Han z Islandyi/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII
Musiałeś go zamordować; masz spojrzenie zabójcy, a wyraz twej twarzy złowieszczy jest i dziki
Schakspeare „Sen nocy letniej.“

— Na honor! starcze — rzekł Ordener do Spiagudrego — zacząłem już myśleć, że w tym domu otwieranie drzwi do obowiązku umarłych należy.
— Przebaczcie panie — odpowiedział Spiagudry — w którego uszach brzmiały jeszcze tytuły króla i wice-króla, a powtarzając swoją wymówkę, dodał:
— Spałem tak głęboko...
— W takim razie, twoi umarli nie spali widać i ich to zapewne słyszałem przed chwilą rozmawiających.
— Jakto, panie nieznajomy, wyście słyszeli?...
— Najdoskonalej, ale co mnie to obchodzić może? Nie przyszedłem tu dla zajmowania się twojemi interesami, lecz przeciwnie, aby ciebie mojemi zatrudnić. Wejdźmy więc.
Spiagudry wcale nie miał ochoty wprowadzić nowo przybyłego do sali, gdzie leżało ciało Gilla, ale ostatnie te słowa uspokoiły go nieco, a wreszcie, czyż był w stanie jaki opór stawić?
Wpuścił przeto młodego człowieka i zamykając drzwi, rzekł:
— Benignus Spiagudry jest na rozkazy wasze we wszystkiem, co tylko nauk ludzkich dotyczyć może. Wszakże, jeżeli pan sądzisz, że mówisz z czarnoksiężnikiem, jak to pańskie nocne odwiedziny zdają się znamionować, w takim razie mylisz się zupełnie. Ne femam credas, jestem tylko uczonym.. Wejdźcie zresztą panie, do mojego laboratoryum.
— O nie — rzekł Ordener — nie do laboratoryum, ale do umarłych iść musimy.
— Do umarłych! — zawołał Spiagudry, zaczynając drżeć na nowo. — Ależ pan ich nie możesz widzieć.
— Jak to, nie mogę widzieć ciał, które dlatego tylko tam są złożone, aby je oglądano? Powtarzam ci, mości dozorco, że chcę żądać od ciebie pewnych objaśnień względem jednego z nich; twoim obowiązkiem jest mi ich udzielić. Bądź posłusznym, starcze, z dobrej woli, bo w przeciwnym razie znaglę cię do tego.
Spiagudry przejęty był wielkim szacunkiem dla szabli, a widział ją u boku Drdenera.
Nihil non arrogat armis — wyszeptał i wyszukawszy w pęku klucza, otworzył kratę, poczem wprowadził nieznajomego do drugiej połowy sali.
— Pokaż mi ubranie kapitana — rzekł Ordener W tej chwili lampa oświeciła skrwawioną głowę Gilla Stadt.
— Sprawiedliwy Boże! — zawołał Ordener — jakaż okropna profanacya!
— Święta Opatrzności, miej litość nade mną! — wyszeptał dozorca.
— Starcze! — mówił dalej Ordener groźnym głosem — czyż tak daleko jesteś od grobu, że ośmielasz się gwałcić winne dla niego poszanowanie i nie obawiasz się, nieszczęśliwy, aby żyjący nie nauczyli cię tego, co się umarłym należy?
— Łaski! — zawołał biedny dozorca — to nie ja, gdybyś pan wiedział!... — tutaj zatrzymał się, bo przyszły mu na myśl słowa małego człowieka: bądź wierny i milcz.
— Czy nie widzieliście, panie, człowieka, wychodzącego przez ten otwór? — zapytał po chwili przytłumionym głosem.
— Tak jest. Czy to twój wspólnik?
— O nie, panie, on sam tylko jest sprawcą tej zbrodni Przysięgam na potępienie wieczne, na błogosławieństwo niebieskie, na to ciało nawet, tak niegodnie sprofanowane!
Mówiąc to, Spiagudry rzucił się do nóg Ordenera, a jakkolwiek był odrażającym, to jednak rozpacz, zaklęcia i wyraz prawdy w jego słowach, zdołały przekonać młodego człowieka.
— Powstań starcze — rzekł — jeżeliś nie znieważył śmierci, nie kalaj również swojej starości.
Dozorca powstał — Ordener zaś mówił dalej:
— Kto więc jest ten zbrodniarz?
— Ani słowa więcej, szlachetny panie! Pan nie wiesz o kim mówisz!
I Spiagudry powtarzał do siebie:
Bądź wierny i milcz!
— Cóż to za tajemnicza i groźna istota? — spytał Ordener. — Chcę ją poznać.
— Na imię nieba, panie! nie mów pan tak, zamilknij z bojaźni...
— Bojaźń ust mi nie zamknie, ciebie zaś znagli do mówienia.
— Przebacz, mój młody panie! — rzekł zrozpaczony Spiagudry — nie mogę...
— Możesz, ponieważ ja tego chcę. Musisz wymienić świętokradcę!
Spiagudry chciał jeszcze użyć wybiegu.
— A więc, szlachetny panie — powiedział — świętokradcą jest zabójca tego oficera.
— Oficer ten został zamordowanym? — zapytał Ordener, któremu ów zwrot przypomniał cel jego poszukiwania.
— Tak jest, panie.
— Ależ przez kogo, przez kogo?
— Zaklinam cię, panie, na imię Świętej, której matka twoja wzywała, na świat cię wydając, nie znaglaj mnie, abym ci to miał powiedzieć.
— Gdyby wiadomość ta ważniejszą jeszcze dla mnie stać się mogła, tegoby ciekawość, jaką we mnie wzbudzasz, dokonała. Rozkazuję ci więc wymienić tego mordercę.
— A więc panie — powiedział Spiagudry — chciej zauważyć na ciele tego nieszczęśliwego głębokie rany, zadane ostremi i długiemi pazury. One mówią jasno, kto jest jego zabójcą.
I starzec pokazał Ordenerowi długie i wyraźne kresy na nagim i obmytym trupie.
— Jak to? — zapytał Ordener — a więc to jakieś dzikie zwierzę? niedźwiedź lub...
— O nie! mój młody panie.
— Ależ, jeżeli nie dyabeł...
— Ciszej! strzeż się pan, abyś nie odgadł zbyt dobrze. Czyż pan nigdy nie słyszałeś — mówił dalej dozorca cichym głosem — o człowieku, czy potworze z ludzką twarzą, którego pazury są tak długie, jak szpony Astarotha, który nas zgubił, lub Antychrysta, który nas zgubi w przyszłości?
— Wyrażaj się jaśniej starcze!
— Nieszczęście! — mówi Apokalipsa...
— Ja chcę wiedzieć nazwisko mordercy!
— Mordercy?... panie zlituj się nade mną, miej litość nad sobą samym...
— Nie nadużywaj dłużej mojej cierpliwości.
— A więc, skoro chcesz tego, młody człowieku — prostując się, rzekł Spiagudry donośnym głosem — tym mordercą, tym świętokradcą jest Han z Islandyi.
Straszne to imię nie było obcem dla Ordenera.
— Jak to? — zapytał — Han! ten obmierzły rozbójnik!
— Nie nazywajcie go panie rozbójnikiem; rozbójnicy zwykle w bandy się łączą, on zaś żyje zawsze sam jeden.
— Skądże ty go znasz, nędzniku? Jakież wspólne zbrodnie zbliżyły was do siebie?
— Nie sądźcie z pozorów, szlachetny panie. Czyliż pień dębu ma być dla tego jadowitym, że w niem wąż znajduje dla siebie kryjówkę?
— Dosyć tych próżnych słów; złoczyńca za przyjaciela mieć tylko może wspólnika.
— Nie jestem jego przyjacielem, a jeszcze mniej wspólnikiem; jeżeli zaś moje słowa nie przekonały cię panie, w takim razie chciej się zastanowić, że ta ohydna profanacya, jak tylko przyjdą po ciało Gilla Stadt, wystawi mnie na karę, dla świętokradców naznaczoną i wprowadzi w najstraszliwsze położenie, w jakiem kiedykolwiek niewinny, jak ja, człowiek mógł się znajdować.
Względy interesu osobistego większe jeszcze sprawiły wrażenie na Ordenerze, niż błagający głos biednego dozorcy. Względy te również, w znacznej części zapewne, wywołały jego patetyczny, choć bezużyteczny opór przeciw świętokradztwu, którego dopuścił się mały człowiek.
Ordener zastanowił się chwilę, a przez ten czas Spiagudry starał się wyczytać z jego twarzy — czy przerwa ta miała stanowić o pokoju, czy też sprowadzić nową burzę.
Nakoniec młody człowiek głosem surowym lecz spokojnym rzekł:
— Starcze! mów prawdę. Czy znalazłeś przy tym oficerze jakie papiery?
— Żadnych, klnę się na honor!
— A Han czy ich przy nim nie znalazł?
— Nie wiem; przysięgam!
— Nie wiesz? A czy wiesz, gdzie przebywa ten Han z Islandyi?
— On nigdzie stale nie przebywa, ciągle się włóczy po kraju.
— Choćby i tak było, musi przecież mieć miejsca, gdzie czasami znajduje schronienie?
— Poganin ten — mówił starzec półgłosem — ma tyle kryjówek, ile gwiazda Syryusza ma promieni...
— Proszę cię jeszcze raz, abyś mówił wyraźniej. Dam ci dobry przykład, słuchaj: zostajesz w jakimś tajemniczym związku z tym bandytą, chociaż utrzymujesz, że nie jesteś jego wspólnikiem. Skoro go znasz, musisz przeto wiedzieć, dokąd się teraz udał. Nie przerywaj mi. Jeżeli nie jesteś jego wspólnikiem, w takim razie pomożesz mi, abym go wyszukał.
Spiagudry nie mógł pohamować swej bojaźni.
— Wy, szlachetny panie, wy, wielki Boże! co jesteście pełni młodości i życia, mieliżbyście szukać i wyzywać tego dyabła wcielonego? Wprawdzie Ingjald zwalczył olbrzyma Nyctolma, ale miał przecież cztery ręce...
— A więc — rzekł Ordener z uśmiechem — jeżeli potrzeba czterech rąk, to będziesz moim przewodnikiem...
— Ja! pańskim przewodnikiem? Jak pan możesz szydzić z biednego starca, który sam już niemal przewodnika potrzebuje.
— Posłuchaj — przerwał Ordener — nie chciej tylko żartować sobie ze mnie. Jeżeli ta profanacya, w której, jak chcę wierzyć nie przyjąłeś udziału, wystawia cię na karę za świętokradztwo, w takim razie nie możesz przecie tutaj pozostać. Musisz zatem uciekać. Biorę cię więc pod swoją opiekę, ale pod tym warunkiem, że mnie zaprowadzisz do kryjówki tego rozbójnika. Bądź moim przewodnikiem, a ja będę twoim obrońcą; powiem ci więcej, — jeżeli wynajdę Hana, w takim razie — żywego czy umarłego, tutaj go przyprowadzę. Będziesz mógł udowodnić swoją niewinność, ja zaś ze swej strony przyrzekam ci, że powrócisz do swoich obowiązków. A na teraz, masz oto więcej talarów królewskich, aniżeli twój urząd przez cały rok ci ich przynosi.
Ordener, wstrzymując się z workiem aż do końca, zachował w swoich argumentach stopniowanie, odpowiednie do zdrowych zasad logiki. Argumenta te jednak same przez się nie pozostały bez wpływu na Spiagudrego. Najpierw wszakże chwycił za worek.
— Macie słuszność, szlachetny panie — powiedział następnie i oczy jego, spuszczone dotychczas, skierowały się na Ordenera.
— Jeżeli z panem pójdę, wystawiam się na zemstę strasznego Hana; jeśli zostanę, wpadnę jutro w ręce Orugixa... A jak też tracą świętokradców? Zresztą, mniejsza o to. W obydwóch razach życie moje jest w niebezpieczeństwie; idąc jednak za słuszną uwagą Saemonda Sigfussona, nazywanego mędrcem, że inter duo pericula aequalia, minus imminens eligendum est, — będę ci panie towarzyszył. Tak, panie, będę twoim przewodnikiem. Nie zapomnij jednak, że robiłem wszystko, co było w mej mocy, aby cię odwrócić od tego niebezpiecznego zamiaru.
— Niechaj się co chce stanie, ale w każdym razie, starcze, liczę na twoją uczciwość — rzekł Ordener, rzucając badawcze spojrzenie na dozorcę umarłych.
— Ah! panie — odpowiedział tamten — uczciwość Spiagudrego jest tak czystą, jak złoto, które mi ofiarowałeś tak łaskawie.
— Niech więc taką będzie, bo inaczej dowiodę ci, że żelazo, które mam przy boku, jest w równie dobrym gatunku, jak i moje złoto. Ale przedewszystkiem powiedz mi, mości Spiagudry, gdzie się obecnie ten Han z Islandyi znajdować może?
— Ponieważ cała południowa część Drontheimhuusu zajętą jest przez wojska, które wielki kanclerz nie wiem dlaczego tu sprowadził, Han przeto musiał udać się do groty Walderhoga lub też do jeziora Smiasen. Należy nam przeto udać się na Skongen.
— Kiedy będziesz mógł puścić się w drogę?
— Jutro, jak tylko noc nadejdzie i zamknę drzwi Spladgestu, pański sługa rozpocznie obowiązki przewodnika, dla których pozbawi umarłych swojej opieki. Przedtem wynajdziemy jaki sposób ukrycia przez cały dzień przed przed oczyma ludu pokaleczonego trupa tego górnika.
— Gdzież więc znajdę cię dziś w wieczór?
— Na wielkim placu w Drontheim, jeśli pan nie masz przeciw temu, przy figurze Jezusa, a przedtem Frei, która osłoni mnie, zapewne swoim cieniem, przez wdzięczność za pięknego dyabła, wyrzeźbionego moim kosztem u jej stóp.
— Zgoda. Umowa zatem zawarta?
— Zawarta! — powtórzył dozorca.
Zaledwie wymówił te słowa, kiedy nagle dało się słyszeć mruczenie, jakby z po nad nich pochodzące.
Spiagudry zadrżał.
— Co to jest? — zapytał.
— Nic — odparł Ordener równie zdziwiony — zapewne oprócz nas jest tu jeszcze kto żyjący.
— Przypominasz mi pan mego pomocnika Ogdypiglapa, który bezwątpienia śpi tak hałaśliwie. Lapończyk, według biskupa Arngrima, robi tyle hałasu we śnie, ile kobieta na jawie.
Rozmawiając w ten sposób, zbliżyli się do drzwi Spladgestu. Spiagudry powoli je otworzył.
— Żegnam was, młody panie — rzekł do Ordenera — niechaj was niebo radością obdarzy. Do widzenia dziś wieczór. Jeżeli w drodze waszej przechodzić będziecie około krzyża, to pomódlcie się panie za waszego nieszczęśliwego sługę, Benignusa Spiagudry.
I pospiesznie zamknąwszy drzwi, z obawy, aby go niespostrzeżono, jak również, aby swą lampę zasłonić przed porannym wiatrem, Spiagudry powrócił do trupa Gilla i zajął się ułożeniem jego głowy tak, aby rano nie była widoczną.
Potrzeba było nader ważnych powodów, iżby bojaźliwy dozorca zgodził się na awanturniczą propozycyę nieznajomego. Na postanowienie jego głównie wpływały — pierwsze: obawa Ordenera i kata Orugixa; drugie: dawna nienawiść do Hana z Islandyi, do której jednak sam sobie nie śmiał się przyznać, tak ją strach przytłumiał; trzecie: miłość nauki, dla której jego podróż mogła być użyteczną; czwarte: zaufanie w swoją przebiegłość, że się zdoła ukryć przed Hanem; piąte: spekulacyjny pociąg do pewnego metalu, zawierającego się w worku młodego awanturnika którym też prawdopodobnie napełnioną była szkatułka skradziona kapitanowi, przeznaczona dla wdowy Stadt, a która to szkatułka z tego powodu łatwo mogła zmylić drogę.
Ostatnią wreszcie pobudką była nadzieja, że wcześniej czy później wróci do miejsca, które teraz opuszczał. Cóż go zresztą obchodzić mogło, czy młody podróżny zabije Hana, czy też Han podróżnego? W tym punkcie swego marzenia, nie mógł się wstrzymać od wymówienia głośno:
— W każdym razie przybędzie mi jeden trup więcej.
Nowe mruczenie dało się znowu słyszeć, a nieszczęśliwy odźwierny zadrżał powtórnie.
— To nie chrapanie Ogdypiglapa — rzekł — głos ten z zewnątrz pochodzi.
Po chwili jednak zastanowienia zawołał:
— Jakżem nierozsądny, że się tak obawiam: to pewnie brytan portowy obudził się i szczeka.
Ułożywszy poranionego trupa Gilla i zamknąwszy wszystkie drzwi, rzucił się na swój tapczan, aby odpocząć po trudach kończącej się nocy i nabrać sił na noc, która dopiero nadejść miała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.