Heidi/Rozdział dziesiąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johanna Spyri
Tytuł Heidi
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.



BABUNIA.

Wielkie czyniono nazajutrz przygotowania w domu pana Sesemanna, z czego było można wyciągnąć wniosek o znaczeniu i szacunku, jakiego tu zażywała oczekiwana osoba. Tineta przypięła do włosów świeży czepeczek, Sebastjan zaś porozstawiał wszędzie mnóstwo podnóżków, by gościowi było wygodnie siedzieć wszędzie, gdzie zechce. Panna Rottenmeier chodziła sztywna i poważna, badając, czy wszystko w porządku, a wyraz jej twarzy świadczył wymownie, że mimo zbliżania się drugiej władczyni, jej władza wcale nie przygasa.
Nakoniec powóz stanął przed bramą, Sebastjan i Tineta zbiegli po schodach, a za nimi poszła uroczystym krokiem panna Rottenmeier, wiedząc, że i ona powinna stawić się na powitanie. Heidi kazano czekać w swym pokoju, dopóki jej nie zawołają. Niedługo jednak wetknęła głowę Tineta i powiedziała jak zawsze oschle i krótko:
— Proszę iść do pracowni!
Heidi nie śmiała pytać ponownie panny Rottenmeier o nakazany sposób tytułowaniu pani Sesemann. Pewną była, że czcigodna dama pomyliła się tylko. Zawsze przecież mówić trzeba naprzód: „pan“, albo „pani“, a potem dopiero imię, czy nazwisko. Zastosowała to, oczywiście, w praktyce. Gdy otwarła drzwi pracowni, wykrzyknęła babunia życzliwym tonem:
— Otóż i ona! Chodźże tu, drogie dziecko, niech ci się przypatrzę!
Heidi weszła i powiedziała donośnie i wyraźnie:
— Dzieńdobry, pani wielmożna!
— A to co? — zaśmiała się babunia. — Czy u was tak mówią? Czy słyszałaś to w domu?
— Nie, — odrzekła Heidi poważnie — u nas nikt się tak nie nazywa!
— U nas także nie! — powiedziała babunia ze śmiechem, gładząc jej policzek. — Daj więc temu pokój. Tutaj jestem poprostu babunią i tak mi mów. Wszakże zapamiętasz?
— O, naturalnie! Zpoczątku tak nawet mówiłam, rozmawiając z Klarą.
— Rozumiem, rozumiem! — zapewniła babunia, kiwając wesoło głową. Potem przyjrzała się dobrze Heidi, kiwnęła głową ponownie, a dziewczynka nie mogła od staruszki oderwać oczu. Miała piękne, białe włosy, twarz jej otaczał czepeczek koronkowy, związany pod brodą szeroką wstążką, której końce fruwały ciągle w powietrzu, jakby lekki wietrzyk nieustannie płynął wokoło babuni. Spodobało jej się to bardzo.
— Jakże ci na imię, dziecko? — spytała babunia.
— Heidi, poprostu. Ale muszę się nazywać Adelajda. Będę uważać pilnie... — Heidi urwała, czując się potrosze winną, gdyż dotąd nie odpowiadała częstokroć, ile razy panna Rottenmeier zawołała znienacka: Adelajdo! Nie mogła odrazu pojąć, że to jej dotyczy. W dodatku, panna Rottenmeier stanęła właśnie w progu pracowni.
— Zechce zapewne czcigodna pani przyznać — wmieszała się — że musiałam znaleźć imię, możliwe do wymówienia bez wstydu wobec samej siebie, choćby tylko ze względu na służbę.
— Droga Rottenmeier! — odparła pani Sesemann. — Skoro ktoś raz ma imię Heidi i przywyknął do tego, używam tego imienia i basta!
Zawstydziło pannę Rottenmeier wielce, że babunia zwie ją po nazwisku, bez wszelakiej tytulatury. Nie było na to jednak rady, gdyż babunia miała swoje nawyknienia niezmienne. Była żywa, spostrzegawcza, zdrowa zupełnie i zaraz na wstępie zauważyła, co się dzieje w domu.
Nazajutrz po przybyciu, usiadła babunia po obiedzie, przy wózku śpiącej Klary i zdrzemnęła się troszkę. Rychło jednak otwarła oczy i poszła do jadalni. Nie było tu nikogo. Podeszła do drzwi panny Rottenmeier i zapukała mocno. Po chwili wyjrzała czcigodna dama i cofnęła się zaraz, przerażona niezwykłemi odwiedzinami.
— Gdzie przebywa Heidi o tej porze dnia i co robi? — spytała pani Sesemann.
— Jest w swoim pokoju, gdzie mogłaby zająć się czemś użytecznem, gdyby w niej tkwiło trochę bodaj ochoty do tego. Ta dziewczyna myśli jednak tylko o głupstwach i dokonywa rzeczy, o których wspomnieć nie można w przyzwoitem towarzystwie.
— Robiłabym to samo, siedząc zamknięta w pokoju, i zaręczam, droga Rottenmeier, nie byłabyś w stanie wybryków moich opowiadać w przyzwoitem towarzystwie. Proszę mi ją zaraz przysłać do mego pokoju, gdyż chcę jej dać kilka ładnych książeczek, które przywiozłam.
— Ach! To właśnie nieszczęście największe! — wykrzyknęła czcigodna dama, załamując ręce. — Cóż po książkach tej dziewczynie, która dotąd nie zna abecadła i nie rozróżnia liter? Dużoby mógł powiedzieć o tem pan profesor. Gdyby nie to, że posiada anielską cierpliwość, dawnoby był przerwał naukę.
— Dziwna rzecz! — zauważyła pani Sesemann. — Dziewczynka ta wcale nie robi wrażenia tępej. Proszę mi ją przysłać. Niech ogląda narazie obrazki.
Panna Rottenmeier chciała coś jeszcze powiedzieć, ale staruszka obróciła się na pięcie i ruszyła żwawo do siebie. Zdumiona wiadomością o braku zdolności Heidi, postanowiła sprawę zbadać. Ale nie przy pomocy pana profesora, którego ceniła zresztą za charakter i zawsze mile witała, unikając tylko rozmowy, gdyż jego sposób wyrażania się był dla niej zbyt uciążliwym.
Heidi weszła do pokoju babuni i rozwarła szeroko oczy na widok wspaniałych, barwnych obrazków w przywiezionych przez nią książkach.
Nagle wydała głośny okrzyk w chwili, gdy babunia obróciła nową stronnicę. Rozbłysłem spojrzeniem patrzyła przez chwilę na obrazek, potem napłynęły jej do oczu łzy i zaczęła łkać gwałtownie. Heidi zobaczyła na obrazku piękne, zielone pastwisko z różnemi zwierzętami. Pośrodku stał, oparty na długiej lasce, pasterz i spoglądał wokoło. Wszystko zalewała złota poświata, gdyż słońce chylić się zaczynało do zachodu.
Babunia wzięła ją za rękę i rzekła łagodnie:
— Cicho, cicho, dziecko drogie, nie trzeba płakać! Coś ci się, widać, przypomniało, patrzże jednak, jest tutaj obok obrazka śliczna historyjka, którą ci wieczorem opowiem. Znaleźć w tej książce można inne jeszcze piękne historyjki i po przeczytaniu opowiadać innym. A teraz pomówimy sobie. Obetrzyj oczy, tak, stań przede mną, bym cię jak należy widziała, tak, bardzo dobrze. Rozpogódźże, się Heidi.
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim Heidi przestała łkać. Babunia wyczekała cierpliwie, potem zaś rzekła:
— Już po wszystkiem! Wesołość wróciła, jak widzę.
Gdy się dziewczynka uspokoiła zupełnie, rzekła babunia:
— Powiedzże mi teraz, co słychać z lekcjami. Czy uczysz się pilnie i czy umiesz już coś?
— O, nie! — westchnęła Heidi. — Ale wiedziałam z góry, że się tego nie nauczę.
— Czegóż to nauczyć się nie możesz?
— Czytać. To zbyt trudne!
— Jakto? Skądże masz tę nowinę?
— Pietrek próbował długo i powiedział mi, że nauczyć się nie można, bo to jest za trudne.
— Tak? Dziwny jest ten Pietrek. Czyż można jednak wierzyć ślepo takiemu Pietrkowi? Trzeba spróbować samej. Nie skupiałaś pewnie dotąd myśli na tem, co mówi pan profesor, i nie patrzyłaś uważnie na litery?
— To daremne! — zaręczyła tonem zupełnego pogodzenia się z koniecznością.
— Heidi, posłuchajże! — powiedziała babunia. — Dotąd nie mogłaś się nauczyć czytać, gdyż wierzyłaś Pietrkowi, teraz uwierz mnie. Zaręczam ci całkiem na pewno, iż wyuczysz się czytać i to bardzo prędko, podobnie jak mnóstwo dzieci, które nie mają głowy zakutej, jak twój Pietrek. Widziałaś obrazek z pasterzem. Gdy będziesz czytała, dostaniesz książeczkę na własność, dowiesz się całej historji tego pasterza, zupełnie jakby ci ją ktoś opowiedział, co robił z owcami, kozami i jakie dziwne przechodził koleje losu. Chciałabyś to wiedzieć, Heidi, nieprawdaż ?
Słuchała uważnie, oczy jej się jarzyły, potem zaś rzekła, wzdychając głęboko:
— Chciałabym umieć czytać!
— Nastąpi to bardzo prędko, przekonasz się, Heidi. Teraz muszę zajrzeć do Klarci. Chodźmy, a książki weźmiemy ze sobą.
To rzekłszy, wzięła ją babunia za rękę i obie poszły do pracowni.
Wielka zmiana zaszła w dziewczynce od dnia, kiedy ją przychwyciła na ucieczce panna Rottenmeier i zburczała mówiąc, że jest zła i niewdzięczna. Rada była, że o tem nie wie pan Sesemann. Zrozumiała teraz, iż nie może wrócić do domu, kiedy zechce, ale musi zostać we Frankfurcie, długo, na zawsze może. Pan Sesemann, a pewnie także Klara i babunia uważaliby ją za złą i niewdzięczną, gdyby chciała wracać koniecznie. To też postanowiła nie mówić o tem nikomu, bowiem babunia pogniewaćby się mogła, tak jak panna Rottenmeier, a tego dopuścić Heidi nie chciała. Ciężar ten, gniotący jej serce, wzrastał z dniem każdym, przestała jeść i bladła coraz to bardziej. Wieczór długo zasnąć nie mogła, wspominając z utęsknieniem halę, słońce i kwiaty, śniła też o purpurowym zachodzie Falknisu i lodowych polach Cezaplany. Gdy chciała rankiem wybiec radośnie z chaty, spostrzegała, że leży w wielkiem, białem łóżku we Frankfurcie, daleko od ojczystych stron, a wówczas kryła twarz w poduszki, płacząc długo, cicho, by nikt nie usłyszał.
Babunia zauważyła jej smutek. Postanowiła przeczekać dni parę, w nadziei, że przygnębienie minie, gdy jednak trwało dalej, a Heidi przychodziła do śniadania z zapłakanemi oczyma, wzięła ją pewnego dnia do swego pokoju, postawiła przed sobą i spytała łagodnie:
— Powiedz mi, Heidi, co ci jest? Masz, widocznie, jakieś zmartwienie, prawda?
Ten właśnie łagodny ton babuni nie pozwolił Heidi okazać się niewdzięczną, to też dziewczynka odparła smutnym głosem:
— Nie można tego powiedzieć.
— Nie? Nawet Klarze?
— O nie! Nikomu! — zaręczyła, a wyglądała w tej chwili tak nieszczęśliwie, że babunia uczuła wielkie politowanie.
— Coś ci powiem, drogie dziecko, — rzekła po chwili. — Jeśli ktoś ma zmartwienie, którego nie może powiedzieć nikomu, żali się Bogu, prosząc, by zdjął ciężar z jego serca. Rozumiesz, wszak prawda? Modlisz się, jak sądzę, codziennie, dziękując za jego dary i prosząc, by cię strzegł od złego?
— O nie, nie modlę się nigdy! — odparła Heidi.
— Czy nigdy się nie modliłaś w życiu?
— Z pierwszą babką modliłam się. Ale to już dawno, tak żem zapomniała zupełnie.
— Dlatego właśnie jesteś smutna, droga Heidi, gdyż brak ci teraz wszelkiej pomocy. Ten, kto ma brzemię troski na sercu, może każdej chwili iść do Boga, zwierzyć mu się i prosić o ratunek, którego żaden człowiek dać nie jest w stanie. On jeden posiada moc zaradzenia wszystkiemu co złe i przywrócenia wesołości.
Oczy Heidi rozbłysły radością.
— Czy można mu powiedzieć wszystko? — spytała.
— Wszystko! Wszystko!
Dziewczynka wysunęła rękę z dłoni babuni, pytając pospiesznie:
— Czy mogę teraz odejść?
— Naturalnie! — odparła babunia, a Heidi pobiegła prędko do swego pokoju, siadła w kącie na zydlu, złożyła ręce, powiedziała Bogu wszystko, co miała na sercu, co ją smuciło, i prosiła gorąco, serdecznie, by jej pomógł do powrotu w dom dziadka.
Minął tydzień z okładem, pewnego dnia zgłosił się do babuni pan profesor, prosząc o posłuchanie w ważnej sprawie. Babunia wyciągnęła doń przyjaźnie rękę, mówiąc:
— Drogi panie profesorze, witam pana! Proszę usiąść tu, przy mnie! — podsunęła krzesło. — A teraz radabym wiedzieć, co pana do mnie sprowadza? Chyba nie usłyszę czegoś złego, lub jakichś skarg, nieprawdaż?
— Wprost przeciwnie, czcigodna pani! — zaczął pan profesor. — Nastąpiło coś, czegom się już nie spodziewał, ani czego przypuścić nie mógł nikt wtajemniczony w uprzedni stan rzeczy, albowiem wszystkie przesłanki kazały przyjąć za fakt niemożliwość tego, co się jednak stało istotnie i to w sposób zgoła cudowny, sprzeczny z tem, czego logicznie spodziewać się należało...
— Czy może Heidi nauczyła się czytać? — spytała pani Sesemann znienacka.
Pan profesor oniemiał ze zdumienia i wytrzeszczył oczy.
— Jest to wprost niepojęte! — rzekł po chwili. — Uczenica, która mimo, gorliwych wysiłków i objaśnień z mej strony, nie mogła tak długo rozróżniać liter, tak dalece, że chciałem zaprzestać nauki, porzucić zamysł nieosiągalny, ta właśnie uczenica posiadła, w ciągu jednej nocy, rzec można, sztukę czytania i odczytuje całe zdania poprawnie, bezbłędnie, jak żadne z początkujących dzieci. Atoli równie cudownym jest fakt, że czcigodna pani dobrodziejka przyjęła za możliwą ową tak odległą rzeczywistość.
— Dzieją się nieraz cuda na świecie! — potwierdziła pani Sesemann z uśmiechem. — Czasem schodzą się korzystne okoliczności, a także zmiana metody nauczania wywołuje pożądane skutki. Cieszmy się tedy, kochany profesorze, z postępów tego dziecka i żywmy najlepsze na przyszłość nadzieje.
To rzekłszy wstała, odprowadziła profesora do drzwi i poszła szybko do pracowni, by się naocznie przekonać. Zastała Heidi przy Klarze. Dziewczynka czytała jej jedną z historyjek, z wyraźnem zdumieniem własnem i coraz to większym zapałem. Wkroczyła w świat nowy, a czarne litery przybrały postać ludzi i rzeczy, nabrały życia i przeistoczyły się w czarowne historyjki. Tegoż jeszcze samego wieczora, gdy Heidi przyszła na kolację, znalazła na swym talerzu wielką książkę z obrazkami, spojrzała na babunię, a babunia skinęła potakująco i rzekła:
— Twoja jest!
— Na zawsze? Nawet gdy wrócę do domu? — spytała czerwona z radości.
— Na zawsze, na zawsze! — zapewniła babunia. — Jutro rozpoczynamy czytanie.
— Nie wrócisz, droga Heidi, do domu przez długie jeszcze lata! — wtrąciła Klara. — Babunia odjedzie rychło, więc tem bardziej musisz ze mną zostać.
Heidi obejrzała swą książkę jeszcze przed spaniem i od dnia tego najmilszem jej zajęciem było siedzenie nad nią i ciągłe odczytywanie prześlicznych historyjek z obrazkami. Babunia mówiła często wieczorem:
— Teraz nam coś Heidi przeczyta!
Uszczęśliwiało ją to, czytała płynnie, a słuchając samej siebie, wnikała lepiej jeszcze w treść, zwłaszcza że babunia dorzucała niejedno objaśnienie, lub szczegół. Heidi wracała z upodobaniem do obrazka, przedstawiającego pastwisko i wesołego pasterza, opartego na wysokiej lasce. Pasł trzodę ojca, baranki jego i kozy, i to go radowało wielce. Potem jednak uciekł daleko na obczyznę, musiał paść świnie, żywił się byle czem i wychudł bardzo. Słońce nie świeciło już na tem pastwisku tak jasno, gdyż kraj to był szary i mglisty. Historja kończyła się jednak trzecim jeszcze obrazkiem. Stary ojciec wybiegał, rozpostarłszy ramiona, na spotkanie wracającego ze skruchą syna, który był obdarty, nieśmiały, chudy i miał podartą odzież. Tę ulubioną historyjkę odczytywała ciągle po cichu, to znów głośno, nadsłuchując bacznie objaśnień babuni, która ich nie szczędziła nigdy. Książka zawierała dużo jeszcze pięknych historyjek. Dni mijały szybko na czytaniu i oglądaniu obrazków, aż nadszedł niepostrzeżenie kres pobytu babuni we Frankfurcie.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Johanna Spyri.