Iako Sathan kusił pustelnika na puszcze

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Jako Sathan kusił pustelnika na puszcze
Pochodzenie Nowele, Obrazki i Fantazye
Wydawca S. Lewenthal
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Iako Sathan kusił pustelnika na puszcze.
(Legenda, kthorą opowiedał Pan Mikołay Rey z Nagłowice u Pana Pszonki na Babinie).


Piérwszy ieno krok trudny.

Kiedy sie thak[1] owo na thy duszne igraszki a czudny zabaweczki wszyscy po szczypcie zrzucać mamy, y iać wam powiem iednę — pry Pan Rey z Nagłowice powstaiąc a siwego muskaiąc wąsa — ale mi dacie śliwek neckę, Panie Stanisławie, żebym sobie gadaiąc gardziele przeciérał, a z garniec miodu lubelskiego od Mathyasza z Winiawy, boć wiecie, że ia nie rad na czczo gadać pocznę.
Skinął hnet Pan Pszonka, a pachołkowie mu wino y antypasthy z owocmi przynieśli, kthore koley oszedszy, przed Panem Reiem sie zastanowiły. Dopiéroż zabłyszczał mu on iego żarłoczny żołądek przez océ, y thak prawić począł, często gardło płucząc a przeciérając.
Zabyłem, gdziech to czedł, bo rzecz nie moiey głowy, alboć to w żywociech Świętych, kthory zową Legendy, albo mi to zasię ongi iaki klecha abo mnich z ambony w uszé włożył. A ta mi sie bayka czy prawda spodobała, ażem ią w pamiętaniu zachował, chocia bez imion a miesc własnych, kthore sobie każdy niechay dołoży iako chce.
A miało sie thak:
Był ongi na puszcze iedyn świąty pustelniczek, trawiąc dni swoie na rozmyślaniu a modlitwiech iako prawy Cenobita. A był thak wielkim swoiego ciała ba wszelkiey cielesności nieprzyacielem, że żył ono zioły a korzonkami, iakie na oney puszcze naydował, nie bacząc o wygodę, chodząc w skórze zwierzęcey, bez wszelakiego schronienia a dachu nawet od słoty i złey pory. Y był przyszedł do tego stopnia mocy nad sobą, iż w dumie swey powiedział w duszy swoiey: Otoć-em wolen od grzechu y żaden mnie szathan nie skusi.
Rzekł to, aliści go Bóg usłyszał i zesłał nań czarta, aby go kusił, a było mu imie Mephistophilis, kthory iest ieden z duków piekielnych abo starszych, a przeto przebiegleyszy a chytrzeyszy od inych, iako to theologom wiadomo. Y skrobał sie w głowę szathan a myślał iakoby gi pożył, i nie widział słabey strony, y zayczći nie mógł w iego serce, z kąd by go ranił, thak sie był on świąthy człowieczek ode światha odwiązał. Aleć iuż go nie puszczał ani na chwilę, tylko krok w krok za onym pustelniczkiem chodził a szpiegował gi. Wszakże długo bezskutecznie, bo głosu iego słyszeć nie mógł, a przeto serca spełna nie poznał. Nie zraził sie iednak szathan, a kończył swoie y rok thak iuż z onym świętym na puszcze przemieszkawszy, począł mocnieyszych szukać śrzodków, iako by go w utratę cnothy wwiódł.
A stało się thak, iż on świąty człowiek wyszedł raz na brzeg lasu y modlił sie patrząc na zachodzące słońce. Y spodobał mu sie widok świata, iakiego nie miał dawno. A był wieczór wiosenny, woniejący y czudny y cichość iaka przed nocą bywa uroczysta a dumaniom pochopna. Znienaczka więc za sprawą szathańską, iął dumać przestawszy modlitwy on świąthy człowiek, a cofając sie myślą młodość swoię przypomniał. Bo ile razy człowiek duma a rozważa w duszy swoiey, zawsze wróci do wiosny życia, iako do źrzodeł wracaią wody po długim zakręcie, obiegszy prawie świat cały.
A thak przybyły mu na myśl młody iego latha, iako sie wychowywał u Pana Rodzicza y u drogiey macierze swey, y odnowiły mu sie w myśli pola oyczyste, rowniny y niwy, kthorych był dawno zapomniał. Y zdało mu sie, iako by był mały y iakoby ieszcze na matczynych ręku spoczywał, y zdało mu sie słyszeć oycowskie słowa y braci y siostr głoski. Aż z myśli do myśli przyszedł do tego, iako był chłopięciem a ociec mu konia darował, kthory był mały a czudnie rzeski, y znał gi iako pies abo ptak hodowany właśnie.
A thak wspomnienie to znowu serce iego ku ziemi skłoniło y iął żałować przeszłości swey y mimo woley wyrwały mu sie słowa: O, gdybych teraz mógł choć widzieć thakiego konika! A szathan, kthory go nigdy nie opuszczał y okazyey ono szukał, poleciał a przyniosł konia z siądzeniem: thakiego właśnie, iakiego on świąthy wspominał y w tey chwili pożądał. Zdumiał sie świąthy człowiek uźrzawszy gi przed sobą, alić sie czartowskiey sztuki nie spodział y myślał, ano mu Bóg w ciężkim życiu zesłał tę nagrodę; y iął Bogu dziękować, a rozpłakał sie iako dzieci na widok ten y cały myślą w przeszłości sie utopił. Patrzał, obchodził a oglądał konia y głaskał gi ręką, całował a obłapiał, iako był przywykł za młodu, aż z tey pieszczoty chęć go wzięła przeiechać się na nim trochę, y nie postrzegł sie, że dusza iego iuż sie była od nieba dla ziemskiey acz niewinney rozkosze oderwała.
Y siadł na koń ów pustelnik, aż oto Szathan, co sie był w konia przedzierzgnął, aby go kusił, prędkim lotem uniósł go w powietrze wysoko y thak szybko, że wprzód całą ziemią, potym zasię y ziemie iuż nie uźrzał. A że gi strach przeiął wielki y począł drżeć y myśleć, czo sie z nim sstalo; a upamiętać sie nie mógł, mieniąc, że iest iako drugi Eliasz żywcem do nieba porwan.
Wtym Szathan ozwał sie doń przez konia: Swiąty człowiecze, pry, aboć-em nie skusił? A toć iest fortel szathański, a teraz w mocy moiey iesteś y uczynię z tobą, co sam zechcę.
A on pustelniczek rzekł drżący: Cożem ci uczynił, abyś mnie thak srodze prześladował?
Sam to Pan, nie ja, zesłał mnie, pry czart, abym cię upokorzył, iż rzekłeś w dusze swoiey, że nie masz grzechu, a szathan mocy nad tobą.
Przyznaię sie, iżem słaby iako ludzka istota, rzekł świąthy.
Aleć na tym nie dość, bo w tym, coś dotąd uczynił, nie ma grzechu, a ia do grzechu wprowadzić cię postanowiłem y nie puszczę cię, a o ziemię rozbiię, z tey wyżyny upuściwszy, ieśli mi grzechu popełnić nie poprzysiężesz.
A świąthy iął gorzko płakać y lamentować mówiąc: O, na coż mnie ty myśli y żądania przywiodły! Otoć iestem w ręku szathańskim y grzechu blisko y utracę niebo, na kthorem całe życie pracował. Puść mnie, szathanie, lub rozbiy, a do grzechu mnie nie wwiedziesz.
Dobrze, rzekł czart, toć sie z tym nie spieszmy. A spoyrz ono pod nogi swoie y obacz śmierć owę, o kthorą prosisz.
I ukazał mu Szathan sztuką swoją dyabelską prawie pod nogami iego naprzód chmury czarne y straszliwe pioruny w nich ukryte, a niżey onych przeglądaiące skały ostre iako noże y naieżone w górę, a morze pod nimi. A uyrzawszy to świąthy ów zaląkł sie wielmi y począł trząść się mówiąc: O Boże moy, nie dozwol mnie themu nieczystemu sathanowi do grzechu dowieśdź!
A Sathan śmiał sie y mówił: A toć eś w ręku moich i z onych nie wydziesz bez szwanku, albo cię oto rozgruchocę thak że lat dziesięć y siedem kroć dziesięć będziesz padał z góry y widział śmierć swoię co chwila, niżeli umrzesz; albo mi przysiąż, iż zgrzeszysz.
A świąthy z wielkiego przestrachu począł mówić do Sathana: Duchu nieczysty, ponieważ cię Bóg na moie upokorzenie zesłał, iakiegoż chcesz grzechu po mnie?
Oto, rzekł Sathan naśmiewaiąc się nieszczęśliwemu, daię ci prze łaskę moię trzy grzechy do wyboru, pierwszy, abyś sie upił, wtory, abyś cudzą żonę na grzech przywiódł, trzeci, abyś mężobóystwo popełnił.
A świąthy z onego obrzydzenia iakie miał do grzechu, począł sie wzdrygać y wołać: O szathanie! azaliż ci niedość, abyś mię do grzechu przywiódł, trzebaż ci ieszcze thak srogie y ciężkie występki dawać mi do wyboru?
A on Mephistophilis pry na to: Jesteś w mocy moiey, a przedsię rób iako chcesz!
Y myślał świąthy, a zdało mu sie, że chocia piiaństwo iest rzeczą barzo sprosną a grzechem wielkim, boć duszę naszę nieśmiertelną plami y onę w sobie wrzkomo topi, iednakże rozumiałł aby to miał bydź z tych trzech grzechów namnieyszy, y rzek, szathanu: Ano kiedy thaka wola Boża nade mną, wybieram piiaństwo.
Y rzekł mu Szathan: Dobrze iest.
Abowiem widział, iż od tego grzechu wszelki iny iakoby ze źrzódła początek swoy biorą, czego świąthy nie rozumiał, a nie spodział sie.
Y rzekł mu Szathan: Przysiąż mi na duszę swoię, że ten grzech popełnisz.
A świąthy rzekł: Przysięgam.
Aż w owey chwili koń y z nim spuszczać sie począł lekko ku ziemi. A była iuż noc; ono xiężyc świécił y gwiazdy pałały na niebiesiech. Y powoli uyrzał on ziemią, a na niey światła w miastach y po wsiach y ludzi iakoby mrowie przechodzące po nich. A potym uczuł dym ziemie y szum, gwar, szelest, aż spuścili sie i stanęli z koniem. Lecz zasię nie na pustyni, ale w mieście, a grodzie wielmi wielkim, przed samymi drzwiami a wrotyma gospody.
Y rzekł mu Szathan: Wniydź y upiy sie, abowiem związałeś sie przysięgą, a ia pilnować cię będę y krokiem cię nie odstąpię, aż grzechu dopełnisz.
Y świąthy rzekł: Aboż thak nagi wnidę na pośmiewisko do gospody?
Abowiem iuż go była bliskość świata myślami y wstydem światowym owionęła, a Szathan ciesząc się rzekł mu: Oto odzienę cię w szaty bogate i dam ci trzos w pasie ze złotem, abyś za grzech twoy zapłacił.
Y thak sie sstało, że on świąthy wszedł do gospody upokorzony, mysląc o upadku a wielkim nieszczęściu swoim. Y byli tam kupce, kthorzy za stołem siedzieli i pili i inych ludzi różnych wiele, iako bywa więc w gospodzie, kędy różnego narodu schodzi sie ciżba, a każdy w niey pan, ktho ieno płaci. Jedni rozprawiali o oszukaństwach, drudzy o inych wszeteczeństwach swych iako prawi iawnogrzesznicy, ini bawili sie z niewiastami fraucymeru ś. Marka[2]; a wszystko sie działo tak szkaradnie, iż sie serce świąthemu pustelniczkowi na on widok wzdrygało. Y chciał był nawracać onę zgraię, lecz wspomniawszy, iż y sam nie był wolen grzechu, a przyszedł, aby go popełnił, siadł a milczał.
Aż poyrzawszy na szaty iego, nadeszła k niemu gospodyni domu, młoda a chędoga białogłowa, pytając go, czegoby pragnął.
A on rzekł: Wina.
Y poszła ona kobieta, a przyniosła mu go, dobrego a nalepszego. Owoż kiedy hippokras ów z żołądka do głowy mocno skutkować a burzyć się począł, iako to więc u tych bywa, co samę wodę piią, świat iakoby inszy stanął przed oczyma iego ze wszytką Mammony pięknością, y zagasłe w sercu pustelniczym żądania a myśli iakoby cudowną mocą szathańską odrosły. A thak piiąc ulubował sobie iuż piiaństwo i co z początku mimo swey woli czynił, to iuż kończył z ochotą y roskoszą, aż drugi dzban onego przedniego wina podać rozkazał.
Tym czasem ona gospodyni kręciła sie po izbie. A była młoda i hoża niewiasta, iakom rzekł, iako ony bywają, co po gospodach siedząc, wymowny, szczebiotliwy, zalotnicy prawe wdziękami swymi szynkują.
I świąthy on uyrzał w oney wdzięki wszytki y dziwił się im y myślą szukał sposobu, iako by ich używał, thak go było ono wino odurzyło a Boga zapomnieć dało. Toż kupce i ini owi ludzie, iacy byli w gospodzie, na nocleg do koniech swych a wielblądziech poszli, ini po izbiech sie rozeszli; a on sam świąthy z gospodynią został, czym ieszcze śmielszy a prętszy do grzechu a złego sstał sie. Aż nareszcie, skuszony sam od czarta, skusił y niewiastę do wielkiego grzechu pieniędzmi, które mu był dał czart. A tak sstało sie, iż sie układli a spali w grzechu.
A ona niewiasta rzekła: Gdybyż mąż a pan móy powrócił, zabiłby mię.
I rzekł on świąthy: Nie bóy sie, boć nie przybędzie, a gdyby przybył, ia cię obronię.
Y w tym pospali sie.
Aż oto stuk sie zrobił wielki y światło ocykaiąc sie uyrzeli przed sobą, a nad łożem stał mąż oney białeygłowy krzycząc a wywiiaiąc mieczem. On świąthy ze snu porwawszy sie, szukał, czymby sie bronił, aż napadł topor pod ręką i tym machaiąc na obie stronie, thak sie mężnie potykał, iż ciąwszy męża niewiasty trupem gi położył. Toż krzyk powstał niezmierny y kupce a ludzie oni nocleżanie sie zbiegli y sąsiady i sędziowie onego miasta y pochwycili gi y związali. A iemu iakoby nagle otworzyły sie oczy y uyrzał szkaradę swoich grzechów y przypomniał, iż za ieden, kthoren był przysiągł szathanowi, trzy wszytki, iakie żądał, popełnił. Y wielkim głosem iął płakać y narzekać, wołaiąc, aby go na śmierć wiedziono było. Y opowiedał swoię historyą wszytkim y o śmierć prosił, kthorzy ulitowawszy sie, wolno gi puścili. Z tąd że powrócił na puszczą y płacząc a narzekaiąc nad slepotą swą, Pana Boga miłościwego przebłagał.

1837.








  1. Pisownia nie jest całkowicie XVI w., lecz główne tylko tamtéj ma cechy. (Nota autora).
  2. Wyrażenie współczesne, niewiadomo skąd początek biorące.




Zobacz też


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.