Interesa familijne/Tom III/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Interesa familijne
Wydawca Piller, Gubrynowicz, Schmidt
Data wyd. 1875
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Gdy się te intrygi knują w miasteczku, w Strumieniu pozostawieni spiskowi, spieszą z dobiciem swego, rachując na słabość Kasztelanica, na jego osamotnienie i starość do nałogów przyrosłą. Pan Samuel patrzy i nic nie widzi: doświadcza tylko złych humorów, czuje zwiększającą się obojętność ku sobie, skwaszenie starca i swoją w obec tego bezsilność. Rotmistrz je i poluje, poluje i zajada.
Kasztelanic chodzi chmurniejszy niż kiedy, żółty, zestarzały, zdając się zbierać na wielki jakiś krok, na który zdobyć mu się ciężko. Nieraz już westchnął, głowę spuścił i w chwili swej drzymki codziennej, głęboko zamyślił.
Na dobitkę jeszcze, krewni poczęli, przypominając się staremu krewnemu swemu, obsypywać go coraz częściej darami, nawiedzać listami, nudzić komplementami i do reszty zrażać ku sobie natrętnością, w której on widział tylko dowody chciwości. Nie jeden list zdarty został ze złości próżno hamowanej, nie jedno przekleństwo i straszliwy błysk oczów przywitał ofiarę, mozolnie przysposobioną i obmyślaną; starzec jednak tyle miał mocy nad sobą, że każdemu odpisywał grzecznie, uprzejmie i nieledwie czynił nadzieję wdzięczności. W tych trzech dniach, w ciągu których nie było Jasia do pisania odpowiedzi, przyszło sześć listów, a na nie pod dyktą Kasztelanica odpisywał pan Samuel, rad że go przecie do czegoś użyto. Rotmistrz to wszystko krzywo pozakopertowywał, popieczętował plamisto i posłańce odjechali z nadziejami.
Ostatniego wieczora, uprzedzającego powrót Jasia, Termiński, który go się już co chwila spodziewał i choć nie lękał, ale jakoś strzegł instynktowo czując w nim nieprzyjaciela, przypuścił najformalniejszy atak do starca.
Wszedł niosąc pogróżkę przybycia pułkownika, który sam miał zjechać dla upomnienia się o honor siostry swojej. — Kasztelanic zniósł straszliwą groźbę zaciąwszy usta i odesłał po odpowiedź do jutra. Po Termińskim, we łzach cała przywlokła się panna Aniela, zapowiadając rozstanie i wynurzając swe żale, że ją okoliczności do takiego kroku zmuszają. Kasztelanic wysłuchał dosyć cierpliwie mowy, popatrzył na łzy z ciekawością dziecięcia, co je po raz pierwszy widzi, westchnął nawet nie wiem z jakiego powodu, ale na wszystkie zaklęcia, narzekania, strachy i napady martwym się okazał.
Twarz jego zmieniona, wywrócona, straszna, tyle już miała wyrazu zniecierpliwienia i gniewu, wydobywającego się na wierzch mimowolnie, że spiskowi oboje zcierpli tego wieczora spostrzegłszy za późno jak fałszywą i do niczego niewiodącą wzięli się drogą. Ale oboje za daleko byli już zaszli, by się zwrócić, choć nie wiedzieli co począć.
Gdy stary znękany trzymaniem się na wodzach, usnął nareszcie, czy sen udał dla pozbycia się swych prześladowców, Termiński pobiegł niespokojny do pokoju panny Anieli. Znalazł ją nierozebraną i chodzącą żywo z wyrazem niepokoju po pierwszej izdebce. Spojrzeli sobie w oczy i odgadli się wzajemnie.
— A! źle panno Anielo! — zawołał Termiński trąc czuprynę i wykrzywiając usta — przez pannę ja mogę stracić wszystko, com długą służbą sobie zarobił....
— Przezemuie! — zawołała obrażona i rozjątrzona kobieta — co to jest? czy prosiłam pana, żebyś się mną opiekował? To ja raczej wymawiać mu bym mogła, żeś mnie zaplątał w niepotrzebne kłopoty! Kasztelanic nadto ma przebiegłości żeby się dał tak wziąć! to dzieciństwo!
— Tak! a czemużeś Waćpanna nie mówiła mi tego wprzódy? — zapytał kamerdyner....
— Tu niema co robić sobie wyrzutów! — zawołała Aniela — potrzeba radzić; źle jest!
— Ja to widzę że źle.... ale już się niepora cofnąć! — zamyślony odezwał się mężczyzna, dumając tylko jakby się pozbyć Anieli i poświęcając ją, siebie ocalić.
— Potrzeba radzić! — powtórzyła gniewnie kobieta, która chciała już w duszy wyznać wszystko Kasztelanicowi i zwalić winę całą na Termińskiego.
Spojrzeli sobie w oczy i ledwie nie przeczuli, że się zdradzić pragnęli.
— Kasztalanic jest, jak nigdy nie był — zawołał Termiński — to pewna. Znam go dawno, a nigdym takim nie widział; gotów dla spokojności na wszystko!
— I ja to widzę!
— No! to radźże Waćpanna!
— Radź Waćpan, jakeś radził sam i robił od początku, ja umywam od tego ręce.... Sama byłabym go doprowadziła do ożenienia powoli. Waćpan wszystko popsułeś pośpiechem.
— Nie ja pewnie, Waćpanna swemi niedorzecznemi łzami; trzeba było to robić na wesoło, nie na beksliwo... a byłoby dobrze....
Oboje tak wymawiali sobie wzajemnie winę wspólną, gdy turkot wózka, który już po północy przywiózł Jasia do oficyn, wstrząs! Termińskim i znaglił go do powrotu. Rozeszli się kwaśno z myślami zdrady, z gniewem ku sobie, z niespokojem trudnym do ukołysania.
Nazajutrz, w porze obiadowej zwyczajnej, Jaś kwadransem jak zwykle poprzedzając Kasztelanica, wszedł do salonu, a na twarzy jego nic nie oznaczało wielkiego zaprzątnienia i niebezpiecznych zamiarów. Wejrzenie wcześnie do kłamstwa przyuczonego chłopaka zimne było, i nie zmieszane ani nadzieją, ani strachem.
Kasztelanic ukazał się po chwili, zmieniony, żółty i zmierzył okiem ciekawem Jaśka, który go pokornie powitał, całując białą jego i suchą rękę.
— A nie hulałeś tam Acan z Sobockim? — spytał Kasztelanic.
— Nie — rzekł Jaś — radziłem się lekarza i siedziałem z siostrą.
— Cóż tam słychać w tej powiatowej dziurze? — rzekł po chwili stary, oglądając się już na śniadanie które wnoszono.
— Nic, cicho, stryju dobrodzieju — odpowiedział Jaś — drogi już jesienne, ludzi mało, i pustka gorsza niż kiedy.
— Hm! — chrząknął Kasztelanic zabierając się do śniadania, i na tem skończyła się rozmowa. Nie pora była ją przedłużać; bo pan Samuel i Rotmistrz, pilnując się obiadowej godziny, otworzyli drzwi i razem weszli do sali.
Obiad przeszedł w złowrogiem milczeniu. Panna Aniela stawiła się do stołu, ale na nią ani spojrzał Kasztelanic, ani zagadał do Termińskiego; kilka razy ukradkiem obejrzała się ona na Jasia, który spokojnie oczy miał wlepione w swój talerz i udawał skromnego, niewinnego chłopaczka. Bulwa, polityk, wielki znawca ludzi, choć go o to z brzucha i facjaty nikt nie posądził, czuł jakieś zmiany w powietrzu! przewidywał katastrofy, i siedział jak na szpilkach, niewiedząc zkąd piorun uderzy, a lękając się żeby guza nie oberwał.
Pan Samuel równie milczący jak wszyscy, i co mu się często zdarzało, żeby snu potem bratu nie przerywać, wysunął się w czasie ustawiania warcabów, a Rotmistrz korzystał z otwarcia drzwi i drapnął za nim. Bulwa, nie spytany o nic, odprawiony skinieniem, umknął zamyślony, tak że przy grze rozpoczynającej się machinalnie, już nikogo nie było.
Tę właśnie chwilę obrał Jasiek do zadania śmiertelnego ciosu spiskowym; posunął pierwszą figurę, podniósł głowę, zbladł jak chustka bo wiedział co ważył, i rozpoczął:
— Stryj dobrodziej, czy uchowaj Boże nie cierpiący? bo go widzę od tych kilku dni zmienionym?
Jakkolwiek cicho i ostrożnie wymówione były te wyrazy, że gra powinna się była odbywać w milczeniu, a Kasztelanic przywykł do posłuszeństwa Jasia, uderzyło go to śmiałe odezwanie się; cały się wzdrygnął, oczy wzniósł blade i spytał:
— Od kiedyż to się mówi przy grze?
— Ja bo mam bardzo ważne powody do mówienia — odparł Jaś cichuteńkim tak wymierzonym głosem, by go z pod drzwi dosłyszeć nie było można; — mam coś oznajmić stryjowi dobrodziejowi, a że nie trafia mi się w innej chwili sposobność....
— Ale cóż to jest? — groźno zapytał Kasztelanic.
— Wielka śmiałość moja, za którą naprzód przebłagać mi potrzeba — odparł Jasiek żywo korzystając z chwili gry — ale może stryj dobrym chęciom wybaczy....
— Co to za plątanina? co to za nowa komplikacja! — z gniewem wewnętrznym i oczyma błyszczącemi mówił stary — chcesz bym i ciebie wypędził....?
— Chcę, byś stryj dobrodziej owszem, był oswobodzony....
— Co, od kogo?
— Proszę o chwilę tylko....
— Mów, ale pamiętaj co mówić będziesz....
— Jestem młody, ale dojrzałem wcześnie — zawołał Jaś posuwając wciąż machinalnie figury, które Kasztelanic zabierał równie bezmyślnie grając — widzę co się koło mnie dzieje, i żal mi stryja, rzuconego na łup intrygantom:
— A! — uśmiechnął się stary przerywając grę.
— Termiński i Aniela są w spisku: słyszałem ich zmowy; obiecanych ma sto tysięcy jeśli wyrobi że się stryj z nią ożeni. Wiem że straszą jakimś tam pułkownikiem, oto jest dowód — wydobył z kieszeni papier — że panna Aniela nigdy nie miała rodzeństwa...
Kasztelanic wyciągnął rękę po papier, twarz jego była jeszcze chmurna, oczy kłóły wejrzeniem bezlitośnem.
Nic jednak nie rzekł, tylko szydersko i niespokojnie razem wypatrywał się w Jasia, który drżąc mówił dalej:
— Zdawało mi się że ocalić stryja z rąk tych intrygantów, co mu spokoju nie dają, było moim obowiązkiem.
— Obowiązkiem! — pomruknął Kasztelanic — wszyscy aż do dzieci muszą się mną opiekować! Na honor jest bardzo zabawne! I cóż dalej panie Janie?
— Zdało mi się, że po tem co się stało i panna Aniela i Termiński nie mogą, nie powinni tu dłużej pozostać — kończył Jaś odważnie.
— Śmiało! śmiało! — pomrukiwał Kasztelanic — no, więc cóż?
— Pomyślałem jednak, że bez usług trudno się będzie obejść stryjowi, że należało przygotować im następców!
— I po toś jeździł do miasteczka? — szydersko spytał stary...
— Tak jest; mam kamerdynera za którego ręczę, że zastąpi i przewyższy dawnego w najtroskliwszej usłudze....
— Cóż to za jeden? — ciekawie po cichu już zapytał starzec uśmiechając się dziwnie — toby był dobry figiel!
— Służył on u księcia B... do śmierci jego; niezmiernie zręczny i bardzo poczciwy człowiek!
— O! i poczciwy nawet! — uśmiechnął się stryj — sądzisz jak dziecko! cóż dowodzi poczciwości? czy dziury na łokciach?
— Mam także kogoś na miejsce panny Anieli...
Kasztelanic podniósł się z krzesła, wyprężył, oczyma ogromnemi zmierzył Jaśka i widocznie zdziwiony usiadł powoli, zamyślając się. Z tego opanowania i wrażenia jakie widocznie wywarł na starcu korzystając, Jasiek kończył:
— Jak tylko stryj rozkażesz, można będzie posłać konie do miasteczka i sprowadzić zastępców.
Kasztelanic milczał, głowa jego pochyliła się na piersi, myślał głęboko i długo. Jaś drżał oczekując odpowiedzi.
Po strasznej a długiej chwili milczenia, Kasztelanic z uśmiechem starego satyra, zmrużonemi oczkami spojrzał na skłopotanego synowca.
— No! — rzekł — trzeba ci oddać sprawiedliwość: masz odwagę i wiele sprytu.... nie darmoś mój chleb jadł! Wszystko to dobrze! zobaczymy co z tego być może; ale życzę ci bądź ostrożny, w niebezpieczną się grę wdałeś. — Szczęściem trafiłeś na dobrą chwilę...
— Com zrobił to pewnie z przywiązania do stryja — przebąknął młody chłopak.
— A! ba! dajże mi pokój — uśmiechnął się niedowierzająco Kasztelanic — tem mnie nie obałamucisz... Masz nadzieję że coś zrobił wypłacić ci się powinno; chcesz się pomścić na sługach co tobą pomiatali, to rozumiem; a co się tyczy przywiązania, dajmy temu pokój... ja się na to nie biorę... długo żyłem! znam ludzi dobrze! do starych kości trudno żeby się kto przywiązał!
Jaś nie nalegał.
— Wiele odwagi! wiele odwagi — dodał Kasztelanic powoli i jakby do siebie — to zabawna rzecz! Zobaczymy! zobaczymy! miej wszystko na pogotowiu! Zobaczym! może coś być z tego. Spodziewam się jednak żeś Acan nie zobowiązał się względem tych ludzi? żeś im nic nie obiecał? żeś nie przyrzekł formalnie, i nie zgodziłeś ich na moją kieszeń?
— Wszystko to zostaje w mocy i woli stryja! — dodał Jaś — ja tylko ich wyszukałem...
Na tem skończyła się partja, która i tak chwilę dłużej trwała niż była powinna; obawiał się młody chłopak, by Termiński zmowy nie zwietrzył, i gdy Kasztelanic uśmiechnięty nieco, ale zamyślony razem wychodził do swoich pokojów, Jaś się wysunął jak zwykł był do izdebki w oficynie.
Nie wiem jakiem szczęściem, ważna rozmowa między Kasztelanicem a synowcem nie została podsłuchaną. Termiński nie domyślał się jeszcze niczego, niespokojny dumał tylko, jakby albo swego dokonać, albo się cofnąć w porę. To jednak trudnem było; — za daleko zaszedł, zbyt widocznem byłoby kłamstwo i podejście, zbyt upokarzające odstąpienie; szukał jakiegoś środka i znaleźć go nie mógł. Znał on nadto Kasztelanica, by przypuszczał że się lada czem da mu wykłamać; zdawało mu się że pierwsza bajka o pułkowniku była dobrze osnutą, przekonywał się dziś że nie posłużyła na nic; trudniejszem jeszcze wydawało mu się zadanie wyplątania z niej teraz. Chodził więc niespokojny i zafrasowany, przeklinając w duchu pannę Anielę, a panna Aniela oddawała mu to z nawiązką.
Nadszedł wieczór, po dniu spędzonym zwykłym trybem, i nie bez obawy Termiński wsunął się do sypialni Kasztelanica, który jakby na przekor jemu, zdawał się weselszy i swobodniejszy.
Postanowił, po rozmysłach wielu, dobijać do ostatka zamierzonego dzieła, a gdyby Kasztelanic okazał mu nareszcie groźną twarz i niepokonane serce, cofnąć się zasłaniając panną Anielą, na którą wszystko miał zrzucić. Aniela ze swojej strony prawie podobny usnuła projekt, zamierzając pozbyć się Termińskiego, wyznaniem, że on ją na to co robiła namówił.
Dobry humor Kasztelanica, który łatwo było poznać Termińskiemu po najmniejszym starca ruchu, a nieledwie po zwierzchniej postawie, trochę go zniespokoił; zbliżył się śmiało i począł milczącego rozbierać...
— Cóż tam słychać o pułkowniku? — spytał po chwili stary z widocznem bardzo szyderstwem, sam pierwszy zaczynając.
— O pułkowniku! — niespokojnie rzekł Termiński, zdziwiony wspomnieniem którego zwykle unikał stary — ja nic nie wiem nowego; może co ma panna Aniela?
— Juściż gdyby miała, pierwszybyś o tem wiedział jako wierny jej konfident — podchwycił stary, — a zatem nic nowego?
— Dosyć dawnej z nim biedy! rzekł Termiński — jak uważam, to się musi na tem skończyć, że panna Aniela, jakkolwiek przywiązana do Jaśnie pana, będzie przymuszona go opuścić.
— A Waćpan jako jej przyjaciel i doradzca — zimno dorzucił Kasztelanic obwijając się szlafrokiem — zapewne za nią pójdziesz?
— Ja? — zmieszał się sługa.
— Tak sądzę! tak przeczuwam! tak się domyślam! — na różne trzy głosy żartobliwie odezwał się Szambelan.
Termiński zastygł ze strachu; ale myśl nieszczęśliwa, myśl że nikt go zastąpić nie potrafi przy starcu, który długiemi laty przywykł do niego, dodała mu zuchwalstwa.
— Jeślim już Jaśnie panu niepotrzebny — odezwał się śmiało....
Kasztelanic spojrzał na niego zimnem mściwem okiem.
— Jakżeś to zgadł! — rzekł chłodno.
Pomimo strachu któren uczuł, Termiński jeszcze nie wyobrażał sobie, żeby do czegoś przyjść mogło, bo ufał zawsze że go nikt zastąpić nie potrafi, nie domyślał się grożącego niebezpieczeństwa; odwrócił jednak rozmowę.
— Czy Jaśnie pan położy się? mam zawołać panny Anieli?
— Swoim porządkiem! swoim porządkiem — rzekł Kasztelanic — powinieneś go się był nauczyć.
Wedle tego porządku, dzwonek dał znać pannie Anieli o jej godzinie; Termiński poukładawszy wszystko usunął się, a ochmistrzyni weszła, jak od dni kilku była zwykle, ze smutną twarzą i wyrazem niespokojności. Jej także zdawało się że nikt zastąpić nie potrafi przy starcu zużytym, nałogowym i obawiającym się najmniejszej zmiany, która życia więcej trochę niżeli zamierzał wyczerpać mogła.
Nie będziemy opisywali tej sceny, która się powtórzyła u łoża Kasztelanica: była ona dalszym ciągiem dawnych, ich rozwinieniem i dopełnieniem. Stary wysłuchał żalów, łez i gróźb z zupełnie zimną krwią i zwykłem szyderstwem, nie odzywając się prawie, lub przerywając tylko wynurzenia kolącem pół słówkiem. Ranna narada z Jasiem wzięła skutek: postanowił uwolnić się od napastników, którzy widocznie na słabość jego rachowali i znosił ostatek prześladowania z obojętnością człowieka, co sobie obmyślił skuteczne na nie lekarstwo.
Nazajutrz, zaledwie przebudzony Kasztelanic rozkazał zawołać do siebie Bulwy. Nie była to godzina zwykła, i Termiński niespokojny, poleciał, nie mogąc się domyśleć co to znaczyć miało. Bulwa schwycony w łóżku, gdyż po preferansie którego lubił, wysypiał się wygodnie, ledwie miał czas wdziać na siebie węgierkę i przestraszony poleciał do dworu.
Zastał pana siedzącego w krześle, spokojnego, z wypogodzonem czołem i wyrazem silnego jakiegoś postanowienia na twarzy. Stanął u drzwi oglądając się niespokojnie.
— Waćpan chcesz zapewne ostać się na swojem miejscu? — spytał go zimno Kasztelanic — nie życzyłbyś sobie stracić go?
— Jakto Jaśnie panie? — wybełkotał struchlały Bulwa... Jak żonę i dzieci moje kocham... jak pragnę zbawienia... ja... o niczem nie wiem i nic winien nie jestem....
— Alboż cię obwiniam? — powolnie począł stary zażywając tabaki — pytam się tylko, czy chcesz na swojem miejscu być dłużej?
— Całe moje życie, wedle rozkazu... szybko zawołał Bulwa.... gotów jestem i pragnę służyć Jaśnie panu.
— Koniec końcem, chcesz mój chleb jeść to słuchajże mnie — rzekł starzec, — i spełnij święcie co ci będzie rozkazano, nieoglądając się na nic.
Ciarki chodziły po skórze pana Bulwy, który aprendował, że się coś bardzo ważnego stać musi, i drżał cały.
— Rozkażesz Waćpan zaprządz konie, upakować rzeczy i odwieźć naprzód pannę Anielę do miasteczka....
Ta nowina tak była niesłychaną, że rządzcy zdawało się w początku, jakby się przesłyszał; postrzegł to z jego twarzy Kasztelanic, i powtórzył:
— Panna Aniela wyjedzie najdalej o trzy kwandranse na trzecią, tak, żeby jednym dniem, u siebie w domu stanąć mogła.
— Wedle rozkazu! — szepnął zdumiony Bulwa.
— Spytasz się Waćpan także Termińskiego, dokąd życzy być odesłanym, gdyż i on odjeżdża. Termińskiemu daje się czasu do jutra na przygotowanie do podróży. — Słyszysz Waćpan?
Zapytanie to nie było bez przyczyny, rządzca bowiem, którego ścisłe stosunki łączyły z kamerdynerem mającym w nim protektora i osobistego przyjaciela, nie wierzył uszom i osłupiał, nie mogąc znaleźć słowa.
— Ale Jaśnie panie! — odważył się wybąknąć.
— Tu nie ma żadnego ale — szybko zawołał Kasztelanic — jest mój rozkaz i zostanie spełniony. Termiński zapewne wyjeżdżać nie zechce, będzie szukał powodu zostania, może pomyśli się tu ukryć do czasu; otóż masz Waćpan wiedzieć, że jeśli na to pozwolisz, lub dopomożesz temu, stracisz miejsce. — Rozumiesz Waćpan?
— Wedle rozkazu! — odparł swojem zwykłem przysłowiem pan Bulwa, przelękły do najwyższego stopnia, lecz nie mogący pojąć, co tak wielkie i nagłe zmiany spowodować mogło.
— Konie także mieć proszę w pogotowiu — dodał stary — jeśli ich zapotrzebuję, do powoziku i do bryczki.
— Wedle rozkazu — cichuteńko rzekł Bulwa.
— Teraz wiesz już Waćpan wszystko — dodał Kasztelanic — co wiedzieć potrzeba, idź; i żeby mi to było spełnione.
— Wedle rozkazu! powtórzył rządzca, nie mogący znaleźć klamki we drzwiach, tak był zdziwiony i przelękły — idę i zajmę się natychmiast.
Kasztelanic uśmiechnął się tylko z jego bojaźni, i zadzwonił.
Ale nikt nie przyszedł na glos ten, gdyż Termiński właśnie się w sieniach od Bulwy dowiadywał o swojem nieszczęściu.
W pierwszej chwili uderzyło go ono jak piorun, stracił mowę, zdrętwiał, nie rozumiał, ale rozpacz sama dodała mu odwagi: powiedział sobie, że to są tylko postrachy, że stary obejść się bez niego nie potrafi, postanowił ani się tłómaczyć, ani prosząc wybierać, pewien że zostanie odwołany.
W drugim końcu domu, równe wrażenie uczyniły rozkazy Kasztelanica na pannie Anieli, której o nich także oznajmił Bulwa. Ale tu łzy i gniew razem się zbiegły, rozpacz i złość: wypędzenie z domu ostatnie wywracało nadzieje. Rachowała wprawdzie na nałogowe przywiązanie Kasztelanica, jak Termiński, znając jego nawyknienie do osób mu potrzebnych; nie spuszczając się jednak całkiem na skutek odjazdu, postanowiła spróbować czy go odwrócić nie potrafi.
Dzwonek drżał jeszcze w ręku starca, gdy z przewróconą twarzą, z zapłakanemi oczyma, w rannym stroju, ukazała się na progu jego pokoju panna Aniela. Wyraz oczów, który ją spotkał, mógł jej odjąć wszelką nadzieję — był bowiem szyderski, zimny i odpychający. Postanowiła jednak wszelkich użyć środków na odwrócenie ciosu, który ją uderzał.
— Co pani rozkażesz? — suchym swym głosem zapytał odwracając się ku niej starzec.
— Pan Bulwa... nie mogąc dokończyć, wyjąknęła Aniela.
— Pan Bulwa spełnił mój rozkaz — odrzekł Kasztelanic zimno — nie chcę pani dłużej narażać na prześladowanie jej familji, na wymówki brata; życzyłaś sobie kilkakroć powrócić do domu, żądanie jej spełni się dzisiaj.
— Panie! godziż się to! — płacząc odpowiedziała kobieta.
— Co? czy się godzi? — podchwycił starzec nieubłagany — czy się godzi męczyć, znęcać się? podchodzić i oszukiwać? — mogę spytać z mojej strony.
— Oszukiwać?
— Tak! tak! — Masz pani dowód, że ten ukochany brat nigdy na świecie nie był. — Wiele łez kłamanych darowałem, intrygi co spokojność zakłóca nie mogę. Darujesz pani — dodał dotkliwie znęcając się — że wcale do ożenienia ochoty nie mam, a że to było jej celem — lepiej się rozstać, by darmo dziecinnemi nadziejami nie uwodzić. Pan Bulwa ma rozkaz obrachować, opłacić i dziś jeszcze wrócić panią ukochanej familji, i troskliwemu o honor jej bratu.
Te przykre żarty, które odejmowały wszelką nadzieję zmiany wyroku pannie Anieli, przyprowadziły ją do wściekłości prawie.
Z za łez rozśmiała się szydząc.
— Myślisz pan, że bardzo stoję o to, żeby tu gnić przy nim? — ofuknęła się żywo. — A więc pojadę, tak, pojadę natychmiast! Wiem kto to wszystko zrobił: godny synowiec jego przywiózł ten papier, któren pan Sobocki mu dostarczyć musiał. W dobre, o! w dobre dostaniesz się pan ręce! — dodała z przymuszonym śmiechem.
Kasztelanic od dawna odwykły od wrażeń silniejszych, uczuł że te wyrazy wzruszyły go do głębi; wspomnienie Sobeckiego którego się lękał, groźba Anieli, dotknęły go żywiej, niż się spodziewać było można. — Porwał się drżący z krzesła.
— Wszyscy tu są w moich rękach! — zawołał — ja nie będę w niczyich! Idź Waćpanna i wynoś się ztąd.
— O! z największą ochotą! żegnam pana! — trzaskając drzwiami krzyknęła panna Aniela — życzę mu szczęścia! Adieu! adieu!
Drzwi się zamknęły: Kasztelanic upadł na krzesło i głowę opuścił na rękę — w duszy jego dziwne się kręciły myśli. Przedstawiały mu się wszystkie cierpienia, które go czekały z tych zmian na jakie się odważył. Osamotnienie grożące, nowi ludzie, nowe może powody niecierpliwości, i nowy życia szafunek?
— Ha! mówił w duchu — podobno jak młokos nieuważny rzuciłem kość pospiesznie; co to będzie! co to będzie! W moim wieku otaczać się nieznajomymi, przywykać do nich, uczyć ich! to wielka głupota! Ale są korzyści, są niezaprzeczone korzyści! Będą mi się zasługiwać! muszą być ostrożni. Termiński i Aniela byli już niebezpieczni dla mnie: chcieli opanować, odważyli się pomyśleć żem bezsilny starzec, z którym zrobią co zechcą? Musiałem tak skończyć. Jaś nie jest niebezpieczniejszy od nich! Odepchnę go gdy zechcę, gdy się odważy przewodzić i zapragnie także rej wodzić. — Ciężko mi tylko będzie przetrwać pierwszą chwilę...
Obejrzał się, dobył zegarka i brew mu się zmarszczyła.
— Godziny zmieszane — rzekł — porządek wywrócony! co to będzie! co to będzie! jak te dni przebyć w takim zamęcie! Wiele to się życia wyszafuje na to!
Gdy Kasztelanic duma tak, dręczy się i dzwoni chcąc kogo dowołać, Jaś pogląda od oficyn na zamieszanie które wywołał; spodziewał się trochę tych skutków, ale nie sądził żeby tak szybko nastąpić miały. Wieść o wyjeździe Anieli i Termińskiego zastała go nieprzygotowanym, ale duchem zerwał się z łóżka, i pchnął posłańca do Sobockiego, oznajmując mu, by nie czekając więcej, przysyłał na wieczór Puślikowskiego i panią Tryze. Bulwa, który z wykrzyków i przekleństw obojga odjeżdżających domyślił się kto tej kaszy nawarzył, chcąc sobie zaskarbić łaski nowego faworyta, pobiegł natychmiast do oficyny.
Ukazanie się jego w biednej izdebce Jasia, w której dotąd noga jego nie postała, miało wielkie dla niego znaczenie. Rządzca, trochę skłopotany tem, że się nigdy nie domyślał wziętości jaką miał Jaś otrzymać, i nie zaskarbił sobie zawcześnie jego względów, pokorą i posłuszeństwem postanowił spłacić swoją omyłkę.
— Przyszedłem się spytać — odezwał się zmieszany i uniżony — czy pan co nie rozkaże?
— Ja? — rzekł Jaś — ja?
— Bo to ja zawsze — pospiesznie podchwycił Bulwa — zawsze wyglądałem chwili żeby być panu użytecznym; ale wiadomo jaka to była niewola z Termińskim. — Chwała Bogu żeśmy się go pozbyli!
Jaś się uśmiechnął.
— Ja tu — rzekł pokornie — nic nie mam do rozkazania, panie Bulwo; jeden Kasztelanic stryj, rozporządza. Trzeba jego rozkazy spełniać, i nic więcej.
— Ale może by co?
— Nie, nic, nic — odparł Jaś.
— Pan widzę nie ma we mnie ufności?
— Mało się znamy: jak się lepiej poznamy... teraz, spiesz pan spełnić co Kasztelanic mu polecił...
— O! o! wychodząc rzekł do siebie rządzca — kuty! zręczny! dobrego będziemy mieli pana! Trzeba go koniecznie złapać! — Bez tego mogę wylecieć! — To widzę nie żarty! — I nie nałożywszy nawet czapki pobiegł na folwark.
Tymczasem w całym dworze zamieszanie było niesłychane, słudzy latali, szeptali, nowina niespodziana krążyła z ust do ust, zdawało się, że świat na swej osi w inną się stronę poruszył.
Chłopiec pana Samuela przybiegł do niego z wieścią tą, właśnie gdy z rotmistrzem wzdychali i stękali na swoje położenie.
— Wszak to pannę Anielę i Termińskiego słyszę wywożą! — krzyknął wpadając na próg.
— Co? dokąd? śni ci się czy co — spytał pan Samuel.
— Ale jak Boga kocham, prawda! Cały dwór do góry nogami! — Kasztelanica ubiera Paweł, Termiński się pakuje, panna Aniela słyszę płacze, przeklina i szklankami ciska. Bulwa lata jak oparzony... w stajni zadysponowano konie do koczobryka i do wózka...
Samuel i Rotmistrz spojrzeli po sobie.
— Cóż to się stało? to jakaś rewolucja! — rzekł stary zapinając kapotę — trzeba się pójść dowiedzieć!
W tem stanął zamyślony w pośrodku pokoju. — Jaś jeździł do miasteczka — rzekł w duchu do siebie — to jego robota! Ale to tylko początek? Wyprawił dziś jednych, jutro odważniejszy, wypędzi i nas. Trzeba mu tu być samym! — to nie chybna...
— Rotmistrzu! odezwał się — nie ruszaj się z kąta, siedź cicho, nie mieszaj do niczego, mogliby cię wplątać w co! ja sam pójdę się dowiem i rozpytam.
To mówiąc pochwycił czapkę pan Samuel i wysunął się szybkim krokiem z pokoju.
W dziedzińcu obejrzawszy się, nie mógł już wątpić, że to co chłopiec oznajmił było prawdą. Zwykle spokojne podwórze przedstawiało obraz niezwyczajny; wynoszono tłumoki, ludzie latali, krzyżowały się rozkazy, kupkami zbierali się ciekawi rozprawiając o dziwnym, niepojętym wypadku. Właśnie w chwili gdy pan Samuel wyszedł, niewiedząc jeszcze gdzie się uda, nadbiegł Jaś, spieszący do dworu i spotkał się z nim oko w oko.
— Dzień dobry ci Jaśku — zapytał stary niespokojnie — powiedz-że mi co tu się dzieje? Jakieś widzę zamieszanie, ktoś odjeżdża? co to jest? Ludzie bajki jakieś plotą....
Jaś zarumienił się, uśmiechnął nieznacznie.
— Właśnie i ja się o tem dowiaduję — rzekł udając naiwność — mówił mi Bulwa, że Aniela i Termiński wyjeżdżają oboje. Ale nic nie wiem co to się stało?
— Stryj wie, że Kasztelanic nie zwykł do porady brać nikogo; zkądżebym miał o tem wiedzieć? Muszę lecieć, żeby się rozpytać, a może tam mnie zapotrzebują....
To mówiąc pospieszył biegiem do dworu; pan Samuel pozostał sam zadumany.
— Ha! — rzekł — niedługoż i nam tu popasać! To niezawodnie robota Jasia, ani wątpić! Dziś im, jutro nam, wcześnie się trzeba upakować!
Smutny powrócił do oficyn, i zastał obojętnego Rotmistrza, zajętego przy kominie starannem oczyszczaniem fajki i cybucha.
— Wszystko prawda — rzekł — ale to podobno nie koniec na tem! dostanie się i nam, Jaś to zrobić musiał. Widziałem go przed chwilą, udaje niewiniątko! A co poczniemy jeśli nas ztąd wyrugują? — spytał syna.
— Co? — uśmiechając się obojętnie zawsze i podnosząc głowę, na której twarzy niebyło wyrazu najmniejszej troski, Rotmistrz — pójdziemy gdzieindziej biedę klepać. Juściż tu nie raj!
— Oj nie! — odparł ojciec — ale czyściec przynajmniej! — uśmiechnął się boleśnie. — Gdzieindziej może być piekło....
— Znajdziemy kątek, a niewieleć nam potrzeba! — O, i pan Piotr nas przyjmie!
— Ale nadzieje! nadzieje! tu się na to gotuje widzę — żywo dorzucił pan Samuel — że nam wszystko z przed nosa pochwycą.
— Chcesz ojciec, bym Jasiowi uszy poobcinał? — zapytał syn, który nigdzie innej rady nie widział, tylko to jedno na wszystko miał lekarstwo.
— A! dajże pokój! na Boga panie Wincenty! — zakrzyknął Samuel — co ci w głowie, na co się to przyda! Siedźmy, milczmy i do niczego się nie mieszajmy... co Bóg da to da!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.