządu dzielnie trzymacie.
Ze wszystkich stron zasłużone
Pochwały was spotykają.

Kasandra.

Hrabiemu, lecz nie Kasandrze,
Ten honor słusznie należy
I można rzec bez przesady,
Że dzielność jego jest wielka,
Swą wyższość wszędzie zaznacza,
Jest równie dzielnym jak mądrym,
Podobien ojcu swojemu!...

Książę.

O wiem, iż tak umiał wszędzie
Swojego ojca zastąpić,
Żeś za mnie brała go zawsze...
Wdzięcznością płacę ci za to!...

Kasandra.

Seniorze, nową téż prośbę
Przynoszę ci od Aurory.
O rękę jéj Karlos prosi,
A ona chce tego związku.

Książę.

Niestety, markiz się spóźnia,
W téj chwili hrabia ztąd wyszedł
I prosił mię o jéj rękę.

Kasandra.

Aurory hrabia mógł żądać?!

Książę.

Tak pani.

Kasandra.

Hrabia?...

Książę.

W istocie!

Kasandra.

Gdy książę mówi — chcę wierzyć.

Książę.

Przyjąłem prośbę hrabiego
I jutro ślub się odbędzie.

Kasandra.

Aurory wola się spełni.

Aurora.

O racz mi wybaczyć, książę,
Lecz hrabia moim nie będzie...

Książę.

Co słyszę?... wybór nie trudny,
Czyż hrabia swoją dzielnością,
Rozumem i zaletami
Nie stoi po nad markizem?...

Aurora.

Być może... Gdy go kochałam,
On mną pogardzał, seniorze;
Więc dzisiaj, gdy on mię kocha,
Ja znów nim gardzę z kolei.

Książę.

Zrób to dla mnie nie dla niego.

Aurora.

Iść za mąż trzeba z miłości,
A ja nie kocham hrabiego.

Książę.

To dziwne!...

Kasandra.

Lecz sprawiedliwe
Jakkolwiek mówi zbyt śmiało!

Książę.

I owszem, ślub ten nastąpi,
Chociażby i pod przymusem.

Kasandra.

Swéj władzy nie nadużywaj.
Wszak miłość jest kwiatem gustu,
Przymusu znosić nie może.

(Na stronie.)

O już się teraz, Kasandro,
Przesycił tobą ten zdrajca.

(Aurora i Książę wychodzą.)



SCENA  XIV.
Kasandra i Fryderyk (w głębi Książę ukryty).
Fryderyk.

Nie było tu mego ojca?...

Kasandra.

Z bezczelnym spokojem, zdrajco,
Śmiesz księciu spoglądać w oczy
I żądasz odeń Aurory?

Fryderyk.

Milczenie!... Zgubisz nas, pani!...

Kasandra.

Ja nie znam trwogi, nędzniku!...

Fryderyk.

Co czynisz?... głos twój rozbrzmiewa!...

Książę (zbliżając się na stronie).

Dowody znaleźć tu muszę;
Ztąd łatwo słyszeć ich mowę.

Fryderyk.

Lecz, pani, hamuj się, proszę,
O swojéj pomyśl godności.

Kasandra.

O! jestże człowiek tak podły,
By mógł porzucić kobietę,
Honoru ją pozbawiwszy!

Fryderyk.

Nie jestem jeszcze żonaty.
Pragnąłem upewnić księcia
I żywot nasz zabezpieczyć.
Czyż możem tak żyć, Kasandro?...
Wszak książę nie jest człowiekiem
Z pospólstwa — mógłżeby ścierpieć
Imienia swojego hańbę?...
Już dosyć... zanadto długo
Uczucie nas zaślepiało!...

Kasandra.

O tchórzu podły, nędzniku,
Więc te łzy i te błagania,
Któremi niegdyś porwani
Swój honor poświęciliśmy,

Obecnie zdradą nazywasz?...
Umieram!... zostaw mię, nędzny!...

Książę (na stronie).

Marmurem byłbym słuchając,
Co słyszę... O nieszczęśliwy!
Bez tortur wszystko wyznali.
Bez tortur?... o nie, toć przecie
Tortury ja znieść musiałem.
Już więcéj świadectw nie trzeba,
Ty bądź ich sędzią, honorze.
Podyktuj wyrok i karę,
Lecz karę, zdolną ocalić
Me imię, które w téj sprawie
Byłoby hańbą okryte.
Nikt w świecie wiedzieć nie może,
Że honor mój pokalany.
Pogrzebem wstydu najlepiéj
Jawności jego zapobiedz.
A chociaż zemsta ocali
Mój honor, lecz nie wypada
Obnażać prawdy zgnilizną.

(Wychodzi.)
Kasandra.

O kobiet nieszczęsny rodzie
Mężczyźni podli, bez wiary!...

Fryderyk.

Zapewniam panią, że zrobię
To wszystko, czego zażądasz
I za to honorem ręczę.

Kasandra.

Czy prawda?

Fryderyk.

Tak, niezawodna.

Kasandra.

Niech miłość nasza nie gaśnie.
Twą byłam i jestem twoją.
Ja muszę znaleźć sposobność,
By codzień widzieć się z tobą.

Fryderyk.

Musimy rozejść się teraz.
Pamiętaj, boć to konieczne,
Udawać miłość dla księcia.

Kasandra.

Tak zrobię bez twojéj krzywdy,
Bo czém jest miłość udana?

(Rozchodzą się.)



SCENA  XV.
Aurora i Batin.
Batin.

Słyszałem, piękna Auroro,
Że markiz ma być, czy jest już
Małżonkiem twoim i panem
I że was Mantua czeka.
Przychodzę błagać cię, pani,
Byś mię tam z sobą zabrała.

Aurora.

Cóż znowu, dziwisz mię wielce,
Więc z hrabią rozstać się pragniesz?

Batin.

Pracować wiele, brać mało
To rozkosz, która i mędrca
Zabija lub głupim czyni.
„Dziś daję, jutro odmawiam,
Być może dam ci pojutrze“.
Ja nie znam pana „być może[2]
Lecz to wiem, że nie mógł nigdy.
Prócz tego on opętany
Przez dyabła... nie wiem co myśleć!
To smutny, to znów wesoły,
To mądry, to obłąkany,
I księżna w téj saméj mierze
Nierówna jest i nieznośna.
Gdy wszyscy tak opętani,
Ja jeden mam być szczęśliwy!
I książę, niby spokojny,
Sam z sobą przecież rozmawia,
Podobny będąc człekowi,
Co rzeczy straconéj szuka.

Gdy cały dom tak choruje,
Odjeżdżam z panią najchętniéj.

Aurora.

Jeżeli zgodnie z mem szczęściem
Zostanę żoną Karlosa,
Zabiorę cię, mój Batinie!

Batin.

Całuję sercem twe stopy
I biegnę wnet do markiza.

(Odchodzi.)



SCENA  XVI.
Książę, Aurora.
Książę (nie spostrzegając Aurory).

Honorze, wrogu ty dumny,
Kto pierwszy twe prawa światu
Narzucił? Czemu treść twoja
Z kobietą jest zespolona?
By człowiek najszanowniejszy
Bez winy mógł cię utracić?
Głosiciel praw twych być musiał
Nie mędrcem, lecz barbarzyńcą.
Aurora...

Aurora.

Panie...

Książę.

Wszak księżna
Z markizem chce cię połączyć?...
Przekładam wolę swéj żony
Nad prośbę syna mojego.

Aurora.

Twą sługą jestem i pragnę
Wdzięcznością tę łaskę spłacić.

Książę.

Markiza poproś, by wuja,
Mantui księcia uprzedził.

Aurora.

Wiadomość tak pożądaną,
Zaniosę wnet markizowi.

(Odchodzi.)



SCENA  XVII.
Książę sam.

O nieba! to, co się stanie
W mym domu, karą twą będzie.
Podnieście dłoń swoję boską,
To nie jest zemsta méj hańby.
Ja nie chcę brać jéj na siebie,
Bo toby z krzywdą twą było,
A względem syna — dzikością!...
To tylko kara twa będzie,
Surowość, któréj niebiosa
Wybaczą, bom przy niéj względu
Na siebie nie miał żadnego.
Chcę ojcem być, nie małżonkiem.
I groźna dłoń Przedwiecznego
Na zbrodnią taką bez wstydu
Bez zemsty karę wymierzy!...
Honoru prawa żelazne
Żądają tego niezłomnie,
By jawność kary publiczna
Méj hańby nie podwoiła!
Kasandrze podłéj związałem
Przed chwilą ręce i nogi
I krzyk jéj by stłumić srogi
Szmat pełne usta napchałem!
Gdym rzekł jej: plugawą żonę
Zabije sztylet wspólnika —
Zdrętwiała!... Ha! dreszcz przenika,
Krwi, zemsty, serce spragnione
Znieść może takie męczarnie;
Lecz dziecko zabić... drży ciało...
Pierś dyszy... serce zastyga,
Któż zemstę taką ogarnie...
W źrenicach mi pociemniało...
Obłędu szatan mię ściga...
Drży wola i w ustach słowo,
Jak strumień w północ grudniową
Zamarza!... Myśl śmierci syna
Już lodem krew moję ścina!...
Precz miłość ojca ode mnie!

Szanować — Bóg ojców każe,
A on czci świętéj ołtarze
Obluzgał hańbą nikczemnie!...
Precz miłość, muszę ukarać
Najświętszych praw gwałciciela,
Bo któż mię zapewnić zdoła,
Że dzisiaj skradłszy mi honor,
Po życie jutro nie sięgnie.
Pół setki wszak Artakserkses
Dla mniejszéj zabił przyczyny,
A szpady Daryusza, Bruta,
Torkwata śmiały bez zemsty
Wykonać słuszności prawo!....
Wszak prawo Boga, sumienia,
Tę zbrodnię mu wyrzucają!...
Mam kłamstwo zadać swym oczom?
Czy słuch mię własny zawodzi?
Więc zkądże ta chwiejność... trwoga...
Już idzie... Boże daj siły!...




SCENA  XVIII.
Książę, Fryderyk.
Fryderyk.

W pałacu wieść się rozniosła,
Żeś, ojcze, moję Aurorę
W małżeństwo dał markizowi
I że do Mantui wkrótce
Oboje ztąd wyjeżdżają.

Książę.

Czy to jest prawda, ja nie wiem,
Gdyż woli mojéj dotychczas
Gonzaga nie słyszał jeszcze,
Bo rzeczy stokroć ważniejsze,
Mój umysł trapią w téj chwili.

Fryderyk.

Kto rządzi — ten trosk ma wiele.
W téj chwili cóż cię zajmuje?...

Książę.

Mój synu! Szlachcic ferrarski,
Z innemi zdrajcami społem,

Przeciwko mnie knują spiski.
Kobieta, któréj się zwierzył,
Odkryła mi tajemnicę.
Kto wierzy kobiecie — głupiec!...
Roztropny, kto jéj pochlebia!...
Kazałem przybyć tu zdrajcy,
Pod ważnéj sprawy pozorem.
Gdym w sali téj zamkniętemu
Przypomniał czyny zbrodnicze,
Osłupiał — a ja z łatwością
Do krzesła go przywiązałem
I ciało suknem okryłem,
By ten, kto pierś mu przebije,
Nie widział twarzy nędznika,
Gdyż nie chcę kłócić Italii.
Przybyłeś ty, a więc chętnie
Powierzam ci sprawę całą,
Milczenia się domagając!...
Więc dobądź szpady, mój hrabio,
I odbierz mu nędzne życie.
Ja u drzwi będę pilnował...
Niech staną się me źrenice
Dzielności twojéj świadkami.

Fryderyk.

Czy chcesz doświadczyć mię, panie?
Czy prawda, że ci zbrodniarze
Przeciwko tobie coś knuli?

Książę.

Gdy ojciec czy złe czy dobre
Poleca dziecku wykonać,
Czyż ono sprzeczać się będzie?...
Precz podły... ja sam pobiegnę!...

Fryderyk.

Powstrzymaj szpadę... zaczekaj...
I czegóż miałbym się lękać,
Gdy zbrodniarz jest skrępowany?...
Lecz nie wiem co to ma znaczyć,
Że czuję dziwny ból serca?!

Książę.

Pozostań, nędzny...

Fryderyk.

Już idę...

Wystarcza twe polecenie.
Lecz przebóg...

(Waha się.)
Książę.

Ha, precz nędzniku!

Fryderyk.

Zaczekaj... gdybym tam znalazł
Cezara... w twojéj obronie
Zadałbym tysiąc mu ciosów!...

Książę.

Więc patrzę.

(Fryderyk wychodzi zostawiając drzwi otwarte.)

Idzie... miecz chwyta...
Mój wyrok ten sam wykonał,
Kto wstydu mojego sprawcą!...

(Wołając:)

Héj służba do mnie czemprędzéj
Niech wszyscy w lot się zgromadzą.




SCENA  XIX.
Markiz, Aurora, Batin, Ricardo, reszta osób i Książę.
Książę.

Czy widział kto taką zbrodnię?
Fryderyk zabił Kasandrę,
By razem z nią płód jéj zginął,
Po którym dziedzictwa pragnie.
Niech głowa jego się stoczy,
Monarcha wasz rozkazuje!...

Margrabia.

Kasandrę?

Książę.

Tak, mój markizie!...

Margrabia.

Nie wrócę już do ojczyzny
Aż zbrodzień padnie z méj ręki!...

Książę.

O, patrzcie, z mieczem skrwawionym
Zbój idzie...




SCENA  XX.
Ci sami i Fryderyk ze szpadą w ręku.
Fryderyk.

A to co znaczy?
Odkrywszy głowę człowieka,
Którego zabić kazałeś,
Znalazłem...

Książę.

Milcz! dosyć tego!
Na śmierć z nim.

Margrabia.

Tak, niech umiera!

Fryderyk.

I za co mam zginąć, ojcze?

Książę.

Tam, zdrajco, na sądzie Boga
Przyczynę ci opowiedzą!...

(Wszystkie szpady zwracają się ku Fryderykowi, który cofając się wychodzi.)

Auroro, po tym przykładzie,
Z Karlosem jedź do Mantui.
Zezwalam, gdyż godzien ciebie.

Aurora.

Tak jestem trwogą przejęta,
Że nie wiem co odpowiedzieć...

Batin (na stronie do niéj).

Odpowiedz tak... bo to wszystko
Nie bez przyczyny, Auroro!

Aurora.

Odpowiedź swoję, seniorze,
Udzielę jutro.

Margrabia (wchodząc).

Już koniec,
Fryderyk hrabia nie żyje.

Książę.

W zgryzocie téj oczy pragną
Z Kasandrą razem go ujrzeć.

(Wnoszą dwa ciała.)
Margrabia.

O patrzcie, wszak to jest kara
Bez zemsty.

(Odkrywa ich.)
Książę.

Gdy sprawiedliwość
Wymierza karę... nie mści się.
Krzyk duszy cnota przytłumia,
Zapłacił zbrodnię, spełnioną
Dla spadku po mnie...

Batin.

Tu koniec
Tragedyi: Kara — nie zemsta;
W Italii trwogę rozniósłszy,
Hiszpanii jest dziś przykładem!...



koniec.






  1. Jest-to aluzya do stroju mnichów dominikańskich.
  2. Yo no se quiza quien es;
    Mas se que nunca quizo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.