Antonina/Tom II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Piszący te słowa niema innego celu na widoku nad odmalowanie a może też i wytłomaczenie tych przemian duchowych, jakie wiek i otoczenie dokonywają na człowieku, niszcząc prawie zawsze wiele z jego teorji początkowych i wiele żywionych nadziei. Gustaw właśnie znajdował się w perjodzie tych przemian naturalnych. On, który przypuszczał iż życie może mu tak spłynąć jak je rozpoczął, — uczuł nareszcie wpływy rozliczne na sobie, które przywiązując jego serce do życia, unosiły je ku coraz nowszym widnokręgom. Widok szczęścia Edmunda otworzył jego duszę przed nowemi myślami. Choć mówił sam do siebie nieraz: „Edmund umrze zapewne młodo” musiał jednak z tem wszystkiem przyznać, iż nim to nastąpi mąż Antoniny zakosztował rozkoszy wcale mu dotąd nieznanych, a które uważał za najsłodsze w świecie, ponieważ są najczystszemi. Tak on już myślał, podczas gdy pozostawszy w Paryżu, Edmunda wyprawił do Nicei, a szczegóły których mu mąż Antoniny udzielił w liście o swojem szczęściu, utwierdziły go tylko w chęci w nieokreślone jeszcze formy przybranej, które jednak traf miał niedługo urzeczywistnić. Jakby przez zrządzenie Opatrzności Laurencya wpadła mu w oczy i Gustaw odrazu w niej dostrzegł przyszłość nową dla siebie.
Zdarza się nieraz iż przemiany jakim podlega człowiek nie osiągają bynajmniej tak szczęśliwych jak dla Gustawa rezultatów. To zależy od sposobu w jaki się żyło podczas pierwszych swoich lat w świecie. Nie dla czego też innego widzimy rozpustników przemieniających się w wybornych mężów i dobrych ojców rodzin, a z drugiej strony, ludzi których zasady i upodobania zdawały się być dostateczną gwarancją, zmieniających się nagle i oddających swoje serce na pastwę występków i namiętności wszelkiego rodzaju.
Usiłowaliśmy dać zrozumieć nie chwiejność ale raczej delikatność Gustawa, gdyż serce jego nie wahało się już w wyborze między Nichettą a Laurencyą. On pytał się tylko sam siebie, czy ma prawo postąpić tak jak postąpić zamierzył. Niekiedy zła strona jego natury (albowiem każdy człowiek nosi w sobie złe instynkta które budzą się w ważnych chwilach życia, nad któremi może on w prawdzie tryumfować, ale które oparte na materjaliźmie istoty, długo wywierają swoje wpływy) niekiedy — mówimy, zła strona jego natury podszeptywała mu iż po tem wszystkiem co uczynił dla Nichetty nie powinien się nią już krępować; że wielu jego poprzedników nie zadawało sobie tyle trudu aby ją porzucić, że była ona z rzędu tych dziewczyn, które są zawsze zadowolone, z tego co się dla nich robi i że zabezpieczając jéj stanowisko robi dla niej to do czego nie jest obowiązany. Gustaw jednak odpędzał od siebie takie rozumowanie, którego wstyd mu było; mimo to powracało ono bezprzestannie. Jakkolwiek bowiem niebylibyśmy wspaniałomyślni, zawszeć trudno nakazać sercu zapomnieć o tem, o czem interes nakazuje nam pamiętać.
Z tém wszystkiem Gustaw winien był Nichetcie tyle chwil prawdziwej rozkoszy, iż byłby prawdziwym niewdzięcznikiem, gdyby przynajmniéj nie szukał na około siebie wytłomaczenia boleści jaką jéj miał zrządzić. Wtedy z prawdziwą przyjemnością myślał o postąpieniu swoich przyjaciół którzy się znaleźli w podobnem jemu położeniu. Podnosiło go to bardzo, iż w wielu razach nie postąpili tak jak on postąpić zamierza, a mimo to nikt o nich nic nie mówił.
O niczem innem nie myślał na drodze z Chalons do Nicei, skoro jednak przybył do domku Edmunda, w którym spodziewał się znaleźć Laurencyę, serce mu silnie uderzyło nadzieją, gdyż smutki uleciały już bezpowrotnie.
Znalazł wszystkich zebranych w salonie, jak w wilją swojego wyjazdu. Przyjęto go tak jak przyjmowano go zawsze.
Rzucił się w objęcia Edmunda, który zaczynał już chodzić. Pocałował w rękę Antoninę i uścisnął rękę p. Pereux; — widząc go wchodzącego panna Mortonne zarumieniła się i spuściła oczy, Komendant, jego żona i pan Devaux powitali go uprzejmie.
— No, mój kochany panie Gustawie, rzeki p. de Mortonne posuwając młodego człowieka do Laurencyi, uściskaj twoją żonę.
Laurencya podała swoje czoło Gustawowi, który uścisnął jéj rękę.
— Nie myślisz już pan o Paryżu? rzekła doń z cicha.
— Czy możesz pani o to pytać.
— Przysięgasz pan?
— Przysięgam.
— I jestem tak szczęśliwy, iż nie znajduję słów na wypowiedzenie tego.
— Powiedz no, moja pani Mortonne, rzekł Komendant wzdychając, czynie tak samo twój ojciec przed 22 laty rzucił nas jedno w drugiego objęcia.
— Oby i oni mogli tak samo powiedzieć za lat 22!... odpowiedziała pani Mortonne przyglądając się narzeczonym z czułością.
— Jestem zadowolona z ciebie Gustawie, rzekła pani Pereux biorąc za rękę Daumonta.
— Postąpiłeś dobrze, rzekł cicho Edmund.
Dziwna rzecz! W pośród swojej radości Gustaw uczuł jakby ściśnięcie serca na widok iż ani pani Pereux ani Edmund nie zdawali sobie przypominać Nichetty, która w chwili kiedy to się działo pisała do Gustawa jak wielce nudzi się sama pożądając jego powrotu.
Biedna Nichetta!..
— Widzisz drogi Gustawie, zaczęła pani Pereux dotrzymałam ci słowa.
— Kiedy nastąpi to małżeństwo? pytała Laurencya rzucając się przy tych słowach w objęcia matki.
— Kiedy Edmund mój świadek będzie mógł iść do kościoła.
— Zatem za ośm dni i trzeba aby to raz nastąpiło, albowiem musi on jeszcze przez dwa miesiące nieopuszczać mieszkania.
— Czy masz pan nadzieję? pytał Gustaw doktora.
— Wszystko idzie bardzo dobrze, odrzekł zapytany.
— A teraz Gustawie idź odpocznij sobie, odezwała się pani Pereux, słodycz jest snem, który następuje po radości.
W kilka chwil potem Gustaw wchodził do swego pokoju mówiąc do siebie, jak gdyby chciał już raz skończyć z ostatkiem wspomnień jakie zapełniały jego umysł: „Teraz już do niéj wrócić nie mogę, wszystko się skończyło.“
Położył się i usnął jak kiedy był u Nichetty z powrotem do Paryża.
O, naturo ludzka!
Kiedy się obudził, dniało. Roztworzył na wpół firanki swego okna i ujrzał Laurencyę przechadzającą się z Antoniną po małym ogródku ich domu.
Zapewne młoda dziewczyna zwierzała się z czemś przed młodą kobietą. Z kwandrans czasu przyglądał się im, nie mogąc być przez nie widzianym.
„Jaka ona piękna!..” mówił do siebie. I dreszcz miłosny przebiegł po jego ciele.
Otwierając swój woreczek dla wyjęcia potrzebnych rzeczy, Gustaw znalazł resztki prowizyi w jakie przezorna Nichettą zaopatrzyła go zmuszając niemal do ich zabrania z sobą. Widok tych pomarańcz i połamanych biszkoptów zatrzymał go chwilę.
Godzina czwarta wybiła.
Gustaw potarł ręką czoło.
„Mam jeszcze przed sobą dwie godziny. Mogę napisać do Nichetty; skończmy już raz z tem.
Usiadł przy stole i zaczął pisać, po długim wprzód namyśle jak rozpocząć ten list trudny:
„Moja dobra Nichetto! Przyjechałem do Paryża po to, abym ci powiedział coś, czego nie miałem odwagi ci wyznać widząc cię tak szczęśliwą i do napisania czego teraz jeszcze od odległości jaka nas rozdziela wymagam ośmielenia. Już się nie zobaczymy nigdy, moje drogie dziecko. Życie ma swoje wymagania, które pojmujesz dobrze. Dla mnie, dla ciebie nawet trzeba było wcześniéj czy później zerwać nasz związek. Może być iż twoje zacne serce spodziewało się wieczności, która niestety nie leży w zakresie spraw ludzkich.
„Mógłbym cię oszukiwać, moja droga Nichetto, mówiąc ci iż opuszczam Francję; ale ja wolę być z tobą szczerym, ponieważ serce twoje warte jest téj szczerosci.
„Żenię się!.. To musiało kiedyś nastąpić. Potrzeba mi rodziny a kto wié czy nie lepiéj jest iż opuszczamy się teraz niż gdybyśmy mieli czekać aż do téj chwili, w której jedno drugie opuściłoby bez smutku... Przypominasz sobie iż nieraz rozmawiałaś ze mną o prawdopodobieństwie mojego małżeństwa; mówiłaś mi, iż przygotowaną jesteś do téj konieczności. Czy mi przebaczasz, żem urzeczywistnił twoje przewidywania?”
Z trudnością przychodziły Gustawowi wyrazy dla wytłomaczenie jego postępku; wiedział on bowiem dobrze iż cokolwiek powie, zawsze będzie się wydawał winnym w oczach młodej dziewczyny, która miała list ten odebrać. Dla tego to przeszedł on nagle od powyższych ostatnich słów listu do środków jakie przedsięwziął dla zabezpieczenia przyszłości Nichetty; z resztą zdawało mu się iż jeżeli będzie małą ważność przywiązywała do tego rozłączenia, z mniejszym smutkiem przyjmie modniarka wiadomość o niem. — Pisał więc daléj.

Pragnę jednak abyś była szczęśliwą i zabezpieczyłem się pod tym względem dobrze. Jesteś młoda i piękna, przed tobą przyszłość. Bezwątpienia znajdziesz jakiego uczciwego człowieka który poznawszy przymioty twojego serca nie będzie się domagał spowiedzi z ubiegłego życia. Ale do tego potrzeba, abyś była w niezależnem położeniu i oto właśnie co ci zapewniłem. Wydałem rozporządzenie mojemu rejentowi aby ci oznajmił o zapisie jaki dla ciebie zrobiłem a który wynosi 2,500 franków rocznego dochodu; fundusz ten zabezpieczy cię od najniezbędniejszych potrzeb. Nadto przeznaczam ci kwotę 10,000 fr. radząc abyś przy jéj pomocy weszła w spółkę z twoją przyjaciołką panną Karoliną Toussain. Gdyby, mimo moich przewidywań to co ci przeznaczam nie było dla ciebie wystarczającem, niechcę abyś się zwracała do kogo innego jak do mnie o pomoce. W pierwszych chwilach otrzymania téj wiadomości, wiem moja dobra Nichetto iż będziesz cierpiała wiele, bo ty mnie szczerze kochasz, ale przekonany jestem że nastaną jeszcze szczęśliwe dni dla ciebie, jeżeli tylko nie zbraknie ci odwagi.
„Napiszesz do mnie, nieprawdaż? powiesz, że mi przebaczasz i że przyjmujesz co ci ofiaruję w imię naszego przywiązania. Może być że będę ja jeszcze nieszczęśliwym, ale gdyby to nastąpiło, do ciebie to ucieknę się z żądaniem pociechy.
„Żegnaj, kochane dziecko, ściskam cię z przywiązaniem przyjaciela wiecznie ci oddanego, który cię kocha i szacuje jako szlachetne serce.”

„Gustaw. Daumont.”

Pisząc ten list niejednokrotnie łzy skrapiały oczy Gustawowi, ale niechciał on w niem zawrzeć tego wszystkiego co mu dyktowało wzruszenie, Zrozumieć je łatwo dla czego. Trzeba było aby ten list nacechowany byt powagą, oziębłością niemal, któraby wymierzyła cios gwałtowny, udzielając zarazem odwagę téj dla któréj on był przeznaczony.
Jednocześnie napisał do swego rejenta polecając mu aby z chwilą otrzymania jego listu z Nicei udał się do Nichetty oddając jéj zapis i kwotę przeznaczoną. Nie chciał aby Nichetta miała się sama trudzić dla odebrania tego daru. Odrzuciłaby go, gdyby jéj wypadło iść po niego jak po jałmużnę.
We dwa dni po oddaniu na pocztę tego listu, Gustaw otrzymał list od Nichetty, który pisała w dniu jego przybycia do Nicei. Biedna dziewczyna daleką byłą od domyślania się pisząc go, iż przed otrzymaniem odpowiedzi wszystko będzie zerwane między nią i jéj kochankiem. List ten był pełen projektów i nadziei.
Przygotowania do małżeństwa robiły się. Zapowiedzie już powychodziły. W dniu samej ceremonii Gustaw otrzymał odpowiedź od Nichetty. Przez chwilę chciał się wstrzymać dni kilka z otworzeniem listu, nie mógł jednak oprzeć się ciekawości dowiedzenia się co zawierał.
List był bardzo prosty. Oto jego treść: Pod wpływem pierwszego wrażenia jakie wywołał twój list Gustawie nie mogłam ci odpowiedziéć. Zrazu sądziłam że oszaleję i lękałam się łączyć wyrzuty z ostatniemi wyrazami jakie mi pozwoliłeś skreślić. Patrzyłam z zadziwieniem na otaczające mnie przedmioty w pośród których znajdowałeś się przed kilkoma dniami, a które zdawały się zadawać fałsz twemu listowi, Ale list twój nie był fikcyą. Płakałam wiele Gustawie... dziś jestem spokojniejszą z czego korzystam aby ci odpisać.
„Nie robię ci żadnych wyrzutów; zresztą niemam do tego prawa. Nie będę cię nudziła mojemi zgryzotami, to byłoby bezużyteczne. To co nastąpiło nastąpi kiedyś, myślałam niejednokrotnie, nie przypuszczałam tylko aby to miało nastąpić tąk prędko.
„Kochałam cię bardzo.
„Bądź szczęśliwym przyjacielu, jestto najgorętsze obie moje; nie przeminie ani jeden dzień abym nie modliła się do Boga za ciebie.
Życzenia twoje spełnią się. Pojadę do Tours do Karoliny. Masz racyę, ona mnie rozerwie: cierpieć tylko będę przy opuszczeniu mojego małego pokoiku, w którym spędziłam dwa tak szczęśliwe lata.
„Nakoniec niechaj spełni się życzenie twoje Gustawie, i oby twoja żona kochała cię tak, jak ja cię kochałam; tego tylko błagać będę u nieba.
„Przesyłam ci w niniejszym liście kilka listków ostatniej róży, którą, kupiłam, a która przechowywała mi tradycyę téj której winną byłam poznanie się z tobą. Jestto ostatnia pamiątka.
„Może być, szczęśliwą jeszcze będę. W każdym razie nie żałuj tego coś zrobił.
„Rejent twój wychodzi odemnie. Dziękuję.
„Bądź zdrów Gustawie, ściskam ci rękę jak dobremu przyjacielowi.

„Nichetta”

Co ona musiała wycierpieć, nim napisała ten list! myślał Gustaw.
I w istocie, Nichetta bardzo cierpiała.
Sam Gustaw nie był panem swojego wzruszenia. Zrazu chciał podrzeć list który odebrał, w obawie aby go kto nie znalazł; ale z powodu pewnego przesądu zatrzymał takowy, a po złożeniu na nim swego pocałunku, listki róży Nichetty włożył do książki od nabożeństwa swojéj żony.
We dwie godziny potem panna Mortonne nazywała się panią Daumont.
Pewnie w tejże samej chwili w Paryżu wsiadała do dyliżansu pocztowego odchodzącego do Tours jakaś kobieta zakwefiona z oczami od łez czerwonemi.
Kobietą tą, — była Nichetta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.