Czterdziestu pięciu/Tom IV/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
GABINET MAŁGORZATY.

Radzibyśmy chętnie uniknąć zarzutu, że opisujemy same tylko ogrody i mieszkania; lecz trudno tego uniknąć, a jeżeli pożyteczną było rzeczą opisywać aleję, na trzy tysiące kroków długą i gabinet Henryka, może również zajmującym będzie opis gabinetu Małgorzaty.
Równolegle położony do gabinetu Henryka, miał drzwi otwierające się na pokoje i korytarze, okna usłużne i milczące jak drzwi, zamknięte na zazdrostki z zamkami, w których klucze obracały się cicho.
Tyle co do zewnętrznej strony gabinetu królowej.
Wewnątrz zaś, nowoczesne meble, obicia najnowszego gustu i mody, obrazy, emalie, fajansy, broń kosztowna, książki i rękopismy greckie, łacińskie i francuzkie, zalegały wszystkie stoły; ptaki w klatkach, psy na kobiercach, słowem cały świat roślinny i zwierzęcy wiódł tam wspólne życie z Małgorzatą.
Ludzie wyższym umysłem obdarzeni, albo też zbytkowne życie wiodący, sami istnieć nie mogą; każdemu ich zmysłowi, każdej skłonności, zwykle towarzyszą rzeczy z niemi harmonizujące, które siła atrakcyjna tych ludzi pociąga za sobą w ich wir, tak że zamiast żyć i czuć jak ludzie zwyczajni, dziesięć kroć pomnażają swe uczucia i byt swój podwajają.
Epikur bez zaprzeczenia jest bohaterem ludzkości, poganie nawet nieruzumieli go; był to filozof surowy, lecz ponieważ pragnął aby ogół naszej siły i zasobów na niczem nie stracił, w nieugiętej ekonomii swojej, nastręczał przyjemności każdemu, czy rozsądnie czy zwierzęco postępującemu, chociaż sam doznawał tylko niedostatku i boleści.
Wiele przeciw Epikurowi mówiono nieznając go, wielu także chwaliło, owych pobożnych mieszkańców Tebaidy, również ich nieznając, którzy to niszczyli piękność ludzkiej przyrody, a neutralizowali brzydotę. Kto zabija człowieka, ten bezwątpienia zabija i jego namiętności, ale zawsze zabija, czego Bóg wszelkiemi prawami swojemi zabrania.
Królowa była to kobieta rozumiejąca Epikura, mianowicie po grecku; co stanowiło najmniejszą jej zasługę; ale tak dobrze pojmowała życie, że z tysiąca boleści zawsze umiała wydobyć przyjemność, co jako chrześciance, dozwalało jej błogosławić Boga częściej niż kogo innego, bądź się nazywał Bóg lub Theos, Jehowah lub Magog.
Całe to zboczenie dowodzi jasno potrzeby dopełnionego przez nas opisu apartamentów Małgorzaty.
Proszono Chicota aby usiadł na pięknym i wygodnym fotelu, na którego obiciu wyszyty był amorek obrywający kwiaty; inny paź przystojniejszy i bogaciej ubrany niż Aubiac, podał posłowi chłodniki.
Chicot podziękował za nie i przygotował się do wyrecytowania z niezachwianą pamięcią, listu z Bożej łaski króla Francyi i Polski, skoro tylko vicehrabia Turenniusz odejdzie.
Znamy ten list, bośmy go czytali wraz z Chicotem, nie widziemy więc potrzeby przytaczać go tutaj w francuzkim przekładzie.
Chicot powtarzał ten przekład wymawiając wyrazy jak można najdziwaczniej, starając się tym sposobem, aby go królowa o ile możności jak najpóźniej zrozumiała, lecz mimo takiej biegłości w kaleczeniu własnego dzieła, Małgorzata chwytała go na uczynku i nieukrywała bynajmniej ani swojego gniewu, ani oburzenia.
W miarę jak Chicot dalej list powtarzał, brnął umyślnie w coraz większy kłopot; w kilku niebezpiecznych miejscach wstydliwie jak niewiniątko spuszczał oczy w ziemię; a ta gra fizyonomii wielką korzyść mu przynosiła, bo niewidział jak błyszczały oczy królowej, jak się kurczyły jej nerwy, ilekroć słyszała z taką pewnością przytaczane wszystkie swoje małżeńskie przewinienia.
Małgorzata znała bardzo dobrze wyrachowaną złośliwość brata swojego, przekonały ją o tem rozmaite okoliczności; wiedziała także, jako kobieta nic przed sobą nieukrywająca, co ma sądzić o pozorach, jakich już dostarczyła i jakich jeszcze dostarczyć mogła; to też w miarę jak Chicot mówił, równoważyła w duchu słuszny gniew swój i słuszną także obawę.
Okazać należyte oburzenie, niedowierzać we właściwym czasie, uniknąć niebezpieczeństwa odpierając złe, dowieść niesprawiedliwości, korzystając z przestrogi; takie to były zadania, nad któremi pracował umysł Małgorzaty, podczas gdy Chicot ciągnął dalej swoje opowiadanie.
Nie trzeba mniemać, że Chicot ciągle spuszczał oczy, gdyż od czasu do czasu podnosił jedno albo drugie oko i wtedy był spokojniejszy, widząc z pod przymrużonej powieki, iż królowa powoli coś postanawia.
Dosyć więc spokojnie powiedział pożegnalne wyrazy, kończące list królewski.
— Na wieczerzę świętą!... — rzekła królowa gdy Chicot skończył, mój brat bardzo pięknie pisze po łacinie; jaka gwałtowność, jaki styl! Nie sądziłem go tak silnym w tym języku.
Chicot mrugnął jednem okiem i otworzył ręce jak człowiek, który przez grzeczność zdaje się potwierdzać, ale nie rozumie.
— Pan nierozumiesz?... — rzekła znowu królowa oswojona ze wszystkiemi językami, a nawet i z mimicznym. Mniemałam jednak, że z pana biegły łacinnik.
— Zapomniałem, Najjaśniejsza pani; dzisiaj tyle tylko wiem, tyle tylko pamiętam z dawnej mojej nauki, że w łacińskim języku niema przedimków, że ma piąty przypadek i że głowa jest w nim rodzaju nijakiego.
— Doprawdy!... — zawołała jakaś osoba wesoło i hałaśliwie wchodząca.
Chicot i królowa razem się obejrzeli.
Był to król Nawarry.
— Co!... — spytał Henryk przybliżając się, głowa w łacińskim języku jest rodzaju nijakiego, a czemuż nie męzkiego, mości Chicot?
— Alboż ja wiem, Najjaśniejszy panie, i mnie to dziwi podobnież jak Waszą królewską mość.
— I mnie także dziwi — wtrąciła Małgorzata.
— Tak zapewne być powinno, powiedział król, skoro raz mężczyzna drugi raz kobieta są panami, a to według temperamentu mężczyzny lub kobiety.
Chicot ukłonił się.
— Podług mnie, Najjaśniejszy panie, to jest najlepsza przyczyna.
— Tem lepiej, mocno mię to cieszy, żem większym filozofem niż sądziłem; ale wróćmy do listu; dowiedz się moja pani, że z największą niecierpliwością pragnę usłyszeć co się tam dzieje na dworze francuzkim, a poczciwy pan Chicot przywozi mi te wiadomości w nieznanym języku; inaczej...
— Inaczej co?... — powtórzyła Małgorzata.
— Inaczej, byłbym się prędzej ucieszył; ventre saint-gris, Wiesz jak lubię nowiny, a mianowicie gorszące, które mój brat Henryk Walezyusz tak dobrze opowiadać umie.
Henryk Nawarski usiadł zacierając ręce.
— No, panie Chicot — mówił dalej król, tonem człowieka zabierającego się do jak najlepszej zabawy, wszakżeś już powtórzył ten list mojej żonie?
— Tak jest, Najjaśniejszy panie.
— Powiedz-że mi moja kochana, co się w tym sławnym liście zawiera.
— Wasza królewska mość — spytał Chicot rozochocony swobodą jakiej przykład dawali mu ukoronowani małżonkowie, nie obawia się, aby to pismo niezawierało jakiej złej przepowiedni?
— A to dlaczego?... — spytał król i obracając się do żony dodał:
— I cóż, pani?
Małgorzata pomyślała nieco, niby powtarzając i komentując W myśli każdy frazes wyszły z ust Chicota.
— Posłannik nasz ma słuszność — rzekła skończywszy swoje rozmyślania i uczyniwszy pewne postanowienie, łacina, to zły prognostyk.
— Co!... — zawołał Henryk — ten kochany list miałby zawierać złe wieści? Strzeż się moja przyjaciółko, król, twój brat, jest bardzo uczonym i ugrzecznionym człowiekiem.
— Nawet kiedy każę mię znieważać w mojej lektyce, jak to miało miejsce w Sens, gdym wracała z Paryża do ciebie Najjaśniejszy panie.
— Kiedy kto ma brata obyczajów surowych — powiedział Henryk tonem nieopisanym, środkującym między seryo a żartem, brata króla, brata lubiącego przycinki...
— Taki brat powinien dbać o prawdziwy honor swojej siostry i swojego domu, bo nieprzypuszczam Najjaśniejszy panie, że gdyby Katarzyna d’Albert, twoja siostra, dopuściła się jakiej zgrozy, nieprzypuszczam, mówię, iż kazałbyś kapitanowi twojej gwardyi, aby tę zgrozę rozgłaszał.
— O! ja jestem sobie patryarchalny i dobroduszny obywatel — odparł Henryk, jam nie król, albo jeżeli nim jestem, to tylko dla śmiechu, i na honor! ja się śmieję; ależ nakoniec ten list, skoro do mnie adresowany, niedziw, że pragnę wiedzieć, co w sobie zawiera.
— To zdradliwy list, Najjaśniejszy panie.
— Ba!
— Tak jest! zawiera mnóstwo potwarzy, mogących poróżnić nietylko męża z żoną, ale przyjaciela ze wszystkimi jego przyjaciółmi.
— O! ho!... — rzekł Henryk prostując się i uzbrajając swą twarz zwykle szczerą i otwartą, w udane niedowierzanie, poróżnić męża z żoną, ciebie ze mną?
— Ciebie ze mną, Najjaśniejszy panie.
— A to jakim sposobem moja kochana?
Chicot czuł, że siedzi jak na cierniach, i byłby wszystko oddał, aby chociaż głodny, mógł pójść spać bez wieczerzy.
— Chmura zaraz pęknie, szeptał pod nosem, chmura zaraz pęknie.
— Najjaśniejszy panie — powiedziała królowa, mocno żałuję, że zapomniałeś po łacinie, chociaż cię uczono.
— Ze wszystkiej łaciny, której się uczyłem, pamiętam tylko ten frazes Deus et virtus aeterna szczególny zbieg rodzaju męzkiego, żeńskiego i nijakiego, który mi mój nauczyciel za pomocą greckiego języka wykładał, choć ten jeszcze mniej rozumiałem.
— Gdybyś rozumiał Najjaśniejszy panie, przekonałbyś się, że list zawiera mnóstwo rozmaitego rodzaju grzeczności dla mnie.
— Bardzo dobrze — rzekł król.
Optime — powiedział Chicot.
— Ale dlaczegóż, grzeczności ciebie dotyczące, mają nas różnić? Bo wreszcie, dopóki ci mój brat Henryk prawić będzie grzeczności, póty i ja podzielać będę jego zdanie; co innego, gdyby w tym liście mówiono źle o pani, wówczas rozumiałbym politykę mojego brata.
— A! gdyby o mnie źle mówiono, rozumiałbyś politykę Henryka?
— Tak jest, Henryka Walezyusza; wiem jakie ma powody do poróżnienia nas.
— Skoro tak, dowiedz się Najjaśniejszy panie, że te grzeczności są tylko zwodniczym wstępem, wiodącym do potwarczych obmów przeciw twoim i moim przyjaciołom.
I po tych słowach tak śmiało rzuconych, Małgorzata czekała, aż jej król fałsz zada.
Chicot spuścił oczy, Henryk wzruszył ramionami.
— Obacz no moja droga — powiedział — czyś mimo to wszystko nie za nadto dobrze zrozumiała tę łacinę i czy list mojego brata tchnie istotnie tak złemi zamiarami.
Chociaż Henryk łagodnie i czule wymówił te słowa, jednak królowa Nawarry niedowierzająco nań spojrzała.
— Chciej mię dostatecznie zrozumieć Najjaśniejszy panie — rzekła.
— Tego tylko pragnę, moja pani, Bóg mi świadkiem — odpowiedział Henryk.
— Czy potrzebujesz sług twoich lub nie?
— Czy ich potrzebuję, moja droga? Dobre pytanie!... Cóżbym dla Boga począł bez nich, o własnych siłach?
— Otóż, Najjaśniejszy panie, król Francyi chce pozbawić cię najlepszych sług twoich.
— Ja się tego nie boję.
— Bravo, Najjaśniejszy panie — szepnął Chicot.
— Bezwątpienia nie boję się — dodał Henryk z zadziwiającą i jemu tylko właściwą dobrodusznością, którą aż do ostatniej chwili życia wszystkich uwodził — bo słudzy moi przywiązani są do mnie sercem, nie zaś dla interesu. Wszakże ja im nic dać nie mogę.
— Dajesz im całe twoje serce, całe zaufanie, a ze strony króla to najlepsza zapłata dla przyjaciół.
— Tak, moja droga, ale cóź ztąd?
— Oto, Najjaśniejszy panie, odtąd już im ufać niepowinieneś.
Ventre Saint-gris, tego nie uczynię, aż mię zmuszą, to jest, aż na to zasłużą.
— Dobrze — odparła Małgorzata — skoro tak, dowiodą ci, iż nie zasługują i na tem koniec.
— A! ha! — rzekł król — a dlaczego?
Chicot znowu zwiesił głowę, jak to zwykł zawsze czynić w przykrych położeniach.
— Nie mogę ci tego powiedzieć, Najjaśniejszy panie — odpowiedziała Małgorzata — bez skompromitowania.
I spojrzała w koło.
Chicot zrozumiał, że przeszkadza i cofnął się.
— Szanowny pośle — rzekł król do niego — chciej poczekać na mnie w moim gabinecie; królowa ma mi coś szczególniejszego powiedzieć, coś jak uważam, bardzo pożytecznego dla mojej służby.
Małgorzata stała nieruchoma, zdawało się jednak Chicotowi, iż dostrzegł jak lekko skinęła głową. Widząc więc, iż uczyni przyjemność obu małżonkom, skoro odejdzie, wstał i wyszedł z pokoju, obojgu jeden ukłon oddawszy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.