Flamarande/LVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVI[1].

Pan Flamarande postanowił dwa razy do roku odwiedzać żonę i syna, w zimie w Paryżu a w lecie w Menouville. Gdy przyjechał w r. 1856, rzekł do mnie: — Wiem, Karolu, że jesteś przyjętym do towarzystwa mego syna i jego matki. Nic nie mam przeciw temu. Chociaż nie życzę sobie, żeby w wnętrze mego domu wnikały światowe rozrywki, ponieważ raz na zawsze uregulowałem roczne domowe wydatki, cieszy mnie, że starają się tu jakoś rozerwać. Wolniejsze urządzenie domu przy skłonnościach Rogera źleby na niego wpływało. Im więcej zaś będziesz się wszystkiemu przypatrywać, tem bardziej mogę być spokojnym. Nie mówisz mi już wszystkiego, ale to nic nie szkodzi, nie pytam cię o nic, bo wiem wszystko. Mimo to umiałbyś przeszkodzić za częstym schadzkom. Nie odpowiadaj mi; wiem, że dziecko z Flamarande nie jest już obcem jego matce. Wiem, ukrywałeś to przedemną, że ojciec wychowuje swego syna, z czego naturalnie wypływa, że nie myślą mi go narzucić. To dobrze, dają mi należne zadośćuczynienie, nie życzę sobie nic więcej. Możesz więc tolerować te schadzki z synem; niech tylko nigdy ojca albo syna nie widzę w moim domu, reszta mnie nie obchodzi. Hrabia nie pozwolił mi się nawet odezwać, tylko poszedł jak zwykle żartować z nieuctwa i lekkomyślności Rogera. Bardzo skromne pędzono życie w Menouville. Hrabia rzeczywiście ściśle ograniczył wydatki domowe ze względu na Rogera, którego bujnej fantazji nie chciał dodawać bodźca. Pani niczemu się nie sprzeciwiła a osobistych swoich dochodów chętnie się wyrzekła na korzyść Rogera. Ja z mojej strony zarachowywałem z umysłu niewielką sumkę na utrzymanie koni i psów młodego panicza, a że dobrze umiałem rachować i wzorowo prowadziłem zarząd majątku, hrabia był ze mnie zadowolony i hrabina nie potrzebowała sobie niczego odmawiać.
Roger umiał wiele, pomimo że nic się nie uczył. Matematyka i nauki ściśle nie miały w nim zwolennika. Za to chętnie czytał historję, zajmowała go literatura, a języków uczył się z niesłychaną łatwością. Zawdzięczał prawie wszystko swojej matce, która z anielską cierpliwością bawiąc go uczyła zarazem. Kiedy podziwiałem jej cudowny sposób nauczania, odrzekła: Nie ma w tem mojej zasługi. On taki tkliwy, kochający i szczery, że stokrotnie mi trudy moje wynagradza.
Jednakowoż namiętności zaczęły w młodzieńcu tem żywiej przemawiać, im czyściejsza atmosfera otaczała jego wiek dziecięcy. Będąc raz w zimie w Paryżu dowiedziałem się rzeczy, której matka jego pewno się nie spodziewała. W dziewiętnastym roku Roger już często nie sypiał w domu; wciągnięty do gry przez swoich rówieśników pozawiązywał po za plecyma rodziców więcej niż lekkomyślne stosunki. Musiał wyspowiadać się przedemną. Popłaciłem małe jego długi a ponieważ wydatku tego nie mogłem wciągnąć do rachunków, musiałem je więc zaspokoić z bardzo skromnych własnych oszczędności. Zrozumiał, że nie ma się na co spuszczać i że nie może brnąć coraz dalej. Przysiągł mi poprawę i płacząc rzucił się w moje objęcia. Przedewszystkiem błogosławił mnie za to, że obiecałem nic nie mówić jego matce; martwić ją poczytywałby sobie za występek.
Żal ten jednak wkrótce przeminął i drugiego roku w lecie przekonałem się, że nowych szaleństw nie można było ukryć przed panią. Zapłaciła, nie robiąc mu żadnych wyrzutów, ale po chwili rzekła do niego: Nie jestem bogatą, cóż będzie, jak ja nic już mieć nie będę.
Widziałem panią tak zmartwioną, że postanowiłem napisać do pana Flamarande i przedstawić mu, że młody dwudziestoletni człowiek, jedyny spadkobierca ogromnej fortuny, nie może żyć w tym wieku jak mały mieszczuch i że mu się już stosowna pensja należy. Hrabia odpowiedział, że przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku nie wyznaczy żadnej pensji wicehrabiemu, ale kazał mu wyjechać na jeden rok za granicę. Wytyczył całą drogę, której z panem Ferras miał jak najściślej się trzymać. Wyznaczył dość znaczną sumę na koszta podróży i poruczył ją opiece księdza. Pan Flamarande nie żądał wcale, żeby wstąpiono do Londynu, i dał synowi tylko listy rekomendacyjne do Berlina, Wiednia, Rosji, Konstantynopola i do Włoch. Przy końcu roku miał się stawić w Menouville, gdzie hrabina miała pozostać.
Pani Flamarande była przygotowaną na to. Postanowienie męża wydało się jej jednak za ostre; tak miło by jej było pojechać z Rogerem! Nie pojmowała, o ile korzystnem mogło być rozłączenie się z matką w wieku pochopnym do złego. Hrabia innego był zdania. Mawiał mi często, że niepodobną jest rzeczą przeszkodzić pierwszym wybuchom młodości, i że matki zamiast powstrzymać, potęgują je jeszcze swojemi przedstawieniami, jedyne na to lekarstwo podług niego było dać się młodemu wyszumieć i tym sposobem zrobić go odpowiedzialnym za siebie samego.
Słusznie czy niesłusznie nikt nie pomyślał nawet sprzeciwić mu się, i przygotowano bezzwłocznie wszystko do odjazdu Rogera. Pan Ferras przyjął ze zwykłą uległością polecenie hrabiego i wcale go to nie zaniepokoiło. Pani Flamarande żadnych mu nie robiła uwag, będąc przekonaną, że wywiąże się jak najlepiej ze swego zadania i ukrywała boleść swoją starannie przed Rogerem, który znów ukrywał przed matką radość, z jaką biegł na spotkanie tylu nowości. Pani wstrzymywała odważnie łzy cisnące się przy pożegnaniu i dopiero wybuchła płaczem po jego odjeździe.
Byłem przy niej na ganku, zkąd długo patrzała za odjeżdżającym powozem, ja też nie myślałem odchodzić, i mnie też na płacz się zbierało i nie mogłem dłużej łkania powstrzymać. W tej to chwili wspólnej naszej boleści otworzyła serce swoje przedemną.
— Karolu! zawołała, chwytając mnie gwałtownie za rękę, pierwszy to raz od dwudziestu lat zostałam sama bez niego i bez tamtego drugiego. Nigdy nie opuszczałam Rogera, chyba wtedy, kiedy Gastona chciałam skrycie uściskać. A! gdybym mego drogiego wygnańca mogła mieć teraz przy sobie; umrę tak samotna!
Myślałem, że życzy sobie abym go tu do niej sprowadził.
— Tu! zawołałem, ależ to niepodobna!
— Wiem, odpowiedziała i nie marzę nawet o tem. Pan Flamarande życzy sobie, aby był w Flamarande. Jest i będzie tam, jak długo zechce, bo jest już pełnoletni, wolno mu więc zmienić miejsce pobytu i rozrządzać sobą. Dotąd łudziłam się nadzieją, że hrabia odda mi go, gdy skończy dwadzieścia jeden lat i dlatego nie sprzeciwiałam się jego woli, zostawiłam go na dwuznacznem stanowisku, w jakiem go postawiono. Chciano mieć z niego chłopa, jest nim: odważny, silny, cierpliwy, posiada wszystkie przymioty wieśniaka, nie mając ani jednej z licznych jego wad. Z niewolniczem posłuszeństwem trzymano go w żądanych warunkach: ale dziś ma już dwadzieścia jeden lat, a nie wzywają go tu, nie chcą go nawet wezwać. Prawda, Karolu, że zamyślają go zagrzebać i wyprzeć się go na wieki? Powiedz prawdę. Żywiłam długo nadzieję, której moi przyjaciele słusznie może nie chcieli podtrzymywać; teraz muszę nareszcie wiedzieć prawdę. Powiedz, wiesz przecie, że nie nadużywam pytań.
— Ponieważ pani hrabina żądasz tego i nareszcie masz wszelkie prawo wiedzieć prawdę, powiem ją. Pewną jest rzeczą, że pan Flamarande dziś więcej jak kiedy uznaje tylko jednego syna.
— Więc pani Montesparre miała słuszność; potępił mnie nieodwołalnie na mocy błahego pozoru. Mów wszystko, Karolu. Zapytuję cię dziś znowu o to, o co raz niedawno cię pytałam. O co mnie obwiniają? o złamanie wiary małżeńskiej, czy o mimowolne wykroczenie? Odpowiadaj bez obawy. Wszystko już teraz znieść mogę.
Tyle szczerości i pewności siebie było w jej głosie, tyle dumy w spojrzeniu, że zachwiany, gotów byłem uwierzyć jej. Gdybym nie miał przy sobie pewnego dowodu jej błędu, byłbym u nóg jej błagał przebaczenia za nasuwające mi się wątpliwości.
Bez ogródki powiedziałem jej, że hrabia do tego stopnia przedemną nigdy się nie wywnętrzał. Prawdopodobnie przypuszczał kolejno raz jedno, raz drugie, i na końcu postanowił nieodwołalnie Gastona nie uznać swoim synem.
— Cóż więc znaczy to przez niego podpisane zeznanie, któreś musiał pokazać mamce chcąc ją uspokoić.
— Ja to zeznanie na panu wymogłem; później odebrał mi je.
Tu skłamałem. Drogocenny ten papier stanowiący o całej przyszłości Gastona, zawsze był w mojem posiadaniu, ale pani Flamarande, jak sądziłem, jeszcze więcej kłamała, wypierając się wszelkich stosunków z Salcédem. Pobladła znękana; znikł więc ostatni środek ratunku, na który tak długo liczyła. Usiadła na ławce; nie mogła dłużej mówić ze mną, chodząc po alei.
Ale ta kobieta za wiele w życiu cierpiała, żeby nie miała wyrobić w sobie odwagi.
— Chcą więc, rzekła po chwili z westchnieniem, żeby Gaston był synem Salcéde’a i aby uniknąć walki skandalicznej i pełnej niebezpieczeństw, syn mój musi przyjąć ojca narzuconego przez pana Flamarande! Potworna to rzecz ale prawdziwa!
— Dziwi mnie tylko — odpowiedziałem — że pani hrabina tak niewinna i oburzona podejrzeniami swego męża nie rozmówiła się z nim zaraz otwarcie, jak tylko zrozumiała przyczynę postępowania jego ź Gastonem.
— Próbowałam raz pokonać obawę, jaką mnie zawsze widok jego przejmował i groziłam mu nawet chcąc go przymusić do wysłuchania mnie. Ale wpadł w wściekłość straszliwą i zagroził mi również, o czem wiesz przecie, że wyjedzie z Rogerem za granicę a mnie zostawi wolność starania się o separację, cały majątek spienięży na korzyść samego Rogera i wychowa go w okropnem przekonaniu, że matka porzuciła go dla obcego przybłędy. Musiałam z rezygnacją zgodzić się na wszystko.
— Muszę pani powiedzieć dla uspokojenia jej w części przynajmniej, że uwiadomiono hrabiego o tajemnych schadzkach pani hrabiny z Gastonem i Salcéde. Nie wiem, kto mu to powiedział, ale wiem że postanowił nie przeszkadzać pani, zamknąć oczy na wszystko i nie ma wcale zamiaru rozdzielić Gastona od tego, który poświęcił się cały jego wychowaniu.
— Nie ma w tem jego zasługi, — odparła z żywością hrabina — zapóźno się o tem dowiedział i wiem, że nie przez ciebie Karolu. Nie czas już było rozporządzać Gastonem jak małem dziecięciem. Nie miał prawa wydalić pana Salcéde z Flamarande, bo zamieszkał tam na swoim gruncie. Mnie mógł zabronić widywać mojego syna, wiem, że mógł to uczynić, dla tego tuląc w objęciach moich Gastona drżę cała z obawy, czy nie utracę Rogera. Mówisz mi pan, że pobłaża tym schadzkom. Rzeczywiście nie raczył być nigdy o mnie zazdrośnym!
— Pani się myli, był przecież czas...
— Bardzo krótki był to czas, kiedy mogłam przypuszczać że jestem kochaną; ale przywiązanie to nie miało trwałej podstawy, skoro tak prędko mogło się zamienić w nienawiść.
— Pozwoli pani sobie powiedzieć, że całą winę należy tu przypisać panu Salcéde. Wiele on złego pani wyrządził.
— Tak, widziałeś go wychodzącego z mego salonu, gdzie go mój mąż zastał, ale ja nic o tem nie wiedziałam i Salcéde także nie wiedział o mojej obecności! Jego przewinienie było lekkie i zmył je swoją pokutą.
— Ale pokuta jego nie wróci Gastonowi majątku i imienia.
— Więc on mu odda swój majątek i swoje imię.
— Czy pani hrabina pewną jest tego?
— Tak jest.
— Pan Salcéde za młody jest jeszcze, żeby się wyrzec na zawsze związków małżeńskich.
— Jestem jego pewna.
— I pani hrabina zgadzasz się na to, żeby pan Salcéde adoptował Gastona?
— Muszę się zgodzić na wszystko, kiedy jego własny ojciec jest nieubłagany! Jakkolwiek bolesny to krok ale nieunikniony. Miałam przynajmniej nadzieję, że związek małżeński między panem Salcéde a panią Montesparre da Gastonowi tkliwą matkę i rozwiąże pana Salcéde od postanowionego celibatu — ale pani Montesparre odrzuciła nie wiem dla czego tę myśl; zdaje się, że ma już inne projekta.
— Zresztą, dorzuciłem trochę nierozważnie, pan Salcéde nigdy nie myślał żenić się z panią baronową.
— Wiesz o tem Karolu! Czy jesteś tego pewny? Jak pan to możesz wiedzieć?
— Poświęcenie jego dla syna pani hrabiny dowodzi niewygasłych jeszcze dla niej uczuć.
— A tak! zawołała nie kryjąc się wcale ze swojem wzruszeniem, to najwierniejszy przyjaciel! Dzięki jemu, Gaston skazany na prostotę i nieuctwo, rozwinięty został moralnie i umysłowo. To mężczyzna w całem znaczeniu tego słowa, człowiek posiadający tyle moralnej wartości co jego opiekun.
Zdawało mi się, że hrabina pomału zrzuca maskę i zwierzy mi się nareszcie z ufnością.




  1. Dodano przez Wikiźródła





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.