Idę na dwór królewski, książęcy, biskupi, Aż za drogie pieniądze jaki taki kupi
Jeden arkusz papieru; kilka wierszów na niem. Tysiącby liber za to mojem kupił zdaniem.
Z osobna, że mu pieczęć na wosku przyciśnie, Kilkąnastą czerwonych złotych znowu błyśnie.
Pytam: Co to? Przywilej — ktoś mi odpowiedział Zostawszy honoratem, będzie wyżej siedział.
A jeść co? rzekę, aż ów: Oboje to w kupie Nie bywa; dość nań siedzieć w kasztelańskiej jupie;
Dosyć mu urzędnikiem być, abo prałatem, Mieć głos przed równą szlachtą na sejmiku zatem.
A wież on — pytam znowu — co Rzeczpospolita? Ani się król, ani się książę o to pyta.
Niechaj się on, co by jadł, coby mówił, stara, Tego, co dał przywilej, najmniej nie ugara.
Jam rozumiał, że mu to — odpowiedam szczerze — Wszytko piszą w tak drogo kupionem papierze.
Anoż — rzekę — drugi dym gorszy, niż w aptece: Wżdy tamten pachnąć będzie przytknąwszy do świece;
Zgore papier? niemasz nic, prócz dymu a smrodu, Nie zgore? po twej śmierci pójdzie do wychodu.