Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594/Księgi I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Zbylitowski
Tytuł Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594
Część Księgi I
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data powstania 1597
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DROGA DO SZWECYI.

KSIĘGI I.

Niechaj o wojnach śpiewa Meonides dawnych,
Jako możni Grekowie do Trojanów sławnych
Z Sparty w nawach przez morze bystre żeglowali,
I męstwem Ilionu mocnego dostali,
Jako Antenor drogą ojczyznę swą zdradził,
Jako Achiles ręką swą Hektora zgładził,
Jako tenże ślicznego poraził Memnona,
Jako z Lacedomonu uniesiona żona
Królowi, jakim nawy porządkiem płynęły
Przez morze, a u brzegów Dardańskich stanęły:
A ja nieco wspomionę teraz piórem moim,
Jakośmy żeglowali niegdy z królem swoim
Do jego państw dziedzicznych z Sarmackiego brzegu,
Jakicheśmy użyli strachów w morskim biegu,
W który czas kazał maszty podnosić wysokie,
I liny długie wiązać i żagle szerokie
Wiatrolotnych okrętów, aby z Sarmacyi
Co prędzej mógł pośpieszyć cny król do Szwecyi,
Ojczystego królestwa, które mu zostawił
Ojciec zacny, gdy się sam Prozerpinie stawił.

Terazby mi o Muzo w pamięć przywieść trzeba,
Do jakich niebezpieczeństw nawyższy z nieba
Bóg był przywiódł i króla, i tych co z nim byli,
Gdy się naprzód od brzegów Sarmackich odbili;
Jakiej Neptunus użył nad nami srogości,
Kiedy wzburzył okrutne morskie nawałności,
Które wielkie okręty pod niebo rzucały,
I w przepaści bystrego morza ponurzały;
Nie ruszyły go prośby, ani płacz nasz smutny:
Kto wie dla czego się nam stawił tak okrutny?
Helikońska bogini, co Parnaskie wody
Masz w mocy swej, i której Latoides młody
Wdzięcznie przy lutni śpiewa, w chłodnym leśnym cieniu,
Przy słodkim hyppokreńskim ciekącym strumieniu,
Nadobna Kalioppe, uczyń z łaski twojej,
Żeby ludzie słuchali z chęcią pieśni mojej.
Gdy królowi nowinę smutną przyniesiono
O śmierci ojca jego, zaraz zatrwożono
I syna żałosnego, i polską koronę,
Że miał na czas odjechać, i zostawić onę
W ciężkim żalu, w tęsknicy: Jako gdy miłego
Matka na czas odjeżdża syna jedynego,
I sama też troskliwa, lecz i ku lepszemu
I swojemu i jego, więc dogadza temu,
Coby tę krótką żałość potem nagrodziło
Długiemi pociechami, i z lepszem ich było, —
Tak sławny król uczynił, na czas zostawiwszy
Cne Polaki, i smutek w sercu zataiwszy;
Z żałością swe pożegnał poddane życzliwe,
A takiemi je słowy pocieszał troskliwe:
W dobrej mi są pamięci wasze chęci wszelkie,
Powolności, i trudy, także prace wielkie,
Któreście dla mnie czasów swych podejmowali,
Gdyście mię przed inszymi za pana obrali,
Cni Polacy, mężnego Lecha potomkowie,
I przesławnych przodków swych cnotliwi synowie.
Z żałością mi was przyjdzie tu na czas zostawić,
A szwedzkiemi się nieco sprawami zabawić.
Bo i słuszna powinność tego potrzebuje,
I prawo przyrodzone samo rozkazuje,

Żebym ojca miłego zacne ciało schował,
I dziedziczne królestwo w pokoju zachował;
To da Bóg odprawiwszy, chcę się wam zaś stawić
W rychle, a tą żałością niedługo was bawić.
Z lepszem to waszem będzie moje odjechanie,
I z wieczną sławą waszą: ja jednak staranie
O was mieć takie będę, jak ojciec życzliwy
O jedynym synie swym, i będę tęskliwy,
Dokąd cię zaś nie ujrzę narodzie cnotliwy,
I zawżdy panom swoim uprzejmie chętliwy.
Nie wątpię, że mi chęci tejże dochowacie
I wiary, którą teraz z płaczem upewniacie.
Oto wam i córkę swą zostawiam jedyną,
A ta mojej miłości niech będzie przyczyną,
I serca chętliwego, poddani cnotliwi,
Do was tę wam tu zlecam, tej bądżcie życzliwi.
Niech Bóg (który na niebie widzi ludzkie sprawy)
Będzie z wami, i niech się wam stawi łaskawy.
To mówił król, a żaden nie był między nami,
Coby smutnych nie zalał oczu swoich łzami.
A Zamojski, jak drugi Nestor, poważnemi
Pożegnał go od wszytkich z płaczem słowy swemi.
Zostawił wszystkich potem, i ciotkę troskliwą,
A od płaczu wielkiego prawie ledwie żywą.
Wstąpił w ciosaną szkutę, którą z wysokiego,
Dębu cieśla misternie uczynił twardego:
Wstąpiła i królowa, i siostra rodzona,
Cnotami i dzielnością od Boga uczczona.
Piękna pogoda była, cicho Febus swoje
Konie pędził, w podziemne zachodnie pokoje.
Ledwie trochę od brzegu sternik wykierował,
Ledwie most minął, który swym kosztem zbudował
Zacny król August, alić wnetże popędliwy
Wiatr wstał wielki, a sternik począł frasowliwy
Trwożyć sobą, bo nie mógł dobrze szkutą władać,
I sterem tam kędy chciał prze wiatr wielki składać.
Trzy kroć szkutę do brzegu wały przybijały,
Trzy kroć ją ku Warszawie znowu obracały.
Mało wiosła pomogły, któremi robili
Ustawicznie, co na to naznaczeni byli.

Dziwna rzecz, że i Wisła jakiś żałościwy
Szum dawała, i lament czyniła płaczliwy,
Żałując wielce pana swego odjechania,
I chociaż na czas krótki takiego rozstania.
Co król widząc, był z tego wiele frasowliwy,
I nadzwyczaj że nie mógł pośpieszyć tęskliwy.
Podniósł oczy ku niebu, a nabożnie swemi
Do Boga modły czynił słowy takowemi:
Królu! który na niebie przebywasz wysokiem,
Na ludzkie sprawy pilnie z góry patrząc okiem,
Z którego łaski żywie, cokolwiek w głębokiej
Morskiej przepaści mieszka, i w ziemi szerokiej,
Którego prędkie wiatry i wichry słuchają,
I rzeki nieprzebrane, co w morze wpadają,
Daj pogodę, i użycz szczęśliwego biegu,
Żebym mógł u szwedzkiego wrychle stanąć brzegu!
Królowa też z pannami swe prośby czyniła
Do Boga, a do Wandy te słowa mówiła:
Wando, śliczna bogini wiślnej bystrej wody,
Coś swój wiek wiecznym bogom poświęciła młody,
Któraś niegdy rządziła toż królestwo dawne,
W którem cnoty twe i dziś wspominają sławne,
Jakoś nieprzyjaciela mężnie poraziła,
I wolności dzielnością swoją obroniła,
Za co dziś siedzisz między boginiami w niebie,
Śliczna nimfo słowieńska, pilno proszę ciebie,
Ucisz Wisłę, ucisz wiatr, daj szczęśliwą drogę,
Ty sprawuj nasze łodzie, a odpędź tę trwogę:
A ja gdy da Bóg stanę u twojej mogiły,
(Gdzie lechijskie Dryjady twe ciało włożyły)
Pachniące tobie każę zapalić ofiary,
I położę na ółtarz twój przystojne dary.
Śliczna Wisło Sarmacka, która swe potoki
I źrzódła bystre lejesz w Ocean głęboki,
Nie bądź nam tak przeciwną, staw się nam życzliwą,
Twój to król, twój pan jedzie, daj drogę szczęśliwą.
Ledwie tego królowa domawia, gdy w swoje
Wiatr począł ustępować podziemne pokoje,
A szkuty swym porządkiem zaraz popłynęły,
I leniwe komiegi postępować jęły:

Naprzód rotmani, potem szły łodzie dworzańskie,
Więc piechota węgierska, potem szkuty pańskie:
A król za niemi płynął w pięknej łodzi swojej
Spiesznie w drogę, spokojna Wisło z łaski twojej,
Już noc kruki w wóz ciemny zaprządz gotowała,
Już i zorza wieczorna z morza powstać miała,
Gdy król kazał nawrócić swemu sternikowi
Co prędzej w prawą stronę ku Zakroczymowi.
Tamże przespał onę noc, a rano gdy młody
Febus konie swe pędził z oceańskiej wody,
Znowu wszyscy do wioseł chutnie się rzucili,
I w drogę ku Gdańskowi dalszą się puścili.
Dzień był wesoły, woda szum wdzięczny czyniła,
Wiatr cichy wiał, pogoda barzo śliczna była.
Siła wsi król z obu stron, siła miast budownych
Na Wiślnym brzegu minął, i zamków warownych.
Ostrowów także wiele ślicznych, w których swoje
Wiślne mają od wieków Najady pokoje,
Te na ten czas w pobrzeżnych dąbrowach paliły
Ofiary z ziół pachniących, a bogów prosiły,
Żeby króla w szczęśliwym prowadzili biegu,
I zdrowo postawili u gdańskiego brzegu,
Żeby go zaś do Polski zdrowo przywrócili,
I niedługo w Sarmackich krajach postawili.
W kilka dni do Torunia król potem przyjachał,
Zaś do Świecia, Fordanu i Grudziądza jachał.
Z tamtąd znowu do Gniewa, który zbudowali
Mężni niegdy Krzyżacy co Prusy trzymali.
Kędy wdzięcznie przyjęty i czczon od młodego
Cemy i matki jego, która od zacnego
Radziwiła ród wiedzie, z książąt idąc dawnych,
W cnotach wielkich i w rzeczach rycerskich przesławnych.
Ta męża utraciwszy (bo go nieżyczliwa
W młodym wieku porwała śmierć nielitościwa),
Teraz swe lata wiedzie w pobożnym żywocie,
Kochając się w cnej sławie nad wszytko a w cnocie
Jedyną przed oczyma pociechę swojemi
Mając syna takiego, który ojcowskiemi

Ścieszkami do cnot idąc, myśli pilnie o tem
Jakoby mógł ojcowskich dojść dzielności potem:
Wątpić w tem nie potrzeba, gdyż to z przyrodzenia
Zawżdy mężni Cemowie mają bez wątpienia.
Przez noc tam tylko został, bo zaś znowu płynął
W drogę swą ku Gdańskowi, i Żuławę minął.
Jest miejsce, gdzie odnoga Wiślna się udała,
Kędy przedtem głęboka rzeka swój bieg miała,
Lecz gwałtowną powodzią teraz inszym torem
Przerwana, w bystre morze zdrojem płynie sporem, —
Miasto leży nad brzegiem i zamek obronny,
Jakiego żaden nie ma monarcha postronny;
Mury dosyć wysoko wzgórę wyniesione,
Wałami, przykopami zewsząd otoczone;
Baszty i mocne wieże, ludźmi opatrzony,
Strzelbą, i wszytkiem czego trzeba do obrony.
Ten niegdy wielkim kosztem zacni zbudowali
Krzyżacy, i Malibork swą mową nazwali,
Który potem dzielnością swą bitni posiedli
Polacy, gdy z Krzyżaki długą wojnę wiedli.
Tam kiedy król przyjeżdżał, z miasta się sypali
Wszyscy, żeby swojego pana oglądali:
Jako kiedy więc lecie wytoczą się rojem
Hufcem pszczoły robotne wespół z królem swoim.
A Kostka wojewodzic z chęcią czynił wielką
Uczciwość panu swemu, i powolność wszelką,
Potrzeb wszytkich dodając z bogatej Żuławy.
Odprawiwszy sądowe za kilka dni sprawy
Znowu się król pośpieszył, bo nie dopuściła
Droga do krajów szwedzkich zabawiać się siła.
Kazał odbić od brzegu, i Tczów już daleko
Zostawił, bo pogodny dzień był, wiatr wiał lekko,
Śrzodkiem prawie głębokiej rzeki szkuta biegła
Imo dąbrowę, która brzegowi przyległa:
Alić oto nie wiedzieć zkąd wąż wielki płynie,
Pędem przeciwko wodzie, i zarazem minie
Wszytkie statki, które szły wprzód porządkiem swoim,
Gościńcem ku Gdańskowi dawna Wisło twoim,
Ten prosto do królewskiej przypłynąwszy łodzi,
Pocznie się gwałtem wdzierać do niej, aż od młodzi

Która wiosły robiła trzykroć odrzucony
Daleko precz na wodę, a on rozdrażniony
Chciał zaś znowu do szkuty, ale go flisowie
Wiosły gwałtem odbili zaraz ku dąbrowie,
Która po prawej stronie nad brzegiem leżała:
Popłynął rozkrwawiony, co śliczna widziała
Wiślna bogini; ona sama takie rzeczy
Wie, co znaczą, i one niechaj ma na pieczy.
Wy ostatek wieszczkowie, co się na tem znacie,
Przestrzedzeście powinni, i uznawać macie.
A ty to w dobre obróć królowi naszemu
Boże, co wszytkiem władniesz, sprawy on któremu
Swe polecił, ty już kończ przedsięwzięcie jego,
I na coś go sam przejrzał dopomóż mu tego.
Już Gdańsk był niedaleko, już wieże wysokie
Mógł widzieć, gdy się wszyscy za wiosła szerokie
Ujęli, chutnie robiąc, żeby pośpieszyli,
A co prędzej u portu gdańskiego stanęli.
Szły wprzód niewielkie statki, i zaś więtsze łodzie
Królewskich urzędników, po głębokiej wodzie.
Za temi Stanisławski, więc Tarło osobną
Mając swą szkutę, dosyć we wszytkiem ozdobną:
Gdzie królewska muzyka rozmaicie grała,
A Feronia tego słuchając wzdychała,
I Dryady co w chróstach nad brzegiem mieszkają,
A w gęstych lesiech pruskich zdawna przebywają.
Niemojowski z Gniewoszem dworzanie za temi
Kazali pilnie wiosły pospieszać swojemi.
Cześnik Krupka, i grzecznej Pigłowski urody,
Który z dzieciństwa strawił wszytek swój wiek młody
Na rycerskich zabawach, rzeczypospolitej
Zdrowiem swem i krwią służąc, i tem co z nabytej
Wziął wysługi, i co mu jego zostawili
Cni rodzice, którzy tu w cnotach wielkich żyli.
Wy co Pegaskich źrzódeł smacznych kosztujecie,
A rytmy wdzięcznem piórem uczone piszecie,
Podajcie to swym wierszem wiekowi przyszłemu,
Jako mężni Pigłowscy Marsowi bitnemu
Hołdowali, i w jakich potrzebach bywali,
W których nakoniec zdrowie swe ofiarowali,

I nad wszytko wdzięczniejszy żywot ulubiony:
Jeden od Moskwi, drugi zginął postrzelony
Od Kozaków swowolnych, którzy plądrowali
Miasta i wsi koronne, i szkody działali
Zbójcy w księstwie litewskiem: a ci nie pomnieli
Na cnotę, ani Boga przed oczyma mieli.
Trzykroć szczęśliwi bracia, coście położyli
Żywot swój dla ojczyzny: zdrowieście stracili,
Które jednak za czasem śmierćby wam odjęła,
A teraz sława wasza będzie wiecznie żyła,
Którejeście w potrzebach swem męstwem dostali,
Żeście żywot dla pana swojego podali.
Bierzcie pochop do służby swej ojczyzny drogiej,
Z ich męstwa, cni synowie koronni, a srogiej
Śmierci się nie boicie, kiedyżkolwiek przyjdzie,
Zwłaszcza gdy o korony wszytkiej sławę idzie.
Za nim Sobieski, który z dzieciństwa przy dworze
Wielkich pełen dzielności, pośpieszał się sporze,
I zacny Wojna pisarz; wysokiego domu,
W cnotach w męswie, w dzielności wprzód nie da nikomu.
Więc Niegoszowski, który z swej nauki wielkiej,
Z darów Pegaskich bogiń, godzien chwały wszelkiej.
Za tymi ochmistrz zaraz Krasicki sędziwy,
Senator zacny, panom swym zawżdy życzliwy,
Który swe strawił lata na dworzech uczciwie
Królów polskich, ojczyznie swej służąc cnotliwie,
I krwie swej nie żałując, gdy potrzeba była,
A wojna się koronie kiedy otworzyła:
Ten nigdy nie omieszkał, i w tej sędziwości
Nie chciał doma odpocząć już zeszłej starości, —
Jedzie znowu za morze, chcąc pokazać swemu
Panu chęć wielką, i to co przystoi cnemu.
A nietylko sam, ale syna bierze z sobą,
Aby tak panu więtszą był jeszcze ozdobą.
Za Krasickim Tarnowski człek godności wielkiej,
Podkanclerzy koronny, a ten godzien wszelkiej
Pochwały, dla cnót swoich, i wielkiej dzielności,
I zasług które czynił prawie od młodości

Na dworzech królów polskich; wszytkie jego sprawy,
Godneby dłuższej niż tu na ten czas zabawy,
Lecz mnie się tu zabawiać nad tem teraz szkoda.
Za Tarnowskim łęczycki płynął wojewoda,
Miński z przodków swych zacny, i z cnót swoich, który
Wszytkiem od wiecznych bogów jest uczczony z góry:
Dali godność, naukę, dzielny dowcip jemu
W młodych leciech, a król się przypatrzywszy temu,
Skłonił serce do niego, i między zacnymi
Dał miejsce Senatory jemu w radzie swymi.
Tu już zaraz królewna szwedzka w szkucie swojej
Płynęła po głębokiej wodzie Wisło twojej,
Córka króla zacnego, a siostra rodzona
Sarmackich krain pana, która ozdobiona
Wszytkiemi co ich jedno na świecie cnotami.
Tę leśni widząc Fauni z brzegu, z jej pannami,
Boginie być nie ludzie raczej rozumieli:
A słusznie, bo tak ślicznych nigdy nie widzieli.
Za wszytkiemi dopiero król sam, krain wielkich
Monarcha na północy możny, pełen wszelkich
Cnót wysokich, dzielności, którego Bóg prawie
Na to przejrzał od wieków sam z nieba łaskawie,
Żeby wielkim królestwom takim rozkazował,
I tak zacnym narodom rozlicznym panował.
Trzykroć szczęśliwa matko, któraś urodziła
Takiego syna, słusznieś godna była
Dłuższego wieku, żebyś była doczekała
Pociech takich: nieszczęsna śmierć tego zajrzała.
Jednak twe święte cnoty i pobożne sprawy
Nie będą w zapomnieniu, dokąd Bóg łaskawy
Świat ten w cale zachowa, dokąd będzie wdzięczny
Febus świecił na niebie, i okrąg miesięczny.
Królowa też z pannami swemi tamże była
Na tej szkucie, kędy król, godna żeby żyła
Długie lata szczęśliwie, prawie pani święta,
Z zacnych monarchów ród swój wiodąc, słusznie wzięta,
Dla swych cnót niezliczonych, w małżeństwie dzielnemu
Północnych wielkich krain królowi możnemu.
Już śliczny Hypperyon przymykał się blisko
Na wody oceańskie, już swe konie nisko

Spuszczał, kiedy król stanął u brzegu gdańskiego,
A mieszczanie, chcąc wdzięcznie przyjąć pana swego,
Wszytko to, co przystoi poddanym życzliwym
Pokazać panu swemu, to sercem chętliwem
Czynili, poważnemi słowy przywitawszy,
I zwykłą powinność swą onemu oddawszy
Tamże zaraz na brzegu, — potem prowadzili
Do pałacu z radością, i tryumf czynili.
Grzmot od bębnów miedzianych, od trąb odlewanych,
Od ruśnic, od zbrój, mieczów, i od dział spiżanych,
Jako kiedy na niebie Jowisz rozgniewany
Rzuci piorun swój z ręki nieuhamowany,
On latając, strach wszędzie i grzmot czyni srogi,
Tak, że pełno na niebie i na ziemi trwogi:
Nieinaczej od wielkiej strzelby ziemia drżała
Na ten czas, i głęboka Wisła się wzdrygała.
A ludzie ze wszytkich miejsc z domów się sypali,
Tam gdzie król szedł, żeby go tylko oglądali:
Po dachach pełno, w okniech, tak, że rzadkie było
Miejsce, coby się w ten czas ludziom nie zgodziło.
Jako kiedy więc mrówki czasu lata, z ciemnych
Swych pokojów wyszedłszy, z komórek tajemnych,
To tam to sam biegają, — tak gmin niezliczony
Zabiegał, chcąc oglądać króla na wsze strony.
Ofiary bogom wszytkim spokojne palili,
I dzięki im (prócz Marsa) nabożne czynili.
Nieżyczliwa Bellona wnet tego zajrzała,
Która na to z obłoków wysokich patrzała.
Takie słowa do swego Gradywa mówiła:
Jeślim kiedy, bracie mój, chęć twą zasłużyła,
Teraz mi łaskę pokaż, teraz i sam siebie
I mnie uciesz, a ja tuż stanę wedle ciebie
W świetnej zbroi: bo widzę że inszy bogowie
Ofiary wdzięczne mają, a ty na swej głowie
Nosząc żelazny szyszak, i miecz w ręku krwawy,
Masz być wzgardzon w tem mieście, mój mężu łaskawy?
Pokaż to, co Marsowi przystoi mężnemu,
Żeby się imieniowi każdy kłaniał twemu.
Teraz i Cytherea, i Bachus szalony,
Barziej od nich, a niż ty bracie mój, uczczony.

Pomścij krzywdy tak wielkiej i tej zelżywości,
Żeby znali, w jakowej masz być uczciwości.
Nie zaraz Mars zezwolił na jej takie słowa,
Ale rzecze: Jeśli ma miejsce moja mowa
U ciebie siostro droga, niechciej mię przywodzić
Do tego, żebym ja miał teraz komu szkodzić;
Będzie czas inszy potem, gdy na mię wspomioną
W tem mieście, ofiary z powinnością oną
Będą mi czynić zwykłe; teraz niech dogodzę
Cnemu królowi, drodze jego nie przeszkodzę.
To Mars mówił, a ona tak mu się przykrzyła
Swą prożbą, aż nakoniec, gdy nie uprosiła
Nic u niego, wzruszona gniewem, z wysokiego
Obłoku się spuściła do miasta Gdańskiego.
Na jej przyjście po mieście stał się rozruch wielki
Przyczyny żaden nie wie, dziwuje się wszelki,
Tak swój jak cudzoziemiec. Bachus wartogłowy
Przymieszał się z Cyprydą do niej. Temi słowy
Rzecze zaraz Bellona: Pomóż mi statecznie
Cny Bache, a ja tobie przyrzekam bezpiecznie,
Że cię też nie opuszczę, gdy potrzeba będzie
Jakakolwiek, Bellona stanie z tobą wszędzie:
Zwadzę Polaki z Niemcy, którzy mną wygardzili,
I Marsowi mężnemu ofiar nie czynili.
Ledwie tego domawia, alić zamięszanie
Wielkie wszędzie po mieście, i z rusznic strzelanie.
W bębny biją, świecą się w ulicach dobyte
Miecze, szpady, oszczepy, i szable odkryte.
Bieżą Niemcy ze wszytkich miejsc i ulic, chciwi
Krwie ludzkiej, i Polakom z dawna nieżyczliwi.
Jako kiedy więc stado głodnych wilków wpadnie
W spokojną trzodę nagle, szkodę wielką snadnie
Uczynią, tak żołnierze i gmin popędliwy
Przypadł, i choć był który z mieszczanów życzliwy
Polakom (jakoż siła takich w mieście było),
Nie mógł pomódz, hamować mu się nie zdarzyło,
Bo żołnierze gniewliwi gdy kogo potkali
Z Polaków, bez litości siekli, zabijali.
Polacy też, choć wtenczas niewiele ich było
Z królem, jednak się im tam nie wszech źle zdarzyło:

Bo Niemcom dali odpór, i siekli się z niemi
Długo w rynku, i kilku szablami swojemi
Posłali do Charonta na przewóz srogiego,
Drugich z rusznic, a między nimi przedniejszego
Herszta, co ich pobudzał, Donnerem go zwano,
Lecz go tak dobrze kulą z półhaku trafiono,
Że nie był dalej butą swą nikomu srogi,
Szedł z Parką w ciemne kraje, między smutne bogi.
Niemcy też z rusznic kilku Polaków zabili,
I hajduków węgierskich piąciu postrzelili;
Ranili wojewody kilku poznańskiego
Z piechoty, i zabili dwóch Opalińskiego;
Zacnego Wojny chłopca w głowę postrzelili,
I sługę Dzierzkowego niewinnie przebili.
Wyszedł wtem ochmistrz w rynek Krasicki hamować,
Naprzód kazał na stronę swoim ustępować,
Tak Polakom jak Węgrom: lecz na to nie dbali
Niemcy najmniej, ni słowom jego miejsca dali
Gdy ich tak upominał, ale popędliwie
Rzucili się do niego zaraz, i szkodliwie
Ranili. Senatorze koronny, cnotliwy,
Takli ty sobie ważysz ten swój wiek sędziwy,
I te już zeszłe lata? Dla pana swojego
I zdrowia nie żałujesz, i tego wszystkiego
Co masz z łaski fortuny? wszystkoś to zostawił,
Abyś się z panem swoim i przez morze pławił.
Kto takie serce chętne ku panu? kto twoje
Wielkie cnoty wypowie? Zgoła pióro moje
Nigdy w to nie potrafi, żeby dostatecznie
Mogło to kiedy wspomnieć: jednak przedsię wiecznie
Będą światu wiadome sprawy twe uczciwe,
Zkąd się będzie cieszyło potomstwo cnotliwe.
Gdy tak już nic nie pomógł ochmistrz mową swoją,
A Niemcy zajuszeni przy uporze stoją,
Wniesiony do gospody kilka kroć zraniony,
I ledwie od żołnierzów żywo zostawiony.
Propornik Debreczyni, który go ratował,
Postrzelony na placu został, i skosztował
Jadu śmierci, długo się z Niemcy uganiając,
Sam siebie i zacnego ochmistrza składając;

Lecz pierwej niż się srogiej Persefonie stawił,
Nie jednego żywota swą szablą pozbawił;
Legł nakoniec, jako więc dąb w puszczy wysoki,
Któremu siekierami ze wszystkich stron boki
Podetną, on się to tam, to sam, długo chwieje,
Aż nakoniec od częstych gdy razów zwątleje,
Upada z wielkim grzmotem, siła obaliwszy
Drzew około: tak właśnie niemało pobiwszy
Nieprzyjaciół, bo kilku na placu zostawił,
Potem się nieżyczliwej i sam Parce stawił.
A kuchmistrz Stanisławski mąż serca wielkiego,
Rycerski zdawna człowiek, dobywszy swojego
Miecza, wpadł śmiele między żołnierze gniewliwe,
Chcąc ochmistrzowi serce pokazać chętliwe,
Jak życzliwy powinny, lecz już był zraniony
Ochmistrz, i do gospody swojej zaniesiony,
On jednak to pokazał, co przystoi cnemu:
Bodaj takiego serca Bóg dodał każdemu.
A tymczasem Drożyński i Sośnicki śmiele
Obronną ręką między szli nieprzyjaciele
Do króla, aby zdrowia strzegli pana swego,
Nie ważyli żywota nad wszystko droższego.
A ty, o zacny królu, wspomni kiedy na to,
Nie zapomnisz uczynić im nagrody za to.
Naropiński z Kruszyńskim wielu swych ratował,
I Chański i Przyrębski, jednak Bóg zachował
Wszystkich śmierci, i szwanku w onem zamięszaniu,
I w tak gęstem od Niemców z półhaków strzelaniu.
Drudzy pilnie pałacu strzegli królewskiego:
Gdzie żołnierze Adama widząc Stadnickiego
Pod pałacem królewskim stojąc we drzwiach prawie,
A on trzyma miecz goły, będąc w dobrej sprawie,
Ku niemu prosto z rusznic kilku wystrzelili,
Bóg tak chciał, że go przedsię z żadnej nie trafili.
Węgierska nie mogła przyjść na ten czas piechota
Na ratunek, zamknione u bron były wrota,
I zwody u drzewianych mostów podniesione
Na Motławie, i forty do jednej zamknione.
Król też do nich aby się posłał zatrzymali,
Za mury niepotrzebnej zwady nie wszczynali.

Gdy tak już kilka godzin ona burda trwała,
A Belona się między trupy uwijała,
Ucieszywszy się, w gęstym obłoku w pokoje
Wysokie z oczu ludzkich poleciała swoje.
Burgrabia i z inszymi potem uciszyli
Zamięszanie, i wszystek gmin uspokoili.
Ranne z placu niesiono i trupy pobite,
Z czego się radowały Parki nieużyte,
Piekielnego Jowisza jadowite plemie.
Ciała pobitych potem pochowano w ziemię,
Ciała ludzi niewinnych, którzy bez przyczyny
Wdzięczne dusze podali do złej Prozerpiny:
Ale czas przyjdzie niegdy, że godne karanie
Wezmą ludzie swowolni, i zapłatę za nie:
Bo krew niewinna pomsty z nieba woła zawżdy,
Której się ma spodziewać mężobójca każdy.
Kto twoję wielką może wysłowić cierpliwość
Zacny królu, i rozum? bo mogąc zelżywość
Miastu zaraz uczynić, i pomścić się znacznie,
Skarać występne, chciałeś postąpić w tem bacznie,
Jako we wszystkich sprawach nie jesteś skwapliwy,
Takeś się i w tem nie dał uznać popędliwy.
Mogąc z czasem poddane swe pokarać za tę
Ich pierzchliwość, że wezmą przystojną zapłatę:
Teraześ to, a słusznie, czasowi darował,
Mając przed sobą drogę w którąś się gotował.
W tych dniach do Gdańska nawy szwedzkie przypłynęły,
I za miastem u brzegu Wiślnego stanęły
Na krzywych kotwach, które król kazał gotować
Co prędzej w drogę cieślom, starych poprawować.
Potrzeby do żywności wszystkie sposabiano
W okręty, i w galery spiesznie gotowano,
Żeby już prędkiej drodze nic nie przeszkadzało.
Same wiatry życzliwe i morze wyzywało
Króla do żeglowania, i by był wyjechał
Zaraz wtenczas, spokojniej snaćby był przejechał
Baltyckie bystre wody, i niebezpieczności
Uszedłby był, niewczasów, i morskiej srogości:
Ale sprawy koronne, i potrzeby pilne,
I ludzka sprawiedliwość, i krzywdy ich silne,

We Gdańsku go na sądziech długo zatrzymały,
I w czas on tak pogodny jachać mu nie dały.
Co jednak skromnie znosił, chcąc barziej dogodzić
Potrzebom ludzkim, niechcąc żeby miało schodzić
Co na nim, pan pobożny, i cnót pełen wszelkich,
I dobroci wrodzonej, i dzielności wielkich.
Odprawił spraw niemało prawie na wsiadaniu,
I smutnem z poddanemi swemi rozjachaniu.
Dziewiąty był dzień września, na ten czas, gdy dawny
Gdańsk zostawił, i mury wysokie, król sławny,
A stanął pod latarnią, dokąd zgotowano
Żaglolotne okręty, dokąd sposobiano
Wszystkie potrzeby w drogę, tymczasem zwątlone
Okręty oprawiano, i liny kręcone
Wiązano u wysokich masztów, i zszywano
Żagle białe, i smołą nawy polewano.
Tak się niegdy gotował syn pięknej Cyprydy
Pod Antangrem, u brzegu stokorodnej Idy,
Na morze niezbrodzone, kiedy od trojańskich
Grecką ręką zburzonych, od murów Dardańskich
Z Frygii do Włoch płynął, od ojczystych brzegów,
Gdzie potem (przez trudności wielkie) z łaski Bogów
Osiadł, zkąd idzie naród Latyński, zkąd sławne,
Początek wzięły piękne rzymskie mury dawne,
Wysoko wyniesione, ztąd bitni ojcowie
Albańscy przodek mieli sędziwi starcowie.
Tak się Jazon gotował, gdy do Kolchu płynął
Po złotą owcę, który wielkiem męstwem słynął,
Gdy i dziewkę królewską wziął, i runo drogie;
Sama królewna stróże, co go strzegli, srogie
Uśpiła, iż bezpiecznie z nią jachał w swą drogę,
A ojcu żałosnemu uczyniła trwogę
I smutek: bo i skarby, i sama mężnemu
Zwierzyła się od ojca Jazonowi swemu.
Już nic nie przeszkadzało, już potrzeby wszelkie
Pogotowiu, galery, już okręty wielkie
Same prawie wzywały, i morze głębokie
Króla w drogę, i żagle podnosić szerokie
Radziły ciche wiatry. Niechciał się też bawić
Dłużej król, aby się tem co prędzej mógł stawić

W swem ojczystem królestwie, poddane tęskliwe
Ucieszyć przyjachaniem swojem, wtem życzliwe
Sobie Sarmaty żegnał, co go prowadzili.
Ci, jako z odjachania jego smętni byli,
Kto to wymówić może? chociaż na czas mały.
Taka miłość ku panu, i tak umysł stały,
I serce nieodmienne, i chęć wielka k’niemu.
Co król wdzięcznie przyjmował, a udatne k’temu
Łzami swe zalał oczy, i z żalu ciężkiego
Ledwie co mógł przemówić. Potem do wielkiego
Wsiadł okrętu. A ludzie co po brzegach stali
Z płaczem bogów wysokich nabożnie wzywali,
Aby szczęścili drogę, by dali pogodę,
Wiatr życzliwy na żagle, cichą morską wodę,
Żeby fortunnie sprawy jego prowadzili,
I w rychle zaś w sarmackich krajach postawili.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Zbylitowski.