Clerambault/Część pierwsza/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

Wrócił do swego pokoju.
Pozostała nieruchoma, przejęta silnem wzruszeniem. Siedziała tak długo, z głową pochyloną, z rękoma opartemi na kolanach. Fale uczuć, które w niej szumiały, tamowały jej oddech. Serce jej wzbierało miłością, szczęściem i wstydem. Pokora ojca wstrząsnęła nią głęboko... I nagle wybuch czułości i gorącej czci uwolnił ją od bezwładności, która dotychczas krępowała jej członki i duszę; wyciągnęła ramiona ku nieobecnemu i rzuciła się wzruszona obok swego łóżka na kolana, dziękując Bogu i błagając Go, aby zachował całą boleść dla niej i aby dał szczęście temu, którego ona kocha.
Ale Bóg, do którego się modliła, nie wysłuchał jej prośby, albowiem na oczy młodej dziewczyny spuścił orzeźwiający sen zapomnienia, Clerambault zaś miał spełnić do dna swój puhar boleści.
W ciemności pokoju, gdy lampa zgasła, Clerambault patrzył w głąb swej duszy. Pragnął wniknąć w najgłębsze tajniki duszy tej, kłamliwej i tchórzliwej, która przed nim uciekała. Ręka córki jego, której miły chłód czuł jeszcze na swem czole, położyła kres wszystkim jego wahaniom. Był zdecydowany stawić czoło potworowi Prawdzie, choćby go miały poszarpać jego szpony, które nie puszczają już tego, co raz pochwyciły. Z trwogą w sercu, ale śmiałą ręką, począł zdzierać pokrwawione strzępy z osłony śmiertelnych przesądów, namiętności i myśli, obcych jego duszy, która ją całą omotała.
Najpierw gęste runo zwierzęcia o tysiącu głów, duszę zbiorową trzody. Szukał u niego schronienia z obawy i znużenia. Ono ogrzewa, człowiek dusi się w niem, jest to wstrętna pierzyna; gdy się ktoś raz w niej zanurzył, nie może już uczynić ruchu, aby się z niej wydobyć i nie pragnie nawet tego. Nie trzeba już ani myśleć, ani chcieć; jest się bezpiecznie chroniony od zimna, od wszelkiej odpowiedzialności. Lenistwo i tchórzostwo!... A więc precz z niem!... I natychmiast szczelinami wdziera się wiatr mroźny. Człowiek cofa się w tył... Ale już ten powiew wtrząsnął jego odrętwieniem; energja nadwerężona zrywa się na nogi, potykając się. Co znajdzie zewnątrz? Mniejsza o to! Trzeba zobaczyć...
Ujrzał z początku, z obrzydzeniem w sercu, czemuby nigdy nie chciał wierzyć, jak to plugawe runo wżarło się głęboko w jego ciało. Poczuł w niem, gdyby stęchliznę odległą zwierzęcia pierwotnego, dzikie nieprzyznane instynkty wojny, morderstw, przelanej krwi, ciała drgającego, które szczęki rozrywają na drobne kawałki. Siła żywiołowa śmierci dla życia. W głębi duszy ludzkiej rzeźnia w otchłani, którą cywilizacja, zamiast zasypać, osłania mgłą swoich kłamstw i nad którą unoszą się wstrętne wyziewy jatek... Ten cuchnący powiew ocucił do reszty Clerambaulta. Zdarł ze wstrętem skórę zwierzęcia, którego był łupem.
Ach, jaka była ciężka! Jest równocześnie gorąca, gruba, piękna, cuchnąca i skrwawiona. Składa się z najniższych instynktów i z najwznioślejszych złudzeń. Kochać, oddać się wszystkim, poświęcać się za wszystkich, być tylko jednem ciałem i jedną duszą, jedną żyjącą Ojczyzną. Ale czemże jest właściwie ta Ojczyzna, to jedyne życie, któremu się poświęca nietylko swoje własne życie i wszystkie życia, ale także swoje sumienie i wszystkie sumienia? I czemże jest ta ślepa miłość, której drugie oblicze janusowe o wyłupionych oczach zieje ślepą nienawiścią?...
„...Odebrano w niewłaściwy sposób nazwę rozumu miłości“, powiada Pascal „i przeciwstawiono je sobie bezpostawnie, gdyż miłość i rozum jest jednem i tem samem. Jest to nagły zwrot myśli, które się kierują w jedną stronę, nie badając dokładnie wszystkiego, ale jest to zawsze rozum...“
A więc badajmy wszystko! Ale czyż nieprawda, że za miłość właśnie dla wielu ludzi jest tylko obawa badania wszystkiego, tak jak dziecko które, aby nie widzieć cienia na ścianie, ukrywa głowę pod prześcieradłem?...
Ojczyzna? Świątynia hinduska: ludzie, potwory, bogowie. Czemże jest? Ziemią macierzyńską? Cała ziemia jest matką nas wszystkich. Rodzina? Jest tu i tam, u wrogów, jak i u nas i pragnie jedynie pokoju. Biedni, robotnicy, ludy? Są po obu stronach, jednakowo nieszczęśliwi, jednakowo wyzyskiwani. Ludzie myślący? Mają wspólne pole, a co się tyczy ich próżności i ich współzawodnictwa, wady te są jednakowo śmieszne na Wschodzie, jak na Zachodzie; świat nie staje do walki z powodu sporów śmiesznych figur z komedyj. Państwo? Państwo nie jest Ojczyzną. Tylko ci wywołują to zamieszanie pojęć, którzy mają z tego korzyści. Państwo jest naszą siłą, której używa i nadużywa kilka osób; są to ludzie, jak my, nie lepsi od nas, często gorsi, którym nie dajemy się oszukiwać, których w czasie pokoju osądzamy swobodnie. Ale gdy wojna wybuchnie, daje im się wolność działania; mogą się odwoływać do najniższych instynktów ludzkich, mogą dławić wszelką kontrolę, zabijać wszelką wolność, prawdę, ludzkość; oni są panami, trzeba stawać w szeregach, aby bronić honoru i błędów tych bezwstydnych intrygantów, tych lokai, którzy przywdziali ubranie panów. Powiadają, że jesteśmy jedni i solidarni? Straszliwe kojarzenie słów. Jesteśmy nimi bezwątpienia, to fakt znany. Ale aby nas łączył obowiązek dzielić ich niesprawiedliwość i ich zbrodnie, — temu zaprzeczam stanowczo!...
Nie mam wcale zamiaru źle się wyrażać o solidarności. Nikt (tak duma Clerambault) nie cieszył się nią namiętniej odemnie i nie wysławiał bardziej jej wielkości. Jest to dobrze, zdrowo, wzmacnia nas i pokrzepia, gdy zanurzymy nasz egoizm osobisty, nagi, sztywny i lodowaty, w kąpieli zaufania i braterskiej ofiarności, jaką jest dusza zbiorowa. Odprężamy się, oddychamy swobodniej; człowiek potrzebuje innych ludzi i winien jest siebie innym. Ale nie jest winien siebie całego. Bo coby mu zostało w takim razie dla Boga? Powinien dawać innym. Ale aby dawał, trzeba, aby miał, trzeba, aby był. Otóż jakże może być, jeżeli się zlewa w jedno z innymi? Jest dużo obowiązków na świecie, ale pierwszy ze wszystkich jest być i zostać sobą samym aż do ofiary i do oddania siebie. Kąpanie się w duszy ogółu nie mogłoby, bez niebezpieczeństwa, stać się stanem stałym. Można się tam zanurzyć ze względów higjenicznych, ale należy wyjść stamtąd, aby nie utracić całej krzepkości moralnej. W naszej epoce jest się już od dzieciństwa zanurzony, mimowoli i z musu, w kadzi demokratycznej. Społeczeństwo myśli za ciebie, moralność tego społeczeństwa wydaje postanowienia zamiast ciebie, państwo, utworzone przez to społeczeństwo, działa zamiast ciebie; jego zwyczaje i poglądy wnikają nawet w powietrze, którem oddychasz, wyrzekasz się własnego oddechu, własnego serca, własnego światła. Służysz temu, czem gardzisz, kłamiesz wszystkiemi swemi gestami, słowami, myślami, rezygnujesz z siebie samego, przestajesz istnieć... Piękna korzyść dla wszystkich, jeżeli wszyscy zrezygnują w ten sposób! Na czyją korzyść? W jakim celu? Czy na rzecz ślepych instynktów, czy na rzecz szalbierzy? Czy to Bóg tak rozkazuje, czy jacyś szarlatani, którzy każą mówić wyroczni? Zdejmijcie zasłonę! Spojrzyjcie w twarz temu, co się za nią ukrywa!... Ojczyzna!... Słowo wzniosłe! Słowo piękne! Ojciec, bracia spleceni uściskiem... Ale to nie jest to, co wy mi ofiarowujecie, wasza fałszywa ojczyzna, plac ogrodzony zamknięciem, rów dla zwierząt, rowy strzelnicze, przegrody, kraty więzienne!... Moi bracia! Gdzie są moi bracia? Gdzie są ci, którzy trudzą się i mozolą na całym świecie? Plemię Kaina, coście z nimi uczynili? Wyciągam ku nim ramiona; rzeka krwi oddziela mnie od nich; w moim własnym narodzie jestem tylko bezimiennem narzędziem, które ma zabijać.. Moja Ojczyzna! Ależ to wy ją zabijacie!... Ojczyzna moja była wielką wspólnością całej ludzkości. Wy złupiliście ją. Myśl ani wolność nie mają już przytułku w Europie... Mam odbudować mój dom, dom dla was wszystkich, albowiem wy już nie macie domu: dom wasz stał się więzieniem.. Cóż mam czynić? Gdzie szukać? Gdzie się chronić?.. Zabrali mi wszystko! Niema już ani piędzi ziemi, ani ducha, któraby była wolna; wszystkie sanktuarja duszy, sztukę, wiedzę, religję, wszystko pogwałcili i ujarzmili! Jestem sam jeden na świecie, zgubiony, nie mam już nic więcej, padam!...


∗             ∗

Gdy zdarł wszystko z siebie, nic mu już nie zostało, jak tylko naga dusza. Przez cały koniec nocy drżała ona, wstrząsana zimnym dreszczem. Ale w tej drżącej duszy, w tej drobnej istocie, zbłąkanej wśród wszechświata, jak jedno z owych zjawisk, cidola, które pierwotni malarze przedstawiali jako wychodzące z ust ludzi umierających, tliła iskra. Wraz ze świtem począł się budzić płomień niedostrzegalny, który tłumiła ciężka osłona kłamstw. Z powiewem wolnego powietrza znów zapłonął. I teraz nic go już nie mogło powstrzymać, by się dalej wzmagał.


∗             ∗

Powolny i szary dzień następuje po tej agonji lub po tym porodzie. Spokój zakłócony. Clerambault nieruchomy, z głową opartą o poręcz fotelu, dumał w gorączce, z sercem ciężkiem od wspomnień. Nie wiedział nawet, że łzy mu płyną z oczu. Na dworze budziła się przyroda, pełna melancholji, w ostatnich dniach zimy, tak samo, jak on, dreszczem wstrząsana i jeszcze ogołocona ze wszystkiego. Ale pod lodowałem powietrzem, drżał już nowy ogień.
Wkrótce ogarnie wszystko swoim płomieniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.