Gwiazda przewodnia/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jeanie Gould
Tytuł Gwiazda przewodnia
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Głosu Narodu“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Hartingh
Tytuł orygin. Marjorie’s Quest
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

Reginald bardzo powoli przychodził do sił; ciężka choroba, którą przeszedł, tak go osłabiła, że z dorodnego młodzieńca został ledwo cień. Ojciec, ciotka i babka czule go pielęgnowali, sędzia, pomimo zajęć, prawie go nie odstępował. Jesteśmy właśnie w pokoju rekonwalescenta.
— Trochę wyżej, papo — ot tak, dobrze, dziękuję — osłabionym głosem mówił Regie, osuwając głowę na poduszki, które troskliwa ręka ojca poprawiała dokoła niego. Z cichem zadowoleniem powiódł oczami po pięknym Bożym świecie, promieniejącym urokami wiosny.
Ciepły wietrzyk poranny odgarniał mu włosy z bladego czoła, niosąc wonne aromaty dalekich pól i lasów, zmieszane z zapachem róż okwitających w ogrodzie.
— Nie jesteś teraz zbyt otyły, Regie — rzekł sędzia Gray, siląc się na uśmiech, choć w oczach jego odbijało się wielkie rozrzewnienie. — Przypominasz mi tego konia, co żywił się jednem źdźbłem słomy codziennie.
— Tylko, że gdy doszedł do końca, to zdechł biedak... a ja nie umarłem, ojcze! — odparł Reginald z lekkiem drżeniem w głosie.
— Nie! chwała Bogu! — z głebokiem przejęciem rzekł ojciec.
— Czy ja też prędko będę mógł chodzić z tobą, papo, jak dawniej?... — spytał po chwili Reginald.
— Z takiej choroby, jak twoja, nieprędko powraca się do sił. Dziś miałem długą rozmowę z doktorem Gibbem; zalecił mi usilnie, abym cię wywiózł stąd, jak tylko wzmocnisz się o tyle, abyś mógł znieść podróż.
— Dokąd, papo? — ożywiając się, zapytał Regie.
— Jeszcze nie wiem na pewno. Doktór zaleca powietrze górskie, a mnie na myśl przychodzi pewne zaciszne miejsce w Hills. Ponieważ z powodu urzędowych moich czynności nie mogę cały czas pozostać przy tobie, przyszło nam z babcią na myśl, że Meta mogłaby ci towarzyszyć wraz z ciotką Rachelą.
— Meta?! O! jak to dobrze! Nie wytrzymałbym długo sam na sam z ciotką Rachelą, papo. Jest bardzo dobra, wiem o tem, ale, ale jakby to wyrazić?... zawsze głaszcze mnie pod włos... A taki jestem teraz dziwnie nieswój i rozdrażniony... że wszystko mnie męczy i irytuje; przytem bardzo brak mi będzie ciebie, ojcze...
Łzy zabłysły w ciemno-błękitnych, wpół omdlałych jeszcze źrenicach chłopca, w których jakby gasła iskra dawnej żywości i zapału. Ojciec łagodnie przesunął mu ręką po głowie.
— Papo — spytał Regie po chwili — czy nie mógłbym za parę dni spróbować napisać króciuchny liścik do Marjorie? Meta pisała dwa razy pod mojem dyktandem, ale to zawsze nie to samo, kiedy odbierze karteczkę własnoręcznie przeze mnie skreśloną... A nie wiem czemu, mam to przekonanie, że nasza pieszczoszka nie jest tak szczęśliwą u państwa Wilder, jak się wszystkim napozór wydaje.
— To ci się tak tylko wydaje, mój synu; ciotka Marston upewnia mnie, że opiekunowie jej przepadają za nią. Żałuję jednakże, iż oddałem ją, nie zabezpieczywszy dostatecznie jej bytu... Byłeś tak ciężko chory wtedy, mój drogi chłopcze, że trudno mi było zebrać myśli... Babcia zaś była tego zdania, że układ ten był z wielką korzyścią dla Margie.
— Tak, zapewne — rzekł Rex, nie chcąc martwić ojca okazaniem mu, jak głęboko odczuł wyjazd małej swej towarzyszki — ale ta przyjaciółka ciotki Heleny nie przypada mi jakoś bardzo do serca... Pani Wilder wydaje mi się taką pretensjonalną i lekkomyślną... Żeby tylko nie wychowała naszej maleńkiej na podobieństwo tej nieznośnej Lilki, która tylko stroje i głupstwa ma w głowie...
W tej chwili Meta zastukała do drzwi.
— Co widzę? już siedzisz, Regie! Wujaszku, czy on może jeść już winogrona? Przyniosłam mu pierwsze gronko, które dojrzało w naszych inspektach, a miss Rachela powiedziała mi, że mogę z pół godziny posiedzieć przy naszym kochanym rekonwalescencie.
— Zawsze mi jest miło widzieć cię, kuzynko — wdzięcznie odparł Rex.
— Ale, ale, zapomniałam powiedzieć, że ktoś czeka na wujaszka na dole... Taki zabawny człowiek! Spotkał mnie na schodach i zaczepił pytaniem: „czy panienka jest czemś dla jego dostojności, pana sędziego Graya?“ — Odparłam, że jestem bratanką, na co on, kiwając głową, rzekł: — „Zaraz to znać, że to ten sam ród; to widać po tych ładnych oczach, co tak poczciwie i szczerze patrzą na człowieka... Moja śliczna panienko, bądź łaskawa powiedzieć panu sędziemu, że Barnej Brian pragnąłby dostąpić zaszczytu widzenia się z nim“.
Meta tak komicznie naśladowała irlandzki akcent, że Regie rozśmiał się i jednocześnie zawołał:
— Barnej?! ależ to ten skrzypek Marjorie! Biedak, jakiż go przykry zawód czeka, że jej nie zobaczy!... Czy nie mógłbym go widzieć, papo?
— Nie, moje dziecko, wiesz, że ci zalecono jak największy spokój... Nawet przyjście Mety sprawiło ci już trochę gorączki... dostałeś zaraz wypieków na twarzy. Nie pozwolę jej też długo pozostać... Pamiętaj, moja droga — dodał sędzia, gładząc rumieniejącą się twarz bratanki — nie daj mu zbyt wiele mówić.
Wyszedłszy do przedsionka, sędzia zastał Irlandczyka, stojącego u drzwi i mnącego nieśmiało kapelusz w rękach.
— Odszukałeś mnie więc, mój poczciwcze! — rzekł sędzia uprzejmie, ściskając spracowaną rękę przybyłego. — Bardzo rad jestem, że cię widzę. Przejdź, proszę, do mego gabinetu. Jakżeś się do mnie dostał?
— Częścią odbyłem drogę koleją, a częścią pieszo, pracując, jak mogłem, na kawałek chleba. A jakże się ma moja perełka, Margie? Tęskniłem do niej całą długą zimę.
Sędzia zmusił Barneja, aby usiadł, a potem dopiero opowiedział mu oględnie o zmianie, zaszłej w losie Marjorie.
Twarz poczciwego Irlandczyka zasępiła się bardzo, gdy się dowiedział, że przybył za późno i zastał gniazdko puste po ptaszku, który pofrunął w dalekie strony.
— Rozumie się, Wasza Dostojność wiedziała, co robi — rzekł nareszcie — ale obawiam się, że ja już nigdy mojej ślicznotki nie zobaczę... Czy choć nie zapomni o mnie całkiem?... ale trudno się inaczej spodziewać... wszak to dziecko jeszcze...
— Tak, ale dziecko z wdzięcznem i kochającem sercem — odparł sędzia, wzruszony przywiązaniem Irlandczyka. — Nie, mój poczciwy Barneju, upewniam cię, iż Margie nigdy cię nie zapomni... Mam tu coś, co pewnie poleciłaby mi oddać ci, gdyby przeczuła, jak długą i nużącą podróż podejmiesz dla zobaczenia jej. Przypatrz się, proszę, prawda, że podobna?
To mówiąc, sędzia z biurka wyjął dwie fotografje, które podał Barnejowi. Artysta, tak trafnie uchwycił podobieństwo, że wielkie, smętne a łagodne oczy sierotki żywcem prawie patrzeć się zdawały na obu swoich przyjaciół.
— Ależ to ona, ona sama! — wykrzyknął zachwycony Irlandczyk, przesuwając szybko rękawem po wilgotnych oczach. — Niech Bóg błogosławi jej niewinną duszyczkę!
— Jedną z tych fotografij przysłała dla syna mego, Reginalda, a drugą dla mnie — rzekł sędzia — zważywszy jednak na sposobność, pozwolę sobie ofiarować ci moją, mój przyjacielu, bo wiem, że byłoby to zgodne z jej życzeniem.
— Niech Bóg panu sędziemu zapłaci za jego serce szlachetne! Czy tylko nie skrzywdzę Waszej Dostojności? Jakież to szczęście dla mnie, że będę miał dla siebie ten śliczny obrazeczek!
— Niechże ci służy ze szczerego serca — rzekł sędzia, uśmiechając się z tą dobrocią wrodzoną, która mu zjednywała serca wszystkich, bez względu na stan i wiek. — Marjorie przyśle mi drugi swój portret, gdy jej doniosę o twoich odwiedzinach. A teraz powiedz mi, proszę, czy nie mogę ci być w czemkolwiek pomocnym. Czy może poszukujesz roboty w naszych stronach?
Barnej, którego ośmieliła chwilowo uprzejmość gospodarza, uczuł się na nowo zakłopotanym. Podziękował uniżenie panu sędziemu za jego dobroć, upewnił go o swojej wdzięczności, ale jak na teraz, nie miał żadnych planów. Ludziska poczciwi dokoła Sejbruku żałowaliby go, gdyby się przeniósł gdzie indziej... zresztą nie posiadał nic, prócz starych skrzypiec... miałby jednak jedną wielką prośbę do pana sędziego, tylko nie śmie mówić...
— O cóż ci więc chodzi, mój przyjacielu? — wesoło zachęcał go sędzia. — Czy przypadkiem nie popadłeś niechcący w jakąś awanturkę? Mam nadzieję, że nie dostałeś się pod obuch prawa?
— Uchowaj Boże! — gorąco zaprzeczył Barnej. — Tu chodzi o pewne listy... bałem się, że maleńka zatraci je... biedactwo takie młode, nic nie rozumie... Ja sam też czytać nie umiem... nie wiem, co tam napisane... ale matka jej, umierając, prosiła mnie ze łzami: „przyrzeknij, że te papiery jej oddasz i powiesz, że chciałam najlepiej... uczyniłam, co mogłam“... Potem naraz straciła przytomność i zaczęła coś mówić szybko niezrozumiałym jakimś językiem. Daremnie prosiłem ją: Mów pani po angielsku, bo nic nie wiem, o co chodzi...
— Barneju — rzekł sędzia, poważniejąc nagle — wytłumacz się, proszę, jaśniej... Czy mam zrozumieć, że jesteś w posiadaniu jakichś papierów, które należały do matki Marjorie?
— Tak, właśnie — odparł Barnej, oddychając swobodniej, jakby mu ciężar długo ukrywanej tajemnicy spadł z serca. — Żałuję, ze wprzód nie oddałem ich Waszej Dostojności, ale bałem się powierzyć je maleńkiej, dałem jej tylko bransoletkę...
Powoli i dokładnie zaczął sędzia dopytywać się o wszystkie szczegóły, znane nam już częściowo z rozmowy Barneja z Marjorie. Poczciwy Irlandczyk dodał, iż na krótko przed śmiercią nieznajomej pani, będąc sam na sam z nią w izbie, usłyszał, jak słabym głosem wołała go do siebie. Gdy się przybliżył do łóżka, wyjęła z pod poduszki paczkę listów i wręczając mu je, prosiła błagalnie, aby oddał jemu.
— Komu? — spytałem — czy mężowi? — A komużby, jeżeli nie jemu? — odparła. — On umrze, a nie dowie się nigdy, że zrobiłam, co mogłam... co tylko mogłam... — dodała z rozpaczą, graniczącą z obłędem. Wymawiała przytem jakieś niezrozumiałe imię, którego nie mogłem dosłyszeć, choć nachylałem ucho do samych ust jej, spalonych gorączką. Potem naraz zaczęła majaczyć, a wtedy weszła Judyta i biedna chora za chwilę oddała Bogu ducha...
— Jakże wyglądała? — spytał sędzia.
— Marjorie jest podobna do niej jak dwie krople wody, tylko nieboszczka była piękniejszą... O! była to wielka pani w całem znaczeniu... miała takie długie, białe, starannie wypielęgnowane ręce... Nawet w gorączce i nieprzytomności ruchy jej odznaczały się wielką pańskością. Sandy Ferguson, kowal, przesylabizował jeden z tych listów, ale niewiele dojść z tego mogłem; a inne pisane są w jakimś obcym języku. Oto są w całości; może pan sędzia raczy je przejrzeć.
Sędzia Gray wziął skwapliwie podane mu papiery. Jeden z listów, pisany po angielsku, śmiałym, męskim charakterem, zaczynał się od słów: „Kochany Ojcze!“ a podpisany był „zawsze cię kochający syn, Jerzy“. Następny, pisany tymże samym charakterem po francusku, pełen był wynurzeń najczulszego przywiązania. Datowany z Londynu, zawierał on żartobliwe łajanie za niecierpliwość osoby, do której się zwracał, upewniając, że następny statek przyniesie jej pewne wiadomości co do dalszych planów piszącego. List ten podpisany był: „twój na wieki Jerzy“. Trzeci list, również francuski, odmienną pisany ręką, datowany był z Marsylji i w dość szorstki sposób oznajmiał, iż „ciotka“ była nieprzebłaganą i słyszeć nie chciała o „Madzi“.
„Obrałaś sobie sama drogę — brzmiało pismo — i nie pozostaje ci, jak iść nią dalej. My, krewni twoi, których zhańbiłaś związkiem swoim, nie mamy nic więcej wspólnego z tobą. Idź za mężem i przystań do kupieckiego narodu“. Podpis listu tego był oddarty, równie jak i data, oraz adres następującego pisma:
„Łaskawa pani! Mamy zaszczyt oznajmić jej, iż złożona u nas na jej imię suma została wyczerpaną, i że oczekujemy rozkazów z Ameryki, zanim dalszym zapotrzebowaniom jej będziemy mogli zadosyćuczynić. O doktorze Bodmanie nie otrzymaliśmy dotąd żadnych wiadomości.

Pozostajemy z szacunkiem:

Barry et Williams

4 Garden Court — East.

Sędzia Gray odczytywał każde słowo powoli, uważnie i zamyślał się coraz głębiej. Potem wrócił jeszcze do pierwszego listu, który brzmiał, jak następuje:
„Kochany ojcze! Wiem, że moje ożenienie było wbrew woli twojej, ale nie chcę wierzyć, aby to, co mówisz, płynęło z twojego serca. Mogę zostać wydziedziczonym, ale nie będę nigdy nikczemnym, a byłbym nim, gdybym na twój rozkaz opuścił żonę i dziecko w obcym kraju, bez środków do życia i opieki. Błagam cię o przebaczenie! Przyjmę z wdzięcznością bodaj najnędzniejsze miejsce u ciebie, bylem tylko mógł zapracować na moich ukochanych; ale nie mogę i nie chcę przyjąć twardych i okrutnych warunków, które stawiasz mi w twoim liście.
Proszę cię i zaklinam o jak najprędszą odpowiedź i zostaję zawsze kochającym cię synem

Jerzym“.

— Cóż Wasza Dostojność myśli o tem wszystkiem? — skwapliwie zapytał Barnej, gdy sędzia przestał czytać.
— Bardzo mało co można się z tych listów dowiedzieć. Francuskie listy nie wzmiankują nawet imion... Pomyślę nad tem i zrobię, co się tylko da, aby trafić na ślad jakiegoś odkrycia. Przedewszystkiem odwołam się do panów Barry i Williams w Londynie. To tylko nieodżałowana szkoda, że niema żadnej daty na liście. Cała ta sprawa bardzo jest tajemniczą i szczególną.
— A czy Wasza Dostojność zapomocą tych listów będzie mógł odszukać ojca Marjorie? — zawiedzionym tonem zapytał Irlandczyk.
— Radbym z duszy i serca — gorąco rzekł sędzia — ale mało mam danych po temu. Postąpiłeś bardzo rozumnie, nie oddając tych listów małej. Nie wspomnę jej o nich, aby nie wzbudzić w niej fałszywych nadziei... Jest ona w dobrych rękach i daję ci na to słowo moje, że nie wypuszczę jej z opieki i zawsze dobro jej mieć będę na względzie.
— Niech Bóg wynagrodzi pana sędziego za jego dobroć! — ze łzami wdzięczności odparł wieśniak.
— A teraz powiedz mi, proszę, w czem mógłbym ci się przysłużyć, mój poczciwy Barneju? Może przemówić do kogo za tobą?
— Gdyby się przypadkiem trafiło gdzie miejsce odźwiernego lub posługacza... to byłbym bardzo ochotny i wdzięczny Waszej Dostojności. Radbym służyć i pracować jakkolwiek w dzień, bylebym miał noce wolne... a to z przyczyny skrzypiec...
— Więc i te towarzyszyły ci tutaj!... — zaśmiał się sędzia. — No, zobaczymy... pomyślę nad tem... Zgłoś się do mnie, proszę, za parę dni, a tymczasem rozpytam się na różne strony... Mój syn ciężko był teraz chory i tylko co wyszedł z niebezpieczeństwa... Radby bardzo cię poznać, bo Marjorie często mu wspominała o tobie.
— Będę bardzo dumny z poznania panicza, o którym pani Merill zawsze rozpowiada... A teraz kłaniam się uniżenie wielmożnemu panu sędziemu i za wszystkie łaski najpokorniej dziękuję, szczególniej zaś za śliczny obrazeczek mojej małej.
Po odejściu Barneja sędzia raz jeszcze z wielką uwagą odczytał listy, dokładnie zanotował sobie adres adwokatów, poczem schował papiery do szufladki biurka. O całej tej rozmowie nie wspomniał nic Reginaldowi, nie chcąc go niepokoić w obecnym stanie jego zdrowia.
Przedewszystkiem należało zasięgnąć wiadomości z Londynu... a potem dopiero przedsiębrać dalsze kroki...
Gdy powrócił na górę, zastał Metę siedzącą na niskim stołeczku i czytającą głośno, a Reginalda uśpionego głęboko, z głową wspartą o poduszkę kanapy, z rumieńcem powracającego życia na wybladłej twarzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jeanie Gould i tłumacza: Zofia Hartingh.