Antonina/Tom II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Przewidująca wszystko natura dozwala choremu przychodzącemu do zdrowia zadawalać się przyjemnościami prostemi, które mu ofiarować może, a które przecież w niczem nie mogą opóźnić zupełnego wyzdrowienia. Zadawala się też on w tym stanie łatwo rozrywkami takiemi, które podczas gdy zdrów był uważał za śmieszne nawet u starców, a które zdawały mu się być nawet sprzecznemi z jego naturą.
Wielki fotel, który zazwyczaj luzuje łóżko, odwiedziny osób które w perjodzie zdrowia uważane byłyby za usypiające, słodka pogawędka bez celu i treści, promień słońca wślizgujący się od południa przez w pół otwarte okno, nieco czytania, partyjka kart w któréj on z któremi grywał przegrywali umyślnie dla sprawienia mu w ten sposób przyjemności — wszystko to dawało zajęcie naszemu rekonwalescentowi. Umysł osłabiony wycieńczeniem ciała niedomagał się niczego więcéj; a ponieważ każdy ubiegły dzień przynosi zwykle powracającemu do zdrowia nowe siły, przeto nadchodzi czas, w którym rekonwalescent uczuwa iż wchodzi napowrót w swoje przeszłe życie przypominając sobie z zadziwieniem ten czas, w którym jedynem życzeniem jego było przejście pokoju z wielkim trudem od łóżka do stołu i od stołu do łóżka.
Choroba jest przestrogą jaką opatrzność udzieliła człowiekowi, ale z któréj człowiek korzysta bardzo mało, gdyż nic nie zapomina się tak łatwo jak złe ubiegłe. Codziennie spotykasz ludzi którzy ci mówią: „dwa lata czy téż trzy temu, przez sześć miesięcy chorowałem, ” ale nic w intonacyi tego zdania, nie zdaje się przypominać tych cierpień jakie podczas téj choroby doświadczyć musieli.
Choroba ma to jednak do siebie dobrego, iż odświeża uczucia i przez ciąg pewnego czasu, ukazuje nam naturę w postaci zupełnie nowéj. Ponieważ mniéj lub więcéj zbliżyła nas do śmierci to znaczy do Boga, daje nam przeto niewyczerpany zasób pragnienia wszystkiego tego co od niego pochodzi. Drzewa, lasy, kwiaty, — wszystko to przedstawia się nam jak przyjaciele, których lękaliśmy się już utracić, — a które z tem wszystkiem ukazują się nam zawsze te same, dobre i serdeczne.
Z czasem, pora ta przechodzi i słodkie te wzruszenia ustępują zazwyczaj miejsca temu co się zowie wielkiemi zajęciami życia. Otóż, z okoliczności tej, pragnąłbym wiedziéć, czy intelligentna osoba, która doszedłszy do 50 roku życia rzuci wzrok przypomnienia w swoją przeszłość, znajduje téż w niéj wspomnienia przyjemniejsze nad te, które odnoszą się do onych spokojnych chwil, spędzonych na łonie natury? Za cóż bowiem żałowalibyśmy dzieciństwa, jeżeli nie za tę niepodległość umysłu, którą się ma będąc dzieckiem, która duszę naszą czyni jedynie wrażliwą na czyste pożądania światu, ku czemu z czasem przyłącza się miłość, ten kwiat, który rozwija się dla wszystkich ludzi w jednéj okolicy drogi, który zrywają, którym oddychają, którego dotykają się jak najczęściéj, rzucając go nareszcie, pragnąc w następstwie podnieść z błota w jakie go upuścili, a w którem jego boska istota nie ulega zepsuciu.
Łatwo zrozumieć, iż przy znanem nam usposobieniu Edmunda, poddawał się on z pokorą pod wszystkie wymagania swojéj choroby, która miała na niego wpływ tak wielki, iż pod brzemieniem jéj, zdawał się niemal zapominać o troskach przyszłości. W istocie, zdrowie, które p. Devaux cudem mu przywrócił, było jakby pewną gwarancyą zupełnego wyzdrowienia!
„Gdybym miał umrzeć, mówił sam do siebie, byłbym już umarł!“
Z tem wszystkiem nie znać było po nim ani przekonania, ani nadziei; był szczęśliwy iż miał zgromadzone około siebie wszystkie istoty, które kochał i któremi nawet zdawał się być zachwycony. Doktór, który go już raz ocalił kazał mu mieć nadzieję, — to też oddawał się on z całą przyjemnością temu uczuciu słodkiemu, jakiego doświadcza człowiek, któremu życie powraca, W taki zatem sposób czas upływał. Jedne dni Edmunda. ustępowały miejsca innym przynosząc z sobą daninę zdrowia jakiéj nauka od nich wymagała.
Kuracya naszego pacyenta rozpoczęła się. Kaszel, — konieczne następstwo zapalenia płuc, zmniejszał się coraz bardziéj. Zresztą, kuracya była bardzo prosta, jakkolwiek niewielu doktorów posługiwaćby się nią ohciało, ponieważ od niedawna znaną jest dopiero. Wynalazł ją chirurg angielski p. Cooper, który zarazem dowiódł jéj skuteczności. Zależała ona po prostu na pozostawieniu chorego bezustannie w jednéj i téj saméj temperaturze i dawaniu mu solucyi z potażu, którego doza stopniowo była zwiększaną.
Trzeba jednak było znać organizacyę i usposobienie chorego; gdyż to lekarstwo, dobre dla jednych, mogło być dla drugich zabójczem i dla tego to nie mogło być ono stosowane na pierwszym lepszym chorym.
Już dwa miesiące upływało od czasu jak Gustaw opuścił Paryż, a nie myślał jeszcze tam powracać — jakkolwiek listy Nichetty skłaniały go bezustannie do powrotu, a zadawalający stan zdrowia Edmunda pozwalał mu się oddalić, — jakkolwiek pani Pereux znająca wielkie przywiązanie młodego człowieka do modniarki niejednokrotnie mu mówiła, iż pozostawia go wolnym niechcąc już daléj wystawiać na próbę poświęcenia dla jéj syna.
Mimo to wszystko, — Gustaw pozostawał. Widać że coś nowego zaszło w jego życiu, — widać, jakeśmy już w poprzednim rozdziale napomknęli, inne imię umieściło się obok imienia Nichetty i zaczynało je już zacierać.
Z trudnością nam przyjdzie opisać te rozmaite uczucia któremi Gustaw był miotany od chwili w któréj znalazł się w obec Edmunda i zabrał znajomość z familją państwa Mortonne.
— On, — który aż dotąd nie spoglądał inaczéj na miłość jak z punktu widzenia przyjemności jakich udzielała, który kochając Nichettę tak jak on ją kochał, t. j. jak przyjemną kochankę a poświęconą siostrę, sądził, iż poruszył ostatnie fibry swego serca, — zadziwił się niepospolicie z nowego światła jakie powstawało w jego duszy, i oświecało takie zakątki o których istnieniu nic a nic dotąd nie wiedział.
Wprawdzie jeszcze nie kochał tak Laurencyi jak kochał Nichettę, ale czuł już w głębi swojego ducha, iż niezadługo kochać ją będzie więcéj, — a w każdym razie zdawał już sobie sprawę z trudności opuszczenia gwałtownie miejsca w którem przebywał.
Z drugiéj znowu strony, miłość istotnie czysta jaką Nichetta pałała dla niego, rozkoszne chwile które jéj był winien, jéj urocza twarzyczka jakby do uśmiechu stworzona, a którą po za odległością 200 mil widział smutną i łzami skropioną, smutek jaki wieczne rozłączenie miało wyrządzić biednemu dziecku, które całe swoje szczęście złożyło w ręce kochanka, a którą to zerwanie pozostawiłoby na jednéj z najbardziéj samotnych dróg w życiu, — wszystko to przesuwało się wieczorem w umyśle Gustawa sprawiając od czasu do czasu przechylanie się szalki na stronę Nichetty.
Ale to nie trwało dość długo, aby spowodować stanowcze postanowienie i skoro nazajutrz piękna i czysta twarz Laurencyi ukazała mu się, biedna Nichetta z którą aby się połączyć potrzeba było zrobić dwieście przeszło mil utracała swój wpływ nie wytrzymując porównania.
Często, — przedtem nim to się stało rzeczą prawdopodobną i w chwili w któréj mógł jeszcze przypuszczać, iż to się nie stanie nigdy, Gustaw mówił sam do siebie, a my tą jego rozmową dzieliliśmy się z naszemi czytelnikami: „jeżeli się ożenię, zapewnię los Nichecie i wszystko zakończę!“ Ale, w epoce tej — powtarzamy, małżeństwo nie leżało jeszcze w zamiarach Gustawa i żadna kobieta nie wzbudziła w nim jeszcze jego chęci. Zdarza się bowiem iż często przygotowujemy nasze serce i umysł do pewnych ewentualności ponieważ jesteśmy wewnętrznie przekonani iż nie nastąpią one nigdy, a jeżeli traf jaki uczyni je prawdopodobnemi, możliwemi nawet, spostrzegamy jak trudnem byłoby dla nas spełnienie postanowienia, które dotąd zdawało nam się tak łatwe.
Teraz myśli jego uległy zmianie, idea małżeństwa przyjęła pewne określone formy i oto, co niegdyś przyjmował on tak łatwo, jako jedyny sposób pocieszenia Nichetty, zdawało mu się już niedostateczne; głos bowiem tajemny mówił mu, że winien był co innego jak wynagrodzenie pieniężne dziewczynie, którą opuszczenie doprowadzi do rozpaczy!
Natenczas przypominał sobie radę Edmunda: „zaślub Nichettę“, — i mówił do siebie: „dla czegożby nie“, ale poczucie miłości własnéj odzywało się wtedy w jego wnętrzu, a umysł jego zaczął rozumować w sposób, który na nieszczęście, na szczęście może Nichetty jest właściwy naturze człowieczéj.
„Nichetta mnie kocha, jest to dobra, z sercem dziewczyna, ale mimo to wszystko jest tylko modniarką, gryzetką, któréj nie widzę potrzeby zaślubiać, ponieważ jestem już jej kochankiem, a jeżeli życzeniem mojem będzie żyć sobie z nią dłużéj, mogę to bardzo łatwo uczynić bez uciekania się do zaślubiania jéj. Pani Pereux, przyjmowałaby ją wprawdzie do swego domu, ponieważ gardzi ona przesądami, ale czy świat przyjąłby ją równie łatwo? A ja sam, czy zostawszy raz jéj mężem nie mógłbym kiedy zażądać rachunku z jéj przeszłości i uczynić ją przez to nieszczęśliwą? Nie; to jest stanowczo niemożliwe. Zresztą, ponieważ to panna Mortonne rozbudziła we mnie te chęci do małżeństwa, jakaż mogłaby być racya abym zaślubiał Nichettę?
Gustaw znajdował się już w tym stanie, który nie nazywa się niezdecydowaniem. Znalazł się między dwoma kobietami, z których jedna gryzetka była jego kochanką od dwóch lat, którą kochał ale tem uczuciem jakie się ma dla kochanki, kiedy się zaczyna uczuwać miłość dla innéj kobiety; — druga zaś, młoda, piękna, z dobréj familji, jak anioł czysta, w któréj on pierwszy rozbudził uczucia duszy, albowiem Laurencya zaczynała już spostrzegać, iż cząstka duszy jéj towarzyszyła Gustawowi, kiedy się z nim rozstawała, — któréj świat mu winszować będzie i któréj aż do téj chwili żaden mężczyzna nie posiadł.
Nic więc już niepowstrzymywało Gustawa, chyba skrupuły serca.
Jakto wszystko wyznać biednéj Nichecie!.. pytał się sam siebie.
Dodajcie do tego, iż próżność właściwa każdemu, popychająca go do przekraczania granicy prawdopodobnego, potrajała wrażenie jakie to małżeństwo miało wywołać u modniarki.
„A gdyby ona się zabiła dowiedziawszy o tem...“ rezonował (Gustaw.
„Ależ nikt się o takie rzeczy nie zabija, — odpowiadał; przeciwnie, Nichetta mnie zapomni...“ patrzcież, taka to jest już natura mężczyzny; myśl że Nichetta może go zapomnieć bolała go srodze, kiedy przeciwnie powinna można była radość sprawić, gdyż mogła mu posłużyć za wyborne wytłomaczenie projektów z jakiemi się nosił
Serce człowieka podobne jest do labiryntu Dedala; w jakąbyś stronę się nie obrócił, zawsze znalazlbyś się w obec Minotaura. Jakąkolwiek drogę obiera sobie w życiu człowiek, zawsze się znajdzie w obec swego egoizmu, Minotaura, który zabija złudzenia, te prawdziwe dziewice duszy.
Jak to się łatwo domyśleć, Gustaw nigdyby nie rozważał swego małżeństwa z Laurencyą, gdyby się nie był upewnił, iż małżeństwo to było możliwe.
Laurencya nikogo nie kochala; o tem wiedział, albowiem nic nie jest równie łatwem jak odgadnąć tajemnice młodéj dziewczyny kiedy się osiągnęło u niéj pewien stopień poufałości. Był nadto pewnym, iż jeżeli ona dotąd jeszcze nie żywiła dlań bardzo wyraźnéj sympatji, przynajmniéj nie sprzeciwiałaby się zostać jego żoną, gdyby tylko państwo Mortonne udzielili jéj na to swoje zezwolenie.
Niejednokrotnie Gustaw wprost, — przynajmniéj sądził, że wprost zapytywał komendanta o jego zamiary względem córki i dowiadywał się, iż nie byłby on wcale przeciwnym jéj zamąż pójściu, gdyby tylko znalazła człowieka, któryby się jéj podobał i któryby posiadał majątek i stanowisko odpowiednie. Co się tyczyło pani de Mortonne, — to ona chciała tego, czego chciał jéj mąż; a skoro już powiedzieliśmy, iż Gustaw uważał za stosowne porozumieć się w téj kwestyi z komendantem, to powiedzieć również należy, iż tenże któremu nie chciał się on odkryć od razu ze swemi zamiarami, po części domyślał się ich sam, rozmawiając o nich niejednokrotnie ze swoją żoną.
— P. Gustaw Daumont byłby wybornym mężem dla Laurencyi — mówiła pani de Mortonne, jeżeli mam wierzyć moim dla niego skłonnościom. Zresztą pomówię o nim z panią Pereux, i będę wiedziała czego odnośnie jego mam się trzymać.
Rodzice Laurencyi spostrzegli, że Gustaw starał się o względy Laurencyi, czego Gustaw sam doprawdy nie spostrzegł.
Kiedy się zaczyna kochać kobietę, — w braku słów, które nie śmie się jéj wypowiedzieć, a które byłyby wyrażeniem rodzącéj się miłości, którą się pragnie w jakiekolwiek bądź sposób ukryć, — dozwala się swoim oczom mówić i to częstokroć mimo woli, to co usta zamykają starannie.
Są to te spojrzenia które widzą rodzice, — którzy są obecni na to aby wszystko widzieli i czuwali nad swojém dzieckiem.
Otóż, rozmawiając o pogodzie i deszczu z Laurencyą, Gustaw patrzył na nią takim wzrokiem, jakim spogląda człowiek, który o czem innem myśli niż mówi.
Pewnego dnia pani Mortonne zapytała się pani Pereux:
— Czy p. Gustaw Daumont jest przyjacielem pani syna?
— Kolegą z kolegjum, — odpowiedziała p. Pereux.
— Z dobréj familji?
— Z wybornéj.
— Czy rodzice jego żyją jeszcze?
— Nie; jest sierotą.
— Czy ma majątek?
— Około dwudziestu tysięcy liwrów rocznego dochodu, co jest rzeczą nie małą dla chłopca.
— Jaki jest jego charakter? Zaraz pani powiem dla czego o to wszystko pytam.
— Charakter jego jest taki jakiście u niego poznali; jest dobry, z sercem, — kocham go tak jak własnego syna.
— Dziękuję, kochana pani Pereux, powiem to wszystko memu mężowi.
— Cóż tu się takiego dzieje?
— Dzieje się to... że p. Daumont smoli cholewki do Laurencyi, że jest ona w wieku odpowiednim do zamąż pójścia, że się jéj podoba, jeżeli mam wierzyć temu co mi mówi, i że byłabym szczęśliwą gdyby to małżeństw© przyszło do skutku ponieważ przywiązało by ono nas jeszcze bardziéj do. państwa przez przyjaźń którą p. Daumont żywi dla pani syna.
— Ah! on się stara o pannę Laurencyę! rzekła pani Pereux.
— Mówisz to pani tak, jak gdyby zachodziła jaka przeszkoda do tego małżeństwa.
— Żadna, zapewniam panią, replikowała p. Perenx, dziwię się tylko, iż nie spostrzegłam tego jak pani, że Gustaw kocha Laurencyę.
— O, to nie trudne do spostrzeżenia. Ale pani jesteś zajęta Edmundem, nic nie ma zatem w tem dziwnego, iż to wszystko co się dzieje około niéj, a co jéj nie dotyczy, przechodzi bez zauważenia.
— Masz pani racyę. A więc, — porozmawiam o tém z Gustawem; chcesz tego pani?
— Bardzo chętnie. Zgłęb pani jego zamiary, a jeżeli się przekonasz iż nie omyliłam się, powiedz mu iż ja i mój mąż jesteśmy jak najlepiéj względem niego usposobieni. Jeżeli te dzieci mają być z sobą szczęśliwe, to niechże będą jak najprędzéj.
— Bardzo słusznie. Od dziś, będę rozmawiała o tem z Gustawem; on mnie kocha jak własną matkę i nie będzie mi nic ukrywał.
Nie potrzebujemy wyjaśniać co spowodowało tak wielkie zadziwienie pani Pereux. Wspomnienie Nichetty nasunęło jej się na uwagę; nie mogła się przeto powstrzymać od żałowania modniarki.
Tego samego wieczoru wzięła Gustawa na stronę.
— Mam z tobą, pomówić, Gustawie, o rzeczach poważnych.
— Słucham pani.
— Kochasz pannę Mortonne, rzekła pani Pereux, — która przy cechującéj ją szczerości, prosto zmierzała do końca.
— Zgadłaś pani wszystko, — rzekł Gustaw rumieniąc się.
— Nie, to nie ja to odgadłam, — pani de Mortonne sama to spostrzegła.
— I mówiła pani o tem?
— Mówiła, przed chwilą.
— I cóż pani powiedziała?
— To co jako matka powinna mi była powiedzieć. Rozpytywała się o ciebie, a ponieważ nic złego nie mogłam jéj o tobie powiedzieć, przeto rzekła mi, iż w razie, gdybyś chciał prosić o rękę jéj córki, nic nie stoi na przeszkodzie do tego.
— Jakże-ż ci mam podziękować, droga pani! zawołał Gustaw chwytając za rękę p. Pereux.
— Tak więc, mówiła ona daléj, — jeżeli chcesz mogę ci służyć za pośredniczkę.
— Za matkę, chciałaś pani powiedzieć.
— Czyż nie kochasz Edmunda jak brata?
— Jakaś pani dobra!
— A teraz, pozwolisz abym ci udzieliła radę?
— Mów pani, i jakąkolwiek ona będzie, słuchać jéj nieomieszkam.
— A więc Gustawie, — gdybym była na twojém miejscu, przed oświadczeniem się, pojechałabym do Paryża.
— Pojadę odpowiedział Daumont, — który nie mylił się co do intencyi tej rady, — spuszczając oczy.
— Toby, — mówiła pani Pereux, — toby mi dało czas zbadać się i zdać sobie sprawę z moich prawdziwych uczuć. Może być, znalazłszy się w Paryżu, na łonie wielkiego świata w pośród innych młodych panien, w obec osób, które dawniéj kochałeś, spostrzeżesz nagle, iż ta nowa miłość nie zakorzeniła się jeszcze w twojém sercu i że jedynie zrodziło ją odosobnienie. Panna Mortonne jest jedyną młodą panienką jaką tu widujesz od dwóch miesięcy jak w tych stronach przebywasz. Nic więc dziwnego, iż wyobraźnia twoja nią się rozpaliła; ale również nie byłoby nic dziwnego gdybyś pewnego dnia spostrzegł żeś pobłądził idąc za pierwszym swoim popędem. Małżeństwo jest rzeczą poważną. Masz tego dowód po Edmundzie. Nim zdecydujesz się je zawrzeć, upewnij się iż serce twoje pożąda go, do swego szczęścia i że zerwało stanowczo z tem co stanowiło dawniej jego szczęście.
Pani Pereux położyła nacisk na te ostatnie słowa, których ukryte znaczenie nie pozostało tajnem młodemu człowiekowi, a który musiał być jéj za nie wdzięcznym.
— Zresztą, dodała pani Pereux; potrzebne ci są rozmaite dowody, których tu nie masz, a które konieczne są, aby małżeństwo mogło przyjść zaraz do skutku.
— Jak pani serce wszystko przeczuwa, — zawołał Gustaw, i jakże jestem pani wdzięcznym za to coś mi powiedziała.
— A więc, zrozumiałeś mnie dobrze Gustawie... Nie bądźmy nigdy niewdzięczni względem tych których kochaliśmy. Jeżeli, mimo twego pobytu w Paryżu, spostrzeżesz, iż szczęście twoje jest w rękach panny Mortonne, — będzie to ostatnią radością kogoś, kto o téj chwili jestem tego pewna myśli o tobie. Jedź jutro rano, Masz przeszło miesiąc przed sobą. Na kilka dni przed opuszczeniem Paryża, — jeżeli jednak powrócisz, — pisz do mnie, a skoro przybędziesz małżeństwo będzie rzeczą zadecydowaną. Czy tak?
— Pani wszystko przewidujesz. Jakże-ż szczęśliwym jest Edmund, iż pani jesteś jego matką, i jakżem ja jest szczęśliwym, i raczyłaś poprowadzić mnie chwilkę!
Zdanie pani Pereux było racyonalne, i Gustaw był z niego zadowolony. W istocie, — zaradzało ono wszystkiemu i utrzymywało wszystko w równowadze.
W Nicei Gustaw nie miał odwagi powrócić do Nichetty i opuścić Laurencyę; szło zatem o przekonanie się, czy znalazłszy się w Paryżu, zdobędzie się na odwagę powrócenia do Laurencyi a opuszczenia Nichetty. Co będzie stalsze, — miłość dawna czy nowa?
W tem była kwestya.
Gustaw udał się do swojego pokoju dla przygotowania się do téj podróży, a skoro już miał jechać, szło mu bardzo o sprawienie radości Nichecie, — do której téż zaraz napisał:
„Prawie równocześnie z tym listem wyjeżdżam. W kilka godzin po nim będę w Paryżu!“
Następnie poszedł pożegnać państwa Mortonne.
— Ale pan powrócisz? zapytał komendant.
— Jak tylko będę mógł najprędzej, — odpowiedział Gustaw.
Pani Mortonne zamieniła spojrzenie ze swoim mężem, którego już uprzedziła o swojej rozmowie z panią Pereux.
Laurencya uczula, iż serce jéj biło gwałtownie.
— Czy pana zastanę tu jeszcze, komendancie? zapytał Gustaw.
— Nie ruszymy się z miejsca, odpowiedział Mortonne.
Gustaw pożegnał się z Laurencyą.
Podała mu rączkę, którą ścisnął i która lekko odpowiedziała na to uściśnięcie.
— Dla czego pan Daumont wyjeżdża? zapytała swojéj matki, kiedy Gustaw się oddalił.
— Ponieważ jak myślę ma zamiar żenić się, — odrzekła pani Mortonne, któréj p. Pereux opowiedziała część swojéj rozmowy z Gustawem i rezultat takowéj, — a do tego potrzeba moje dziecko, aby pozałatwiał swoje interessa.
Mówiąc to pani Mortonne badawczo przypatrywała się swojéj córce.
— Moja dobra mamo!... zawołała ona po chwili rzucając się w matki objęcia.
— Więc ty go kochasz?
— Kocham, mamo.
— To dobrze, za kilką dni będziesz mu mogła to powiedzieć.
Gustaw pojechał zostawiając mały domek przy drodze w Nicei pogrążony w swoich codziennych zajęciach. Edmund uczęszczał tam tak często jak często mu stan zdrowia pozwalał.
We cztery dni po swoim wyjeździe, Gustaw przybył do Paryża, pobiegł co tchu na ulicę Godot — a Nichetta, która oczekiwała go z niecierpliwością rzuciła się na jego szyję, nie mogąc powstrzymać łez radości, które spowodował ten powrót nieoczekiwany.
Tydzień temu Gustaw nie był w stanie opuścić Laurencji.
W chwili pierwszego pocałunku, który otrzymał od Nichetty, był przekonany iż nie byłby w stanie opuścić Paryża.
Niech ci, którzy tłomaczą serce ludzkie, wytłomaczą ten fakt. Ja, — opowiadam.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.