Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Dagobert ponownie naładował wystrzelony karabin a Vaubaron machinalnie trzymał się żelaznych prętów wysokiej bramy, nie wiedząc, co czynić. Był jak piorunem rażony. W głowie mu się kręciło i nie mógł skupić myśli. Ten stan jednakowoż nie trwał długo. Zbieg przyszedł po kilku sekundach do siebie i pomyślał:
— Wszystko stracone. Pomimo tego chcę walczyć do ostatniej chwili i nie ulęknę się niczego nawet krwi przelewu, byłem tylko mógł wolność odzyskać.
Potem rzucił się całą siłą ciała i spadł na dół, na dziedziniec więzienny. Jakkolwiek wysokość bramy była znaczną, przecież zbieg nie odniósł żadnego szwanku. Powstał na nogi i począł uciekać.
Ale ucieczka była tu prawie nie możliwa. Dokądże miał uciec, gdy dziedziniec zewsząd był zamknięty i miał tylko jedno wyjście przez żelazną bramę?
Vaubaron słyszał już głosy zbliżających się ludzi i już błyszczały światła latarek. W tejże chwili padł drugi strzał z karabinu Dagoberta, który teraz już na oślep palnął, bo oczywiście nic więcej widzieć nie mógł.
— Umrę więc — pomyślał mechanik. Nigdy rąk moich krwią, nie zbroczyłem, lecz teraz gotów jestem to uczynić, bo chcę umrzeć, chcę aby mnie zabili.
Nagle podniósł oczy w górę i nowa myśl zaświtała mu w głowie. Przed nim sterczał wysoki mur, który oddzielał jak wiemy dziedziniec więzienny od podwórca przyległej kasarni. Jeźli mu się uda przesadzić ten mur, to jeszcze mógł mieć nadzieje.
Tymczasem coraz bardziej zbliżały się kroki ludzi, którzy go gonili. Już byli prześladowcy przed bramą i połowa dziedzińca była jasno oświecona. Zanimby otworzono bramę, zbieg musiał już być po drugiej stronie muru. Nie tracąc drogiego czasu Vaubaron odwinął sznur z bioder i zarzucił na mur.
Szczęśliwym sposobem stalowy hak u końca sznura przytwierdzony uczepił się gzymsu za pierwszym rzutem. Zbieg chwycił teraz sznur rękami i spinając się po guzach w kilku sekundach już był na murze. Zaledwie się tam dostał, otworzono bramę i kilkunastu zbrojnych klnąc i złorzecząc weszło z latarniami na dziedziniec. Zbieg zwinął sznur, który mu jeszcze w innej potrzebie mógł służyć i bez namysłu spuścił się ostrożnie po murze na dół. Jakkolwiek mur był na piętnaście stóp wysoki, uskutecznił to bez szkody dla siebie i znalazł się na podwórzu kasarni dla marynarki. Gdy się tu dostał, był wprawdzie od prześladowców murem oddzielony lecz nie było jeszcze zbawienia, bo, aby rzec prawdę, mechanik zamienił tylko jedno więzienie na drugie nie mniej niebezpieczne. Na podwórcu kasarniowem rozstawione były czaty, zresztą cała kasarnia dwukrotnym wystrzałem była wzburzona. Żołnierze na pół ubrani biegali jak opętani po salach i zalegli wszystkie korytarze i wschody. We wszystkich oknach były światła i należało się spodziewać, że lada chwila minie, a żołnierze wejdą na dziedziniec, gdzie się zbieg znajdywał.
Gdyby Vaubaron w tej chwili nie miał w pamięci swej córki, niezawodnie targnąłby się na własne życie, poczemby prześladowcy nie zbiega pochwycić, lecz tylko trupa wynieść mogli. Nie uczynił przecież tego, lecz pomyślał:
— Ha! próbujmy wszystkiego, bo na śmierć jeszcze zawsze dosyć czasu się znajdzie.
Vaubaron podobny był teraz do tonącego, który jak mówi przysłowie, brzytwy się chwyta. Przebiegł przez podwórze i zbliżył się do kasarni myśląc:
— Może znajdę jakie drzwi otwarte lub okno i uda mi się wleźć do środka.
Daremna nadzieja! Wszystkie drzwi były jak najmocniej zaryglowane a w oknach były żelazne kraty nie gorsze od tych, któremi okna w Bagno były ubezpieczone.
Na dobitek prześladowcy zbiega zbliżyli się teraz do bramy podwórca kasarniowego i światło oblało niemal cały dziedziniec. Komisarz więzienny podszedł teraz z czterema ludźmi lampy niosącymi do samej bramy i rozpoczął pogadankę z żołnierzem, który tam stał na warcie, żądając, aby bramę bezzwłocznie otworzono. Rozmowa ta nie mogła trwać długo i Vaubaron czuł, że ostatnia zbliża się dlań straszna godzina.
Mechanik wlazł w kąt aby nie był widziany. Tu namacał przypadkowo blaszaną rynnę, która do muru żelaznemi hakami była przymocowana. Po tej rynnie było prawie niepodobieństwem wyleźć do góry, bo nie można jej było należycie objąć rękami i nogami, a żelazne haki nie były również dostateczną podporą dla nóg wspinającego się człowieka. Mimo to przecież mechanik nie namyślał się ani chwili i pociął włazić po rynnie do góry.
Jakkolwiek ten sposób ucieczki wyda się prawie niepodobnym do prawdy, tak przecież upewnić musimy, że to wszystko działo się w istocie. Ciekawych odsełamy pod tym względem do pisma pana Alhoy’s p. t. „Bagno“, strona 125 i 126.
Czepiając się rękami i nogami lazł Vaubaron do góry. Tymczasem pogadanka komisarza z szyldwachem jeszcze się nie skończyła, bo żołnierz odwoływał się na komendanta, bez którego pozwolenia nie mógł bramy w żaden sposób otworzyć.
Oficer przybył i rzekł do komisarza z uśmiechem, że zbieg musiałby mieć chyba skrzydła, gdyby się mógł tu dostać, zresztą zgadzał się na przeszukanie i kazał bramę otworzyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.