Czterdziestu pięciu/Tom IV/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział X.
Prawdziwa kochanka króla Nawarry.

Wieczerza odbywała się wesoło bardzo.
Henrykowi widocznie nic nieciężyło na myśli ani na sercu, a ilekroć w takiem był usposobieniu, zawsze był wybornym współbiesiadnikiem.
Chicot ze swojej strony o ile możności ukrywał niepokój, jakim go nabawiło najprzód pojawienie się hiszpańskiego posła, potem zaś rozdawanie złota żebrakom.
Henryk chciał, aby kum Chicot wieczerzał z nim sam na sam; jeszcze bawiąc na dworze Walezyusza, zawsze czuł wielki pociąg do Chicota, jaki zwykle czują ku sobie ludzie dowcipni, a Chicot nawzajem mimo hiszpańskich ambasad, mimo żebraków z hasłom, i mimo oberzniętych dukatów, wielką miał sympatyę dla króla Nawarry.
Skoro jednak spostrzegł, że król zmienia wino i w ogóle umie być dobrym biesiadnikiem, postanowił oszczędzać się nieco, i uważać na wszelkie żarciki, jakiemi swobodna uczta i dobre wino natchną bearneńczyka.
Henryk pił dzielnie, i tak dobrze umiał zachęcać, iż Chicot zawsze o dwie szklanki wtyle pozostawał; ale wiemy, że Chicot miał żelazną głowę.
Henryk Nawarski zaś, każde wino pił jak wodę, nazywając je swoim współziomkiem.
Wszystko to uprzyjemniano świadczonymi sobie nawzajem grzecznościami.
— Jakże ci zazdroszczę, Najjaśniejszy panie — rzekł Chicot — jak miło na twym dworze, jak twoje życie wesołe! Ileż przyjemnych twarzy widzę w tym zacnym domu, ile bogactw w pięknym kraju Gaskonii!
— Gdyby tu była moja żona, kochany Chicot, nie powiedziałbym ci tego co chcę powiedzieć; ale ponieważ jej niema, mogę ci wyznać, iż nieznasz najpiękniejszej strony życia mojego.
— A! w istocie Najjaśniejszy panie, piękne rzeczy głoszą o Waszej królewskiej mości.
Henryk przechylił się na krześle i z uśmiechem pogładzi! brodę.
— Tak, tak. nieprawda?.. utrzymują, że ja raczej nad poddankami niż nad poddanymi panuję.
— Prawda, Najjaśniejszy panie, wyznam jednak, że mię to dziwi co prawda.
— Dla czego kumie!
— Dla tego, że Najjaśniejszy panie posiadasz znaczną dozę niespokojnego ducha, który królów wielkimi czyni.
— Mylisz się Chicot — odparł Henryk — jam raczej leniwy niż ruchliwy, a dowodem tego całe życie moje; jeżeli się zakocham to zawsze w najbliższej mi piękności; jeżeli chcę wina, szukam go zawsze w najbliższej butelce. Twoje zdrowie Chicot!
— Zbyt wielkie mi czynisz honory Najjaśniejszy panie!.. — odpowiedział Chicot, do dna wypróżniając szklankę, bo król bacznem okiem pilnował i wszelką myśl jego na wylot przeniknąć pragnął.
— To też — mówił król dalej, wznosząc oczy w niebo — ileż to kłótni bywa w moim domu!
— Rozumiem, Najjaśniejszy panie, bo cię kochają wszystkie honorowe panny królowej!
— Wszakże to moje sąsiadki Chicocie.
— Z tej zasady wypływa Najjaśniejszy panie, że gdybyś mieszkał w Saint-Denis, zamiast w Nérac, to król niemógłby żyć tak spokojnie jak teraz.
Henryk zachmurzył się.
— Król! cóż ty znowu prawisz, Cbicot.. — rzekł Henryk Nawarski — król!.. alboż ty mię masz za jakiego Gwizyusza?.. Prawda, że mi się chce miasta Cahors, ale tylko dla tego, że Cahors mam pod bokiem, że zawsze trzymam się mojego systemu, to jest ambicyi; lecz tylko dopóki siedzę, a skoro się podniosę, to już nic więcej niechcę.
— „Ventre de biche, ” Najjaśniejszy panie — odpowiedział Cbicot — to pragnienie rzeczy, po które ręką sięgnąć można, wielce jest podobne do ambicyi Cezara Borgii, który sobie uzbierał królewstwo, zagarniając miasta po kolei i utrzymując, iż Włochy są karczochem, którego każdy listek osobno zjadać potrzeba.
— Zdaje mi się mój Chicot, że ten Cezar Borgia wcale niezłym był politykiem — powiedział Henryk.
— Tak, ale był bardzo niebezpiecznym sąsiadem i bardzo złym bratem.
— Cóż to!... miałżebyś mię porównywać z jakimś tani papistą, mnie, głowę hugonotów? Hola! mości pośle.
— Nie, Najjaśniejszy panie, ja Waszej królewskiej mości z nikim nieporównywam.
— Dlaczego?
— Bo mniemam, że wielce myliłby się ten, ktoby cię porównywał z kim innym jak z tobą samym. Tyś ambitny, Najjaśniejszy panie.
— Co za dziwactwo!... — rzekł bearneńczyk — ten człowiek widzę, koniecznie chce mię zmusić, abym czegoś pragnął.
— Niech mię Bóg broni, Najjaśniejszy panie; owszem pragnę z całego serca abyś Wasza królewska mość nic nie pragnął.
— Słuchajno Chicot — powiedział król — wszakże cię nic nie powołuje do Paryża?
— Nic Najjaśniejszy panie.
— Przepędzisz zatem kilka dni u mnie.
— Jeżeli Wasza królewska mość czynisz mi ten zaszczyt, że życzysz sobie mojego towarzystwa, mogę chętnie przeznaczyć na to tydzień czasu.
— Tydzień; zgoda! kumie, za tydzień znać mię będziesz jak rodzonego brata. A teraz pijmy.
— Ja już niemam pragnienia Najjaśniejszy
panie — rzekł Chicot, zaczynając myśleć o zaniechaniu zamiaru upojenia króla.
— Skoro tak, żegnam cię kumie — odparł Henryk — nikt daremnie przy stole siedzieć niepowinien. Pijmy powiadam ci.
— A to na co?
— Abyśmy lepiej spali. To leciuchne krajowe wino bardzo miły sen sprawia. A czy lubisz ty polowanie Chicot?
— Nie bardzo, a Wasza królewska mość?
— Od czasu pobytu mojego na dworze Karola IX-go, szaleję za polowaniem.
— Dlaczegóż Wasza królewska mość raczyłeś zapytać mię, czy lubię polowanie?... — zagadnął Chicot.
— Bo jutro właśnie polować będę, i chcę cię z sobą zabrać na łowy.
— Będzie to dla mnie wielki zaszczyt Najjaśniejszy panie, ale...
— O! bądź spokojny kumie, polowanie będzie tak urządzone, iż sprawi radość oczom i sercu każdego żołnierza. Jestem dobrym myśliwym, i wielce mi oto chodzi, abyś poznał moje zdolności; bo przecież mówisz, że mię chcesz poznać?
— „Ventre de biche”, Najjaśniejszy panie, przyznaję, że tego najgoręcej pragnę.
— Otóż! z tej właśnie strony, jeszcze mię zgoła nieznasz.
— Uczynię, Najjaśniejszy panie wszystko, co ci się podobać będzie.
— A więc rzecz umówiona! Ale oto mój paź! dlaczego nam przeszkadzają?
— Zapewne jaki ważny interes Najjaśniejszy panie.
— Interes! do mnie! kiedy jestem u stołu! Dziwna rzecz kochany Chicot, że ty zawsze myślisz, iż jesteś na francuzkim dworze, wiedz mój przyjacielu, że w Nérac...
— Co Najjaśniejszy panie?
— Kto zjadł dobrą wieczerzę, ten spać idzie.
— Ale ten paź!
— Cóż ten paź, alboż to on nie może oznajmiać mi czego innego niż interesów?
— A! rozumiem Najjaśniejszy panie i idę spać.
Chicot wstał, to samo uczynił król i wziął przyjaciela pod rękę.
Ten pośpiech w pozbyciu się Chicota, zwrócił na siebie jego uwagę, zwłaszcza, że już od przybycia posła hiszpańskiego, wszystko mu się podejrzanem wydawało.
Postanowił więc wyjść z gabinetu królewskiego o ile można najpóźniej.
— O! ho!... — rzekł chwiejąc się — a to dziwna rzecz Najjaśniejszy panie...
Bearneńczyk uśmiechnął się.
— Cóż tak dziwnego kumie?
— „Ventre de biche”! w głowie mi się kręci. Dopóki siedziałem, to jakoś uszło, ale teraz kiedy stoję, brrrr...
— Ba!... rzekł Henryk — tylkośmy skosztowali trochę wina.
— Dobrze skosztowali Najjaśniejszy panie! To Wasza królewska mość nazywasz skosztowaniem, brawo! Tęgi z ciebie pijak, składam ci hołdy, jako mojemu udzielnemu panu! Ha! to król nazywasz to kosztowaniem!
— Przyjacielu Chicot — rzekł bearneńczyk, usiłując właściwem sobie spojrzeniem przeniknąć czy Chicot był prawdziwie pijany, czy też udawał. Przyjacielu sądzę, że najlepiej uczynisz, skoro spać pójdziesz.
— Dobrze, Najjaśniejszy panie, dobranoc.
— Dobranoc Chicot, do jutra.
— Tak Najjaśniejszy panie, do jutra, masz słuszność, Chicot najlepiej uczyni skoro zaśnie. Dobranoc Najjaśniejszy panie.
Mówiąc to Chicot położył się na podłodze.
Widząc takie postanowienie swojego współbiesiadnika, Henryk spojrzał na drzwi; ale mimo szybkości tego spojrzenia, Chicot dostrzegł je jednak.
Henryk zbliżył się ku niemu.
— Takeś pijany, mój biedny Chicot, że niewidzisz jednej rzeczy.
— Jakiej?
— Że podłogę mojegu gabinetu bierzesz za swoje łóżko.
— Chicot żołnierz. Chicot nie dba o takie drobnostki.
— A więc niewidzisz dwóch rzeczy...
— A! ha!... a jakaż to ta druga rzecz?
— Oto, że ja czekam tu na kogoś.
— Czy z wieczerzą? zgoda, to wieczerzajmy.
I Chicot chciał się podnieść, lecz nadaremnie.
— „Ventre-saint gris”!... — zawołał Henryk — jakże ty się nagle rozmarzasz, kumie! Idź że precz do licha? czy nie widzisz, że ona się niecierpliwi!
— Ona — pomruknął Chicot — co za ona?
— E! do pioruna! kobieta, na którą czekam, która tam stoi za drzwiami...
— Kobieta! A czemuś mi tego niepowiedział odrazu Henrysiu?... A! przepraszam, mniemałem... zdało mi się, że mówię do króla Francyi. Ale bo ten dobry Henryś tak mię popsuł. Czemu żeś mi tego odrazu nie powiedział Najjaśniejszy panie? już odchodzę.
— Chwała Bogu, wiedziałem, że pamiętasz zawsze, iż jesteś prawdziwym szlachcicem. No, wstań i idź bo widzisz, że czeka mię piękna noc, rozumiesz?
Chicot wstał i utykając, doszedł do drzwi.
— Do widzenia Najjaśniejszy panie, i dobranoc, dobranoc.
— Bądź zdrów przyjacielu, a śpij dobrze.
— A ty Najjaśniejszy panie?
— Sza.
— A prawda, sza.
I otworzył drzwi.
— W korytarzu znajdujesz pazia, który ci wskaże twój pokój. Idź.
— Dziękuję, Najjaśniejszy panie.
I Chicot wyszedł, ukłoniwszy się jak najniżej; ale skoro tylko zamknął drzwi za sobą, natychmiast znikł wszelki ślad jego pijaństwa; zrobił trzy kroki naprzód, ale natychmiast wrócił i przyłożył oko do dziurki w zamku.
Henryk właśnie otwierał drzwi nieznajomej, którą Chicot, ciekawy jak każdy poseł, koniecznie chciał poznać.
Atoli zamiast kobiety, wszedł mężczyzna a skoro zdjął kapelusz, Chicot poznał szlachetną i surową twarz pana Duplessis-Mornay, pilnego i sumiennego doradcy króla Nawarry.
— Tam do dyabła — pomyślał Chicot — ten trochę większego aniżeli ja narobi kłopotu naszemu kochankowi.
Ale przybycie pana Duplessis-Mornay, samą tylko radość wywołało na twarz Henryka, który uścisnął mu dłonie, pogardliwie odepchnął stół, posadził Mornaya przy sobie, przybliżając się ku niemu z takim zapałem, jak kochanek do kochanki.
Widocznie pragnął chciwie usłyszeć pierwsze słowa z ust radcy; lecz nagle i nim jeszcze Mornay przemówił, wstał i skinąwszy nań aby zaczekał, poszedł do drzwi i z ostrożnością, która Chicotowi wiele dała do myślenia, pozasuwał rygle.
Potom pałający wzrok utkwił w mapach, planach i listach, które mu minister pokazywał.
Król zapalił więcej świec, poczem zaczął coś pisać i znaczyć na mapach.
— O! ho!... — powiedział Chicot sam do siebie — tak to ślicznie przepędza noce król Nawarry. „Ventre de biche”! jeżeli wszystkie do siebie podobne, to Henryk Walezyusz pewno niejednę źle przepędzi.
W tem usłyszał, że ktoś idzie; był to paź pilnujący korytarza, który z rozkazu króla czekał na niego.
W obawie aby go kto niezszedł na podsłuchach, Chicot wyprostował się i spytał pazia gdzie jest pokój dla niego przeznaczony.
Wreszcie więcej wywiadywać się niepotrzebował, bo go pojawienie się pana Duplessis wszystkiego nauczyło.
— Pójdź pan ze mną, z łaski swojej — rzekł d’Aubiac, polecono mi wskazać panu jego apartamenty.

1 zaprowadził Chicota na drugie piętro, do przygotowanego dlań mieszkania.
Tak więc znikły wątpliwości Chicota, znał on już połowę liter składających znaczenie zagadki, zwanej królem Nawarry.
To też, zamiast usnąć, siadł na łóżku ponury i zamyślony, tymczasem księżyc, zstępując po szpiczastym dachu, niby z srebrzystego dzbana wylewał na rzekę i łąki błękitnawe światło swoje.
— No, no — mówił sobie zasmucony Chicot — Henryk to prawdziwy król, Henryk knuje spiski; cały ten pałac, jego park, miasto, prowincya, wszystko jest ogniskiem spisków; kobiety bawią się miłością, ale miłością polityczną, a wszyscy mężczyźni kują sobie nadzieje przyszłości.
Henryk chytry, rozum jego zbliża się do geniuszu; jest w porozumieniu z Hiszpanią, tym krajem szachrajskim. Kto wie czy szlachetna odpowiedź, którą udzielił posłowi, nie przeciwi się właśnie temu o czem on myśli, czy mrugnięciem oka niedał tego do zrozumienia, albo czy nieistnieje między nimi jaka tajemna zmowa, której ja ukryty poznać niemogłem?
Henryk utrzymuje szpiegów, płaci im sam, albo też wynagradza za pośrednictwem jakiego agenta. Żebracy ci mniej więcej byli przebraną szlachtą. Ich dukaty tak sztucznie pokrajane, są to znaki, po których się poznają, służą im za hasło dotykalne.
Henryk udaje zakochanego i lekkomyślnego, a podczas gdy drudzy myślą, że się miłostkami zajmuje, on po całych nocach pracuje z Mornayem, który nigdy nie sypia i niezna miłości.
To mi wiedzieć należało i to zobaczyłem.
Królowa Małgorzata ma kochanków, król wie o tem, zna ich i toleruje, bo jeszcze albo ich albo królowej potrzebuje, a może i wszystkich razem. Ponieważ nie jest wojownikiem, musi więc zajmować się wyborem wodzów a ponieważ brak mu pieniędzy, pozwala więc aby sobie czem chcą płacili.
Henryk Walezyusz mówił mi, że niesypia, „Ventre de biche!” bardzo dobrze robi, że nic sypia.
Wielkie szczęście jeszcze, że ten zdradliwy bearneńczyk jest dobrym szlachcicem, którego Bóg obdarzając intryganckim geniuszem, zapomniał obdarzyć siłą inicyatywy. Mówią, że on się boi huku muszkietu i że kiedy w młodości oddano go do wojska, ani kwadransa na koniu usiedzieć niemógł.
Szczęście — powtórzył Chicot — bo w teraźniejszych czasach, gdyby obok biegłości w intrydze, taki człowiek umiał dobrze władać orężem, to byłby królem świata.
Mamy wprawdzie Gwizyusza, który posiada oba te przymioty, bo zna się i na intrydze i na orężu, ale wszyscy wiedzą, że jest waleczny i zręczny, a to mu szkodzi, kiedy tymczasem o Bearneńczyku nikt ani pomyśli. Ja tylko sam odgadłem go.
Chicot zatarł ręce.
— Skoro więc odgadłem, niemam tu już nic więcej do roboty; podczas gdy pracuje albo śpi, ja sobie spokojnie i po cichu wyjdę z miasta. Sądzę, że mało który poseł może się pochlubić tem, że w jednym dniu spełnił swoje posłannictwo, a przecież ja tego dokazałem. Wyjdę więc z Nérac, a potem pogalopuję do Francyi.
To powiedziawszy, zaczął przypinać ostrogi, które był odpiął w chwili, gdy się udawał do króla.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.