Czterdziestu pięciu/Tom II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VII.
PRZEORAT JAKOBITÓW.

Przeorat, którym król udarował Gorenflota, dla wynagrodzenia prawych zasług jego, a mianowicie wymowy świetnej, leżał o dwa strzały karabinowe po drugiej stronie bramy świętego Antoniego.
Cyrkuł bramy świętego Antoniego, podówczas licznie był przez znakomitych mieszkańców odwiedzany, król bowiem bardzo często w zamku Vincennes przebywał.
Po drodze tu i owdzie leżały domki wielkich panów, a wspaniałe dziedzińce i piękne ogrody, stanowiąc niejako przyległość zamkową, nieraz świadkami były schadzek, z których śmiało wyznać można, zawsze wyłączano politykę, mimo, iż w owej epoce interesy stanu zajmowały nawet najpodrzędniejszych obywateli.
Wskutek takich tam i napowrót przejażdżek dworu, droga ta, rozumie się stosunkowo, posiadała wtedy ważność, jakiej dzisiaj nabyły Pola Elizejskie.
Każdy zatem przyzna, że przeorat dumnie wznoszący się po prawej stronie drogi do Vincennes, zajmował piękne stanowisko.
Składał się zaś z czworobocznej budowli, obejmującej rozległe podwórze, wysadzane drzewami, z warzywnego ogrodu położonego w tyle zabudowań i z mnóstwa przyległości nadających mu postać wioski.
W celach, położonych w głębi podwórza równolegle od drogi, mieszkało dwustu zakonników.
Od frontu, cztery piękne okna, prowadzące na żelazny balkon, udzielały gmachowi przeoratu, światła, powietrza i życia.
Na wzór miasta, któremu oblężenie zagrozić może, przeorat posiadał wszelkie środki obrony w podległych sobie terytoryach Charonne, Montreuil i Saint-Mandé.
Na pastwiskach tuczyło się zawsze co najmniej pięćdziesiąt wołów i dziewięćdziesiąt dziewięć baranów, wiedzieć bowiem należy, iż zakony religijne, czy to na mocy podania, czy też prawa pisanego, niemogły nic posiadać w liczbie stu.
Osobna budowla dawała schronienie również dziewięćdziesięciu dziewięciu wieprzom wyłącznego gatunku, które z zamiłowaniem pielęgnował wieprzarz, osobiście przez dom Modesta ustanowiony.
Tę zaszczytną posadę wieprzarz winien był wybornym kiełbaskom, faszerowanym uszom i innym przysmakom, któremi dawniej zaopatrywał oberżę pod Rogiem obfitości.
Dom Modest, pomny na wyborne wieczerze jakie zjadał niegdyś u pana Bonhommet, tym sposobem uiszczał się z długu brata Gorenflot.
O kuchniach i piwnicach wspominać niepotrzebujemy.
Szpalery klasztorne, ciągnące się na wschód i południe, dostarczały nieporównanych brzoskwiń, moreli i winogron, prócz tego niejaki brat Euzebiusz wyrabiał z tych owoców konfitury oraz rozmaite słodycze, a był to autor sławnych konfitur, któremi ratusz miasta Paryża traktował obie królowe na uczcie ostatniej.
Piwnicę napełnił sam Gorenflot, wypróżniwszy poprzednio wszystkie piwnice w Burgundyi, dzielił bowiem wraz z wszystkimi lubownikami wina, to wrodzone przekonanie, że samo tylko burgundzkie wino, jest winem prawdziwem.
Na łonie rzeczonego przeoratu, istnego raju leniuchów i żarłoków, w przepysznym apartamencie na pierwszem piętrze, którego balkon wychodził na drogę, znajdujemy ojca Gorenflot ozdobionego podwójnym podbródkiem i poszanowanie nakazujący powagą, jaką ciągły spoczynek i dobrobyt nadają najpospolitszym nawet fizyonomiom.
W białym jak śnieg habicie i czarnej pelerynie, która mu szerokie barki ogrzewa, Gorenflot niemoże mieć tak swobodnych ruchów, jak niegdyś w siwej sukmanie prostego zakonnika, lecz natomiast wygląda daleko majestatyczniej.
Jego pulchna ręka opiera się na książce i zupełnie ją zakrywa, obie grube nogi gniotą ogrzewalnię, a ramiona zbyt już krótkie, niemogą objąć brzucha wypukłego.
Pół do ósmej z rana tylko co wybiło.
Przeor korzystając z przepisów dozwalających przełożonym spać godzinę dłużej, aniżeli innym mnichom, wstał ostatni; lecz spokojnie kończył swój nocleg w obszernym fotelu, z poduszkami jak puch miękkiemu.
Pokój, w którym drzemie szanowny opat, umeblowany jest raczej światowo niż po duchownemu; stół na toczonych nogach bogatym kobiercem pokryty, obrazy pełne szczególnego poleczenia miłostek z bigoteryą, jakiej dostarczała jedynie owoczesna sztuka, kosztowne naczynia kościelne lub stołowe; w oknach wielkie firanki z weneckiego złotogłowia, pyszniejsze, mimo swojej starości, aniżeli najdroższa nowoczesna materya.
Oto szczegóły bogactw, których posiadaczem został dom Modest Gorenflot, z łaski Boga, króla a nadewszystko Chicota.
Tak więc przeor drzemał w fotelu, a tym czasem dzień przybył oddać mu zwykłą wizytę i srebrne światełko swoje rozlał na purpurowej twarzy śpiącego.
Wtem zwolna otworzono drzwi do pokoju, i weszło dwóch zakonników, nie budząc wcale przeora.
Pierwszy miał lat trzydzieści do trzydziestu pięciu, był chudy blady i skurczony; głowę nosił dumnie, spojrzenie, niby grot ciśnięty z sokolich oczu, nakazywało szacunek, wprzód nawet nim przemówił, a jednak łagodziła je gra długich białych powiek, które zniżając się, okazywały szeroką siną obwódkę okalającą oczy.
Lecz skoro przeciwnie czarną źrenicą błysnął z pod gęstych brwi i ciemnego okolenia, rzekłbyś, że to błyskawica tryskająca z pomiędzy dwóch chmur, co się z sobą starły.
Zakonnik ten nazywał się brat Boromeusz; od trzech tygodni piastował w klasztorze urząd podskarbiego.
Drugi, był to siedmnasto a najwięcej ośmnasto-letni młodzieniec, z okiem czarnem i żywem, miną zuchwałą, brodą wystającą, mały, lecz dobrze zbudowany.
Gdy zawinął szerokie rękawy, z niejaką dumą pokazywały się żylaste jego ramiona.
— Przeor jeszcze śpi bracie Boromeuszu — rzekł młodszy zakonnik, czy go obudzimy?
— Nie, niech nas Bóg od tego zachowa, bracie Jakóbie — odparł podskarbi.
— Wielka szkoda, naprawdę, że mamy przeora, który tak długo sypia — zaczął znowu młody braciszek, bobyśmy mogli dzisiaj rano popróbować broni. Czy uważałeś jakie to piękne pancerze i muszkiety?
— Cicho, bracie, może cię usłyszeć.
— Co za szkoda!.. — mówił dalej mały zakonnik tupiąc nogą, co jednak stłumił gruby kobierzec; co za szkoda!.. dzisiaj dzień tak pogodny, na podwórzu sucho, moglibyśmy odbyć doskonałe ćwiczenia, bracie podskarbi!..
— Trzeba czekać, moje dziecko — rzekł brat Boromeusz z udaną uległością, której zaprzeczał ogień spojrzeń jego.
— Czemuż jednak nie każesz rozdać broni?.. porywczo spytał Jakób, znowu zawijając opadłe rękawy.
— Ja, mam rozkazać?
— Tak jest, ty.
— Wiesz dobrze, mój bracie, że ja tu nie rozkazuję — odrzekł pokornie Boromeusz — tam oto jest nasz pan!..
— Tak, uśpiony w fotelu, wówczas gdy wszyscy czuwają — powiedział Jakób raczej niecierpliwie aniżeli bez uszanowania, cóż mi to za pan?...
I dumnym a przebiegłym wzrokiem chciał zajrzeć aż na dno serca brata Boromeusza.
— Szanujmy jego stopień i sen — rzekł tenże postępując na środek pokoju, lecz nieszczęście chciało, że obalił stołek.
Chociaż kobierzec złagodził łoskot upadającego stoika, równie jak był złagodził tupnięcie nogą brata Jakóba, jednakże dom Modest przebudzony, zerwał się wołając drżącym głosem placówki zaspanej:
— Kto tam?
— Racz wielebny ojcze przebaczyć — rzekł brat Boromeusz — że przerywamy pobożne twoje rozmyślanie; lecz, przychodzę po rozkazy.
— A! dzień dobry bracie Boromeuszu — odezwał się Gorenflot i lekko kiwnął głową.
A po chwilowym namyśle, w ciągu którego widocznie naciągał wszystkie struny swojej pamięci, zapytał, mrugnąwszy kilka razy:
— Po jakie rozkazy?
— Co do broni i uzbrojenia.
— Co do broni i uzbrojenia? — powtórzył Gorenflot.
— Tak jest, Wasza wielebność rozkazałeś przynieść jedno i drugie.
— Komu?
— Mnie.
— Tobie, ja rozkazałem przynieść broń, ja?
— Bez żadnej wątpliwości, księże przeorze — jednakim i pewnym głosem odparł Boromeusz.
— Ja! — powtórzył dom Modest w nadmiarze zdziwienia — ja! i kiedyż to?
— Tydzień temu.
— A! skoro już tydzień temu... ale po cóż ta broń?
— Powiedziałeś mi panie, a powtórzę tu własne twoje wyrazy, powiedziałeś mi więc: „Bracie Boromeuszu, nieźle byłoby zaopatrzyć się w broń, uzbroić naszych zakonników i braciszków; gimnastyczne ćwiczenia rozwijają siłę ciała, równie jak pobożne ćwiczenia rozwijają siłę duszy.”
— Ja to powiedziałem? — rzekł Gorenflot.
— Tak jest, wielebny księże przeorze, a ja niegodny i posłuszny brat, czemprędzej wypełniłem rozkazy twoje, i postarałem się o rynsztunki wojenne.
— Dziwna rzecz — szepnął Gorenflot — nie przypominam sobie nic podobnego.
— Wasza wielebność dodałeś nawet po łacinie: Militat spiritu, militat gladio.
— O! — zawołał dom Modest szeroko otwierając oczy — ja to dodałem?
— Mam dobrą pamięć, wielebny panie — odpowiedział Boromeusz, skromnie wzrok w dół spuszczając.
— Jeżeli tak powiedziałem, bracie Boromeuszu — mówił znowu Gorenflot, pokręciwszy głową — to widać, że miałem ku temu pewne powody. W istocie, zawsze utrzymywałem, że należy ćwiczyć ciało, a będąc jeszcze zwyczajnym zakonnikiem, walczyłem nietylko słowem ale i mieczem. „Militat spiritus...” Bardzo dobrze, bracie Boromeuszu, jest to natchnienie boskie.
— Niechże więc w zupełności wykonam wasze rozkazy, księże przeorze — powiedział Boromeusz, odchodząc wraz z bratem Jakóbem, który wrzący radością, ciągnął go za habit.
— Idź... — majestatycznie odrzekł Gorenflot.
— A!... wielebny księże przeorze — rzekł brat Boromeusz, prawie natychmiast wracając — zapomniałem...
— Czego?...
— W przedpokoju czeka jakiś przyjaciel Waszej wielebności, który pragnie z nią pomówić.
— Jak się nazywa? — Pan Robert Briquet.
— Pan Robert Briquet — powtórzył Gorenflot — to nie jest przyjaciel, bracie Boromeuszu, to tylko prosty mój znajomy.
— A więc Wasza wielebność nie przyjmie go?...
— Owszem, owszem — niedbale rzekł Gorenflot — ten człowiek rozrywa mię... powiedz mu niech wejdzie.
Brat Boromeusz znowu ukłonił się i wyszedł.
Brat Jakób zaś za jednym podskokiem, z apartamentów przeora, dostał się do składu broni.
W pięć minut później, otworzyły się drzwi i wszedł Chicot.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.