Czterdziestu pięciu/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział II.
ODKRYCIE.

Pan d’Epernon przechodząc przedpokój, zastał tam jednego z „Czterdziestu pięciu”.
— Jak się pan nazywasz?.. — zapytał, bo go nieznał.
— Pertinax de Monterabeu, Jaśnie oświecony panie — odparł gwardzista.
— Stań-że przy drzwiach, panie de Monterabeu i niewpuszczaj nikogo.
— Dobrze, Mości książę.
— Nikogo, rozumiesz?...
— Rozumiem.
Pertinax, pysznie ubrany a dumny z pomarańczowych pończoch i niebieskiego atłasowego kaftana, usłuchał rozkazu księcia. Założył ręce i jak długi oparł się o ścianę.
Mikołaj Poulain wszedł za księciem do gabinetu.
Widział, że się drzwi otworzyły a potem zamknęły, że zakrywająca je zasłona opadła i na seryo drżeć zaczął.
— No, teraz wyjaw twój spisek mości panie — sucho rzekł książę; ale, na Boga, niech będzie dobry, bo dzisiaj miałem wiele przyjemnych rzeczy do spełnienia, a zatem biada ci, jeżeli napróżno czas mi zajmiesz.
— Mości książę — mówił Mikołaj Poulain — idzie tu po prostu o najstraszliwszą zgrozę.
— A więc, obaczmy tę zgrozę.
— Mości książę...
— Chcą mię zapewne zabić, nieprawdaż?.. — przerwał d’Epernon wyprężając się jak spartanin. Zgoda!.. moje życie należy do Boga i króla; niech więc je biorą.
— Tu nie idzie o Waszą książęcą mość.
— A! to szczególna.
— Idzie tu o króla. Chcą go porwać, Mości książę.
— Otóż znowu stara powiastka o porwaniu! — pogardliwie przerwał d’Epernon.
— W tym razie, niema żartów Mości książę, jeżeli z pozorów mam sądzić.
— Kiedyż-to pragną porwać Jego królewską mość?...
— Skoro będzie jechał do Vincennes.
— Jakim-że sposobem porwą króla?
— Zabijając obu jego masztalerzy.
— Któż się podejmuje tego?
— Księżna de Montpensier.
D’Epernon roześmiał się.
— Co też nie wygadują na tę biedną, księżnę! — rzekł.
— Mniej, aniżeli ona zamyśla... Mości książę.
— Więc ona się tem w Soissons zajmuje?
— Księżna pani jest w Paryżu.
— W Paryżu!...
— Mogę zaręczyć księciu panu.
— Widziałeś ją zatem?...
— Tak jest.
— Może ci się zdawało żeś widział.
— Miałem zaszczyt z nią mówić.
— Zaszczyt?...
— Przepraszam, obciąłem powiedzieć: nieszczęście.
— Jednakże, mój kochany panie, księżna sama nie porwie króla... — Owszem, Mości książę.
— Ona sama?..
— Rozumie się, że przy pomocy stronników swoich.
— Zkądże kierować będzie tem porwaniem?...
— Z okna klasztoru Jakóbitów, znajdującego się, jak wiadomo, na drodze do Vincennes.
— Co mi wasan prawisz u licha?
— Najrzetelniejszą prawdę, Mości książę. Przedsięwzięto już wszelkie środki, aby zatrzymać pojazd królewski, skoro pokaże się naprzeciw klasztoru.
— Któż te środki przedsięwziął?..
— Niestety!...
— Dokończ-że, u dyabła!
— Ja, Mości książę.
D’Epernon w tył odskoczył.
— Pan!... — rzekł.
Poulain westchnął.
— Pan, który mi to oświadczasz?.. — dodał d’Epernon.
— Mości książę — odparł Poulain — wierny sługa Króla Jegomości, na wszystko narażać się winien.
— To też, w istocie, narażasz się na stryczek.
— Wolę hańbę lub śmierć własną, aniżeli śmierć króla, i dla tego przyszedłem.
— Piękne to uczucia mój panie, i przejąłeś się niemi zapewne nie bez słusznych powodów.
— Mniemałem, że książę pan jesteś przyjacielem króla, że mię nie zdradzisz, że owszem doniesienia mojego użyjesz na dobre.
Książę długo i badawczo wpatrywał się w oczy Mikołaja Poulain.
— W tem jeszcze coś innego być musi — rzekł — księżna mimo całej śmiałości swojej, nie odważy się sama na takie przedsięwzięcie.
— Czeka na brata swojego — odpowiedział Mikołaj Poulain.
— Na księcia Henryka! — zawołał d’Epernon przerażony, jakby czuł zbliżanie się lwa.
— Nie Mości książę, tylko na księcia de Mayenne.
— A!... — rzekł d’Epernon oddychając — trzeba przeszkodzić tym pięknym zamysłom.
— Zapewne Mości książę — odparł Poulain — dla tego też spieszyłem się...
— Jeżeli prawdę powiedziałeś, panie urzędniku, będziesz wynagrodzony.
— Dla czegóż miałbym kłamać?... Jem chleb królewski, cóż więc mnij powoduje? Wszak królowi winienem usługi moje. Uprzedzam więc Waszą książęcą mość, że skoro mię nie usłuchasz, sam pójdę do króla i umrę, jeżeli tego potrzeba będzie, na udowodnienie zeznania mojego.
— Nie, do pioruna!.. pan nie pójdziesz do króla, mości Mikołaju Poulain!.. ze mną samym tylko będziesz miał do czynienia!
— Bardzo chętnie, łaskawy panie; powiedziałem tylko dla tego, że się Wasza książęca mość wahałeś.
— Nie, ja nie waham się i przedewszystkiem winienem ci tysiąc talarów.
— Książę pan życzysz sobie zatem, aby tajemnica przy nim wyłącznie pozostała?
— Tak jest, zatrzymuję ją dla siebie, bo mam współzawodników, równie jak ja gorliwych. Pan mi ją zatem odstępujesz, nieprawdaż?
— Dobrze, Mości książę.
— I ręczysz za jej prawdę?
— O!.. ręczę jak najzupełniej.
— Przystajesz pan więc na tysiąc talarów tymczasem?
— Mam rodzinę Mości książę.
— Ależ, tysiąc talarów, do pioruna!
— Gdyby wiedziano w Lotaryngii, że uczyniłem doniesienie takie, to każdy jego wyraz krwią musiałbym zapłacić.
— Biedny człowiek!..
— Trzeba więc aby na przypadek nieszczęścia, rodzina moja żyć z czego miała.
— A więc?
— A więc dla tego przyjmę tysiąc talarów.
— Skoro przyjmujesz pieniądze mój panie, co mię obchodzi powód, dla którego je przyjmujesz? Tysiąc talarów są twoje.
Dziękuję Mości książę.
Widząc, że książę zbliża się do kufra i zagłębia rękę, Poulain poszedł za nim. Lecz tenże wydostał z kufra tylko małą książeczkę, w której olbrzymim i szkaradnym charakterem zapisał:
Trzy tysiące liwrów panu Mikołajowi Poulaine.
Niemożna było wiedzieć czy wypłacił te trzy tysiące liwrów, lub czy je był winien.
— To tak jakbyś je pan już miał w ręku — rzekł książę.
Poulain, który już był wyciągnął rękę i nogę, teraz cofnął się i ukłonił.
— A więc zgoda? — powiedział książę.
— Względem czego, dostojny panie?
— Pan mi odtąd zawsze udzielać będziesz wiadomości podobnych.
Paulain wahał się, bo mu chciano narzucić rzemiosło trochę za nadto drażliwe.
— I cóż?.. — spytał książę — czy już przeminęło owe szczytne poświęcenie się pańskie?...
— Nie, Mości książę.
— Mogę więc liczyć na pana?...
Poulain przezwyciężył się i odpowiedział.
— Tak jest.
— Ja sam tylko posiadam tę tajemnicę?..
— Tak jest, książę pan sam tylko.
— Idź, przyjacielu, idź z Bogiem, a pan de Mayenne niech się ma na baczności!
Powiedziawszy to, książę podniósł zasłonę, aby przepuścić Poulaina, a gdy spostrzegł, że ten już przebył przedpokój i znikł, pośpieszył do króla.
Król znudzony zabawą z psami, bawił się czemś innem.
D’Epernon przybrał minę zakłopotaną i stroskaną, lecz król swą ważną pracą zajęty, wcale na to niezważał.
Lecz ponieważ książę milczał uporczywie, król podniósł głowę i spojrzał na niego.
— Co tam nowego znowu, Lavalette... czyś umarł?..
— Dałby to Bóg, Najjaśniejszy panie!.. — odparł d’Epernon — bo niewidziałbym tego co widzę.
— Mojej zabawki?
— Najjaśniejszy panie, w wielkich niebezpieczeństwach poddany bardzo się lękać musi o bezpieczeństwo władzcy swojego!
— Znowu niebezpieczeństwo?.. a!.. niech cię czarny szatan porwie, mój książę!
— Chyba Wasza królewska mość naprawdę nie wiesz co się dzieje? — spytał książę.
— Na honor, może i nie wiem — odparł król.
— W tej chwili, Najjaśniejszy panie, otaczają Cię najstraszliwsi nieprzyjaciele!...
— Ba! i któż to?
— Najprzód, księżna de Montpensier.
— A!... prawda, wczoraj przypatrywała się traceniu Salcèda.
— Wasza królewska mość tak spokojnie o tem mówisz!
— A cóż mi to szkodzi?..
— Wasza królewska mość wiedziałeś już o tem?
— Wiedziałem.
— A wiedziałżeś, Najjaśniejszy panie, że pan de Mayenne przybył także?..
— Wczoraj wieczorem.
— A moja tajemnica?.. — powiedział książę nieprzyjemnie zdziwiony.
— Alboż to dla króla istnieje jaka tajemnica? — niedbale rzekł Henryk.
— Któż mógł uwiadomić Waszą królewską mość?..
— Czyż nie wiesz, że my monarchowie miewamy objawienia?..
— Albo policyę.
— To wszystko jedno.
— A!... Wasza królewska mość masz swoję policyę i nic o tem nie mówisz — rzekł urażony d’Epernon.
— Ha!., któż mię kochać będzie jeżeli nie ja sam siebie?...
— Krzywdzisz mię, Najjaśniejszy panie.
— Lavalette, prawda, że masz wiele dobrych chęci i to wielka twoja zaleta, ale także prawda, żeś za powolny i to znów wielka twoja wada. Wczoraj wieczorem o godzinie czwartej, wiadomość twoja byłaby bardzo dobrą; ale dzisiaj...
— I cóż dzisiaj, Najjaśniejszy panie?
— Przyznaj, że trochę spóżniona.
— Owszem, jeszcze zawcześnie, Najjaśniejszy panie, bo nie znajduję Waszej królewskiej mości skłonnym do wysłuchania mię.
— Wszak-że już od godziny słucham.
— Jakto!... Najjaśniejszy panie!... jesteś zagrożony, otoczony zasadzkami, a przecież spokojny!
— Cóż mam czynić, kiedy mi przydałeś straż przyboczną i wczoraj zapewniałeś, żem nieśmiertelny? Marszczysz brwi. Czyż twoi „czterdziestu pięciu” już wrócili do Gaskonii, albo może już nic nie warci?... Czy oni do mułów podobni?... Kiedy je próbują, to pełne ognia, kiedy kupiono, to z miejsca ruszyć nie chcą.
— Dobrze, Wasza królewska mość zobaczy co to są za ludzie.
— Bardzo chętnie... a czy prędko to nastąpi, mości książę?
— Prędzej może, aniżeli się spodziewasz, Najjaśniejszy panie.
— Brawo, teraz chcesz mię zastraszyć.
— Zobaczysz, zobaczysz, Najjaśniejszy panie. Ale, ale, kiedyż Wasza królewska mość na wieś jedzie?..
— W sobotę.
— A więc za trzy dni?..
— Tak, za trzy dni.
— Dosyć mi na tem, Najjaśniejszy panie.
D’Epernon ukłonił się i wyszedł.
W przedpokoju przypomniał sobie, że nieuwolnił Pertinaxa z warty, ale pan Pertinax już się był sam uwolnił.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.