Antonina/Tom I/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Gustaw przepędził cały wieczór w domu pani Pereux. Pod pretextem że pragnie dostać pewne nowe i dzieło, oddaliła ona wkrótce ze swego pokoju Edmunda i została sama jedna z Daumontem.
— Więc Edmund opowiedział już pani wszystko? spytał Gustaw matki swego przyjaciela.
— Tak, wszystko.
— Powiedział także, że jutro przedstawi się panu Devaux?
— Powiedział; i tego właśnie pragnęłabym niedopuścić.
— I ja tak samo chciałem mu przeszkodzić a zapewne z jednych co i pani powodów.
— Jakżeś jest dobrym Gustawie! rzekła młoda matka wyciągając ręce ku młodemu człowiekowi, — i jakżem jest szczęśliwą że syn mój ma takiego jak ty i przyjaciela! Rozumiesz nieprawdaż, jak wielce wizyta ta niepokoiłaby mnie? Wiesz przecie iż mąż mój umarł na chorobę piersiowa i że od urodzenia Edmunda drżę cała aby i on nie był nią dotknięty jako sukcesyjną.
Wiesz dobrze w jaki sposób wychowywałam go i z jaką pieczołowitością chroniłam od niebezpieczeństw. Ukrywałam zawsze przed Edmundem, który się łatwo przestrasza, przyczynę zgonu jego ojca, Drżę cała, aby ten doktór nie odgadł tego co lękam się sobie niemal do głowy dopuszczać i ażeby z tego co mu przepisze, syn mój nie odgadł przypadkiem zkąd pochodzi ta jego ociężałość, to usposobienie marzycielskie, te częste dolegliwości, nad któremi nie mogę zapanować, a które były pierwszemi symptomami złego, powodującemi śmierć nieboszczyka mego męża.
— Ale czyż doktór, nie uspokoił pani co do stanu zdrowia Edmunda?
— Kiedy syn mój miał sześć lat wieku, doktór po wiedział mi raz: „miéj pani baczenie nad piersiami tego chłopca”. Widząc wrażenie jakie ta rada uczyniła ną mnie, od tego dnia, niepowiedział mi już nic więcéj.
— To dla tego, że wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
Starania, któremi pani otaczałaś Edmunda zniszczyły zardek złego, jeżeli tylko to zaistniało. Podczas trzech lat, gdym był w Kollegium nieodłącznym jego towarzyszem nigdy w nim nie dostrzegłem żadnego z symptomatów, których się pani tak lękasz, a podczas pięciu lat upłynionych od naszego wyjścia, nie nie pozwalało mi wnosić aby mógł on być chorym.
— Z tem wszystkiem, przyszedłeś mi pan powiedzieć iż dla tych samych co i ja powodów chciałeś przeszkodzić Edmundowi odwiedzić pana Devaux.
— Zmam dobrze pani macierzyńskie obawy, i jakkolwiek ich nie podzielam, wiem także, iż Edmund jest słabowity, — chcę przeto, ponieważ nie wie on o swojéj słabości, aby nikt obcy mu jéj nie odkrył. Ten pan Devaux, może być sobie prostym dudkiem pomimo iż ma zachwycającą córkę, i bez żadnego przygotowania, dla zyskania nowego pacjenta — może mu powiedzieć otwarcie: „Jesteś pan bardzo chorym”. Przy wrażliwem usposobieniu Edmunda, mogło by to tak źle nań oddziałać iż najzdrowszego w świecie człowieka położyłoby w lóżko. Miałem więc jednę myśl z panią, nie podzielając jednak z nią niepokoju.
— Chcesz mnie uspokoić Gustawie, — i dziękuję ci zato; moim synem z całą troskliwością ojcowską; tam gdzie ale ty sam dzielisz te obawy, kiedy opiekujesz się mój wpływ się kończy, tam twój się zaczyna, i dzięki ci, Edmand nie posiada żadnéj z wad właściwych mężczyznom jego wieku: nie gra w karty, nie pali, nie pije nigdy. Wszystko to, tobie jestem winną i nie potrzebuję ci mówić jaką wdzięczność czuję dla ciebie.
— Czy wie pani, jakiem magicznem słowem wstrzymuję Edmunda od robienia tego, coby mogło szkodzić jego zdrowiu?
— Nie wiem.
— Nie mówię mu nic więcéj nad te słowa: „To sprawi przykrość twojéj matce”.
— Więc on mnie kocha?
— Aż do ubóstwiania.
— Drogie. dziecko! westchnęla pani Pereux, — i ja go téż bardzo kocham, z tą tylko różnicą, że on może znaleść gdzieindziéj rozrywki, podczas gdy ja znajduję je w jego tylko towarzystwie. Gdzie go nie ma tam dusza moja nie jest obecną. Od dwudziestu lat, nim tylko żyję. Pojmujesz więc mój przestrach na samą myśl, że Edmund może być dotknięty tą samą chorobą co jego ojciec, który umarł niedoszedłszy trzydziestu lat wieku.
— Ażeby przekonać panią, jak dalece obawy jéj są czczemi, pozwoli pani dać sobie radę.
— Mów kochany Gustawie.
— Nigdy pani nie pytałaś swego doktora o Edmunda?
— Nigdy.
— A więc, na pani miejscu, pozwoliłbym iść mu do pana Devaux, a nazajutrz odwiedziłbym sam tego doktora i zapytał go o prawdę.
— A gdyby potwierdził moje obawy? O nie, wołg wątpić. Prawda zabiłaby mnie. Lękam się tak bardzo aby obawy moje nie były uzasadnionemi, że gdyby przypadkiem jutro Edmund zachorował, nieśmiałabym posłać po doktora, w strachu, aby z tą straszną zimną krwią nauki, nie powiedział mi tego, czemu dotąd jeszcze pa szczęście nie wierzę.
— Zrobię więc wszystko co będzie w mój mocy, aby Edmund nie poszedł jutro do pana Devaux.
— Dziękuję ci.
— Nie ręczę jednak za skutek, albowiem zdaje mi się że postanowił on kontynuować awanturę dzisiejszego poranku.
— Próbuj tylko.
W kilka chwil po tem, wszedł Edmund, przynosząc książkę któréj potrzebowała jego matka. Wszedł tak wesoło, że powrót jego zdawał się zadawać kłamstwo rozmowie prowadzonéj podczas jego nieobecności.
— Tyś biegł, rzekła mu matka.
— Tak, — biegiem.
— Jesteś zmęczony.
— Wcale nie, droga mamo.
— Więc ci nie szkodzi prędkie bieganie?
— Nie. Oto twoja książka.
— Dziękuję ci, kochane dziecko.
Pani Pereux uściskała swego syna i wzięła go za ręce.
— Twoja ręka pali.
— Ona jest zawsze taka.
— Nie cierpisz nic?
— Nigdy nie miałem się lepiéj. Wiesz wreszcie, moja matko iż nigdy nie choruję.
Nie mamy potrzeby tłomaczyć niepokoju, z jakim pani Pereux po rozmowie z Gustawem badała swego syna.
— Łatwo się zastraszam, pomyślała sobie i skierowała swój wzrok na Edmunda, którego badała wejrzenie, cerę i oddychanie.
Edmund jakkolwiek nieco blady, był spokojny i wesoły.
Gustaw zamienił spojrzenie z panią Pereux. Odpowiedziała mu uśmiechem, który znaczył.
— Masz racyę; zapewne mylę się.
Kiedy około jedenastej godziny z wieczora, Daumont żegnał się z Edmundem, powiedział mu wtedy:
— Mam z tobą coś do pomówienia.
— Przyjdź jutro.
— Ale czy nie wyjdziesz przed zobaczeniem się ze mną?
— Nie; bylebyś nie przyszedł zbyt późno.
— Przyjdę więc rano.
— Na południe, — czekam cię.
Nazajutrz o dziewiątej zrana Edmund wyszedł, zostawiając lokajowi swemu bilecik z temi słowy do Gustawa.
„Mój przyjacielu! Wczoraj wieczorem, wyszedłszy po książkę dla mojej matki, pobiegłem aż do pana Daumont i zapytałem się stróżki o której godzinie przyjmuje pacyentów. Dowiedziałem się od niej, iż od 9 zrana do 5 popołudniu. Czekam więc na ciebie o umówionej godzinie. Teraz idę do pana Daumont a poczynając od południa, aż do końca dnia, jestem na twoje rozkazy. Pojmujesz moją niecierpliwość”.
Edmund skierował się na ulicę Bac lękając się tego tylko, aby istotny cel jego przybycia do doktora nie został przypadkiem odgadnięty, pomimo arcy zręcznego pretextu.
„Co ja mu powiem, jak on zapyta się co mi jest? Powiem mu co mi do głowy przyjdzie, że cierpię na ból głowy, na nerwy, że niekiedy kaszlę; on mi przepisze rumianek i zajęcie fizyczne, a ja przychodzić doń będę codziennie z zawiadomieniem iż jest mi coraz lepiej. Tem mu pochlebię i zyskam jego przyjaźń”.
Pomimo tej logiki, Edmund był wielce wzruszony, jako nie nawykły do podobnych awantur.
Wdzięki, młodość i skromność, w połączeniu z pięknością panny Devaux, wywarły na jego imaginację wpływ wielki, wpływ pełen słodkiego uczucia; jak Paweł i Werter, domagał się on miłości niełatwéj, nie podobnéj może, — domagał się tych słodkich których mu nie nastręczały miłostki łatwe, snąć potrzebowała jego wrażliwa dusza.
Tego nie wyznał on przed Gustawem, wzruszeń, a których albowiem są rzeczy, które się z trudnością tylko wyznaje nawet przed nąjszczerszemi przyjaciółmi; co prawda jednak, to szukał on miłości więcéj pomiędzy ideałami jak rzeczywistością, więcéj w nadziei jak w pewności, więcéj w marzeniach jak w posiadaniu. Kobieta nie była dla niego niczem więcéj jak poetycznym textem, który rozwijał on w cichości swojego ducha, kiedy oglądał go w swoich iluzjach.
Miłość młodej dziewczyny, była zatem jedyną miłością, któraby doprowadzić go mogła do tego rezultatu. Wypadało tylko dowiedzieć się, czy Antonina go kochała, ale oczekując na to, czuł on tymczasem w swojéj duszy wszystkie niezbędne warunki do zostania zakochanym.
To co on kochał w miłości, — to było samą miłością.
Dwa zatem uczucia napełniały już jego serce: jedno względem matki a drugie względem Gustawa; aż oto nagle uczuł on, iż potrzebują one wzajemnie się dopełnić przez trzecie, któremu w żadnym jednakowoż razie zazdrościć nie mogą, ponieważ to ostatnie płynęłoby z całkiem innego źródła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.