Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Pewnego dnia, a było to w piętnastym roku życia biednej Blanki, zaszedł wypadek na pozór mało znaczący, który przecież opowiedzieć musimy, bo na całą przyszłość córki Vaubarona wywarł wpływ ogromny. Fryderyk Horner zmuszony był oddalić się z Paryża na całe dwie doby. Oczywiście magnetyczne konzultacye w czasie jego niebytności wcale się odbywać nie mogły. Doktor surowo nakazał Pameli, aby w tym czasie na Blankę uważała i nie opuszczała jej. Zaledwie jednakowoż Fryderyk dom opuścił, jasnowidząca wyszła także, zdawszy, co jej polecono, na sługi. Gdy pana nie było w domu, służący oczywiście mało dbali o rozkazy Pameli. Blanka wkrótce sama w domu pozostała, a uczuwszy pochop do użycia wolności i świeżego powietrza, wzięła na głowę prawie nigdy nie używany kapelusz, zarzuciła szalik na ramiona, wyszła z domu i znalazła się na ulicy.
Z początku uczuła jakby lęk ujrzawszy się samotną na ludnej ulicy i już chciała się wrócić, lecz bojaźliwość ta wkrótce ustąpiła. Blanka przyszła do siebie i szła dalej drogą nie zadając sobie wcale pytania, dokąd idzie i po co.
Po dwugodzinnem błąkaniu się po ulicach, stanęła przypadkiem przed portalem kościoła Panny Maryi. Uczuła jakiś niezrozumiały pociąg, który nigdy zadowolić nie mogła idąc z Hornerem, który szyderstwem zbywał jej natręctwo, jeżli kiedykolwiek objawiła chęć wstąpienia do świątyni. Teraz atoli była samą i mogła uczynić, co się jej podobało.
Podszedłszy ku bramie kościelnej oglądnęła się, lecz widząc ludzi, którzy wyłącznie tylko sobą zajęci byli, nabrała odwagi i weszła do środka. Nic nie zdoła oddać uczucia biednej Blanki, jakie nią opanowało, gdy ujrzała wnętrze tej bazyliki i odetchnęła tą wonią kadzidła napełnioną atmosferą kościelną. W kościele nie było nikogo. Tu i ówdzie gorzały lampy na ołtarzach, a przez barwne szyby okien przebijało się światło słoneczne, tajemniczo rozświecające półcień, jaki wnętrze świątyni zalegał.
Blanka była upojona. Uczucie nie do opisania zrodziło się w jej sercu, oczy zwilżyły się łzami. Uklękła pomimo woli i pochyliła głowę. Zasłoniwszy twarz rękoma, chciała się modlić, ale nie umiała. Nadaremnie usiłowała odnaleść w pamięci słowa modlitwy. Instynktowo odczuwała obecność niewidomej, wszechmocnej istoty. Chciała się do niej zwrócić, lecz była w niepewności, czyli do Pana albo do ojca ma zwrócić uczucia i myśli. Blanka milczała, obawiała się bowiem obrazić Boga niestosownemi słowy i tylko jej serce biło potężnie.
W końcu atoli uspokoiła się. Z czasów dziecięctwa przyszły jej na myśl słowa, których od matki nauczyła się:
— Boże mój! Oddaję w ręce Twoje przenajświętsze duszę, ciało i serce moje!
Blanka zrobiła pierwszy krok do poznania Boga. Nie wiedziała wprawdzie, co jest religia, ale Bóg sam objawił się jej duszy. Wyszedłszy z kościoła, szła brzegiem Sekwany i wiedziona dziecięcą ciekawością przeglądała wystawy kupców, którzy stare malowidła, książki i t. p. mieli do sprzedania. Nagle zadrżała ujrzawszy w dziale książek po dziesięć sous sprzedawanych jakiś stary, podarty egzemplarz w formie dużej ósemki. Można, było poznać, że ta książka była kiedyś bardzo pięknie oprawiona, bo na wierzchniej okładce można było rozpoznać złotem wybitą tarczę herbową.
Blanka wzięła książkę do ręki i otworzyła. Na pierwszej stronnicy umieszczony był napis.
— Pismo święte.
Poczęła obracać kartki i przypatrywała się stalorytom. Natychmiast przypomniała sobie że tę książkę nie po raz pierwszy w życiu widziała. Przypomniała sobie, że w latach młodości dziecięcej, prawie codziennie zachwycały ją obrazki, w tej książce umieszczone.
Blanka nie myliła się wcale.
Przypadek, ów potężny deus ex machina ludzkich losów, oddał jej rzeczywiście w ręce ową biblią, którą przed dwunastoma, laty po śmierci Marty i uwięzieniu Vaubarona na publicznej licytacyi sprzedano. Blanka uczuła niepohamowaną żądzę posiadania tej książki. Zapytała kupca o cenę.
— Aj panienko! — odpowiedział zapytany — zdaje się, że nie umiesz czytać. Czyż nie widzisz, że ta książka leży w dziale po dziesięć sous?
Młoda dziewczyna aż zadrżała z radości, bo właśnie owe dziesięć sous były w jej posiadaniu. Pewnego dnia znalazła je była w piasku na podwórzu i chciała oddać Hornerowi, lecz doktor nie przyjął podanej sobie monety i rzekł:
— Możesz to zatrzymać dla siebie.
Córka Vaubarona dobyła z kieszeni dziesięć sous, co stanowiło cały jej majątek i wręczyła pieniądze antykwarzowi. Potem ukryła książkę pod szalem i myślała:
— Mój Boże! Co za szczęście, żem dziś z domu wyszła.
Jakkolwiek wcale jeszcze nie było późno, zaniechała Blanka dalszej przechadzki po ulicach Paryża i pospieszyła do domu, aby czemprędzej nabytym skarbem mogła się do woli nacieszyć. Poczęła przebiegać ulice, ale zabłądziła i ledwie po dwugodzinnem szukaniu i dopytywaniu się zdążyła na Boulevard du Temple i otworzyła drzwiczki ogrodowe kluczem, który schowała do kieszeni wychodząc z domu. Bogu tylko wiadomo, z jakim przestrachem weszła do domu, bo obawiała się, aby Pamela lub którykolwiek służący pierwej niż ona nie powrócił. Gdyby tak było, dowiedziałby się Fryderyk Horner o tem, że wyszła z domu, coby ją na przykre wymówki chlebodawcy naraziło.
Obawa jej była płonną. W domu nie było jeszcze nikogo. Blanka weszła do pokoju i niktby nie mógł pomyśleć, że była na przechadzce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.