Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Przedsięwzięcie Vaubarona było nader niebezpieczne. Gdyby go siła opuściła, musiał oczywiście runąć z wysokości na ziemię i rozbić się na bruku. Wiedział o tem dobrze i myślał:
— Spadnę i umrę!
Pomimo tak czarnej myśli ręce jego nie puściły i właził coraz wyżej. W tej chwili otworzyła się brama i komisarz wszedł z ludźmi na dziedziniec. Vaubaron dotarł mniej więcej do wysokości pierwszego piątra, lecz dalej już prawie nie mógł leźć. Odetchnąwszy nieco podlazł jeszcze kilka cali wyżej i oparł się nogami o wystający gzyms, który biegł naokoło całego budynku. To go ocaliło, bo zmęczywszy się okropnie znalazł stały punkt oparcia. Wyżej głowy spostrzegł okna, w których już krat nie było. Ucieszony tem odkryciem postanowił wybić szybę i wleźć tędy do środku budynku. Okno, kędy chciał wleźć, nie było oświecone, ztąd wnosił, że na korytarz albo do próżnej jakiej komnaty będzie się mógł dostać. Na szczęście nie potrzebywał nawet szyby wybić, bo spostrzegł rychło, że okno wcale nie jest zamknięte. Otworzył je do reszty nie robiąc najmniejszego hałasu, chwycił się dobrze rękoma i jednym zamachem już był u zamierzonego celu. Do uskutecznienia tego, wszystkiego mniej potrzebywał czasu od nas, którzy to opisujemy.
W chwili, kiedy Vaubaron znikł w budynku, napełnili ludzie cały dziedziniec, który teraz tak dobrze był oświecony, że przy tem świetle zbieg wewnątrz budynku mógł otaczające go przedmioty łatwo rozpoznać. Miejsce, gdzie się obecnie znajdywał, było dużym pokojem, w którym wzdłuż dwu przeciwległych ścian nędzne łóżka szeregiem były ustawione. Nieporządek, jaki tu panował, dał się łatwo wytłumaczyć. Żołnierze strzałami ze snu zbudzeni, na pół tylko ubrani najpierw pobiegli ku oknu, które otworzyli, chcąc widzieć, co się działo. Obaczywszy że zbrojni zabierają się do przeszukania dziedzińca w kasarni, nie zadowolili się rolą widzów, lecz chcąc czynny wziąć udział w tym nocnym dramacie, wybiegli z kasarni nawet drzwi nie zaniknąwszy. Vaubaron umiał z tego korzystać. Odchyliwszy drzwi wsunął głowę w otwór i oglądnął się ażali na korytarzu nie spostrzeże jakich ludzi. Na korytarzu paliła się lampa. Nie widział nikogo. To mu dodało odwagi. Wszedł na korytarz. Tu spostrzegł wschody i dostał się niemi do drzwi od strychu. We drzwiach tkwił klucz. Zbieg wszedł na strych i zamknął drzwi za sobą. Na strychu było zupełnie ciemno. Nawet gwar, jaki na dole panował, do tej wysokości nie dostawał się. Vaubaron szedł naprzód po omacku i słyszał tylko szelest pierzchających szczurów, którym tak niespodzianie przerwał nocne zajęcia a może rozrywki.
Idąc tak naprzód namacał gruby belek, w poprzek budynku idący. Bez wielkiego trudu wdrapał się nań i położył plackiem na wznak.
Bohatyr nasz wypoczął teraz po raz pierwszy od owej chwili, w której nocną straż do bramy więziennej zbliżającą się spostrzegł był. Nie był to atoli spoczynek we właściwem tego słowa znaczeniu, lecz raczej chwila wytchnienia, której zmęczone, przez psy gonione zwierzę używa.
Tak minęła cała godzina, a potem słyszał Vaubaron coraz bardziej wzmagający się hałas. Komisarz więzienny szedł z towarzyszącą strażą na górę.
Nikt nie wątpił że zbieg w żaden sposób w kasarni ukryć się nie mógł, mimo tego atoli komisarz, pedant, jakich mało, postanowił przetrząść całą kasarnię bardziej dla tego, aby sobie niczego nie wyrzucał niż w nadziei, że te jego poszukiwania pożądany skutek odniosą.
Vaubarona opanowała ponownie trwoga. Niepokojąc się, pytał samego siebie:
— Cóż się teraz stanie? Co nastąpi?
Nie długo był w niepewności. Zatrzęsły się wschody pod nogami zbliżającego się tłumu ludzi. Rychło potem drzwi się rozwarły i blask światła rozświecił ciemności. Przestraszone szczury poczęły gromadnie zmykać, robiąc kurz nie mały. Komisarz, strażnicy więzienni, żołnierze chodzili po całym strychu, zazierali w kąty, patrzyli w górę, lecz nic podejrzanego nie spostrzegli.
— Oni posłyszą bicie mego serca — pomyślał Vaubaron.
Była chwila, w której cień człowieka na belku leżącego najwyraźniej na murze był widoczny, lecz dziwnym sposobem nikt na to uwagi nie zwrócił. Po kilku minutach, które dla mechanika wiecznością prawie były, szukanie po strychu koniec wzięło.
— Jest rzeczą pewną — rzekł komisarz — że zbieg w kasarni ukryć się nie mógł, lecz słowo daję, że daleko nie uciekł. Wydałem najsurowsze rozkazy i jestem pewny, że zanim dzień jutrzejszy minie, sprowadzą go napo wrót do Bagno.
Wszyscy towarzyszący mu ludzie podzielali to zdanie.
Nie uwierzą czytelnicy, gdy im powiemy, że zaraz po oddaleniu się komisarza z ludźmi, Vaubaron leżąc na belku, usnął snem głębokim, lecz tak było w istocie i dziwić to nie powinno gdy zważymy, że zbieg okrutnie był zmęczony. Przyroda upomniała się o swoje prawa. Vaubaron tak był znękany i znużony, iżby mógł spać przy odgłosie wrzawy na polu bitwy.
Mijały godziny a mechanik spał jak zabity. W tem nagły huk wstrząsnął całym budynkiem i zbudził śpiącego. To strzał armatni zwiastował więźniom, że czas jest aby wstawali.
Po krótkiej chwili rozległ się drugi strzał i udzielił okolicy ponurej nowości, że z murów więziennych zbiegł zbrodzień.
Vaubaron uśmiechnął się smutnie i rzekł do samego, siebie:
— W tej zatem chwili nałożono cenę na moję głowę i ludzie jak psy rozprószą się po okolicy, aby mnie szukać. Przynajmniej dziś te wyżły w ludzkiej postaci daremnie będą polować. Na strychu była noc, chociaż słońce zeszło. Do dalszej ucieczki nie była teraz pora. Zresztą Vaubaron czul się w dotychczasowem swem ukryciu zupełnie bezpiecznym. Będąc oprócz tego jeszcze zawsze znużonym i bezsilnym, postanowił użyć dalszego spoczynku. Wyciągnąwszy się przeto na belku zapadł ponownie w głęboki sen. Gdy się obudził, już było południe.
Wnętrze strychu dziwnie oświecone było światłem, które przez szczeliny w dachu zaglądało. Zbieg uczuł się znacznie pokrzepionym na siłach.
Jakkolwiek dłużej doby nic nie miał w ustach, nie uczuwał przecież najmniejszego głodu. Natomiast straszne go paliło pragnienie. Aby je czemprędzej zaspokoić, musiał Vaubaron o dalszej rychlej ucieczce myśleć. Rozważając rzecz, zdawało mu się, że żadnych wielkich przeszkód nie znajdzie.
Na układaniu planu co do dalszego postępowania zeszła mu reszta dnia. Vaubaron czekał na godzinę północy, bo ta pora zdawała mu się najdogodniejszą. Używszy noża zdjął ostrożnie kilka płyt łupkowych, któremi dach był pokryty. Utworzoną dziurą wlazł na dach, usiadł na szczycie i czekał, rychłoli oczy do ciemności przyzwyczajone będą mogły rozpoznać okolicę. Po kilku minutach był już w stanie widzieć wszystko, co mu było potrzebne.
Tuż pod nim widoczny był wał ziemi, a na nim umieszczone były dwa ciężkie działa. Na wale trawą obrosłym nie było nikogo. Dalsza okolica była niewidzialną i tylko gdzieniegdzie przez zabrukane szyby chat wieśniaczych przebijało się czerwonawe światełko.
Na prawo było morze. Cisza panowała w okolicy i tylko od czasu do czasu dawał się słyszeć to łoskot fal morskich, to szczekanie psa gdzieś bardzo daleko.
W kasarni również najgłębsze panowało milczenie. Vaubaron odzyskał nadzieję i rzekł do samego siebie:
— Czekałem długo, cierpiałem wiele, lecz tej nocy Pan Bóg mi dopomoże.
Wysokość, na której się obecnie znajdywał, nie wynosiła w tem miejscu więcej jak 20 stóp. Vaubaron podlazł do rogu dachu, zkąd mógł zleść najłatwiej i przymocował sznur. Chwyciwszy się go rękami, spuścił się i rychło stanął na ziemi. Gdy był na dole, ściągnął sznur i pospieszył ku wałowi otaczającemu Bagno i kasarnię.
Wylazł na wał i przestraszył się nie mało, spostrzegłszy liczne latarnie i straże, które między niemi mierzonemi krokami przechadzały się.
Komisarz dotrzymał słowa.
Będąc mocno przekonanym, że zbieg zeszłej nocy w żaden sposób miasta opuścić nie mógł, widział się zmuszonym, rozporządzić, aby bram miasta bardziej niż zwykle strzeżono. W tym celu przydał do zwykłej straży jeszcze kompanją wojska wodnego. Tak ucieczka uniemożliwiona była w chwili, kiedy nasz bohatyr najmniej się tego spodziewał. Vaubaron musiał się albo uznać za pokonanego, albo przebić się z nożem w ręku przez łańcuch gęsto ustawionych czat nocnych. Gdyby nawet był zdolen w potrzebie ludzką krew przelać, tak przecież nie było rzeczą wątpliwą, że kule go dosięgną i trupem na miejscu położą.
Tego było dla Vaubarona za wiele.
To ostatnie rozczarowanie gorsze było niż wszystko, co go dotychczas spotkało. Jakby piorunem rażony padł na ziemię tuż przy armacie, która dziś rano ucieczkę jego głośną uczyniła. Gdyby w tej chwili patrol przechodził, mógłby zbiega bez najmniejszego oporu ująć i zawlec do Bagno. W nieszczęśliwym wszystko zamarło, wszelka siła, wola i umysł nawet. Ten stan zupełnego ubezwładnienia trwał może godzinę. Po upływie tego czasu chłód nocy uskutkował o tyle, że Vaubaron przyszedł do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.