Antonina/Tom I/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Była to więc wzruszająca serdeczność z jędnéj i z drugiéj strony. Matka ustępowała miejsca teraz kobiecie, tak jak przed piętnastu laty kobieta ustąpiła miejsca matce. W postępowaniu pani Pereux, nie było ani podejrzeń, ani wyrzutów, tak jak nie było znudzenia ani bojaźni w posłuszeństwie syna. Jak skoro Edmund do lat doszedł, matka chciała mu oddać majątek ojca, ale zgromił on ją uprzejmie słowami:
— Poraz to pierwszy, moja matko watpisz o mnie.
Zimą uczęszczali razem na bałe; Edmund widział z przyjemnością tańczącą swoją matkę, podczas gdy ta znowu zachwyconą była pochwałami syna. Latem robili wycieczki wiejskie. Spacerowali razem jak kochankowie, używali konnéj przejażdżki i przyjmowali gości. Zresztą pani Pereux, która nigdy nie żyła gorączkowem życiem, miała duszę jednego wieku co i Edmund. Niejędńokrotnie syn jéj płakał na myśl, iż nadejdzie wreszcie dzień, w którym zestarzawszy się jego matka, umrze. Pytał się sam siebie, co wtedy będzie z nim.
Rzeczy przeto tak stały, i zawsze szły takim trybem.
Edmund wrócił więc do matki, po swojem spotkaniu z Antoniną.
Jak to już łatwo było poznać z kilku słów naszego bohatera, pomimo swojego kobiecego wychowania, poznał on już był pewne właściwości życia. Pozawierał był kilka związków, na które matka złem okiem nie patrzyła, albowiem jest rzeczą pewną i bezsporną, że najcnotliwsze nawet matki nietylko przyjmują i rozumieją, ale co więcéj protegują miłostki synów. Ileż to matek mówiło i mówi do swoich synów, jak skoro tylko ci dojdą do lat męzkich, w celu uchronienia ich od rozpusty właściwéj młodemu wiekowi: „Staraj się przypodobać pani téj albo owéj; jest to mężatka, która cię nie skompromituje”. Świat nasz jest pełen takich sprzeczności.
I Edmund przeto przeszedł przez tę przewidującą fazę. Jego przyjaciel Gustaw kochał pewną kobietę, tak, jak to tylko ojcowie nasi w ośmnastym wieku potrafili kochać, cokolwiek na sposób Desaugiera, — kobietę wesołą, przyjemną, dowcipną, wspaniałomyślną nawet przy kieliszku. Tylko w gronie gryzetek mógł napotkać taką istotę. Zrazu wątpił on, aby kobiety téj klassy były zajmującemi, ale jakżeż omylił się, spostrzegłszy u nich serce, wdzięk niespodziewany. Znalazł je bardziéj naturalnemi, jak pewne damy, więcéj bezporównania od nich cenione, — powodującemi się raczéj sercem niż wyrachowaniem. Będąc świadkiem istotnego z ich strony poświęcenia, powziął dla nich szacunek i sympatję. Szczególniéj Nichetta na skutek wypadku który opowiemy wkrótce, wywarła silny wpływ na jego umysł — i zjednała jego przyjaźń dla klassy tak często spotwarzanéj, do któréj sama należała... Edmund opowiedział całą tę historję swojéj matce, tak jak zwykle jéj wszystko opowiadał. Słuchała go ze łzami w oczach, pragnąc gorąco poznać młodą jéj bohaterkę. Nichetta była modniarką; nie trudno było przeto o powód wprowadzenia jéj do pani Pereux, która też poznawszy zajęła się nią serdecznie i udając że nie wie o związkach z Gustawem, rozmawiała z nią po całych godzinach, udzielając przyjacielskie rady, których młoda dziewczyna słuchała z zamiłowaniem, albowiem Gustaw. mówił jéj, iż pani Pereux jest to osoba święta, a ona przywykła była wierzyć wszystkiemu co tylko wyszło z ust Gustawa,
Możemy opowiedzićć naszym czytelnikom w jaki sposób Daumont poznał Nichettę, — co właśnie tak szczerze przywiązało go do niéj.
Będzie już temu półtora roku, pewnego poranku około godziny 8, Gustaw, który jak widzieliście był rannym ptaszkiem, przechadzał się obok targu kwiatów na ulicy de la Madeleine. Pewna młoda kobieta ubrana w ładną kartonową sukienkę, słomiany kapelusz i szal wełniany, układający się w zgrabne fałdy na jój kształtnych ramionach, zatrzymywała się przed wszystkiemi sklepami i za każdym razem zdawała się nieznajdować tego czego szukała, albowiem po krótkiém zlustrowaniu sklepu, szła daléj i daléj nie zważając na przywabiania przekupek brzmiące mniéj więcéj tak: „Śliczne moje dziecko, zdecyduj się. Czego ci potrzeba?”
Gustaw zdaleka widział tę wybredną kupcowę a skoro zbliżył się do niéj, spostrzegł iż była zachwycająco piękną. Miała wielkie ciemne oczy wpadające jakby w zielony kolor i to słodkie pomieszanie na twarzy, które posłużyło za rym już nie wiem jakiemu poecie, kiedy pisał wiersz do pięknéj księżniczki Nevers. Pleć miała białą jak mleko, nos cokolwiek zadarty, usta różowe jak wiśnie, dwa małe wdzięki obok nich i znaczek na lewem policzku. Ale co w niéj było najwięcéj uderzającego obok wielkich oczów i czarnych brwi, to włosy złote jak zboże, jak gdyby promień słońca wiecznie je oświecał, a które ułożone w lekkich puklach na około głowy, nadawały jéj charakter zupełnie oryginalny.
W finezyi i ruchliwości jéj fizjonomji, było coś powiemy — kociego.
Mimowolnie Gustaw zatrzymał się, dla podziwiania téj ślicznéj twarzyczki, na którą patrząc możnaby rzec że to chyba obraz zstąpił z płótna wlawszy w siebie życie dla miłości jakiego Pigmaljona.
Kobieta ta mogąca mieć ośmnaście lub dziewiętnaście lat wieku była mała, uśmiechnięta, lekka, zgrabna i kokieteryjna.
Przechodząc tak w ciągłych wahaniach od sklepu do sklepu, namyśliła się iż trzeba nareszcie zdecydować się na cośkolwiek i dla tego to przystanęła wkrótce przed jedną z przekupek, ani mniéj ani więcéj uprowidowaną w kwiaty, jak każda z jéj towarzyszek.
Gustaw zatrzymał się również, jak gdyby miał zamiar coś kupić.
— Co kosztuje ten krzaczek róży? spytała młoda kobieta, wyciągając malutką rączkę w rękawiczce, ku jednéj z doniczek kwiatów symetrycznie poustawianych w szeregu — nadając głosowi swemu harmonijną intonację.
— Czterdzieści sous, odpowiedziała przekupka.
— Oh! jak to drogo, — zawołała gryzetka.
— To jest najpiękniejsza z moich doniczek, moje ładne dziecko. Przypatrz się tylko tym różom, tym wspaniałym pączkom, które rozpękną się wprzeciągu dwóch dni! Będziesz ich miała na cały rok, tych róż.
— Dajcie no pokój; w głębi waszéj doniczki jest wapno, — uschnie kwiatek w przeciągu dwóch tygodni.
— Chcesz abym doniczkę wypróżniła? Wapno w moich krzaczkach! Co ty sobie myślisz moja mała gospogiu. Zresztą weż sobie pani inne, ale za żaden kwiat nie odpowiadam jak za ten.
— Ja też ten tylko wziąść pragnę, ale czterdzieści sous dać nie myślę.
Gustaw słuchał téj rozmowy.
— A ile pani dajesz?
— Dam dwadzieścia soua.
— Daj pani tzydzieści i weż go sobie.
— Nie.
— Zapewniam cię ładne dziecko, iż mniéj jak trzydzieści sous, jestto niżéj kosztu.
— To się bez kwiatka obejdę. Nie chcecie tyle ile daję?
— Niepodobna.
Młoda kobieta chciała odejść.
— Przepraszam bardzo, odezwał się wtenczas Gustaw, zbliżając się i uchylając kapelusza, czy nie pozwoli pani ofiarować sobie téj róży na którą masz tak wielką chęć.
— Ależ ja nie mogę jéj przyjąć, odpowiedziała Nichetta rumieniąc się, — ponieważ pana nie znam.
— A więc, zaznajommy się.
— Czy to konieczny warunek?
— Wcale nie; wymagam litylko pozwałenia ofiarowania pani téj róży i innych kwiatów jeżeli się jéj podobają.
Nichetta spojrzała na Gustawa uśmiechnąwszy się; przekupka dała jéj znak głową aby przystała.
— Zapłaćmy po połowie, rzekła po chwili.
— Nie pani, ja chcę ci ofiarować ten krzaczek różany, to mnie nie zuboży, Mniemam, iż nie powinnaś pani myśleć abym był w prawie żądać czegośkolwiek w zamian za ten kwiatek.
— A więc dobrze. Dajcie mi krzaczek matko.
— To co innego, — mruknęła przekupka, oddając Nichetce kwiatek, która go wzięła w swoje ręce.
— Każę go pani zanieść do domu, rzekł Gustaw.
— O, to nie potrzebne.
— Pozwól mi więc pani zanieść go osobiście.
— Nie, ja go zaniosę sama.
— Daleko pani mieszka?
— Przy ulicy Godot.
— Pozwoli pani abym jéj towarzyszył?
— Przyjęłam pańską różę, nie mogę przecież nieprzyjąć pańskiego towarzystwa.
Nasi nowi znajomi skierowali się rozmawiając na ulicę Godot. Rozmowa osób, które świeżo zrobiły znajomość, jest to ciekawość ze strony mężczyzny, ostrożność ze strony kobiety.
= w rg e z YO OY ZE LŻII. 2 PERATITIAI Ryb) oz 4: 2 PZ PRA PANI W z „a u Przybywszy do bramy domu, gdzie mieszkała, — Nichettą rzekła Gustawowi podając mu rękę:
— Dziękuję panu.
I chciała odejść.
— Czy niepozwoli mi pani odwiedzić ja od czasu do czasu dla dowiedzenia się co u niéj słychać? zapytał Gustaw.
— Jeżeli pan sobie tego życzysz; jestem u siebie caly dzień; — pracuję.
— Tak więc między drugą a czwartą...
— Zawsze znajdziesz mnie pan w domu.
— Mam pytać?
— O Nichettę, To nie jest moje imię, ale tak mnie nazywają — i więcéj znają mnie pod tem nazwiskiem kotki, jak pod mojem własnem.
Gustaw pocałował Nichettę w rękę, która pobiegła wziąść swój klucz od stróża i wesoło przeleciała swoje pięć pięter.
Nazajutrz złożył jej wizytę znalazłszy ją przy robocie kapelusza obok otwartego okna, na którem wspaniale rozkwitał wczorajszy krzaczek róży.
Nichetta nie miała tyle pretensji do cnoty co Rigoleta pana Eugeniusza Sue. Była więcej ludzką. Miałą miłostki, — wprawdzie niewiele, ale zawsze je miała.
Nie kryła się z tem przed Gustawem, który téż sobie mówił: „Skoro tylu zyskało tu już powodzenie, dla czegoż mnie nie miałoby pójść dobrze”.
Nichetta była zachwycająca, ale sama dobrze nie wiedziała czego jéj się chce. W czasie w którym piszemy, był to duch ptaka pod postacią, kobiety. Lubiła teatr i Winobranie Burguńskie. Jednéj tylko rzeczy jak mówiła niecierpiała: miłości długich i poważnych. Według niéj, miłość była przyjemną rzeczą, ale porównywała ją do sukien, sądząc że trzeba ją ciągle odświeżać.
— A więc, mówił do niéj Gustaw, będę panię kochał tak, jak chcesz aby cię kochano, — i pójdę sobie precz kiedy mnie już nie będziesz chciała.
— Słuchaj pan, zróbmy handel, — odpowiedziała Nichetta tym słodkim głosikiem i z temi małemi minkami które ją charakteryzowały, kochajmy się tak długo, jak istnieć będzie ten krzaczek różany, któryś mi ofiarował. Prawda że wapno jest u spodu doniczki, ale przyrzekam podlewać go co rano.
Zdawało się to oryginalnem Gustawowi — i ratyfikował traktat.
Nichetta została jego kochanką; upłynęło sześć miesięcy, krzaczek róży nie usechł, a Nichetta wykonywała warunki umowy z całą przyjemnością.
Powiedzmy prawdę, — Gustaw tak nazwyczaił się do swojéj kochanki iż przykroby mu było, gdyby róża uschła a Nichetta ściśle trzymała się warunków umowy tj. gdyby go odprawiła pewnego pięknego poranku z opadnięciem ostatniego listka.
Tymczasem ta długotrwałość rośliny spalonéj od wapna dziwiła go bardzo: to téż gdy pewnego dnia przechodził przez rynek de la Madeleine zatrzymał się aby kupić bukiet od przekupki, która mu sprzedała tego patriarchę kwiatów.
— Przypominacie sobie, rzekł jéj, ten krzaczek róży, który pewna młoda dama targowała któregoś dnia, a który ja jéj ofiarowałem, będzie temu ze sześć miesięcy.
— Przypominam sobie bardzo dobrze, — odpowiedziała przekupka poznając Gustawa.
— Wiecie, że on jeszcze nie usechł?
— Dla czegóż więc ta mała pani, kupiła już cztery podobne tamtemu kwiaty, mówiąc że pierwszy dawno nie istnieje?
Gustaw zrozumiał wszystko. Lękając się uschnięcia kwiatka, jak skoro tylko opadał on z liści, Nichetta zastępowała go innym. Cztery już razy dokonała téj sztuki, a Gustaw niepoznał się na podstawieniu.
Nichetta kochała swego kochanka i drżała na myśl że może ją kiedyś porzucić.
Gustaw pospieszył do niéj i rzucił jéj się na szyję. Wyznała mu prawdę, i od tego to dnia zaledwie na chwilę się rozłączyli.
Szczegółek powyższy, Gustaw opowiedział Edmundowi, a ten zapragnął poznać Nichettę, dla któréj powziął niekłamany szacunek, — szacunek który mu wzajemnie okazywała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.