Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Zbylitowski
Tytuł Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data powstania 1597
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii



DROGA DO SZWECYI
KRÓLA  J.  MOŚCI
w r. 1594,
OPISANA PRZEZ
ANDRZEJA ZBYLITOWSKIEGO,
I PIERWSZY RAZ WYDANA R. 1597 W KRAKOWIE.

DO JAŚNIE WIELMOŻNEGO PANA J. M. PANA
MIKOŁAJA ZEBRZYDOWSKIEGO,
Z ZEBRZYDOWIC,
marszałka koronnego, hetmana, dwor. k. j. m. krak., lanckoroń.,
śniatyń. &c. starosty, pana swego miłościwego,
Andrzej Zbylitowski
powolny służebnik.

Z Helikonu wdzięcznego, cny marszałku tobie,
I z skał Aońskich dary niosę twej osobie,
Od ślicznych bogiń, które hipokreńskie zdroje
Mają w mocy, i piękne parnaskie pokoje,
Które słodkich potoków strzegą kastylijskich,
I kosztują kiedy chcą źrzódeł sycylijskich:
Od tych ja zachwyciwszy libetryjskiej wody,
Której mi trochę podał Latoides młody,
Ważyłem się przed zacną twą osobę stawić,
I rytmem uszy twoje swym nieco zabawić,
Abym łaskę pozyskał (której pragnę) sobie:
Przetoż te kilka wierszów ofiaruję tobie,
Któremim krótce wspomniał, jako z Sarmacyi
Niegdy zacny król polski płynął do Szwecyi.
Przyjmij cny senatorze wdzięczną twarzą, moje
Te rytmy niewyprawne, a ja potem swoje
Pióro na co więtszego nagotuję sobie,
Czembych lepiej (niż teraz) mógł dogodzić tobie.





DROGA DO SZWECYI.

KSIĘGI I.

Niechaj o wojnach śpiewa Meonides dawnych,
Jako możni Grekowie do Trojanów sławnych
Z Sparty w nawach przez morze bystre żeglowali,
I męstwem Ilionu mocnego dostali,
Jako Antenor drogą ojczyznę swą zdradził,
Jako Achiles ręką swą Hektora zgładził,
Jako tenże ślicznego poraził Memnona,
Jako z Lacedomonu uniesiona żona
Królowi, jakim nawy porządkiem płynęły
Przez morze, a u brzegów Dardańskich stanęły:
A ja nieco wspomionę teraz piórem moim,
Jakośmy żeglowali niegdy z królem swoim
Do jego państw dziedzicznych z Sarmackiego brzegu,
Jakicheśmy użyli strachów w morskim biegu,
W który czas kazał maszty podnosić wysokie,
I liny długie wiązać i żagle szerokie
Wiatrolotnych okrętów, aby z Sarmacyi
Co prędzej mógł pośpieszyć cny król do Szwecyi,
Ojczystego królestwa, które mu zostawił
Ojciec zacny, gdy się sam Prozerpinie stawił.

Terazby mi o Muzo w pamięć przywieść trzeba,
Do jakich niebezpieczeństw nawyższy z nieba
Bóg był przywiódł i króla, i tych co z nim byli,
Gdy się naprzód od brzegów Sarmackich odbili;
Jakiej Neptunus użył nad nami srogości,
Kiedy wzburzył okrutne morskie nawałności,
Które wielkie okręty pod niebo rzucały,
I w przepaści bystrego morza ponurzały;
Nie ruszyły go prośby, ani płacz nasz smutny:
Kto wie dla czego się nam stawił tak okrutny?
Helikońska bogini, co Parnaskie wody
Masz w mocy swej, i której Latoides młody
Wdzięcznie przy lutni śpiewa, w chłodnym leśnym cieniu,
Przy słodkim hyppokreńskim ciekącym strumieniu,
Nadobna Kalioppe, uczyń z łaski twojej,
Żeby ludzie słuchali z chęcią pieśni mojej.
Gdy królowi nowinę smutną przyniesiono
O śmierci ojca jego, zaraz zatrwożono
I syna żałosnego, i polską koronę,
Że miał na czas odjechać, i zostawić onę
W ciężkim żalu, w tęsknicy: Jako gdy miłego
Matka na czas odjeżdża syna jedynego,
I sama też troskliwa, lecz i ku lepszemu
I swojemu i jego, więc dogadza temu,
Coby tę krótką żałość potem nagrodziło
Długiemi pociechami, i z lepszem ich było, —
Tak sławny król uczynił, na czas zostawiwszy
Cne Polaki, i smutek w sercu zataiwszy;
Z żałością swe pożegnał poddane życzliwe,
A takiemi je słowy pocieszał troskliwe:
W dobrej mi są pamięci wasze chęci wszelkie,
Powolności, i trudy, także prace wielkie,
Któreście dla mnie czasów swych podejmowali,
Gdyście mię przed inszymi za pana obrali,
Cni Polacy, mężnego Lecha potomkowie,
I przesławnych przodków swych cnotliwi synowie.
Z żałością mi was przyjdzie tu na czas zostawić,
A szwedzkiemi się nieco sprawami zabawić.
Bo i słuszna powinność tego potrzebuje,
I prawo przyrodzone samo rozkazuje,

Żebym ojca miłego zacne ciało schował,
I dziedziczne królestwo w pokoju zachował;
To da Bóg odprawiwszy, chcę się wam zaś stawić
W rychle, a tą żałością niedługo was bawić.
Z lepszem to waszem będzie moje odjechanie,
I z wieczną sławą waszą: ja jednak staranie
O was mieć takie będę, jak ojciec życzliwy
O jedynym synie swym, i będę tęskliwy,
Dokąd cię zaś nie ujrzę narodzie cnotliwy,
I zawżdy panom swoim uprzejmie chętliwy.
Nie wątpię, że mi chęci tejże dochowacie
I wiary, którą teraz z płaczem upewniacie.
Oto wam i córkę swą zostawiam jedyną,
A ta mojej miłości niech będzie przyczyną,
I serca chętliwego, poddani cnotliwi,
Do was tę wam tu zlecam, tej bądżcie życzliwi.
Niech Bóg (który na niebie widzi ludzkie sprawy)
Będzie z wami, i niech się wam stawi łaskawy.
To mówił król, a żaden nie był między nami,
Coby smutnych nie zalał oczu swoich łzami.
A Zamojski, jak drugi Nestor, poważnemi
Pożegnał go od wszytkich z płaczem słowy swemi.
Zostawił wszystkich potem, i ciotkę troskliwą,
A od płaczu wielkiego prawie ledwie żywą.
Wstąpił w ciosaną szkutę, którą z wysokiego,
Dębu cieśla misternie uczynił twardego:
Wstąpiła i królowa, i siostra rodzona,
Cnotami i dzielnością od Boga uczczona.
Piękna pogoda była, cicho Febus swoje
Konie pędził, w podziemne zachodnie pokoje.
Ledwie trochę od brzegu sternik wykierował,
Ledwie most minął, który swym kosztem zbudował
Zacny król August, alić wnetże popędliwy
Wiatr wstał wielki, a sternik począł frasowliwy
Trwożyć sobą, bo nie mógł dobrze szkutą władać,
I sterem tam kędy chciał prze wiatr wielki składać.
Trzy kroć szkutę do brzegu wały przybijały,
Trzy kroć ją ku Warszawie znowu obracały.
Mało wiosła pomogły, któremi robili
Ustawicznie, co na to naznaczeni byli.

Dziwna rzecz, że i Wisła jakiś żałościwy
Szum dawała, i lament czyniła płaczliwy,
Żałując wielce pana swego odjechania,
I chociaż na czas krótki takiego rozstania.
Co król widząc, był z tego wiele frasowliwy,
I nadzwyczaj że nie mógł pośpieszyć tęskliwy.
Podniósł oczy ku niebu, a nabożnie swemi
Do Boga modły czynił słowy takowemi:
Królu! który na niebie przebywasz wysokiem,
Na ludzkie sprawy pilnie z góry patrząc okiem,
Z którego łaski żywie, cokolwiek w głębokiej
Morskiej przepaści mieszka, i w ziemi szerokiej,
Którego prędkie wiatry i wichry słuchają,
I rzeki nieprzebrane, co w morze wpadają,
Daj pogodę, i użycz szczęśliwego biegu,
Żebym mógł u szwedzkiego wrychle stanąć brzegu!
Królowa też z pannami swe prośby czyniła
Do Boga, a do Wandy te słowa mówiła:
Wando, śliczna bogini wiślnej bystrej wody,
Coś swój wiek wiecznym bogom poświęciła młody,
Któraś niegdy rządziła toż królestwo dawne,
W którem cnoty twe i dziś wspominają sławne,
Jakoś nieprzyjaciela mężnie poraziła,
I wolności dzielnością swoją obroniła,
Za co dziś siedzisz między boginiami w niebie,
Śliczna nimfo słowieńska, pilno proszę ciebie,
Ucisz Wisłę, ucisz wiatr, daj szczęśliwą drogę,
Ty sprawuj nasze łodzie, a odpędź tę trwogę:
A ja gdy da Bóg stanę u twojej mogiły,
(Gdzie lechijskie Dryjady twe ciało włożyły)
Pachniące tobie każę zapalić ofiary,
I położę na ółtarz twój przystojne dary.
Śliczna Wisło Sarmacka, która swe potoki
I źrzódła bystre lejesz w Ocean głęboki,
Nie bądź nam tak przeciwną, staw się nam życzliwą,
Twój to król, twój pan jedzie, daj drogę szczęśliwą.
Ledwie tego królowa domawia, gdy w swoje
Wiatr począł ustępować podziemne pokoje,
A szkuty swym porządkiem zaraz popłynęły,
I leniwe komiegi postępować jęły:

Naprzód rotmani, potem szły łodzie dworzańskie,
Więc piechota węgierska, potem szkuty pańskie:
A król za niemi płynął w pięknej łodzi swojej
Spiesznie w drogę, spokojna Wisło z łaski twojej,
Już noc kruki w wóz ciemny zaprządz gotowała,
Już i zorza wieczorna z morza powstać miała,
Gdy król kazał nawrócić swemu sternikowi
Co prędzej w prawą stronę ku Zakroczymowi.
Tamże przespał onę noc, a rano gdy młody
Febus konie swe pędził z oceańskiej wody,
Znowu wszyscy do wioseł chutnie się rzucili,
I w drogę ku Gdańskowi dalszą się puścili.
Dzień był wesoły, woda szum wdzięczny czyniła,
Wiatr cichy wiał, pogoda barzo śliczna była.
Siła wsi król z obu stron, siła miast budownych
Na Wiślnym brzegu minął, i zamków warownych.
Ostrowów także wiele ślicznych, w których swoje
Wiślne mają od wieków Najady pokoje,
Te na ten czas w pobrzeżnych dąbrowach paliły
Ofiary z ziół pachniących, a bogów prosiły,
Żeby króla w szczęśliwym prowadzili biegu,
I zdrowo postawili u gdańskiego brzegu,
Żeby go zaś do Polski zdrowo przywrócili,
I niedługo w Sarmackich krajach postawili.
W kilka dni do Torunia król potem przyjachał,
Zaś do Świecia, Fordanu i Grudziądza jachał.
Z tamtąd znowu do Gniewa, który zbudowali
Mężni niegdy Krzyżacy co Prusy trzymali.
Kędy wdzięcznie przyjęty i czczon od młodego
Cemy i matki jego, która od zacnego
Radziwiła ród wiedzie, z książąt idąc dawnych,
W cnotach wielkich i w rzeczach rycerskich przesławnych.
Ta męża utraciwszy (bo go nieżyczliwa
W młodym wieku porwała śmierć nielitościwa),
Teraz swe lata wiedzie w pobożnym żywocie,
Kochając się w cnej sławie nad wszytko a w cnocie
Jedyną przed oczyma pociechę swojemi
Mając syna takiego, który ojcowskiemi

Ścieszkami do cnot idąc, myśli pilnie o tem
Jakoby mógł ojcowskich dojść dzielności potem:
Wątpić w tem nie potrzeba, gdyż to z przyrodzenia
Zawżdy mężni Cemowie mają bez wątpienia.
Przez noc tam tylko został, bo zaś znowu płynął
W drogę swą ku Gdańskowi, i Żuławę minął.
Jest miejsce, gdzie odnoga Wiślna się udała,
Kędy przedtem głęboka rzeka swój bieg miała,
Lecz gwałtowną powodzią teraz inszym torem
Przerwana, w bystre morze zdrojem płynie sporem, —
Miasto leży nad brzegiem i zamek obronny,
Jakiego żaden nie ma monarcha postronny;
Mury dosyć wysoko wzgórę wyniesione,
Wałami, przykopami zewsząd otoczone;
Baszty i mocne wieże, ludźmi opatrzony,
Strzelbą, i wszytkiem czego trzeba do obrony.
Ten niegdy wielkim kosztem zacni zbudowali
Krzyżacy, i Malibork swą mową nazwali,
Który potem dzielnością swą bitni posiedli
Polacy, gdy z Krzyżaki długą wojnę wiedli.
Tam kiedy król przyjeżdżał, z miasta się sypali
Wszyscy, żeby swojego pana oglądali:
Jako kiedy więc lecie wytoczą się rojem
Hufcem pszczoły robotne wespół z królem swoim.
A Kostka wojewodzic z chęcią czynił wielką
Uczciwość panu swemu, i powolność wszelką,
Potrzeb wszytkich dodając z bogatej Żuławy.
Odprawiwszy sądowe za kilka dni sprawy
Znowu się król pośpieszył, bo nie dopuściła
Droga do krajów szwedzkich zabawiać się siła.
Kazał odbić od brzegu, i Tczów już daleko
Zostawił, bo pogodny dzień był, wiatr wiał lekko,
Śrzodkiem prawie głębokiej rzeki szkuta biegła
Imo dąbrowę, która brzegowi przyległa:
Alić oto nie wiedzieć zkąd wąż wielki płynie,
Pędem przeciwko wodzie, i zarazem minie
Wszytkie statki, które szły wprzód porządkiem swoim,
Gościńcem ku Gdańskowi dawna Wisło twoim,
Ten prosto do królewskiej przypłynąwszy łodzi,
Pocznie się gwałtem wdzierać do niej, aż od młodzi

Która wiosły robiła trzykroć odrzucony
Daleko precz na wodę, a on rozdrażniony
Chciał zaś znowu do szkuty, ale go flisowie
Wiosły gwałtem odbili zaraz ku dąbrowie,
Która po prawej stronie nad brzegiem leżała:
Popłynął rozkrwawiony, co śliczna widziała
Wiślna bogini; ona sama takie rzeczy
Wie, co znaczą, i one niechaj ma na pieczy.
Wy ostatek wieszczkowie, co się na tem znacie,
Przestrzedzeście powinni, i uznawać macie.
A ty to w dobre obróć królowi naszemu
Boże, co wszytkiem władniesz, sprawy on któremu
Swe polecił, ty już kończ przedsięwzięcie jego,
I na coś go sam przejrzał dopomóż mu tego.
Już Gdańsk był niedaleko, już wieże wysokie
Mógł widzieć, gdy się wszyscy za wiosła szerokie
Ujęli, chutnie robiąc, żeby pośpieszyli,
A co prędzej u portu gdańskiego stanęli.
Szły wprzód niewielkie statki, i zaś więtsze łodzie
Królewskich urzędników, po głębokiej wodzie.
Za temi Stanisławski, więc Tarło osobną
Mając swą szkutę, dosyć we wszytkiem ozdobną:
Gdzie królewska muzyka rozmaicie grała,
A Feronia tego słuchając wzdychała,
I Dryady co w chróstach nad brzegiem mieszkają,
A w gęstych lesiech pruskich zdawna przebywają.
Niemojowski z Gniewoszem dworzanie za temi
Kazali pilnie wiosły pospieszać swojemi.
Cześnik Krupka, i grzecznej Pigłowski urody,
Który z dzieciństwa strawił wszytek swój wiek młody
Na rycerskich zabawach, rzeczypospolitej
Zdrowiem swem i krwią służąc, i tem co z nabytej
Wziął wysługi, i co mu jego zostawili
Cni rodzice, którzy tu w cnotach wielkich żyli.
Wy co Pegaskich źrzódeł smacznych kosztujecie,
A rytmy wdzięcznem piórem uczone piszecie,
Podajcie to swym wierszem wiekowi przyszłemu,
Jako mężni Pigłowscy Marsowi bitnemu
Hołdowali, i w jakich potrzebach bywali,
W których nakoniec zdrowie swe ofiarowali,

I nad wszytko wdzięczniejszy żywot ulubiony:
Jeden od Moskwi, drugi zginął postrzelony
Od Kozaków swowolnych, którzy plądrowali
Miasta i wsi koronne, i szkody działali
Zbójcy w księstwie litewskiem: a ci nie pomnieli
Na cnotę, ani Boga przed oczyma mieli.
Trzykroć szczęśliwi bracia, coście położyli
Żywot swój dla ojczyzny: zdrowieście stracili,
Które jednak za czasem śmierćby wam odjęła,
A teraz sława wasza będzie wiecznie żyła,
Którejeście w potrzebach swem męstwem dostali,
Żeście żywot dla pana swojego podali.
Bierzcie pochop do służby swej ojczyzny drogiej,
Z ich męstwa, cni synowie koronni, a srogiej
Śmierci się nie boicie, kiedyżkolwiek przyjdzie,
Zwłaszcza gdy o korony wszytkiej sławę idzie.
Za nim Sobieski, który z dzieciństwa przy dworze
Wielkich pełen dzielności, pośpieszał się sporze,
I zacny Wojna pisarz; wysokiego domu,
W cnotach w męswie, w dzielności wprzód nie da nikomu.
Więc Niegoszowski, który z swej nauki wielkiej,
Z darów Pegaskich bogiń, godzien chwały wszelkiej.
Za tymi ochmistrz zaraz Krasicki sędziwy,
Senator zacny, panom swym zawżdy życzliwy,
Który swe strawił lata na dworzech uczciwie
Królów polskich, ojczyznie swej służąc cnotliwie,
I krwie swej nie żałując, gdy potrzeba była,
A wojna się koronie kiedy otworzyła:
Ten nigdy nie omieszkał, i w tej sędziwości
Nie chciał doma odpocząć już zeszłej starości, —
Jedzie znowu za morze, chcąc pokazać swemu
Panu chęć wielką, i to co przystoi cnemu.
A nietylko sam, ale syna bierze z sobą,
Aby tak panu więtszą był jeszcze ozdobą.
Za Krasickim Tarnowski człek godności wielkiej,
Podkanclerzy koronny, a ten godzien wszelkiej
Pochwały, dla cnót swoich, i wielkiej dzielności,
I zasług które czynił prawie od młodości

Na dworzech królów polskich; wszytkie jego sprawy,
Godneby dłuższej niż tu na ten czas zabawy,
Lecz mnie się tu zabawiać nad tem teraz szkoda.
Za Tarnowskim łęczycki płynął wojewoda,
Miński z przodków swych zacny, i z cnót swoich, który
Wszytkiem od wiecznych bogów jest uczczony z góry:
Dali godność, naukę, dzielny dowcip jemu
W młodych leciech, a król się przypatrzywszy temu,
Skłonił serce do niego, i między zacnymi
Dał miejsce Senatory jemu w radzie swymi.
Tu już zaraz królewna szwedzka w szkucie swojej
Płynęła po głębokiej wodzie Wisło twojej,
Córka króla zacnego, a siostra rodzona
Sarmackich krain pana, która ozdobiona
Wszytkiemi co ich jedno na świecie cnotami.
Tę leśni widząc Fauni z brzegu, z jej pannami,
Boginie być nie ludzie raczej rozumieli:
A słusznie, bo tak ślicznych nigdy nie widzieli.
Za wszytkiemi dopiero król sam, krain wielkich
Monarcha na północy możny, pełen wszelkich
Cnót wysokich, dzielności, którego Bóg prawie
Na to przejrzał od wieków sam z nieba łaskawie,
Żeby wielkim królestwom takim rozkazował,
I tak zacnym narodom rozlicznym panował.
Trzykroć szczęśliwa matko, któraś urodziła
Takiego syna, słusznieś godna była
Dłuższego wieku, żebyś była doczekała
Pociech takich: nieszczęsna śmierć tego zajrzała.
Jednak twe święte cnoty i pobożne sprawy
Nie będą w zapomnieniu, dokąd Bóg łaskawy
Świat ten w cale zachowa, dokąd będzie wdzięczny
Febus świecił na niebie, i okrąg miesięczny.
Królowa też z pannami swemi tamże była
Na tej szkucie, kędy król, godna żeby żyła
Długie lata szczęśliwie, prawie pani święta,
Z zacnych monarchów ród swój wiodąc, słusznie wzięta,
Dla swych cnót niezliczonych, w małżeństwie dzielnemu
Północnych wielkich krain królowi możnemu.
Już śliczny Hypperyon przymykał się blisko
Na wody oceańskie, już swe konie nisko

Spuszczał, kiedy król stanął u brzegu gdańskiego,
A mieszczanie, chcąc wdzięcznie przyjąć pana swego,
Wszytko to, co przystoi poddanym życzliwym
Pokazać panu swemu, to sercem chętliwem
Czynili, poważnemi słowy przywitawszy,
I zwykłą powinność swą onemu oddawszy
Tamże zaraz na brzegu, — potem prowadzili
Do pałacu z radością, i tryumf czynili.
Grzmot od bębnów miedzianych, od trąb odlewanych,
Od ruśnic, od zbrój, mieczów, i od dział spiżanych,
Jako kiedy na niebie Jowisz rozgniewany
Rzuci piorun swój z ręki nieuhamowany,
On latając, strach wszędzie i grzmot czyni srogi,
Tak, że pełno na niebie i na ziemi trwogi:
Nieinaczej od wielkiej strzelby ziemia drżała
Na ten czas, i głęboka Wisła się wzdrygała.
A ludzie ze wszytkich miejsc z domów się sypali,
Tam gdzie król szedł, żeby go tylko oglądali:
Po dachach pełno, w okniech, tak, że rzadkie było
Miejsce, coby się w ten czas ludziom nie zgodziło.
Jako kiedy więc mrówki czasu lata, z ciemnych
Swych pokojów wyszedłszy, z komórek tajemnych,
To tam to sam biegają, — tak gmin niezliczony
Zabiegał, chcąc oglądać króla na wsze strony.
Ofiary bogom wszytkim spokojne palili,
I dzięki im (prócz Marsa) nabożne czynili.
Nieżyczliwa Bellona wnet tego zajrzała,
Która na to z obłoków wysokich patrzała.
Takie słowa do swego Gradywa mówiła:
Jeślim kiedy, bracie mój, chęć twą zasłużyła,
Teraz mi łaskę pokaż, teraz i sam siebie
I mnie uciesz, a ja tuż stanę wedle ciebie
W świetnej zbroi: bo widzę że inszy bogowie
Ofiary wdzięczne mają, a ty na swej głowie
Nosząc żelazny szyszak, i miecz w ręku krwawy,
Masz być wzgardzon w tem mieście, mój mężu łaskawy?
Pokaż to, co Marsowi przystoi mężnemu,
Żeby się imieniowi każdy kłaniał twemu.
Teraz i Cytherea, i Bachus szalony,
Barziej od nich, a niż ty bracie mój, uczczony.

Pomścij krzywdy tak wielkiej i tej zelżywości,
Żeby znali, w jakowej masz być uczciwości.
Nie zaraz Mars zezwolił na jej takie słowa,
Ale rzecze: Jeśli ma miejsce moja mowa
U ciebie siostro droga, niechciej mię przywodzić
Do tego, żebym ja miał teraz komu szkodzić;
Będzie czas inszy potem, gdy na mię wspomioną
W tem mieście, ofiary z powinnością oną
Będą mi czynić zwykłe; teraz niech dogodzę
Cnemu królowi, drodze jego nie przeszkodzę.
To Mars mówił, a ona tak mu się przykrzyła
Swą prożbą, aż nakoniec, gdy nie uprosiła
Nic u niego, wzruszona gniewem, z wysokiego
Obłoku się spuściła do miasta Gdańskiego.
Na jej przyjście po mieście stał się rozruch wielki
Przyczyny żaden nie wie, dziwuje się wszelki,
Tak swój jak cudzoziemiec. Bachus wartogłowy
Przymieszał się z Cyprydą do niej. Temi słowy
Rzecze zaraz Bellona: Pomóż mi statecznie
Cny Bache, a ja tobie przyrzekam bezpiecznie,
Że cię też nie opuszczę, gdy potrzeba będzie
Jakakolwiek, Bellona stanie z tobą wszędzie:
Zwadzę Polaki z Niemcy, którzy mną wygardzili,
I Marsowi mężnemu ofiar nie czynili.
Ledwie tego domawia, alić zamięszanie
Wielkie wszędzie po mieście, i z rusznic strzelanie.
W bębny biją, świecą się w ulicach dobyte
Miecze, szpady, oszczepy, i szable odkryte.
Bieżą Niemcy ze wszytkich miejsc i ulic, chciwi
Krwie ludzkiej, i Polakom z dawna nieżyczliwi.
Jako kiedy więc stado głodnych wilków wpadnie
W spokojną trzodę nagle, szkodę wielką snadnie
Uczynią, tak żołnierze i gmin popędliwy
Przypadł, i choć był który z mieszczanów życzliwy
Polakom (jakoż siła takich w mieście było),
Nie mógł pomódz, hamować mu się nie zdarzyło,
Bo żołnierze gniewliwi gdy kogo potkali
Z Polaków, bez litości siekli, zabijali.
Polacy też, choć wtenczas niewiele ich było
Z królem, jednak się im tam nie wszech źle zdarzyło:

Bo Niemcom dali odpór, i siekli się z niemi
Długo w rynku, i kilku szablami swojemi
Posłali do Charonta na przewóz srogiego,
Drugich z rusznic, a między nimi przedniejszego
Herszta, co ich pobudzał, Donnerem go zwano,
Lecz go tak dobrze kulą z półhaku trafiono,
Że nie był dalej butą swą nikomu srogi,
Szedł z Parką w ciemne kraje, między smutne bogi.
Niemcy też z rusznic kilku Polaków zabili,
I hajduków węgierskich piąciu postrzelili;
Ranili wojewody kilku poznańskiego
Z piechoty, i zabili dwóch Opalińskiego;
Zacnego Wojny chłopca w głowę postrzelili,
I sługę Dzierzkowego niewinnie przebili.
Wyszedł wtem ochmistrz w rynek Krasicki hamować,
Naprzód kazał na stronę swoim ustępować,
Tak Polakom jak Węgrom: lecz na to nie dbali
Niemcy najmniej, ni słowom jego miejsca dali
Gdy ich tak upominał, ale popędliwie
Rzucili się do niego zaraz, i szkodliwie
Ranili. Senatorze koronny, cnotliwy,
Takli ty sobie ważysz ten swój wiek sędziwy,
I te już zeszłe lata? Dla pana swojego
I zdrowia nie żałujesz, i tego wszystkiego
Co masz z łaski fortuny? wszystkoś to zostawił,
Abyś się z panem swoim i przez morze pławił.
Kto takie serce chętne ku panu? kto twoje
Wielkie cnoty wypowie? Zgoła pióro moje
Nigdy w to nie potrafi, żeby dostatecznie
Mogło to kiedy wspomnieć: jednak przedsię wiecznie
Będą światu wiadome sprawy twe uczciwe,
Zkąd się będzie cieszyło potomstwo cnotliwe.
Gdy tak już nic nie pomógł ochmistrz mową swoją,
A Niemcy zajuszeni przy uporze stoją,
Wniesiony do gospody kilka kroć zraniony,
I ledwie od żołnierzów żywo zostawiony.
Propornik Debreczyni, który go ratował,
Postrzelony na placu został, i skosztował
Jadu śmierci, długo się z Niemcy uganiając,
Sam siebie i zacnego ochmistrza składając;

Lecz pierwej niż się srogiej Persefonie stawił,
Nie jednego żywota swą szablą pozbawił;
Legł nakoniec, jako więc dąb w puszczy wysoki,
Któremu siekierami ze wszystkich stron boki
Podetną, on się to tam, to sam, długo chwieje,
Aż nakoniec od częstych gdy razów zwątleje,
Upada z wielkim grzmotem, siła obaliwszy
Drzew około: tak właśnie niemało pobiwszy
Nieprzyjaciół, bo kilku na placu zostawił,
Potem się nieżyczliwej i sam Parce stawił.
A kuchmistrz Stanisławski mąż serca wielkiego,
Rycerski zdawna człowiek, dobywszy swojego
Miecza, wpadł śmiele między żołnierze gniewliwe,
Chcąc ochmistrzowi serce pokazać chętliwe,
Jak życzliwy powinny, lecz już był zraniony
Ochmistrz, i do gospody swojej zaniesiony,
On jednak to pokazał, co przystoi cnemu:
Bodaj takiego serca Bóg dodał każdemu.
A tymczasem Drożyński i Sośnicki śmiele
Obronną ręką między szli nieprzyjaciele
Do króla, aby zdrowia strzegli pana swego,
Nie ważyli żywota nad wszystko droższego.
A ty, o zacny królu, wspomni kiedy na to,
Nie zapomnisz uczynić im nagrody za to.
Naropiński z Kruszyńskim wielu swych ratował,
I Chański i Przyrębski, jednak Bóg zachował
Wszystkich śmierci, i szwanku w onem zamięszaniu,
I w tak gęstem od Niemców z półhaków strzelaniu.
Drudzy pilnie pałacu strzegli królewskiego:
Gdzie żołnierze Adama widząc Stadnickiego
Pod pałacem królewskim stojąc we drzwiach prawie,
A on trzyma miecz goły, będąc w dobrej sprawie,
Ku niemu prosto z rusznic kilku wystrzelili,
Bóg tak chciał, że go przedsię z żadnej nie trafili.
Węgierska nie mogła przyjść na ten czas piechota
Na ratunek, zamknione u bron były wrota,
I zwody u drzewianych mostów podniesione
Na Motławie, i forty do jednej zamknione.
Król też do nich aby się posłał zatrzymali,
Za mury niepotrzebnej zwady nie wszczynali.

Gdy tak już kilka godzin ona burda trwała,
A Belona się między trupy uwijała,
Ucieszywszy się, w gęstym obłoku w pokoje
Wysokie z oczu ludzkich poleciała swoje.
Burgrabia i z inszymi potem uciszyli
Zamięszanie, i wszystek gmin uspokoili.
Ranne z placu niesiono i trupy pobite,
Z czego się radowały Parki nieużyte,
Piekielnego Jowisza jadowite plemie.
Ciała pobitych potem pochowano w ziemię,
Ciała ludzi niewinnych, którzy bez przyczyny
Wdzięczne dusze podali do złej Prozerpiny:
Ale czas przyjdzie niegdy, że godne karanie
Wezmą ludzie swowolni, i zapłatę za nie:
Bo krew niewinna pomsty z nieba woła zawżdy,
Której się ma spodziewać mężobójca każdy.
Kto twoję wielką może wysłowić cierpliwość
Zacny królu, i rozum? bo mogąc zelżywość
Miastu zaraz uczynić, i pomścić się znacznie,
Skarać występne, chciałeś postąpić w tem bacznie,
Jako we wszystkich sprawach nie jesteś skwapliwy,
Takeś się i w tem nie dał uznać popędliwy.
Mogąc z czasem poddane swe pokarać za tę
Ich pierzchliwość, że wezmą przystojną zapłatę:
Teraześ to, a słusznie, czasowi darował,
Mając przed sobą drogę w którąś się gotował.
W tych dniach do Gdańska nawy szwedzkie przypłynęły,
I za miastem u brzegu Wiślnego stanęły
Na krzywych kotwach, które król kazał gotować
Co prędzej w drogę cieślom, starych poprawować.
Potrzeby do żywności wszystkie sposabiano
W okręty, i w galery spiesznie gotowano,
Żeby już prędkiej drodze nic nie przeszkadzało.
Same wiatry życzliwe i morze wyzywało
Króla do żeglowania, i by był wyjechał
Zaraz wtenczas, spokojniej snaćby był przejechał
Baltyckie bystre wody, i niebezpieczności
Uszedłby był, niewczasów, i morskiej srogości:
Ale sprawy koronne, i potrzeby pilne,
I ludzka sprawiedliwość, i krzywdy ich silne,

We Gdańsku go na sądziech długo zatrzymały,
I w czas on tak pogodny jachać mu nie dały.
Co jednak skromnie znosił, chcąc barziej dogodzić
Potrzebom ludzkim, niechcąc żeby miało schodzić
Co na nim, pan pobożny, i cnót pełen wszelkich,
I dobroci wrodzonej, i dzielności wielkich.
Odprawił spraw niemało prawie na wsiadaniu,
I smutnem z poddanemi swemi rozjachaniu.
Dziewiąty był dzień września, na ten czas, gdy dawny
Gdańsk zostawił, i mury wysokie, król sławny,
A stanął pod latarnią, dokąd zgotowano
Żaglolotne okręty, dokąd sposobiano
Wszystkie potrzeby w drogę, tymczasem zwątlone
Okręty oprawiano, i liny kręcone
Wiązano u wysokich masztów, i zszywano
Żagle białe, i smołą nawy polewano.
Tak się niegdy gotował syn pięknej Cyprydy
Pod Antangrem, u brzegu stokorodnej Idy,
Na morze niezbrodzone, kiedy od trojańskich
Grecką ręką zburzonych, od murów Dardańskich
Z Frygii do Włoch płynął, od ojczystych brzegów,
Gdzie potem (przez trudności wielkie) z łaski Bogów
Osiadł, zkąd idzie naród Latyński, zkąd sławne,
Początek wzięły piękne rzymskie mury dawne,
Wysoko wyniesione, ztąd bitni ojcowie
Albańscy przodek mieli sędziwi starcowie.
Tak się Jazon gotował, gdy do Kolchu płynął
Po złotą owcę, który wielkiem męstwem słynął,
Gdy i dziewkę królewską wziął, i runo drogie;
Sama królewna stróże, co go strzegli, srogie
Uśpiła, iż bezpiecznie z nią jachał w swą drogę,
A ojcu żałosnemu uczyniła trwogę
I smutek: bo i skarby, i sama mężnemu
Zwierzyła się od ojca Jazonowi swemu.
Już nic nie przeszkadzało, już potrzeby wszelkie
Pogotowiu, galery, już okręty wielkie
Same prawie wzywały, i morze głębokie
Króla w drogę, i żagle podnosić szerokie
Radziły ciche wiatry. Niechciał się też bawić
Dłużej król, aby się tem co prędzej mógł stawić

W swem ojczystem królestwie, poddane tęskliwe
Ucieszyć przyjachaniem swojem, wtem życzliwe
Sobie Sarmaty żegnał, co go prowadzili.
Ci, jako z odjachania jego smętni byli,
Kto to wymówić może? chociaż na czas mały.
Taka miłość ku panu, i tak umysł stały,
I serce nieodmienne, i chęć wielka k’niemu.
Co król wdzięcznie przyjmował, a udatne k’temu
Łzami swe zalał oczy, i z żalu ciężkiego
Ledwie co mógł przemówić. Potem do wielkiego
Wsiadł okrętu. A ludzie co po brzegach stali
Z płaczem bogów wysokich nabożnie wzywali,
Aby szczęścili drogę, by dali pogodę,
Wiatr życzliwy na żagle, cichą morską wodę,
Żeby fortunnie sprawy jego prowadzili,
I w rychle zaś w sarmackich krajach postawili.


KSIĘGI II.

Prawie wtenczas gdy z pola rodzajnego wszytki
Ludzie do gumna znoszą swojego pożytki,
Gdy z sadów rozmaite owoce zbierają,
I pociechę ciężkiego potu swego mają,
Król się też w tych dniach w drogę od latarnie puścił
Do Szwecyi, i żagle szerokie rozpuścił
Na słone morskie wody. Z dział spiżanych częste,
I z okrętów ogromne, wypadały gęste
Kule, z niemałym hukiem, tak że ziemia drżała,
Czemu się morska Tetys pilnie przypatrzała,
I śliczne Nereidy, i Proteus młody,
I Glaukus z Palemonem nodobnej urody.
Udatny Hipperion jasnym z góry okiem
Wdzięcznie poglądał, kiedy po morzu szerokiem
Okręty cichym wiatrem od brzegu bieżały,
A śliczne Nimfy co raz z wody wyglądały:
Nadobna Cimodoce, i pięknej urody
Galatea, i Neptun patrzył siwobrody,
Władca wód niezmierzonych, który rozkazuje
Morzu i nawałności jego sam hamuje.
Około niego wszędzie co w wodach mieszkają
Bogowie, a na wyspach wielkich przebywają
Nimfy, które nadobna Dorys porodziła
Nereowi, i one w wyspach osadziła.

I insze dziwy, które Ocean szeroki
Ma w sobie, i które chowa nurt jego głęboki.
Tu chytra Partenope, tu Tyrce zdradliwa,
Tu Tryton, Halcyone tam zaś nieszczęśliwa,
Którą (przez żałość wielką gdy męża straciła
Od morskiej fale) Tetys w ptaka obróciła.
Dziwowali się wszyscy możnemu królowi,
Slicznej królowej, pannom, wszystkiemu dworowi,
Który na różnych nawach płynął rozsadzony,
Od polskich brzegów z panem swoim w szwedzkie strony.
Wprzód bieżał w swym okręcie admirał świadomy
Dróg morskich, hetman dzielny, i Moskwie znajomy
Swem męstwem, i Duńczykom, bo ich często swoją
Ręką płoszał, za łaską cny Gradywie twoją.
Za nim królewską zaraz żagle rozciągnione
Nawę śpiesznie pędziły, porąc wody słone.
A tuż królewna szwedzka z pannami swojemi,
Poglądając oczyma na morze wdzięcznemi,
Pobok królewskiej nawy była niedaleko:
Białe żagle poganiał wiatr zachodni lekko,
Łabędź świadomy wody pływacz znamienity
Stroną bieżał, białemi piórami okryty,
W którym legat papieski z towarzystwem swojem.
Pośpieszał się sterniku za staraniem twojem.
Więc Fortuna, na której podkanclerzy płynął
Tarnowski, a tenby był zgoła wszystkich minął,
By był chciał, bo tak śpiesznie łódż jego bieżała,
Że jako strzała z łuku tak właśnie leciała.
A z nim Pstrokoński prałat zacny i uczony,
I Podlodowski trukcas w cnoty ozdobiony,
I inszych zacnych ludzi niemało, Sękowski,
Narzemski, Jelitowski, kształtny Królikowski,
Dzierzanowski poeta, którego Kameny
U wszystkich są przyjemne i nie małej ceny:
Bo jako smaczny bywa sen spracowanemu
I słońcem zimnej wody kusz upalonemu,
Która z kamiennej skały obficie wypływa,
A onę śliczny jawor szeroki okrywa:
Tak ludziom jego wiersze uczonym przyjemne,
Któreby mogły błagać i bogi podziemne,

Jak niegdy Orfeowe z lirą pieśni smutne,
Ubłagały Plutona i Parki okrutne.
Tarnowskiego doganiał Ochmistrz z Maliszewskim,
Z Niemstą i z synem swoim w okręcie królewskim.
Tamże doktor Gosławski, który i z dzielności
Godzien u wszech pochwały, z nauki, z godności.
Za ochmistrzem Czarkowski bieżał zaś tak sporze
Z Pierzchlińskim, jako kiedy ptak leci za morze.
Czarkowski, który i z cnót, i z przodków swych sławny.
Za nim Wajer, którego ojciec żołnierz dawny,
Marsowi ulubiony, i mężnej Bellonie.
Ten nigdy nie stał w bitwach z mieczem swym na stronie,
Ale na pierwsze czoło zawsze się postawił,
Mąż rycerski, i drugim dobre serce sprawił
W każdej potrzebie; często gromił ręką swoją
Moskwę, jak niegdy grecki Sarpedon pod Troją.
Niedźwiedź na obie stronie ostrym nosem wody
Rozpąchał, i głębokie oceańskie brody,
Wilk z nim równo, a czasem pozad go zostawił,
I daleko odbieżał, gdy się wiatr poprawił.
A Gałczyński, i z nami którzyśmy tam byli,
Dziękiśmy bogom morskim i Nimfom czynili.
Gałczyński swe ofiary oddał Neptunowi,
Prałat cnót pełen wielkich, i Eolusowi,
Tetys wdzięcznie twe dzięki Kiełczowski przyjęła,
I twoje Niemojowski Galatea wzięła,
Nie wzgardziła Przyjemski śliczna Dorys twemi,
I tyś był nie pośledni zacny Tosie z swemi.
A ja siedząc u masztu błagałem wierszami
Slicznego Palemona, i z jego Nimfami.
Za Wilkiem Lipska Nawa, w której Ponętowski,
I Muchowiecki, Myszka, Skrzyniecki, Streptowski,
Udatny Giebułtowski, który i godnością
Znajomy w obcych krajach, męstwem i dzielnością.
Więc Rebowski sekretarz, który i z ludzkości,
Z wielkich cnót swoich godzien pochwały z grzeczności,
Które się w młodych leciech jego pokazują,
Z nauki, z obyczajów: rzadko się najdują
Z tak osobnym dowcipem i z taką dzielnością
Ludzie w tak młodym wieku, z taką statecznością:

Godzien być nietylko tem piórem mem wspomniony,
Lecz żeby go sam sławił syn pięknej Latony.
Stroną bieżał w okręcie rotmistrz Chocimirski,
Z młodych jeszcze lat swoich zawzdy człek rycerski.
U steru stojąc strzełał z wód wyskakujące
Delfiny, przyszłą falę opowiadające:
Chocimirski co lata wszystkie strawił swoje
Na wojnach, gdy moskiewskie Stefan gromił boje.
Za nimi w inszych nawach zaraz przyśpieszali
Do Helu, co ze Gdańska pośledz wyjechali.
Tuby potrzeba wspomnieć inszych piórem twojem,
Nadobna Terpsychore, którzy z królem swoim
Przez morze żeglowali. Opacki z Mościńskim,
Szczepański mirakowski starosta, z Kruszyńskim,
Kołaczkowski, Stradomski, zacni szlachcicowie,
I Wiśniowski, i inszy koronni synowie.
A śliczne Nereidy tuż się przybliżały
Do okrętów, pilnie się wszystkim przypatrzały
Urodziwym młodzieńcom, grzecznemu Kreskiemu,
Trzebieńskiemu, i wielkiej cnoty Ciechniowskiemu,
Pacholętom królewskim, i Rotemberkowi,
I co w Węgrzech swe lata trawił Pielaszowi.
Już blisko Helu byli, kiedy wiatr obrócił
Zaś okręty na morze, i nazad je wrócił,
Jedne do Gdańska, drugie po morzu szerokiem
Rozpędził. Jasny Febus na niebie wysokiem
Popądzał spracowanych koni w niskie kraje,
Zkąd wieczorna rumianej twarzy zorza wstaje.
Wypadła zatem nagle noc z krajów podziemnych
Czarna, zaprząłgszy parę w wóz swój kruków ciemnych.
Od Akwilonu powstał wiatr gwałtowny w nocy,
Kiedy już jasna zorza swe zamknęła oczy,
Który wzburzywszy wody wielkie nawałności,
Prawie z samych bystrego morza głębokości,
Rozpędził to tam, to sam okręty ciosane,
Tak, że wierzchy u masztów nie były widziane.
Całą noc się po morzu baltyckiem błąkali,
A drudzy zaś do Gdańska znowu się udali,
Bo ich wiatr ku Latarni nazad zaś obrócił,
I pociechę królewską niemal wszystkę wrócił.

Noc i dzień tak na morzu w trwodze onej trwali,
Potem wszyscy nabożne prośby udziałali
Do bogów, którzy morzem głębokiem władają,
I wiatry niehamowne w mocy swojej mają.
Król sam naprzód takową prośbę w nawie swojej
Uczynił: Boże, który masz w opiece twojej
Sprawy moje, bo tobie nie tajne przyczyny
Dla których do ojczystej żegluję krainy,
Odpądź te nawałności i tak wielkie trwogi,
Daj pogodę, lekki wiatr, nie bądź nam tak srogi,
Któremu na wysokich skałach oddawają
Chwałę, co nad wodami w mych państwach mieszkają;
I ja, gdy się tam stawię u nich z łaski twojej,
Uczynię zaraz dosyć powinności mojej,
Każę ółtarz postawić cny Neptunie tobie
Nad morzem, na wysokiej skale, kędy sobie
Najady śliczne krain onych przebywają,
Tobie co dzień ofiary wdzięczne oddawają.
Gdy tych słów król dokończył, zaraz nawałności
Stanęły, i Tryton się puścił w głębokości.
A pogoda przyjemna zatem nastąpiła,
Ż życzliwym wiatrem żaglom, a Tetys patrzyła
Sliczna z morza, po piersi tylko ukazując
Wdzięczne członki, nawam się pilnie przypatrując.
Już woźniki słoneczne ze wschodniego morza
Wychodziły, już ranne widać było zorza,
I Tytan na swym siedząc już stołku złocistym,
Podnosił się od ziemie na wozie ognistym,
Kiedy od Helu nawy przybijać się jęły,
I na kotwach u brzegu porządnie stanęły.
Tam radość niewymowna, tam bogom ofiary
Morskim każdy oddawał, i przystojne dary.
Naprzód za zdrowie króla, więc zacnej królowej,
Z osobna dali dzięki żenie Neptunowej.
Kilka dni tam z niewczasów onych odpoczywał
Król z dworem swym, lepszego wiatru oczekiwał,
Żeby tam jeszcze sprawy niektóre odprawił,
A Bolka ku Gdańskowi na bacie wyprawił,
Który niebezpieczeństwa zażył niemałego,
I zdrowia mało nie zbył nad wszystko milszego,

Na służbie pana swego, bo okrutne wały
On bacik jako piłę jaką przewracały.
Na nowiu października wsiadł potem na słone
Baltyckie wody, pędził wiatr nawy smolone.
Do Kolmaru król kazał okręty sterować,
Lecz próżno wiatrom, i też morzu rozkazować:
Bo gdyśmy już więtszą część morza przejechali,
I za dzień się u brzegów stanąć spodziewali,
Już widzieć skały szwedzkie z masztu wysokiego,
Już mógł snadnie i brzegu dojrzeć smolandckiego,
Gdy przeciwny wiatr powstał w samy wieczór prawie,
A okręty, które szły blisko siebie w sprawie,
Rozpędził to tam, to sam na szerokie morze,
I prawie wtenczas kiedy śliczne zgasły zorze,
A noc czarna wypadła z swych lochów podziemnych,
A około niej pełno wszędy strachów ciemnych.
Nawałność sroga wstała, i wały gwałtowne,
Że okręty wiatr srogi przewracał budowne.
Raz pod niebo bałwany nawę podnosiły,
Drugi raz ją w przepaści morskie ponurzyły.
Znowu gdy się z wnętrzności morskich ukazała,
W drugą się niebezpieczność i trwogę dostała:
Bo ją przeciwne między się wzięły bałwany,
Tak, że i wierzch u masztu ledwie był widziany;
Czasem ją zaś ze wszystkiem tak wały okryły,
I srodze na przemiany z obu stron w nię biły,
A ludzie, którzy jedno w nawach wszystkich byli,
Niemałych niebezpieczeństw i strachów zażyli.
Dzień i noc ta nawałność, i ta trwoga trwała,
Aż potem gdy z wód Tetys nadobna wyźrzała,
Ucichły zaraz szturmy i też nawałności,
Prawie wtenczas, gdy Febus z morskich głębokości
Wychodził, roztoczywszy swe jasne promienie,
Pod ziemię zapędziwszy noc i straszne cienie.
Co za radość u wszytkich! a kto to wypowie?
Gdy strach poszedł i trwoga, wróciło się zdrowie:
Bo ludzie już od strachu ledwie żywi byli
Na poły, i o sobie już prawie zwątpili:
Smierci tylko czekając, która wszystkie trwogi
Sama kończy, i smutek, bojaźń i żal srogi.

Niedługo potem onych pociech takich było,
Bo się zaś znowu morze tegoż dnia wzburzyło.
Srogim wichrem wzruszone, wodę wydymały
Wiatry wielkie, tak że się i brzegi wzdrygały,
Abo z boku Boreas wypadłszy szalony,
Z skał zimnych od północy gniewem poruszony,
Wzruszył morze tak, że się z piaskiem pomięszały
Wody słone, i nawy wielkie ponurzały
W przepaści prawie do dna baltyckie głębokie,
Abo je aż pod niebo wznosiły wysokie.
Gdzieśkolwiek jedno pojźrzał, zewsząd wielkie trwogi:
Jeśli ku niebu, z gromem piorun latał srogi,
I deszcz lał bez przestanku, a burze straszliwe
Szum ogromny czyniły; jeśliś na gniewliwe
Zaś morze wejżrzał, wielki strach, i śmierć zdradliwa
Tuż stała u samego okrętu złośliwa.
A ludzie z płaczem wielkim do Boga wołali
O miłosierdzie, i jego pomocy wzywali.
Dwa dni już, i noc jednę w tej niebezpieczności
Byli wszyscy, i w onej wielkiej nawałności.
Drugiej nocy nawiętsze jeszcze trwogi były,
Bo się wiatry gwałtownie sobie przeciwiły,
Raz Auster, a drugi raz przemagał północny,
To z zachodnim Boreas potykał się mocny.
Tejże nocy powstawszy srogie nawałności,
Zatopić chciały nawę naszę w głębokości,
Raz ją prawie pod same aż obłoki wbiły,
To ją zaś zbytnie wały słonych wód okryły:
Lecz sternik nielękliwy umiał w to ugodzić,
Że nawie wały srogie nic nie mogły szkodzić,
Bo sterem dobrze władał, umysłu nie strwożył,
A nadzieję w inakszem zaś szczęściu położył:
W czem się namniej nie zawiódł, bo wnet ucichnęły
Przeciwne sobie wiatry, w morze się pokryły
Halcyony, a Neptun, bóg wielkiego morza,
Któremu czołem bije zawżdy jasna zorza,
Włożył rękę w zuchwale igrającą wodę,
A rozpuścił po sobie swoję siwą brodę.
Zaczem też nawałności srogie ustąpiły,
I Syreny krzykliwe w morze się pokryły;

Uciekła Partenope, narzać się poczęli
Trytonowie, w głębokość morską uskoczyli.
A pogoda z życzliwym wiatrem nastąpiła,
Strach poszedł, a pociecha znowu się wróciła.
Jednak nam tejże nocy w one nawałności
Umarł bosman w okręcie, od morskiej srogości,
Któregośmy na skale potem pochowali,
Gdyśmy się z niebezpieczeństw do brzegu dostali.
Wtenczas prawie, kiedy już śliczny Hesper wschodził,
A Faeton woźniki słoneczne wywodził,
Przeciwne wiatry w swoje niedostępne skały,
Gdzie ich Eolus zamknął, wnet pouciekały,
A myśmy lekkim wiatrem do skał przypłynęli
Gotlandskich, i na kotwach u brzegu stanęli.
Kto to wymówić może, jakie tam radości,
Jakie wesele, gdyśmy wyszli z nawałności?
Bych miał tyle języków, ile w oceanie
Ryb jedno jest, lub piasku w bystrym Erydanie,
Ledwiebych wypowiedzieć to mógł dostatecznie.
Tam stojąc na kotwicach kilka dni bezpiecznie
U onej skały, wody nam już nie stawało
Słodkiej, jużeśmy mieli i żywności mało,
A ludzie co na wyspie gotlandskiej mieszkają,
I na wody baltyckie ustawnie patrzają,
Sarmackie obaczywszy okręty zdaleka,
Kilkanaście wysłali na baciech człowieka,
Chęć nam swą ofiarując, przywieżli żywności
Wszelakie do okrętów: a my ich ludzkości
Będąc wdzięczni, dar każdy chciał im ofiarować
Za taką chęć, lecz oni niechcieli przyjmować
Od żadnego, i owszem o to nas prosili,
Żebyśmy do ich wyspy nawy swe przybili,
Dostatek do żywności potrzeb obiecując,
Ludzkość swą i wszelaki wczas tam ofiarując.
Gdzie jednak Niemojowski z Przyjemskim jachali
Do wyspy, i kilka dni tam odpoczywali
Z morskich wielkich niewczasów. W tem też Krasickiego,
Okręt z niebezpieczeństwa przypłynął srogiego,
Z drugą stronę do tejże wyspy, u którego
Maszt ucięto wysoki, dla szturmu wielkiego,

Gdy już sami żeglarze i sternik zwątpili
Żeby się byli kiedy do brzegu przybili.
W takim strachu, i w takiej trwodze byli oni,
Gwałtowną falą, wały, zewsząd ogarnioni:
Gdzie już żadnej nadzieje nie upatrowali
Inszej, tylko do Boga ustawnie wołali
O ratunek, żeby ich z tych niebezpieczności
Sam wybawił, i z onych srogich nawałności.
Przybiły i legatów do Karłowej skały
Okręt, i galer kilka w nocy morskie wały.
Tam kotwy zapuściwszy Bogu dziękowali,
Że się na ono miejsce gdzie i my dostali.
Tydzienieśmy czekali wiatru pogodnego
U skał onych, od brzega mila gotlandskiego.
Tej wyspy jest mil dziesięć wzdłuż, a naszerz kilko:
Wsi budowne, a miasto Wyzby jedno tylko.
Do którego z rozlicznych krain się zjeżdżali
Kupcy, którzy po kupie morzem żeglowali.
I tam był port przedniejszy, tam kraje północne
Swoje handle miewały; potem kiedy mocne
Gdańskie mury stanęły, tam się obróciły
Z lepszym zyskiem, a Wyzby dawne opuściły.
O tę wyspę na morzu wiedli srogie wojny
Król szwedzki z duńskim: potem Duńczyk niespokojny
Wygrał bitwę, i Gotland zaraz opanował,
Siła ludzi z obu stron Mars srogi popsował:
Bo jedni od straszliwej strzelby poginęli,
A drudzy w potłuczonych nawach potonęli.
Morze potem żałosne trupy wyrzuciło
Do skał Karłowych, gdzie ich moc po brzegach było,
I dziś tam smutnych mogił tuż nad morzem siła,
Których okrutna fala na on czas przybiła;
Ostatek srogie morskie bestye pożarły,
I między sobą twarde kry lodowe starły.
Gdyśmy już tydzień stali tam u skał Karłowych,
Znowu nawałność wstała od Akwilonowych
Zimnych krain, i kilka dni ustawnie trwała,
Natenczas się galera z piechotą urwała
W nocy, którą bałwany między się porwały,
I już prawie na zgubę onę przewracały,

Nadziei żadnej niemasz, krzyk do Boga tylko,
Płacz z wzdychaniem od wszytkich, potem w godzin kilko
Począł do skał ryfejskich zaś wiatr ustępować,
A Neptun twarz swą śliczną z morza ukazować,
I Glaukus z Palemonem nadobnej urody;
Potem się uciszyły oceańskie wody.
Jednak w tej nawałności jeden okręt zginął,
Który na ślepą skałę w srogi szturm przypłynął,
W pół się prawie na ostrej okręt spadał skale,
Także ludzi zostało jednak kilko cale
Na jednej połowicy, drudzy potonęli,
I w przepaść głębokiego morza pogrążnęli.
Owe do skał elandskich przybiły bałwany,
Którym żywot cudownie jest od Boga dany.
Na tym okręcie matka dwóch synaczków mając,
Gdy już ludzie tonęli, sama się chwytając
Deszczki, na którejby swe zdrowie zachowała,
Syna jednego tylko do siebie porwała:
Drugi przed jej oczyma poszedł w głębokości,
I zaraz go porwały srogie nawałności.
Ktoby mógł wypowiedzieć smutek matki onej,
Kto żałość ze wszytkich stron tak barzo strapionej?
Niobe kiedy na swych śmierć dziatek patrzała,
Od płaczu okrutnego zaraz skamieniała.
I tobie się dziwuję matko żałościwa,
Żeś została od żalu tak wielkiego żywa.
Rybitwy co po skałach nad morzem mieszkają,
A żywność z samych tylko ryb obmyśliwają,
Usłyszawszy żałosny płacz i narzekanie,
I ustawne ku Bogu o pomoc wołanie,
Wsiadłszy na łodzi swoje onych ratowali,
Którzy na połowicy okrętu zostali.
A król się też tymczasem dostał między skały,
Od srogiej fale wolen, lecz insze zostały
Okręta u Gotlandu, pogody czekając:
Gdzie potem wiatr po sobie prawie dobry mając,
Podnieśli białe żagle, wtenczas gdy swojego
Tytona zostawiła zorza jedynego,

Na wonnem łóżku leżąc, kędzierzawe skronie
Jego ucałowawszy; już swe prędkie konie
Hipperion wypędzał ze wschodniego morza,
Już i twarz swą nadobną skryła śliczna zorza.
Ledwie od skał Karłowych pięć mil uciekały
Okręty, alić wiatry przeciwne powstały,
I znowuśmy na onoż miejsce przyjechali,
Gdzie pierwej stały nawy: nazajutrz dostali
Lepszego wiatru, którym z łaski Neptunowej
Przypłynęliśmy do skał, i uszli surowej
Nawałności, która tej nocy wielka była,
Lecz nam między skałami nic nie uczyniła.
Jest góra, którą panną zdawna nazywają
Żeglarze, co po morzu baltyckiem pływają,
Daleko precz na wodzie, prawie pod obłoki
Wierzch głowy swojej mając; tej ze wszech stron boki
Bałwany, gdy się jedno morze wzburzy, biją,
Jednak jej żadną miarą przecie nie pożyją;
Każdy się o nię wstrąci, nielękliwą stoi,
Gniewu się srogich wiatrów bynajmniej nie boi;
Zwierzchu ma piękne drzewa, i zioła obfite,
I cienie jaworami gęstemi przykryte.
Tę, co zdawna żeglują, w uczcziwości mają,
Bo kiedy się w srogi szturm tam do niej dostają,
Ona ich do swych kryje pokojów zakrytych,
Że się najmniej nie boją wiatrów nieużytych,
Ani srogich bałwanów, które wywracają
Okręty, i o skały twarde rozbijają.
Przetoż za dobrodziejstwo jej żeglarze taką
Sławę czynią, i wszędzie uczciwość wszelaką.
A ktoby jej nie uczcił, albo jakie słowo
Rzekł o niej nieprzystojne, taki rzadko zdrowo
Do życzliwego sobie brzegu więc przypłynie,
Lecz na morzu od srogiej nawałności zginie,
Albo w niebezpieczeństwo jakie znaczne wpadnie,
Z którego nie będzie mógł wynijść potem snadnie.
Czegośmy na okręcie naszym doświadczyli,
Bo kiedyśmy już blisko Elzenaben byli
Między skałami, tak jeden z okrętu naszego
Począł jej sprośnie łajać, i słowy starszego

Szypra o to strofować, że tak sprosnej wiary;
On mu powiedział, że to zwyczaj u nas stary,
Który przodkowie nasi zdawna nam podali,
I prosili, żebyśmy zawsze go chowali.
Kto wie, jeśli człowiekiem ta nie była góra?
Tak Progne, tak obrosła Filomela w pióra,
Tak Akteon w jelenia, Adonis w pachniący
Kwiatek, a Aretuza w strumyczek ciekący;
Tak Atalanta w lwicę, i Niobe w twardy
Marmur, tak Atlas w górę, w kamień Battus hardy,
Dyrce w rybę, a w trzcinę Syringa żałosna,
I śliczna Dafne w drzewo, tak Kalisto sprosna
Niedźwiedzicą stanęła, Filis w migdałowe
Drzewo, tak Faetusa śliczna w topolowe;
I ta, kto wie, jeśliże nie prze winę jaką
Stanęła na głębokiem morzu skałą taką.
Wszytko bogowie mogą, kto się im sprzeciwi?
I umarli w ich mocy, i ci co są żywi.
Ledwie tego domawia, gdy nasz okręt nagle,
U którego dwa były podniesione żagle,
Wielkim pędem wiatr wpędził między ciasne skały,
Które wierzchy pod niebo wyniesione miały,
Nie mógł sternik tak prędko nawy wykierować,
Ni białych spuścić żaglów, kazał się ratować
Każdemu jak kto może, Bogu się poruczyć,
Do deszczek, na którychby mógł wypłynąć, rzucić.
Wtem uderzył w róg skały okręt z lewej strony
Gwałtownie, tam nie było już inszej obrony,
Jedno się Bogu tylko samemu poruczać,
A do dylów i masztu co rychlej się rzucać.
Bojaźń sroga na wszytkie, nagła padła trwoga,
Płacz, krzyk wielki, ratunku wołają od Boga.
Jedni do batów, drudzy deszczek się chwytali,
Inni na brzeg z okrętu powyskakowali.
Kędy naprzód Męcinski z Wyskowskim skoczyli,
Dobre serce i drugim zaraz uczynili;
Potem za nimi słudzy też Fugielwedrowi
Wyskoczyli, chcąc żeby tak zostali zdrowi,
I inszych kilkanaście tak się ratowali.
A wtem sprawcy okrętu na nich zawołali,

Żeby się nie trwożyli, bo nic okrętowi,
Trzaskę tylko wyrwało jednemu dylowi;
Lecz to już zaprawują, wylewają wodę,
Niewielką, prawi, mocny okręt podjął szkodę.
Długo się tłukł o one twarde okręt skały,
Najady śliczne na nas z wody wyglądały,
Z tego się ciesząc, bośmy onej nie uczcili
Slicznej Nimfy, jako nas żeglarze prosili.
Bóg jednak, który naszej prośby nie przepomniał,
Ale na miłosierdzie swoje wielkie wspomniał,
Wszytkich zdrowo zachował w tej niebezpieczności,
Tenże nas i wprzód wyrwał z morskich nawałności;
Za co niech będzie imie jego pochwalone,
I od duchów niebieskich i ziemskich uczczone;
Który i z morskich umie przepaści ratować,
I w nawiększych przygodach, kiedy chce, zachować.
By śmierć u boku stała, by nieprzyjaciele
Zawsząd cię ogarnęli, jedno dufaj śmiele
W łasce jego, nie będziesz nigdy opuszczony,
Ani w swem utrapieniu każdem zapomniony.
Z onej trwogi wyszedłszy, i z niebezpieczności,
Boskiejeśmy oddali chwałę wszechmocności,
Który nas i przy zdrowiu zachował i cale
Zostawił, i na onej nie dał zginąć skale.
W tych dniach król do Sztokolmu z kilką naw przypłynął,
I wszytkie niebezpieczne miejsca w skałach minął.
Kto wypowie wesele? kto wielkie radości?
Które mieli poddani z jego obecności.
Bym miał tyle języków, ile w Erydanie
Jest jedno ryb, lub dziwów w bystrym oceanie,
Ledwiebych to wymówił; i bym wszytkie zdroje
Wyczerpnął z Helikonu, a wlał w pióro moje,
Ledwiebych ja opisać mógł to dostatecznie.
Samby tylko Apollo mógł to wspomnieć grzecznie,
Lub śliczna Kalliope, która w Helikonie
Cnej Latony całuje syna wdzięczne skronie.
Na znak wielkiej radości z jego przyjechania,
Z zamku i z miasta były ogromne strzelania,
I z okrętów, które tam na kotwicach stały
Tuż pod mury; a morskie boginie się bały

Onego huku, który i skały przechodził,
A rybom co pływają na dnie morskiem szkodził.
I sam się Neptun nie śmiał ukazać nad wody,
Ani twarzy spaniałej, ani siwej brody.
Głos się wszędzie od grzmotu onego rozlegał
Po skałach, aż obłoków wysokich dosięgał.
Potem kiedy już strzelba ona ucichnęła,
A nawa do samego brzegu przystąpiła
Królewska, książę Karzeł tamże poważnemi
Przywitał go od wszytkich słowy takowemi:
Witaj wielki monarcho, królu na północy
Namożniejszy, który masz te narody w mocy
Co pod siedmią wysokich Tryjonów mieszkają;
Tobie tak wiele królestw powinność oddają,
Tobie hołdują bitni z dawna Sarmatowie,
Tobie Szwecya, tobie waleczni Gotowie,
Inflanci, Podolanie, Litwa, Filandya,
Ruś, Lapowie odlegli, i Ostrogotya,
Prusacy, co nad Wisłą głęboką mieszkają,
Tobie Żmudź, Mazurowie, poddaństwo oddają.
A ktoby mógł wyliczyć te krainy wszytki,
Które tobie hołdują, i czynią pożytki?
Te narody co w państwach ojczystych mieszkają,
Z wielką cię uczciwością i chęcią witają.
Zdawnaśmy twą osobę widzieć pożądali,
I przyjechania twego z radością czekali.
Bóg niech będzie pochwalon który mieszka w niebie,
Za to że przyprowadził do nas zdrowo ciebie,
I przeniósł cię przez wielkie oceańskie wody,
A na brzeg ten ojczysty wysadził bez szkody.
Otośmy wiary naszej cale dotrzymali,
I królestw tak szerokich tobie dochowali,
Szczęśliwie przyjmij państwa, po ojcu cnotliwym,
Po którym jako baczym jesteś frasowliwym,
A słusznie: bo i wszytka ta zacna korona
Jest po nim i dziś jeszcze wielce zasmucona,
Którego kiedy cnoty wspominać będziemy,
Wiele łez smutnych z oczu naszych wylejemy.
Tę nam jeszcze pociechę Bóg po nim zostawił,
Że cię na jego miejscu panem nam zostawił,

Który cnót jego będziesz i spraw naśladował,
A nas poddane swoje, jako on, miłował.
Sprawiedliwość każdemu, i prawo zachowasz,
Ukrzywdzonych ratujesz, przysięgi dochowasz;
A my tobie powinność oddawać będziemy,
I uczciwość wszelaką czynić zawżdy chcemy.
Gdy tej mowy dokończył stryj jego rodzony
Książę Karzeł, dzielnością wielką ozdobiony,
Król mowę swą poważną uczynił do niego,
Lecz dla krótkości teraz tu nie wspomnię tego.
Senatorowie potem długą prowadzili
Mowę swoję w okręcie, którą gdy skończyli,
Prowadzili do zamku z uczciwością wielką,
I z radością niemałą, a powolność wszelką
Jemu czyniąc. Po mieście ludzi pełno wszędzie,
Tak, że ledwie na wiosnę pszczół tak wiele będzie
Na hiblu, kiedy roje wielkie wypuszczają,
A z kwiatków rozmaitych słodki miód zbierają.
Każdy z radością bieżał, chcąc oglądać swego
(Którego z dawna pragnął) pana tak wdzięcznego.
A ten gdy w zamek wchodził, wszytkę wypuszczono
Zaraz strzelbę z okrętów, ogromnie strzelano:
Z wieże nad którą stoją trzy złote korony
Kule z ogniem leciały. Potem wprowadzony
Król pospołu z królową do ozdobionego
Kościoła, który ślicznie z marmuru drogiego
Ojciec jego zbudował; tam chwałę oddawszy
Bogu swemu, i z dworem swym podziękowawszy,
Za to że go we zdrowiu ze wszytkiem postawił
We Szwecyi, i z onych złych przygód wybawił;
Że morze dał przepłynąć, i jego srogości
Wszytkie wytrwać, i kilka wielkich nawałności.
To gdy odprawił, zaraz szedł do budowanego
Pałacu, który głową królestwa szwedzkiego
Zamków jest prawie wszytkich, pięknie wystawiony,
Armatą, ludźmi, strzelbą, dobrze opatrzony;
Na skale twardej siedzi, w koło bystre wody
Oblały go, i nigdy nieprzebrnione brody.
Kosztem wielkim pałace pięknie zbudowane,
Filary z rozmaitych marmurów ciosane.

Ledwie tak był ozdobny pałac w Ilionie
Pryama bogatego, gdy jeszcze w koronie
Siedząc, w pokoju wielkiej Azyi panował,
I Trojanom szczęśliwie bitnym rozkazował,
Póki syn jego cudzej nie wziął z Sparty żony,
Dla której i sam zginął, Ilion zburzony,
Ojciec zabit, i bracia wszytcy poginęli
Od Greków, i poddani swój upadek wzięli.
Za co nigdy nie stała nieszczęśliwa ona
Króla z Lacedemonu niestateczna żona.
Gdy wszedł do tych pokojów, które mu zostawił
Ojciec zacny, i z wielką ozdobą wystawił,
Witała go królowa, żona ojca jego,
I synaczek malutki. A król Jan miał tego
Z Belkowną, którą sobie wziął niegdyś za żonę
Dla cnót jej, i z gładkości wielkiej pojął onę.
Jakoż takiej urody, takiej jest piękności,
Że i samym porówna boginiom w gładkości



KSIĘGI III.

Mieszkając król w Sztokholmie, sprawy odprawował
Państw swoich, a potem się na pogrzeb gotował
Ojca swego, aby dość swojej powinności
Uczynił, i ku ojcu synowskiej miłości,
Który mu skarby wielkie po sobie zostawił,
I jeszcze za żywota na królestwo wprawił.
Prowadził tedy ciało z wielką uczciwością
Z Sztokholmu do Upsala, i z tą powinnością,
Którą powinien ciału króla tak zacnego,
Cnotami, co ich jedno jest, ozdobionego,
Który był u wszech sławny swoją pobożnością,
I cnemi postępkami, i sprawiedliwością;
Sławny był swą nauką, i rządem w pokoju,
I rycerską dzielnością, gdy potrzeba w boju;
Poddane swe miłował, każdemu łaskawie
Twarz swoję pokazował, w jakiejkolwiek sprawie;
Występne karał, bronił zawżdy ukrzywdzonych,
Ubogim dobrze czynił, cieszył utrapionych, —
Dla których cnót na państwo był z więzienia wzięty,
I z radością od wszytkich poddanych przyjęty.
Z wielką tedy żałością ciało tak zacnego
Ojca swego prowadził król do budownego
Upsala, a z nim wszytek senat i królowe,
Królewna, dwór, pospólstwo, żołnierstwo Karłowe.

Kiedy już blisko miasta z ciałem wszyscy byli,
Do kościoła porządkiem tym je prowadzili:
Naprzód cztery sta Węgrów szło z Polski, za tymi
Zaś piechota królestwa szwedzkiego, za nimi
Dwieście czterdzieści i ośm rajtarów Karłowych
Na koniech, do wszelakiej potrzeby gotowych.
Za tymi szło przez pięć set ministrów z świecami,
Arcybiskup Upsalski z dwiema biskupami:
Ci łacińskim językiem żałośnie śpiewali,
A wszyscy świece w ręku woskowe trzymali.
Za ministrami tudzież z trąbami swojemi
Zaś trębacze żałośni; a zaraz za temi
Szły dwie osoby, które błękitne trzymały
W ręku kije, a te rząd w tumulcie działały.
Konie potem wiedziono, na których szwedzkiego
Były herby królestwa; dworzanin każdego
Wiódł konia, a przed każdym niósł chorągiew wielką,
Pokazując płaczliwą twarzą żałość wszelką.
Na chorągwiach z obu stron herby malowane
Swej ziemi i powiatu były każdej dane.
A było tych chorągwi czarnych, co z herbami,
Trzydzieści i dwie, koni także co z kapami.
Zaraz proporzec wielki błękitny niesiono,
Na nim wszytkie królestwa herby wyrażono.
Za tym osoba smutna też zaraz jechała,
Która kirys na sobie pozłocisty miała,
Pod nią także zupełnym okryty żelazem
Koń dzielny, i drugiego wiedziono zarazem,
W którym się za żywota kochał przed inszemi
Król zmarły, a za tym szli tudzież z kosztownemi
Ozdobami królestwa cni senatorowie,
Przesławnej rady szwedzkiej przedniejsi panowie.
Jeden niósł sceptrum złote, a drugi koronę,
Trzeci jabłko, czwarty miecz, rycerską obronę.
Naostatku niesiono ciało przesławnego
Króla pod baldekinem, który był z czarnego
Axamitu, takimże i trunę nakryto,
A na wierzchu krzyż z białej telety przyszyto;
Po bokach z obudwu stron wisiały ojczyste
Na axamicie srebrne herby pozłociste.

Dopiero syn żałosny, Zygmunt król, odziany
Długim płaszczem, szedł: tego niewypowiedziany
Smutek trapił, a z oczu łzy jego płynęły,
Z czego nieubłagane Parki się cieszyły,
Które siedząc pod ziemią przędą ludzkie lata,
Gdy nić zerwą, odbieżeć każdy musi świata:
Ani ich jaką rzeczą ubłagać kto może,
Dobroć, cnota, pobożność, u nich nie pomoże;
Niedbają nic na króle, pany świata tego,
Nic na złoto, pieniądze, na żadną rzecz jego;
W jednakiej u nich cenie bogaty, ubogi,
Mężny, i bojaźliwy, pokorny i srogi.
Za królem książę Karzeł, brat jego rodzony
Szedł żałośnie, nadzwyczaj wielce zasmucony.
Za którym szli królestwa szwedzkiego grofowie,
Paniąt i szlachty siła, i senatorowie,
Dopiero żona jego, łzami polewając
Twarz swoję, i ustawnie serdecznie wzdychając,
Białym ruchem okryta, synaczka swojego
Mając przy sobie, czarnym płaszczem odzianego.
Który też oczki swoje obfitemi łzami
Oblewał, więc królewna szła z swemi ciotkami,
Mekielburska i saska księżny, frasowliwe
Siostry jego, od płaczu prawie ledwie żywe;
Lecz królewna, nad wszytkie barziej żałościwa
Po ojcu swym, szła lejąc łzy wielce troskliwa.
Za nimi szła królowa polska, ozdobiona
Wysokiemi cnotami; więc Karłowa żona,
I inszych pań niemało królestwa szwedzkiego
I panien, które króla płakały swojego.
Pospólstwa płci obojej wielkość szła w żałobie,
Królewskie wspominając z płaczem cnoty sobie.
Nietylko ludzie, ale i Tytan wysoki
Zakrył twarz śliczną swoję czarnemi obłoki,
Niechcąc na smutek ludzki poglądać tak wielki,
Który (za ciałem idąc) pokazował wszelki,
Tak swój, jak cudzoziemiec. Potem gdy wniesiono
Do kościoła królewskie ciało, postawiono
Trunę w kaplicy, w której leży Gustaw sławny,
I tam go pochowano w ojcowski grób dawny,

Z płaczem wszytkich: chorągwie one powieszono,
Które przed ciałem jego ziem wszytkich niesiono.
Potem szedł król do chóru słuchać smutnej mowy,
Którą czynił długiemi arcybiskup słowy;
Ministrowie po jego kazaniu śpiewali,
A świece zapalone w rękach swych trzymali.
Gdy śpiewać ministrowie już przestali ony
Lamenty, Typocius wystąpił uczony,
I łacińskim językiem długą rzecz prowadził.
Gdzie wielkiem krasomowstwem słowa piękne sadził,
Któremi zacne szwedzkie królestwo wynosił,
I z dawna bitne Goty, i jako rozgłosił
Ten sławny naród imię swe po wszytkim świecie,
Jako tyranów na swym nie chcieli mieć grzbiecie,
Którzy im nad ich wolą chcieli rozkazować
Z Danii, a wolności i prawa ich psować,
O co się mężnie Gustaw król sławny zastawił,
Bóg mu szczęścił, że prawa i wolność naprawił;
Poddane od tyrana wybawił srogiego,
Miłością wielką zjęty narodu swojego;
Za co potem od wszytkich królem uczyniony,
I na państwa tak wielkie zgodnie wysadzony.
Wspominał Typocius w swojej mowie przytem
Króla Jana, jako był u wszech znakomitym
Swą dzielnością i życiem pobożnem, cnotami,
Rycerskiemi gdy było potrzeba sprawami.
Wspomniał i to, jaką miał miłość u poddanych,
Nie opuścił cnót inszych niewypowiedzianych.
Na ostatku swej mowy wynosił polskiego
Króla, a syna jego Zygmunta trzeciego:
Jako go Bóg na państwa tak wielkie postawił
Królem i z wielu znacznych trudności wybawił;
Jako nad nim swą boską ma zawżdy obronę;
Jako nietylko polską otrzymać koronę,
Lecz i ojczyste państwa dał do władzy jego.
Nie przepomniał w mowie swej jeszcze wspomnieć tego,
Jako nieprzyjaciele Bóg jego pogromił,
I ich pysznego wodza zarazem uskromił,
Który mu w tem przeszkadzał, co mu już był przejrzał
Bóg pierwej, gdy na cnoty jego wielkie wejrzał,

To wspominając, przytem i insze dzielności
Jego pańskie, wystawiał wielkie pobożności,
Skończył swą mowę. Zatem król do wysokiego
Jechał zamku, aby tam odpoczął z onego
Smutku i utrudzenia. Drugiego dnia potem
Począł z zacnym senatem już namawiać o tem,
Jakoby coprędzej mógł do koronacyi
Przystąpić, i to skończyć, po co do Szwecyi
Z sarmackich krain płynął, przez morze głębokie.
Tam na pałace wezwał senaty wysokie,
I o dobrem królestwa ojczystego radził,
Na które go Bóg z łaski i woli swej wsadził.
Kilka dni między sobą rzeczy ucierali,
I to co im poprzysiądz miał król spisowali.
Nawiętsza trudność była z strony religii,
Bo im król tej pozwolić nie chciał kondycyi,
Żeby nowotne miały być wnoszone wiary,
Lecz chciał, żeby obyczaj zachowali stary
Cnych przodków swoich, którzy wiecznie sławni byli
W wierze rzymskiej, a nowych sekt tam nie wnośili;
W której im Bóg od dawnych czasów błogosławił,
Od wielu nieprzyjaciół nie raz ich wybawił;
Jako w tejże tak wielkie państwa rozszerzyli,
I straszni w obcych krajach swojem męstwem byli.
Co im król świętobliwy szeroce rozwodził,
I przykłady z ich pisma dawnego przywodził.
Ale to nie pomogło, nic oni nie dbali
Na te królewskie słowa, ani pamiętali
Na cnoty przodków swoich, trzymali upornie
Nowej wiary obronę, stali przy niej sfornie:
Nigdy od niej i do swych gardł nie odstępować,
Ani rzymskich obrzędów i wiary przyjmować.
Król widząc upór taki, chciał pogodniejszego
Czasu dostać, i użyć szczęścia życzliwszego.
Jako pan w każdej sprawie nie jest pokwapliwy,
Tak też i w tem niechciał być zaraz popędliwy;
Wolał folgować, i to czasowi darować,
A do koronacyi prędzej się gotować:
Którą z pany na pierwszy złożył dzień marcowy,
I rozkazał ją na dzień obwołać wtorkowy.

A nim jeszcze koronę złotą nań włożono,
I władzę tak wielkiego królestwa mu dano,
Ministrowie tymczasem, i gmin ludzi wielki,
Szli do zamku żeby tak mógł oglądać wszelki,
Pana swego; do których król z pałacu swego
Zszedł na dół, i stanąwszy u okna wielkiego,
Uczynił długą mowę do nich, objecując
Im wszytko, i łaskę swą pańską ofiarując;
Rzekł im dotrzymać tego, co zacni przodkowie
Poprzysięgli. Po jego onej potem mowie
Wszytcy zgodnie królowi swemu dziękowali,
Posłuszeństwo i wiarę strzymać obiecali,
Jak życzliwi poddani: czego potwierdzili
Przysięgą, na to palce wzgórę podnosili.
Gdy przyszedł naznaczony dzień koronacyi,
Zjechali się przedniejsi ludzie ze Szwecyi,
Na tak wielką pociechę patrzyć pana swego,
Której zdawna pragnęli. Tamże do wielkiego
Kościoła upsalskiego z zamku prowadzili
Króla z wielką radością, i tryumf czynili.
Szedł król pieszo, a nad nim baldekin trzymali,
Którego przed kościołem biskupi czekali
Ubrani, arcybiskup, i ministrów siła,
Przy których różnych wielka liczba ludzi była.
Za królem książę Karzeł, stryj jego rodzony,
Tuż zaraz szedł, w książęcy ubiór obleczony.
A królowa za nimi na wozie jechała,
Białychgłów siła zacnych koło siebie miała.
Gdzie była żona króla niedawno zmarłego,
Mając Jana synaczka tam przy sobie swego;
Była królewna śliczna, z ciotkami swojemi,
I z paniami królestwa szwedzkiego zacnemi,
Które umyślnie na to z domów przyjechały,
Aby na tę pociechę tak wielką patrzały.
Gdy już król do kościoła wszedł ozdobionego,
Tam w chórze u ołtarza stanął przedniejszego
I z królową. Tymczasem po szwedzku śpiewali
Ministrowie, i pieśni na organach grali.
Było po tem śpiewaniu do ludzi kazanie,
W którem królewskie sławił cnoty, wychowanie,

Szczęście jego i dzielność, i pobożne sprawy,
Dla których go tak wielkich państw chciał mieć łaskawy
Bóg królem, i narodom zacnym rozkazować,
Sarmatom, Szwedom, Gotom, Wandalom panować.
Kiedy już arcybiskup swej dokończył mowy,
I ono dostatniemi dosyć wywiódł słowy,
Po tem kazaniu były zaś znowu śpiewania,
A tymczasem król z formy szedł do ubierania.
Gdzie nań kosztowne szaty królewskie włożono:
Naprzód w brunatną szatę długą obleczono
Axamitną, perłami wszędzie haftowaną.
I drogiemi kamieńmi nieoszacowaną.
U dołu bram szeroki z pereł nasadzony,
Potem łańcuch z kamieni drogich nań włożony.
W tym ubiorze prowadzon jest przed ółtarz wielki,
Tak, że go mógł już snadnie widzieć człowiek wszelki.
Przystąpił arcybiskup zarazem do niego,
Modlitwy szwedzkim mówił językiem, a tego
Od Boga mu winszował szczęścia, które dawni
Przodkowie mieli, w rzeczach rycerskich przesławni.
Potem Szpar podkanclerzy artykuły czytał,
Które król poprzysięgał, a z osobna pytał,
Jeśli te wszytkie rzeczy strzymać obiecuje:
Wiary, praw, i wolności bronić im ślubuje.
Na co wszytko przyzwalał klęcząc dobrotliwy
Monarcha, i przysięgą potwierdził. Sędziwy
Biskup zatem przystąpił, arcybiskupowi
Nie dozwolił korony kłaść Abrahamowi.
Naprzód tedy królowi szpadę podał, potem
Wziął balsam, który w słoiku był chowany złotym,
A tym mu krzyż na czele napierwej uczynił,
Więc na szyi, na ręku, zaś drugich przyczynił.
Zaraz drogą koronę królestwa szwedzkiego
Włożył na jego głowę, którą od dawnego
Czasu w skarbie chowają. Potem laskę złotą
Dał w ręce, jabłko barzo kosztowną robotą.
Zaraz ludzie z radości wielkiej zawołali,
Którzy byli w kościele co na to patrzali:
Niech król nasz sławny żyje Zygmunt długie lata,
Niech mu Bóg w wielkiem szczęściu da zażywać świata,

Niechaj nieprzyjacielom swoim straszny będzie,
Niech cnoty jego wielkie będą sławne wszędzie.
W bębny miedziane bito, trębacze trąbili,
Grzmot wielki od radości, z dział ogromnie bili.
Węgrowie bez przestanku z swych rusznic strzelali,
Szwedowie także strzelbę swoję wypuszczali.
Tymczasem nim się ten huk uspokoił wielki,
Pospolity dziękował Bogu człowiek wszelki,
Za to, że im doczekać dał pana takiego,
Który nie ujdzie niwczem cnego ojca swego.
Arcybiskup z biskupy modły odprawili,
I nabożeństwo swoje z ministry skończyli.
A król w koronie złotej, w ręku sceptrum mając,
Przed ółtarzem, sprawy swe Bogu poruczając,
Siedział: zaraz królową w tem przyprowadzono,
I koronę na głowę jej złotą włożono.
Potem szedł na majestat, w koronie, wysoki,
Nad którym był zawieszon baldekin szeroki.
Tamże go na kosztownym stołku posadzono,
Ciebie Boga chwalimy, po szwedzku śpiewano.
Zatem Karzeł w książęcym swym ubiorze wstąpił
Na majestat, do króla tuż prawie przystąpił,
I podniósłszy dwa palca hołd oddawał jemu,
I przysięgę uczynił, jako panu swemu.
A chorągiew błękitną przed królem trzymano,
Na której herby wszytkie wymalować dano.
Przyszedł i brat królewski malutki, przyrodny,
Hołd czynił, i grofowie, kanclerz człowiek godny
Przysiągł królowi klęcząc. Potem wprowadzono
Królową na majestat, którą posadzono
Podle króla, w koronie. W rozmaite grali
Muzyki, w bębny bito, z dział w zamku strzelali.
Jaka więc radość bywa na wysokiem niebie,
Gdy Jowisz dobrej myśli, mając wedle siebie
W złotej koronie swoję nadobną Junonę,
Gładszą nad wszytkie co jest bogiń w niebie żonę;
Tam mniejszy koło niego zasiadłszy bogowie,
Każdy mając pachniący wieniec na swej głowie,
Wesela zażywają wespół z boginiami,
Gry czynią rozmaite, i tańce z nimfami;

A syn piękny Latony z lutnią chodzi grając,
Dziewięć panien przy sobie helikońskich mając;
Nadobna Terpsychore w swojej cytry strony
Przy jego lutni bije; a wiersz nauczony
Zaś śpiewa Kalliope; a smyczkiem wyprawia
Errato, poskakując nogi kształtnie stawia;
Więc Wulkanus, choć chromy, na tak wdzięczne granie
I bogiń kastalijskich przyjemne śpiewanie,
Wywiódł w taniec Cyprydę od ślicznej Dyony,
A Kupido mu służy z sajdaczkiem pieszczony:
Ba i Mars bitny, który rad goni na zwadę,
Wywiódł swoję Bellonę, a Bachus Palladę;
Pan Cererę którego chwalą Arkadowie,
Sylwan Dyanę, co mu cześć czynią Faunowie;
I Alcydzieś srogiego lwa odziany skórą
W plęsy poszedł, porwawszy nimfę lada którą;
Za nim insi z swych stołków powstawszy bogowie
Poszli, Neptun, Palemon, Fauni, Satyrowie,
Więc Tetys, Galatea, Pomona, Dryady,
I co w rzekach mieszkają głębokich Najady;
A królewicz trojański nosi w kubkach młody
Słodki napój, i Hebe nadobnej urody;
Na co Jowisz patrzając wesela zażywa,
I nigdy lepszej myśli jak wtenczas nie bywa,
Tryumf i radość wielka na wysokiem niebie.
Tak właśnie sławny królu, gdy ujrzeli ciebie
W tem szczęściu, wszytek senat, i zacne książęta,
Lud wielki, i z królestwa szwedzkiego panięta,
I ci którzy przez morze z tobą przyjechali,
Aby na twe pociechy tak wielkie patrzali,
Weselą się, a kto ich wypowie radości,
Które odnoszą z wielkiej ku tobie miłości?
Gdy już koronacyą rządnie odprawiono,
Króla z wielkim tryumfem w zamek prowadzono
W koronie, a królowa tuż za nim jechała,
Koronę też na ślicznej głowie swojej miała.
W bębny bito, w muzyki rozmaite grano,
Pieniądze między wielkie pospólstwo ciskano.
Kiedy wchodził do zamku król ozdobionego,
Przed bramą stało ludu kilkaset jezdnego,

Stryja jego, co na to wtenczas przyjechali,
Aby panu swojemu uczciwość działali.
Gdy już króla w pałace wyższe wprowadzono,
Wszytkę strzelbę ogromną zarazem puszczono,
I z dział w zamku i w polu Szwedowie strzelali,
I hajducy kilkakroć strzelbę wypuszczali;
Że od grzmotu srogiego aż się twarde skały
Koło zamku, i mury wysokie wzdrygały;
A Satyrowie co tam pobliżu mieszkali,
Od strachu do głębokich jaskiń uciekali.
Tegoż dnia sprawił wielką cześć na pany swoje
Król w zamku, gdzie kosztownie obito pokoje
Oponami złotemi, misterną robotą;
Tam wszytkich hojnie z wielką uczczono ochotą,
Potrzeb wielkich dodając, muzyki rozlicznie
Na różnych miejscach grały, w trąby ustawicznie
Trąbiono, w bębny bito, a król za swym stołem
Z Karłem siedział, z królową, a dworzanie kołem
I urzędnicy stali, posługi oddając
Panu swemu, uczciwość wielką wyrządzając.
Po wieczerzy na tejże tańce były sali,
Król naprzód szedł z królową, a ci którzy stali
Przy nim, i książę Karzeł, wszyscy mu służyli;
Potem i sami tańce rozliczne czynili.
Noc czarna, co w jaskiniach podziemnych siedziała,
Skoro się od Tytana tego dowiedziała,
Puściła się zarazem przez głębokie morze,
Wysławszy nakrapiane wprzód przed sobą zorze,
Aby też mogła widzieć takowe radości.
I Cyntya z dalekiej patrząc wysokości,
Przybliżyła się na dół, i ku Upsalowi
Twarz swoję obróciła prosto ku zamkowi,
W którym król dobrej myśli natenczas zażywał
Z gośćmi swemi, a tańców onych dokończywał;
I ślicznemi oczyma przez okno patrzyła
Do sali wielkiej, w której ta dobra myśl była;
Usta mając rumiane, któremi ślicznego
Endymiona niegdy całowała swego;
Dworzanom się udatnym wszytko przypatrzała,
Na obicie kosztowne pilnie poglądała,

Które po wszytkich ścianach było w sali onej,
Marmurem, ochędóstwem wszelkim ozdobionej.
Na złotem haftowanych oponach jedwabnych
Były pięknie wytkane wojny Greków dawnych,
Które z Trojany dziesięć lat ustawnie wiedli,
Od tego czasu, jako z naw na brzeg wysiedli
Pod Ilion; tam było właśnie wyrażono,
Jako Pentesileą śmiałą porażono,
Jako ją swym Achiles mieczem zabił mężnie,
I wojsko jej starł wszytko na głowę potężnie;
Hektor którym sposobem, u wszech wielce wzięty
Mąż rycerski, zapalił swą ręką okręty,
Sam jednak zdrowo uszedł, siła poraziwszy
Nieprzyjaciół, i mężów przedniejszych pobiwszy;
Jako z Parysem czynił o swą Menelaus
Żonę zdradliwą, jako cny Protesilaus
Zabit naprzód pod Troją, którym kształtem wzięto
Ilion nieszczęśliwy, jak Deifoba ścięto;
Którym sposobem konia w miasto wprowadzono,
Dla którego wysokie mury obalono.
Te rzeczy na oponach były wyrażone,
I prawie jako żywe niemal uczynione.
Były i insze bitwy ślicznie haftowane
Z rozlicznego jedwabiu, i złotem wytkane,
Jako Julius mężny walczył z Pompejusem,
Jakie wojska zwodziła Tomiris z Cyrusem.
Skoro król tę odprawił cześć w wielkim dostatku,
Szedł do pokoja swego, potem naostatku
Karzeł był dobrej myśli z polskimi dworzany,
I królestwa szwedzkiego przedniejszymi pany.
W kilka dni kazał w zamku majestat budować
Król zacny, na którymby przysięgę przyjmować
Mógł od poddanych; swoich tam gdy naznaczony
Dzień przyszedł, z powinną czcią od wszech prowadzony
Na wysoki majestat, na którym czynili
Posłuszeństwo i wierność, czego potwierdzili
Ślubem podniósłszy ręce, chłopi, ministrowie,
I z każdego powiatu, i z miasta posłowie.
Tym wszytkim król obiecał prawa i wolności
Strzymać, i co poprzysiągł zachować w całości.

Czem ich chęci i serca ku sobie obrócił,
Co odprawiwszy, zaś się na swój pałac wrócił.
A tymczasem pieniądze między lud miotano
Z majestatu, z dział w zamku i z rusznic strzelano.
Muzyki rozmaite wszędzie w zamku grały,
A śliczne szwedzkie nimfy z okien wyglądały,
I sarmackie boginie wespół z rakuskiemi
Poglądały oczyma na wszytko ślicznemi.
Patrzała na to piękna (i z królewną) żona
Książęcia Karła, która taką ozdobiona
Jest gładkością, że ledwie Juno takiej była,
Gdy ze dwiema nimfami o piękność czyniła;
Stała tuż panna Syra z nadobną Grofowną,
Stała wdzięczna Tarnowska z grzeczną Pretwicowną,
I udatna Krystyna, dla której gładkości
Zahamował kilkakroć Neptun nawałności;
Rozempus, i z siostrą swą nadobna Helena,
I z spaniałą Orszulą śliczna Magdalena.
Takie nimfy Dyana na tańce wywodzi,
Z któremi więc po brzegach Eurotowych chodzi,
Gry czyniąc rozmaite po myśliwstwie swojem,
Gorącem upalona Hiperion twojem;
A ty widząc ich twarzy spieszysz się ku ziemi,
Żebyś się ich oczyma mógł napatrzyć twemi.
Gdy już wedle potrzeby król wszytko odprawił,
Kilka dni się w Upsalu tam jeszcze zabawił,
Aby po onych pracach wytchnął nieco, potem
Jakoby do Sztokholmu jechać myślił o tem.
Karzeł też książę w tych dniach z królem się rozjechał,
I do Nikopen zamku swojego pojechał.
Król posła cesarskiego w Upsalu odprawił
Cala, ale tam i sam nie długo się bawił,
Bo prosto do Sztokholmu i z dworem swym jachał,
A w tych dniach Warszawicki do króla przyjachał,
Człowiek wielkiej godności, krasomowca sławny,
Przed którym niewiem by co miał w nauce dawny
Tulius rzymski, prawie Demostenes drugi;
Ten, nietylko że panom swym znaczne posługi
Królom sarmackim czynił, prawie od młodości,
Lecz i wtenczas przez morskie płynął głębokości,

Aby panu swojemu i w dalekiej stronie
Nauką swoją służył, nietylko w koronie.
Bodaj się zawżdy tacy synowie rodzili
W Polsce, coby ją swoją dzielnością zdobili.
A godność żeby miała nagrodę i cnota,
Która w więtszej czci być ma niżli co jest złota.
Do Sztokholmu kiedy król z Upsala przyjechał
Spraw państw swych odprawować pilnych nie zaniechał,
I kto miał krzywdę jaką, uciekł się do niego,
On bez wielkiej pociechy nie opuścił tego,
Czem sobie u poddanych miłość zjednał wielką,
Chęć powinną, poddaństwo, i powinność wszelką.
Tymczasem zima poszła za ryfejskie skały,
Lód zginął, białe śniegi od słońca zniszczały,
A wiosna nastąpiła z kwiaty rozlicznemi,
I łąki przyodziała trawami ślicznemi,
I lasy gałęziste liściem ozdobiła,
I ptastwo rozmaite z cieplic wypuściła,
Które w gęstwinach gniazda przykrytych czyniło,
I głosy rozlicznemi każdego cieszyło.
I wiatry leksze wiały, już morze szalone,
I jego nawałności były ukrócone.
Zaczem się też i nędzny żeglarz z tego cieszył,
A w dalekie krainy coprędzej się spieszył,
I mógł już żagle swoje rozpuszczać szerokie,
I maszty u okrętów podnosić wysokie.
Sowka muzyk królewski szedł sobie śpiewając
Wdzięcznym głosem, przez miasto na cytarze grając;
Okrutna Prozerpina słysząc jego granie
Z daleka, i przy strunach tak śliczne śpiewanie,
Zarazem go w swe kraje podziemne porwała,
Ani go ztamtąd na świat potem wrócić chciała.
Orfeus kiedy chodził do złej Persefony,
I do Plutona szukać swojej ślicznej żony,
Na jego smutne granie podziemne płakały
Duchy, i żonę mu wziąć z sobą rozkazały;
Lecz jego wdzięczna cytra i z głosem przyjemnym,
Milsza niż Orfeowa jest bogom podziemnym;
Bo jako go raz sobie tam oni dostali,
Puścić go niechcą, żeby strun jego słuchali.

W tych dniach Łaski do króla w okręcie przypłynął
Wojewoda sieradzki, który zawżdy słynął
Po wszytkich krajach męstwem, cnotą i dzielnością
Rycerską, i dowcipem, i wielką ludzkością.
Który, nietylko że się w przedniejszym urodził
Domu w Polsce, (z którego mąż zawżdy wychodził
Jak z konia trojańskiego, tak w rycerskich sprawach,
Jak też rzeczypospolitej potrzebnych zabawach.)
Lecz i on swą dzielnością i sprawami swemi,
Porówna z każdej miary z przodkami zacnemi.
Jako tygrys nie kunę lecz tygrysa rodzi,
Tak się o tym przesławnym panie też rzec godzi.
Miał ojca rycerskiego, i wielkiej godności,
Który był i u obcych panów w uczciwości,
Dla cnót wielkich i męstwa, syn go też nie wydał,
Ale jeszcze i swoich moc dzielności przydał.
I ciebie Kryski muza moja nie przepomni,
Lecz wielką chęć ku panu za mną twoję wspomni.
Boś ty, z wielkiej którą masz ku niemu miłości,
Ważyłeś się przez morskie płynąć głębokości,
Nie pomniąc i na żywot, i na zdrowie drogie,
Któregoś mało nie zbył w nawałności srogie.
Jednak cię Bóg zachował, boś ty z chęci wielkiej
Ku panu swemu czynił, za coś godzien wszelkiej
Wdzięczności i pochwały, i znacznej nagrody,
Boś niemałe w tak długiej drodze podjął szkody.
Więc podczaszy Choiński dowcipu wielkiego,
(Który swe trawił lata na dworze zacnego
Cesarza, który zwiedził krainy postronne,
Niemieckie, hesperyjskie, i insuły one,
Które adryatyckie otoczyły wody,
Abo medyterańskie nieprzebrnione brody),
Prawie wtenczas na śliczny wysiadł brzeg sztokholmski,
I udatny Garwaski w tych dniach przybył z Polski.
Bo Polacy przez pana będąc już tęskliwi,
Jako zawżdy jednako byli mu chętliwi,
Tak i przez ten czas w onej jego niebytności
Dotrzymali mu wiary, chęci, życzliwości,
Którą panom swym zwykli statecznie zachować,
Dla nich krwie, majętności, nigdy nie żałować;

Pisali, prosząc, aby do nich się nawrócił,
A mieszkania w swem państwie ojczystem ukrócił.
Jakoż zarazem chciał król do nich się pospieszyć,
I naród sobie chętny sarmacki pocieszyć,
Lecz iż królowa wtenczas w połogu leżała
W Sztokholmie, kędy córkę Katarzynę miała,
A ta niedługo swoich rodziców cieszyła,
Tylko trzydzieści i dwa dni na świecie żyła;
Potem poszła na wieczne do nieba radości,
Wzgardziwszy wszytkie świata tego obłudności.
Tak kwiateczek upada ostrą kosą ścięty,
Lub ręką (ledwie się co wzniósł od ziemie) wzięty.
A rodzicy z jej śmierci wielką żałość mieli,
Przeto że jej niedługo na świecie widzieli;
Której młode członeczki w trunienkę schowali,
I żałośnie przez kilka dni nad nią płakali.
Potem odprawił posła Fukiera zacnego,
Który był od książęcia posłan bawarskiego.
A w tych też dniach Polacy z Gdańska przypłynęli
W okręciech, i na kotwach przed zamkiem stanęli.
Tych wszytka pospolita rzecz zgodnie posłała
Po króla, bo ze wszech stron trwogi wielkie miała
Od różnych nieprzyjaciół, którzy pilnowali
Pogody, aby szkodę jaką udziałali.
Jakoż swego dowiedli krwie chciwi pohańcy,
Przemierzli i wzgardzeni Bogu bisurmańcy,
Wpadli w Pokucie, siła szkody poczynili,
Wsi spaliwszy i miasta, ludzi moc pobili,
Szable swoje maczając we krwi chrześciańskiej,
I używając swojej srogości pogańskiej.
Wysiedli tedy na brzeg sarmaccy posłowie,
Rycerskich ludzi siła i senatorowie.
Szedł wprzód zacny Czarkowski nakielski kasztelan,
A z nim pospołu grzeczny też brat rodzony Jan;
Obadwa i z urody i z wielkiej godności
Chwały godni, i w rzeczach rycerskich z dzielności.
Za nim Bykowski zaraz kasztelan Konarski,
Człek zacny, więc Stadnicki Adam rycerz darski.
Taki był Palamedes, Euryalus mężny,
Taki Neoptolemus, Patroclus potężny.

Za Stadnickim Warszycki osobnej dzielności
Starosta cyrski, który prawie od młodości
W krainach cudzoziemskich swoje trawił lata,
I wielką część w swym wieku młodym zwiedził świata.
Daniłowicz z nim wespół osobnej dzielności,
Zacnego domu, z ślicznej urody, z gładkości,
Z męstwa, z wdzięcznej wymowy, z cnót niewysłowionych,
I z grzeczności (które go zdobią) niezliczonych,
Jest przyjemny u wszytkich, i z wielkiej ludzkości,
I dla tej (którą w młodych leciech ma) godności.
Więc mężny jako drugi Ajax Przeradowski
Szedł dworzanin, jak śmiały Tideus Niegolowski,
Szedł Karkowski, którego dzielność pod Byczyną,
I insze wielkie męstwa zawżdy u wszech słyną.
I inszych zacnych ludzi rycerskich niemało,
Których wszytkich wspominać czasu by nie stało;
A każdyby z nich godzien osobnej pochwały,
Dla cnót i męstwa swego. Kiedy tak już stały
Okręty na kotwicach, strzelbę wypuszczono,
W bębny bito, a w trąby miedziane trąbiono.
Potem weszli na pałac królewski posłowie
Zacnej polskiej korony, wprzód kasztelanowie,
Potem insi witali swojego z radością,
I z tą, którą powinni jemu uczciwością.
A król siedząc na sali każdego przyjmował
Wdzięczną twarzą, i łaskę wszytkim okazował.
Potem wystąpił zacny Czarkowski, i długą
Rzecz uczynił do króla, a Bykowski drugą
Mowę dosyć poważną po nim zaś prowadził,
Gdzie sławiańskim językiem piękne słowa sadził;
Wspomniał wielki frasunek Polaków tęskliwych
Przez pana swego, wspomniał poddanych życzliwych
Chętne serca ku niemu, z jaką go radością
Wszyscy czekają, z jaką wielką statecznością
Wiarę jemu trzymają, przytem niebezpieczeństw
Koronnych nie zapomniał, i wielkich okrucieństw,
Które sprośni pohańcy w jego niebytności
Uczynili, i jakich użyli srogości
Idąc do Węgier hordy tatarskie okrutne;
Pamięta jeszcze dobrze dziś Pokucie smutne

Ich tyraństwo, — to wszytko oni wspominali
Królowi, a w drogę go coprędzej wzywali.
Jakoż i król był na tem, aby mógł pospieszyć,
A swoją obecnością Polaki pocieszyć.
I dla tegoż do Gdańska coprędzej wyprawił
Po okręty, aby się już nie długo bawił,
Niewieścińskiego, który z wysokich cnót swoich
I z nauki, z ludzkości, nie z tych wierszów moich,
Godzien wielkiej pochwały, i z swojej godności,
I z tej którą u wszytkich ma ludzi miłości.
Ten jako w każdej sprawie posługami swemi
Dogadzał panu, tak też nie omieszkał z temi
Nawami do Sztokholmu przybyć bez mieszkania,
Nie zaniechał pilnego w tem czynić starania.


KSIĘGI IV.

Skoro okręty gdańskie u brzegu stanęły,
A miejsca niebezpieczne już wszytkie minęły,
Rozkazał król potrzeby wszelakie gotować,
Maszty wielkie podnosić, okręty ładować,
Co gdy już dostatecznie wszytko zgotowano,
I żywnością każdego w drogę opatrzono,
Wsiadł król i z dworem swoim, i z ludźmi wszytkimi,
Z płaczem się pożegnawszy z Szwedami swoimi,
Od których acz z żałością przyszło mu odjechać,
I na czas dziedzicznego królestwa zaniechać,
Jednak iż do Polaków nie małą też zjęty
Miłością, od których był na królestwo wzięty,
Jako pan dobrotliwy niechciał ich opuścić,
Kazał tedy szerokie już żagle rozpuścić,
Rząd wszytek zostawiwszy królestwa szwedzkiego
Stryjowi z senatormi. Potem do wielkiego
Wsiadł okrętu. Jaka tam wtenczas żałość mieli
Cni Szwedowie, kiedy go już w nawie widzieli,
A on od nich odjeżdża, w wielkim zostawiwszy
Ich smutku, a niedługo z nimi się nabywszy.
Tydzień między skałami okręty zmieszkały,
Bo nieprawie sposobne wiatry sobie miały.
Ósmego dnia w Elznaben między wysokiemi
Skałami na kotwicach stanęły: tam swemi
Krzysztof muzyk strunami cytary przyjemnej

Zabawiał wszytkich. Sylwan stojąc w skale ciemnej
Z drugimi Satyrami, uszu nastawiali,
A tak wdzięcznego grania i głosu słuchali.
Więc i Echo bogini, która w górach onych
Zdawna mieszka, i Nimfy, które w wodach słonych
Mają z łaski możnego Neptuna pokoje,
Twarzy ukazowały śliczne z wody swoje,
Słuchając wdzięcznych, które z cytrą śpiewał pieśni
Nasz Amfion słowieński, i Faunowie leśni
Po skałach wszędzie z krzaków gęstych wyglądali,
A tak wdzięcznego dźwięku cytary słuchali.
Wspominał pieśnią swoją rzeczy siła dawnych,
Jako Tebów dobywał Adrastus przesławnych.
Jak Polynices wieprza strasznego przykryty
Skórą, i lwa srogiego Tydeus niepożyty,
Mężnie sobie na wojnie tamtej poczynali,
I czego męstwem swojem tam dokazowali.
I inszych siła rzeczy też wspominał przytem,
Spiewając przy cytarze głosem znamienitym.
A śliczna Amfitryte na morzu pogodę
Uczyniła, i bystrą uciszyła wodę,
Na jego granie, i wiatr okrętom życzliwy
Dała. Król też rozkazał wznosić urodziwy
Białe żagle, na morze wielkie ze Szwecyi,
A co prędzej pośpieszać już do Sarmacyi.
Wyjeżdżając z Elznaben portu ostatniego,
Który nad samym brzegiem jest morza wielkiego,
Pożegnał się z królewną siostrą swą rodzoną,
Ciężkim płaczem i żalem wielce zasmuconą,
Który jej serce trapił z jego odjechania,
I z tak prędkiego z państwem ojczystem rozstania.
Król też nie bez wielkiego płaczu i żałości
Z nią się żegnał, i nie bez serdecznej ciężkości.
Tam kiedy już na wielkie morze wychodziły
Z Elzenaben okręty, boginie patrzyły,
Przy królewnie na skale tuż siedząc wysokiej,
Nad samym brzegiem wody baltyckiej, głębokiej,
Wzdychając: lecz grofowna nabarziej troskliwa
Między wszytkiemi była, i też frasowliwa.

Po wielkim przyjacielu, który ją za żonę
Sobie wziąć miał, i w swoję zaprowadzić stronę,
Który jednak dla pilnych spraw musiał żeglować
Z panem swoim do Polski, i tego pilnować,
Co mu rzeczpospolita Sarmacka zleciła,
Gdy go poń i z drugimi wespół wyprawiła.
Lecz on skoro odprawi pospolitej rzeczy
Posługi, będzie to miał ustawnie na pieczy,
Aby się zaś do ciebie cna panno nawrócił,
A twój płacz i ten smutek tak wielki ukrócił.
Kto serdeczną tęsknicę może wypowiedzieć
Twą cny Gostomski? i kto żal okrutny wiedzieć?
Taki miał Demofoon, gdy jadąc od Troi,
Mało się napatrzywszy cnej Fillidy swojej,
Musiał od niej odjachać, w ciężkim zostawiwszy
Onę żalu, i sam też takiegoż nabywszy.
W takim smutku, co srogie Centaury zwojował,
I Amazony pobił, i Teby popsował,
Aryadnę Tezeus na wyspie zostawił,
Który jej dobrodziejstwem zdrowie swe wybawił
Od złego Minotaura, i z pokojów mylnych
Labiryntowych wyszedł, i z trudności silnych.
Tak Dydo od Cyprydy syna zostawiona,
Po jego odjechaniu była zasmucona,
I póki jedno widzieć mogła żagle jego,
Nie mogła się żałosna zatrzymać od tego,
Aby oczu swych łzami zalewać nie miała,
Póki jedno na morze głębokie patrzała.
Tak i ty cna grofowno, pókiś mogła śliczny
Okręt widzieć, póty cię trapił ustawiczny
Płacz, i okrutna tęskność: on też póki skały
Mógł dojrzeć, z której wdzięczne twe oczy patrzały,
Ustawnie wzdychał z płaczem, i jagody swoje
Polewał, wspominając na grzeczności twoje.
A ty kiedyś nie mogła już żaglów szerokich
Dojrzeć, ani chorągwi u masztów wysokich,
Jakim żalem twe serce śliczna panno zjęte,
Kiedy wszytkie pociechy z oczu twoich wzięte, —
Ktoby tak był szczęśliwym, coby piórem swoim,
Mógł pisać dostatecznie o tym żalu twoim!

Już ciosane okręty u Gotlandu były,
Kiedy wiatry gwałtowne wody poruszyły,
Tak, że wielka nawałność następować jęła,
Która się przed wieczorem samym prawie wszczęła.
Zaczem na wszytkich przyszedł strach i nagła trwoga;
Tam naprzód Fugielweder uczynił do Boga
Modlitwę, prałat zacny i wielkiej godności,
W królewskiej nawie będąc, aby te srogości
Morskie raczył uciszyć, i te wiatry silne
Odmienić. Potem wszyscy swoje prośby pilne
Ku Bogu z nabożeństwem wielkiem obrócili,
A o lepszą pogodę i wiatry prosili.
W czem wnetże pocieszeni od Boga zostali,
Którego z płaczem prawie serdecznym wzywali.
Bo zaraz ucichnęły srogie nawałności,
I Eolus zapędził w twardych skał wnętrzności
Zuchwałe wiatry, które wydymały wody,
I tam je zamknął, żeby nie czyniły szkody
Okrętom wielkim; potem porządnie bieżały
Ku Gdańskowi, bo dobry wiatr po sobie miały.
Jako na on czas Jazon do Kolchu z drugimi
Po złotą owcę płynął z towarzyszmi swymi,
Kędy Kastor i Polux nadobnej urody,
Herkules, i Telamon, Orfeus, Hylas młody
Z nim pospołu unieśli królewnę, i drogi
Skarb, którego ustawnie smok pilnował srogi:
Takich ludzi rycerskich i takiej urody,
Przedniejszych prawie z Polski, miał król z sobą młody.
W onych okręciech, grofów, paniąt, senatorów,
I rozmaitych ludzi z cudzych panów dworów,
Kędy nalazł Hiszpana, Włocha, Tatarzyna,
Francuza, Niemca, Moskwę, czarnego Murzyna,
Węgrów bitnych, i ludzi inszych godnych siła,
Którychby Muza moja nierychło złożyła.
Z tymi kiedy do Helu przypłynął wszytkimi,
Za dwa dni za dwie nocy, prośbami swojemi
Nabożnie podziękował Bogu, który sprawy
Jego szczęścił, i był mu we wszytkiem łaskawy,
Który go i przez morskie pierwej przeniósł wody,
I wysadził u brzegów ojczystych bez szkody,

I zaś znowu w sarmackich krainach postawił,
Od wielkich niebezpieczeństw i przygód wybawił.
A co pierwej na morzu dziewięć niedziel były,
To teraz za dwie nocy i dwa dni przebyły
Okręty, cichym wiatrem do polskiego brzegu,
W wielce życzliwym z łaski Neptunowej biegu.
Za co jemu uczynić król każe kosztowny
Ółtarz potem, i kościół postawić budowny
W przedniem mieście stółecznem, kędy Grachus leży,
I gdzie Wisła żaglowna tuż pod zamek biéży. —
Przespawszy noc pod Helem kotwice wciągnęli
Do okrętów, a prosto do Gdańska płynęli.
I kiedy już z laternie okręty widziano
I chorągwie u masztów, ogromnie strzelano
Z dział od wielkiej radości, potem wypuścili
Strzelbę wszytkę z okrętów, a zatem przybili
Do brzegu nawy swoje, żagle pospuszczali,
A na brzeg pożądany polski wysiadali.
Jaka radość poddanym i jakie wesele
Na ten czas było wszytkim, i jak pociech wiele,
By mi swego użyczył Latoides pióra,
Abo która nadobnej Mnemozyny córa,
Ledwiebych ja mógł wspomnieć o tem dostatecznie,
I to do ludzi podać wierszem swoim grzecznie.
Potem kiedy król wyszedł z okrętu wielkiego
U laternie, jął Boga chwalić wszechmocnego,
Za to, że na brzeg polski ze wszytkimi zdrowy
Wysiadł, i takowemi dziękował mu słowy:
Boże, któryś to niebo co na nie patrzymy,
I wszytko to uczynił co pod niem widzimy,
To słońce tak nadobne, i te gwiazdy śliczne,
Które z łaski twej mają światło ustawiczne, —
Któremu jest posłuszny ten okrąg miesięczny.
I ten fundament nieba wysokiego wdzięczny;
Któryś morze żeglowne słowem swojem sprawił,
I tę ziemię szeroką mocą twą postawił, —
I zwierzęta rozliczne, ptastwo rozmaite,
I te zioła pachniące, i lasy przykryte,
I lud wszytek co go jest na ziemi szerokiej,
I ryby które w wodzie pływają głębokiej:

Tobie Bogu mojemu swe dzięki oddawam,
I wielkie dobrodziejstwa twe Panie wyznawam,
Którychem ja doznawał jeszcze od młodości,
I mocnej ręki twojej, i dobrotliwości.
Bo nietylko żeś mi dał Sarmaty przesławne
W moc moję, i królestwo przodków moich dawne,
Aleś mi jeszcze łaski twej pozwolił na to,
Że je w pokoju rządzę. A ja ciebie za to
Chwalić będę o Boże zawżdy dobrotliwy,
I twoje imie sławić pókim jedno żywy.
Któryś mię i przez morze teraz przeprowadził,
I z ludem któryś mi dał w moc zdrowo wysadził,
Bądź pochwalon na ziemi i na wielkiem niebie,
Od wszytkiego stworzenia które sławi ciebie. —
Kiedy tego dokończył, zaraz przystąpili
Cni Polacy, i długą mowę uczynili
Do króla, witając go z serdeczną radością,
I z oną, którą mieli ku niemu miłością.
Wspominali w mowie swej, w jakowej tęskności,
W jakim frasunku byli w jego niebytności.
Ciesząc się z przyjechania jego, dziękowali
Bogu za to, że go zaś zdrowo oglądali.
A on każdego twarzą łaskawą przyjmował,
I wdzięczność swym poddanym wiernym okazował,
Którzy mu i królestwa w cale dochowali,
I stale obiecanej wiary dotrzymali.
Potem, kiedy porządnie to już odprawili,
Zarazem go do Gdańska wszyscy prowadzili.
Z radością niewymowną tam lud niezliczony
Zabiegał, chcąc oglądać króla na wsze strony.
Po brzegach Wiślnych wszędzie pełno ludzi było,
W ulicach, z okien, zewsząd wielkość ich patrzyło.
Tam kiedy już do mostu w bacie zielonego
Przypłynął, wdzięcznie przyjęt od ludu wszytkiego,
I poważnemi Senat przywitał go słowy.
A potem, kiedy onej dokończyli mowy,
Prowadzon jest do miasta zaraz budownego,
I ze czcią do pałacu w rynku kosztownego.
Tamże z morskich niewczasów sobie odpoczywał,
A na konie, które przyjść miały, oczekiwał.

Gdańszczanie wielką wdzięczność mu pokazowali,
Jako panu, i potrzeb wszytkich dodawali.
A nietylko samemu, lecz co ich z nim było,
Tak, że ninaczem prawie wszytkim nie schodziło.
Zatem kiedy już konie z Sambora przysłano
I wozy, i potrzeby insze zgotowano,
Niedługo się zabawiał, zaraz się pospieszył
Do Krakowa, aby tam i drugich pocieszył
Swym przyjazdem, którzy go z radością czekali,
Bo się trwóg i trudności wielkich obawiali
Od bliskich nieprzyjaciół, gdyby nie przyjechał,
Abo się spieszyć do nich co prędzej zaniechał.
Ja też na ten czas z rytmy swojemi zostaję,
Tobie, o Urania, ofiary oddaję,
Za to, żeś mi się dała na ojczystym brzegu
Oglądać, i z morskiego odpoczynąć biegu.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Zbylitowski.