Antonina/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Edmund chciał iść do panny Devaux, rzucić się jéj do nóg, powiedzieć jéj, jak wielce ją kochał, jeszcze przed poświęceniem jakie dla niego uczyniła, i jak to poświęcenie spotęgowało jego miłość, — ale Grustaw go powstrzymał.
— Nichetta ma sposób wejścia do tego domu, mówił; chodźmy do niéj, napiszesz do Antoniny, a ona jéj twoje pismo odda.
— Masz racją; chodźmy prędko.
I w istocie, przyspieszyli kroku.
Edmund był tak szczęśliwy z tego, iż Antonina miała do niego należeć, że myśl o tem zadawała niemal kłam ponurym jego porannym marzeniom. O jednéj tylko pamiętał rzeczy: t. j. iż Antonina go kochała, iż będzie jego żoną; całował ustawicznie pierścionek, który mu Gustaw przyniósł.
— Ona jest piękna, nieprawdaż? mówił do Gustawa. Ktoby mi to powiedział, kiedym trzy dni temu szedł za nią, na tem samem miejscu, że dziś zajdę aż tak daleko?
Mniejsza ztem, zawołał śmiejąc się; jeżeli dobry Bóg nie pozwoli mi przeżyć lat długich, przyspiesza mi przynajmniej preliminarja szczęścia, a w każdym razie wyjdę na swoim. Czemże jest życie, jeżeli nie kilkoma dniami szczęśliwemi, w pośród kłopotów, walk, wyczekiwać i bezliczebnych rozczarowań? Opatrzność uśmiecha się do mnie, — do mnie, który dzisiejszego rana sądziłem się być przeklętym. Antonina wie, iż przeznaczeniem mojem jest umrzeć młodo i dla tego to jéj miłość i litość oddala odemnie to wszystko, coby mi mogło przykrość sprawić. Przeżyję tylko dni szczęśliwe a kiedy dopłynę do oznaczonego kresu, w przeszłości mojéj natenczas mógłbym jeszcze znaleść dość szczęścia, do uszczęśliwienia dwojga istot. Czyż szczęście leży w dniach przeżytych? Nie, ono leży w dniach przepełnionych miłością, przyjaźnią, wszystkiemi boskiemi pociechami, które Stwórca na ziemi udziela. Byłżem ja kiedy nieszczęśliwy? Jestem kochany, ubóstwiany przez moją matkę, jestem kochany przez ciebie, przez Antoninę. Jest-że na świecie człowiek sześćdziesięcioletni, któryby mógł, dodając dni upłynione, otrzymać summę równającą się mojéj? Nie, Gustawie, jestem szczęśliwy jak szczęśliwym być nigdy się nie spodziewałem. I mówiąc to, Edmund uśmiechał się i postępował dumnie.
Co znaczy miłość, to uczucie które ma odwagę spoglądać, śmiejąc się, w oczy śmierci i w jednej chwili przemieniać rozpacz w nadzieję, a boleść w radość? Gustaw trzymał Edmunda za ręce.
— Jestem szczęśliwy, słysząc cię tak mówiącego, nie trać nadziei mój przyjacielu. Do djabła ten Devaux może się mylić, a jego pomyłka może nam jeszcze przysługę wyrządzić, przyspieszając twoje małżeństwo z Antoniną.
Edmund nic na to nie odpowiedział. Czy podzielał on nadzieję Gustawa? Nie. Zresztą lękał się być niewdzięcznym względem śmierci, która go tak szczęśliwym czyniła, gdyby nie chciał ciągle wierzyć że będzie do niéj należał będąc dłużnym jéj odwet.
To płynęło z zabobonu; ale czyż miłość nie jest matką wszystkich zabobonów, wszystkich wiar, wszystkich marzeń?
Dwaj przyjaciele przybyli do Nichetty.
Ujrzawszy młodą dziewczynę, Edmund rzucił się jéj na szyję.
— Moja dobra Nichetko, zawołał, Antonina mnie kocha i będzie moją żoną. Oto jéj pierścionek; Gustaw tak rzeczy urządził. Daj mi prędko atramentu i papieru, abym mógł do niej list napisać.
Nichetta spojrzała na swego kochanka, który skinieniem głowy dał jéj poznać, iż to wszystko było prawdą i że Edmund nie był obłąkanym.
Nichetta była wielce ucieszona, patrząc na swego przyjaciela; dała mu wszystko czego potrzeba do pisania.
— Nichetto, zawołał Edmund siadając, chcesz wyrządzić mi prawdziwą przysługę?
— Z przyjemnością.
— Zaniesiesz ten list Antoninie i zaczekasz na odpowiedź.
— A zatem muszę się ubrać.
I przeszła do drugiego pokoju, dla przygotowania się do wyjścia.
Gustaw poszedł za nią. Edmund zaczął pisać:
„Pani, — Antonino! — jakże mam do ciebie przemawiać, po tem wszystkiem co zaszło? Mamże się zamknąć cały w należnem ci uszanowaniu, albo téż mogę przemawiać — do ciebie, nie tając się z uczuciami których doświadczam? Tak więc ty, tak piękna, tak szczęśliwa; ty, któréj przed czterma dniami jeszcze nie znałem; ty, do któréj jeszcze nie przemówiłem słowa, która możesz wybierać pomiędzy najgodniejszemi, męża godnego siebie, ty zgadzasz się na to, aby mnie kochać, okazując litość temu, którego twój ojciec skazuje... O, niech błogosławioną będzie śmierć, która mnie do ciebie zbliża! Dziękuję Antonino, dziękuję za szczęście, które jestem ci dłużny.
„O czem Gustaw mówił ci dziś rano, o szczęściu które mi udzielasz, przez chwil kilka myślałem przyznaję się, ale nie śmiałbym nigdy wymagać od ciebie takiego poświęcenia. A oto po wymówieniu przezeń pierwszych słów, zgadzasz się pozostać moją żoną, połączyć swoją przyszłość, pełną dni wesołych, z moją ograniczoną czasem przyszłością... Nie chciałaś oddać rozpaczy duszy, która w tobie tylko pokłada nadzieję, a twoja litość popchnęła cię do uczynienia tego dla mnie, do uczynienia czego miłość późniéj popchnęłaby cię niezawodnie. Jakże to wszystko jest wspaniałe Antonino!— jakże nie sprawiedliwym byłby Bóg, gdyby cię nie wynagrodził, pewnego dnia, za dobro, które mi dziś wyświadczasz! Te kilka lat, które mi pozostają do przeżycia, pragnę poświęcić mojéj wdzięczności. Może być, iż znajdą się na świecie kobiety więcéj od ciebie szczęśliwe, ale ręczę że nie znajdzie się ani jedna, któraby była więcéj od ciebie kochana. Będę twoim niewolnikiem podległym i poświęconym. Bogu zawdzięczać należy, żem cię spotkał, — on chciał aby się stało to co się stało. Inaczéj jakże wytłumaczyć sobie szczęście, którego w tak krótkim czasie doświadczyłem?
„Nie masz już matki Antonino, — moja matka zastąpi ci twoją. Zobaczysz jaka ona dobra, jak cię będzie kochała! prawie tak jak ja!
„Twój ojciec będzie moim ojcem; otoczymy go zabiegami i miłością, będziemy spełniać jego wymagania i nawyknienia. A będzie to jeszcze egoizmem z mojéj strony, albowiem nadejdzie dzień, w którym będę jeszcze potrzebował jego pomocy, aby przedłużył moje życie, aby dozwolił mi dłużéj patrzeć na ciebie...
„Gdybyś wiedziała jak cię kocham!... O, pozwól mi wyrazić w tym liście całą radość i zachwyt mojéj duszy! Zwykle, po długim dopiero przeciągu czasu wyznaje się kochanéj kobiecie wszystkie uczucia, które w nas obudziło. Opatrznościowa fatalność upoważnia mnie, w cztery dni po naszem spotkaniu, przemawiać do ciebie z otwartem sercem. Słuchaj więc wszystkiego, co ci mam powiedzieć.
„Dowiedziawszy się dziś rano o chorobie, którą byłem dotknięty, — złorzeczyłem niebu; a teraz kiedy się czuję kochanym przez ciebie, jakkolwiek choroba nie przestała istnieć, a nic nie zaprzecza przepowiedniom twojego ojca, — moje serce mało sobie ze wszystkiego robi. O ile przeklinałem życie, o tyle teraz je kocham. Niema głosu w naturze, któregobym nie słyszał i nie rozumiał; zdaje mi się iż jestem osią, na około któréj grupują się wszystkie dobrodziejstwa Boga. Śmieję się i plączę; obciąłbym sam jeden błądzić po polach z rozpogodzonem czołem i wołać do drzew, do obłoków do kwiatów, do horyzontu całego: — wy nic nie wiecie?.. Antonina mnie kocha!....
„Kiedy pomyślę, że są na świecie ludzie, którzy wymawiają twoje imię, sami nie wiedząc ile to imię zawiera w sobie poświęcenia, wesela, niewinności, młodości i kochania!... Jak pięknem jest życie! jak dobrym jest Bóg! jest — że co na świecie świętszego, szlachetniejszego, jak dwa młode serca złączone na wieki, które przypominają sobie z całéj swojéj przeszłości tylko chwile wspólnie przepędzone, widząc w przyszłości tylko czas, który jedno obok drugiego przepędzi!... Temi dwoma sercami są nasze serca — i to od godziny Antonino!
„Czy tylko dobrze zrozumiałem twoją odpowiedź?
„Piszę do ciebie, nie myśląc o tem kiedy list mój skończę. Wyrazy płyną mi bez liku pod pióro. Mimo to jednak widzę niepodobieństwo wyrażenia ci tego wszystkiego co czuję.
„Wiedz o tem, iż jesteś pierwszą kobietą, którą kocham!.. o gdybyś wiedziała jak jesteś piękną Antonino!..
„Onego dnia, kiedym postępował za tobą, głos jakiś wewnętrzny mówił mi, iż życie moje złączę kiedyś z twojem życiem. A tobie nie mówiło téż co w duszy, iż odegram ważną rolę w twojéj przyszłości? Czy bez myśli dozwoliłaś upaść swojéj rękawiczce? Gdybyś wiedziała jak moje serce biło, kiedym ci ją oddawał. Zarumieniłaś się, odbierając ją. Ktoby ośmielił się teraz przeczyć prawom tajemniczéj sympatji?
„Cóż ci więcéj powiem Antonino? Moja dusza już się wyspowiedała!
„Co mi pozostaje teraz? Będęż mógi kiedy zobaczyć cię mówiąc: ten anioł do mnie należy?.. Czy potrzeba abym widział twojego ojca, albo czy téż moja matka ma prosić go o tak niezbędne pozwolenie, które przyspieszyłbym gdybym mógł tylko?...
„Są chwile w których wątpię, czy to jest prawdą co mi powiedział Gustaw. Lękam się, aby zimna rzeczywistość nie powiedziała mi: „ty marzyłeś: Antonina nie kocha ciebie, ona nawet o tobie nie myśli!” Ah, gdyby to nastąpiło, miałbym jeszcze za dużo czasu do życia!...
— No i cóż, zawołała Nichetta wchodząc, jeszcze piszesz?
— Tyle bo rzeczy mam do powiedzenia... odpowiedział Edmund.
— I wszystkie te rzeczy nie są bliskiemi końca?
— Są, moja dobra Nichetko, już skończyłem.
— Nie mam nic więcej powiedzieć pannie Devaux?
— Nic, — tylko oddasz jéj ten list.
Mówiąc to, Edmund składał i pieczętował list.
— Czy zastanę cię tu jeszcze?
— Zastaniesz-, będę oczekiwał z Gustawem.
Nichettą pożegnała swoich przyjaciół i wyszła.
Znalazła Antoninę całkiem jeszcze wzruszoną, po tem — co zaszło między nią a Gustawem.
Napróżno Aniela starała się ją wybadać, Antonina nic nie odpowiadała, tak — iż dzielna kobieta zmuszoną została, jak zwykle, zasnąć przy swoim Zamku Kenilwort.
„Zdaje mi się, iż uczyniłam to, co powinna byłam uczynić, mówiła sobie młoda dziewczyna. Czuję iż pewnego dnia musiałabym pokochać Edmunda, gdybym go teraz nie kochała, ale co powie mój ojciec?”
Antonina myślała o tém, kiedy Nichetta weszła.
Pani Aniela, usłyszawszy wchodzącą modniarkę, przebudziła się nagle.
— Panna przychodzisz ze strony pana Pereux, — było pierwsze zapytanie Antoniny.
— Tak pani, odpowiedziała Nichetta.
— Co to znaczy pan Pereux? spytała Aniela przecierając sobie oczy.
— To mój mąż, rzekła spokojnie panna Devaux.
— Jezu Chryste! zawołała ochmistrzyni patrząc na młodą dziewczynę, — oszalałaś?
— Wcale nie, moja droga Anielo, odrzekła spokojnie Antonina, która od godziny poznała, iż nie jest już dzieckiem i nie chciała wstydzić się swojego uczucia. Co pannie polecił on powiedzieć? ciągnęła daléj zwracając się do Nichetty.
— Dał mi ten list do pani — i nic więcéj.
I w téj saméj chwili Nichetta, poznawszy iż tajemnica jest niepotrzebną, oddawała list Edmunda córce doktora.
— Wytłumaczysz mi aby, co to wszystko znaczy? spytała Aniela zamykając książkę:
— To znaczy, — odrzekła Antonina, iż pan Pereux kocha mnie, iż ja go kocham i że go za męża mieć będę.
— A ojciec twój dozwala na tę korespondencją?
— Mój ojciec o niczem jeszcze nie wie.
— Powinnam go zatem uwiadomić o tém co zaszło.
— Niepotrzeba, za chwilę sama go zawiadomię.
W téjże chwili Antonina zaczynała czytać list otrzymany, a niespuszczająca jéj z oka Nichetta, widziała jak drżały jéj ręce, a policzki krwią nabiegały.
Panna Devaux czuła, iż serce jéj bije gwałtownie.
Przerywała od czasu do czasu, swoje czytanie, aby zawołać westchnąwszy: „Jak on mnie kocha!”
— I pocóż ja tu jestem?! mówiła sobie pani Aniela. O niczem mi nie mówią, a ja sama nie widzę nic.
— Niech pani Pereux będzie tak dobrą i przybędzie jutro odwiedzić mojego ojca, rzekła Antonina do Nichetty. Będzie o téj wizycie uprzedzony. Pannie to wszystko zawdzięczać muszę, rzekła Antonina, niewątpiąca, iż modniarka była świadomą wszystkiego co zaszło.
— Mamże tego żałować? spytała Nichetta.
— Nie, odpowiedziała Antonina; nigdy ja tego nie zapomnę, iż panna przyniosłaś mi ten list.
Powiesz panu Pereux co z nim zrobiłam i dodasz panna, iż żegnając cię poszłam do gabinetu mego ojca.
To mówiąc, Antonina włożyła list Edmunda za gors swojéj sukni i wyszła z pokoju, aby się udać do pana Devaux.
— Mój ojcze, mój dobry ojcze, rzekła siadając mu na kolanach, mam z tobą mówić o poważnych rzeczach.
— Przestraszasz mnie, zawołał p. Devaux śmiejąc się. Poważne rzeczy w twoim wieku drogie dziecko.... cóż to znaczy?
— Mój ojcze, rzekła Antonina głosem stanowczym, ja się kocham.
— Ty się kochasz? powtórzył p. Devaux, którego to wyznanie niemało zadziwiło.
— Tak kocham kogoś, który mnie kocha — i przychodzę cię uprzedzić ojcze, iż matka tego pana przybędzie jutro rano prosić cię o moją rękę dla niego.
Doktór patrzył na córkę z rzeczywistem zadziwieniem.
— I ty to wszystko tak sama urządziłaś?
— Sama ojcze.
— Któż jest ten młody człowiek? sądzę bowiem iż ten kto cię kocha jest młody. Powiedz mi jego nazwisko, a jeżeli okaże się godnym mieć za żonę istotę, za którą każdodziennie nieprzestaję dziękować Bogu, — to go zaślubisz.
— Nazywa się p. Edmund Pereux, mój ojcze.
— Pan Edmund Pereux.... nie znam tego pana, rzeki doktór — nieprzypominając już sobie odwiedzin młodego człowieka.
— Masz krótką pamięć, rzekła Antonina wyciągając rękę i pokazując bilet wizytowy.
— Ten młody człowiek, który przychodził do mnie po poradę przed dwoma dniami?
— On sam, ojcze.
— I on cię kocha?
— Tak.
— Od dawna?
— Od chwili w któréj mnie zobaczył.
— A zobaczył cię?
— Przed czterma dniami.
— I ty go także kochasz?
— Nie mniéj od niego.
— Od tego samego czasu?
— Tak, ojcze.
— Jesteś szalona, moje dziecko.
— Przysięgam ci ojcze, że mam zupełną przytomność umysłu.
— Wiesz — że, że nie możesz być żoną p. Pereux.
— A to dla czego?
— Ponieważ pan Pereux umrze najdaléj za trzy lata, ponieważ ja o tém wiem dobrze, a, wiedząc o tém, nie mogę oddawać mojéj córki człowiekowi, który ją po trzech latach pożycia pozostawi wdową, obarczoną dziećmi dotkniętemi tą samą chorobą co i on. Powiedz, że wszystko to jest dzieciństwem i nie mówmy więcéj o tém.
— Nic nie jest większéj wagi nad to, odrzekła Antonina, i nie inny powód tylko ten sam, który cię nakłania do odmówienia mu mojéj ręki, mnie nakłonił do kochania go.
— Nie rozumiem cię.
— To bardzo proste, mój ojcze. Pan de-Pereux kocha mnie. Wiem równie dobrze jak ty, iż więcéj jak trzy lata żyć nie będzie; pragnę więc zostać jego żoną, aby mógł być szczęśliwym przez te trzy lata ostatnie.
— I ty myślisz, że ja przystanę na to poświęcenie?
— Trzeba będzie koniecznie mój ojcze.
Nie tylko że nigdy jeszcze w życiu Antonina nie rozmawiała w ten sposób ze swoim ojcem, ale nigdyby on nawet nie przypuszczał, aby mogła się ona zdobyć na tyle stanowczości i siły woli.
— Trzeba się będzie zgodzić, powtórzył, a to dla czego?
— Ponieważ od godziny jestem jego narzeczoną. Patrz, mój ojcze, rzekła wyciągając rękę, nie mam już pierścionka mojéj matki, — dałam mu takowy przyrzekając, iż nigdy należeć nie będę do innego. Nie ma się czasu do stracenia mój ojcze, kiedy się kocha człowieka, który ma trzy lata do przeżycia z kobietą, którą zaślubi.
— I ty to wszystko urządziłaś w ciągu trzech dni?
— Wciągu trzech minut, mój ojcze.
— I mogłaś że ty przypuszczać, iż ja się zgodzę na to małżeństwo?
— Dla tego właśnie, żem przypuszczała iż się będziesz opierał, dałam mu ten pierścionek i przyrzeczenie.
— Póki ja żyję, nie będziesz żoną p. Pereux.
— Na grobie matki złożyłam moją przysięgę.
— Nie ma krzywoprzysięstwa, gdzie jest szaleństwo, a ty jesteś szaloną moja córko. Nie dozwolę ci nigdy przez sentymentalność poetyczną zawierać ten związek, któryby mógł być nieszczęściem całego twego życia. Szczęście twoje przedewszystkiem. Mam więcej od ciebie rozumu i jaśniéj patrzę na rzeczy jak ty; wierzaj mi moje dziecko, wyrzeknij się tego p. Pereux i nie narażaj tak swojéj przyszłości, za którą odpowiadam przed Bogiem. Otóż Bóg, który mi pozwala widzieć to, czego inni ludzie nie dostrzegają, chce, aby ta smutna wiadomość wyszła przynajmniej na szczęście memu dziecku. Nie mów mi więcéj o tem. Oddałbym cię do klasztoru, gdybym był pewny, iż od dziś za tydzień nie porzucisz téj myśli.
— Czy to twoje ostatnie słowo, ojcze?
— Nie inaczéj.
— Gdybym ci powiedziała iż moje szczęście, p. Pereux i jego matki, zależą od tego związku, opierałbyś mu się jeszcze, ojcze?
— Z początku rozumowaniem, a potem, dodał p. Devaux głosem surowszym, wszystkiemi środkami, których mogę używać z mocy moich praw rodzicielskich; — gdyby rozumowanie nie wystarczało.
— Tak więc — powiesz jutro tej matce: „odmawiam ręki mojéj córki synowi pani, ponieważ jest on dotknięty śmiertelną chorobą.”
— Tego jéj nie powiem; ale wołałbym stokroć powiedzieć to, bodajby słowa moje éj śmierć spowodowały, aniżeli zgodzić się na to małżeństwo, któreby z mojéj strony było prawdziwą, zbrodnią. Gdybyś była matką i do tego na mojem miejscu, zrobiłabyś tak, jak ja robię.
— I nic nie zdoła zmienić twego postanowienia?
— Nie.
— Żegnam cię mój ojcze.
Mówiąc to, uścisnęła swego ojca.
— Ty się zastanowisz nieprawdaż?...
— Nieinaczéj, ojcze — i jakikolwiek będzie rezultat mojego zastanowienia, ty będziesz o nim wiedział.
Antonina przed wejściem do pokoju, gdzie zostawiła Anielę, zatrzymała się w swojéj gotowalni, włożyła szal i kapelusz, który miała na głowie w dniu, w którym ją Edmund spotkał, i upewniwszy się dobrze, iż nikt jéj nie widział i nie słyszał, otworzyła drzwi przedpokoju i zeszła ze schodów.
Przybywszy na ulicę wsiadła w pierwszy lepszy napotkany powóz, ze słowami na ustach.
— Ulica Trois-Freres. Nr. 3.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.