Przejdź do zawartości

Święty/Część I/Rozdział siódmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Święty
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1933
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stella Landy-Feldhorn
Tytuł orygin. Saint’s Progress
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SIÓDMY.

Po wzruszeniach ostatnich trzech dni Pierson zbudził 6ię z uczuciem, jakiego doznaje załoga okrętu, przybijającego do brzegu. Takie uczucie ulgi jest objawem naturalnym, bywa jednak z reguły zwodnicze; wypadki bowiem są nietylko rodzicami przyszłości, ale także dziećmi przeszłości. Wydawało mu się, że powróciły dawne dobre czasy. Był w domu z obydwiema swemi córkami, przytem mógł wypoczywać — wakacje jego bowiem kończyły się dopiero za dziesięć dni. Teraz kiedy Jerzy miał się tak dobrze, Gracja z pewnością wróci do równowagi; teraz, kiedy Cyryl Morland odjechał, Noel wyleczy się z pewnością z tej młodzieńczej gorączki miłosnej. Może za dzień, dwa, o ileby się stan Jerzego nadal polepszał, mógłby pojechać gdzieś z Noel na ostatni tydzień urlopu. Tymczasem zaś mógł wypocząć równie dobrze w tym starym domu, który gromadził w sobie tyle szczęśliwych i bolesnych wspomnień, a towarzystwo jego dziewcząt będzie bezwątpienia równie miłe w domu, jak bywało podczas wakacyjnych wycieczek do Walji, czy Irlandji. Bardzo przyjemny był ten pierwszy ranek zupełnego próżnowania, spędzony już to przy fortepianie, już to przy jakichś błahych zajęciach w zacisznym saloniku, gdzie nic się nie zmieniło od śmierci żony. Nikt nie wiedział, że wrócił do Londynu; nie widział jeszcze nawet córek, gdyż Noel nie zeszła na śniadanie, a Gracja była przy Jerzym.
W przeciągu następnych dwóch dni doszedł powoli do przekonania, że dzieli ich przecież jeszcze jakaś zapora. Nie chciał tego uznać, a mimo to w głosie córek, w ich ruchach była jakaś zmiana, — raczej brak czegoś, co dawniej było, niż obecność czegoś nowego. Miał wrażenie, jakby mu każda z nich mówiła: — Kochamy cię, ale nie dopuszczamy cię do naszych tajemnic i nie chcemy byś je znał, gdyż popsułbyś nam wszystko. Nie obawiały się go, ale odsuwały go bezwiednie od siebie, aby mu przeszkodzić w stłumieniu czy odmienieniu czegoś, co im było bardzo drogie. Kochały ojca bardzo, ale rozwój ich poszedł zupełnie innemi torami. Im bardziej wzrastało ich przywiązanie do niego, tem usilniej wystrzegały się, by to uczucie nie wpływało na ich wzajemny stosunek. Na twarzy Noel malowała się bezradność i duma, co wzruszało i gniewało go zarazem. Czemże właściwie zawinił, dlaczego stracił jej zaufanie? Z pewnością musiała uznać, jak zrozumiały i słuszny był jego sprzeciw! Zdobył się na wielki wysiłek, aby jej dać do poznania swoje współczucie. Ale odpowiedziała tylko: — Nie mogę mówić o Cyrylu, tatusiu; poprostu nie mogę! — Pierson, który sam z wielkim trudem ujawniał swoje uczucia, musiał pogodzić się z jej powściągliwością.
Inaczej miała się rzecz z Gracją. Wiedział, że czeka go nieunikniona rozprawa — walka między nim, a jej mężem. Charakterystyczne bowiem dla Piersona było, że widział przyczynę utraty jej wiary we wpływie Jerzego, a nie przypisywał tej zmiany własnym spontanicznym myślom i uczuciom córki. Bał się rozprawy, a jednak jej wyczekiwał z niecierpliwością. Rozmowa miała miejsce na trzeci dzień. Laird wstał już z łóżka i leżał na tej samej kanapie, na której niedawno Pierson musiał wysłuchać od Gracji spowiedzi niewiary. Nie rozmawiał właściwie jeszcze z zięciem, dotychczas bowiem wsuwał tylko głowę do pokoju, aby powiedzieć „dzień dobry4“. Młody lekarz miał tego rodzaju powierzchowność, że wogóle mizernie nie mógł wyglądać. Sprzeciwiała się temu budowa jego twarzy z silnie zarysowanemi szczękami i masywnemi kośćmi policzkowemi; mimo to widać było wyraźnie, że przeszedł ciężką walkę. Pierson uczul na jego widok lekki skurcz w sercu.
— No, Jerzy, — rzekł — napędziłeś nam porządnego strachu. Dziękuję Bogu za Jego miłosierdzie. — To tak często przez Piersona powtarzane zdanie podziałało, jak mimowolne wyzwanie. Laird podniósł na niego oczy z wyrazem dobrodusznej ironji.
— A więc doprawdy myślisz, że Pan Bóg jest miłosierny?
— Nie będziemy przecież teraz dyskutowali, Jerzy; nie jesteś jeszcze dość silny.
— Przeciwnie, sprawi mi to szaloną przyjemność. Pierson spojrzał na Grację i rzekł łagodnie:
— Miłosierdzie Boże jest bezgraniczne, sam jesteś o tem przekonany.
Laird spojrzał również na Grację, nim odparł:
— Boskie miłosierdzie jest zapewne tak wielkie, jak miłosierdzie ludzkie. Wojna wykazuje najlepiej rozmiary tego miłosierdzia, sir.
Pierson zarumienił się.
— Nie rozumiem cię dobrze — rzekł niemile dotknięty. — Jakże możesz mówić takie rzeczy skoro sam omal nie... Odmawiam dalszej dyskusji, Jerzy, stanowczo odmawiam.
Laird wyciągnął rękę do żony, która podeszła i stanęła przy nim, ujmując jego dłoń w mocnym uścisku.
— Ja jednak będę dyskutował. Duszą mnie poprostu niewypowiedziane słowa. Wyzywam cię, sir, byś mi wykazał, czy ktokolwiek dorósł do niesamolubnej litości w jakimkolwiek przejawie. Miłość macierzyńska się nie liczy. Matka i dziecko są przecież jednem.
Dziwny, specyficzny uśmiech pojawił się już na obu ich twarzach.
— Mój drogi Jerzy, czyż człowiek nie jest najwspanialszym tworem Bożym, a miłosierdzie najwspanialszą cnotą człowieka?
— Zupełnie nie. Jeżeli przyjmiemy, że czas geologiczny trwa 24 godzin, to istnienie ludzkie na ziemi nie przekracza okresu dwu sekund; po kilku dalszych sekundach, kiedy mróz zmiecie człowieka ze świata, czas geologiczny będzie trwał tak długo, póki ziemia nie zderzy się z jakiemś innem ciałem niebieskiem i nie stanie się z powrotem mgławicą. Pan Bóg nie nadwerężył się zbytnio, prawda? 2 sekundy na 24 godzin i człowiek ma być jego wybranym tworem? A co do tego, żeby miłosierdzie było najwspanialszą cnotą człowieka, jest to tylko modne powiedzenie. Najwspanialszą zaletą człowieka jest jego zmysł proporcji i dzięki temu tylko utrzymuje się on przy życiu; a miłosierdzie konsekwentnie przeprowadzone do końca zabiłoby go niechybnie. Miłosierdzie jest rodzajem luksusu, czy też ubocznego produktu.
— Jerzy! Niema muzyki w twojej duszy; gdybyś ty tylko mógł wiedzieć, jak małą rzeczą jest wiedza!
— A więc pokaż mi większą, sir!
— Wiara.
— W co?
— W to, co zostało nam objawione.
— Ach! Znowu ta sama historja! Przez kogo — jak?
— Przez Boga samego — za pośrednictwem Pana naszego!
Słaby rumieniec zabarwił pożółkłe policzki Jerzego, oczy pojaśniały.
— Chrystus — rzekł, — o ile istniał, o czem niektórzy ludzie, jak ci wiadomo, wątpią, był bardzo pięknym charakterem; ale byli i inni. Żądać od nas w dzisiejszych czasach, abyśmy wierzyli w jego nadnaturalność czy boskość, to znaczy żądać od nas, abyśmy poszli w świat z zawiązanemi oczyma. I to jest właśnie to, czego ty żądasz, prawda?
Pierson spojrzał ponownie na córkę. Stała zupełnie spokojnie z oczyma utkwionemi w twarz męża. Czuł podświadomie, że wszystkie słowa jej chorego męża wypowiedziane były z myślą o niej. Gniew w nim wezbrał i coś, — jakby rozpacz.
— Nie umiem tłumaczyć — rzekł z trudnością. — Są rzeczy, których ci nie mogę wyjaśnić, ponieważ jesteś uparcie ślepy na wszystko, w co ja wierzę. Jak myślisz, o co walczymy w tej wielkiej wojnie, jeśli nie o przywrócenie wiary w Miłość, jako przewodnią zasadę życia?
Laird potrząsnął przecząco głową.
— Walczymy o przywrócenie zagrożonej równowagi.
— Równowagi sił?
— Wielkie nieba! — nie! Równowagi filozofji!
Pierson uśmiechnął się.
— To brzmi bardzo mądrze, Jerzy. Ale znów cię niestety nie rozumiem.
— Walczymy o przywrócenie równowagi pomiędzy powiedzeniami: „Siła jest prawem“, a „Prawo jest siłą“. Oba są tylko do połowy prawdą, ale pierwsze zaczynało zyskiwać przewagę nad drugiem. Wszystko inne to obłuda. A propos, sir. Twój kościół jest nieugięty w karaniu przestępców. A gdzież się tu podziewa miłosierdzie? Albo sam Róg nie jest miłosierny, albo też kościół nie wierzy w Boga.
— Słuszna kara nie wyklucza miłosierdzia, Jerzy.
— W naturze wyklucza.
— Ach — natura, Jerzy. Zawsze ta natura. Bóg stoi ponad naturą.
— A więc czemu pozostawia jej swobodę? Ileżto miłosierdzia okazuje natura człowiekowi, który trochę zanadto lubi wódkę, lub kobiety? Kara, jaka go spotyka, równa się dokładnie jego niewstrzemięźliwości; może się modlić do Boga, ile tylko zechce, — dopóki nie zmieni trybu życia, nie uzyska miłosierdzia. A nawet gdy zmieni tryb życia, i tak nie uzyska miłosierdzia; uzyskuje poprostu od natury należne mu wynagrodzenie. My Anglicy, którzyśmy zaniedbali umysł i wychowanie — ileżto miłosierdzia uzyskaliśmy w tej wojnie? Miłosierdzie, to ozdoba stworzona przez łudzi, choroba, luksus — można je nazwać, jak się chce, wedle woli. Pozatem, nie mam nic przeciw miłosierdziu. Przeciwnie, jestem jego zwolennikiem.
Raz jeszcze Pierson spojrzał na córkę. Wyraz jej twarzy zabolał go — owo ciche skupienie, z jakiem chłonęła każde słowo męża, rozbudzone, dociekające spojrzenie jej oczu. Zwrócił się ku drzwiom, mówiąc:
— To nie może być zdroWe dla ciebie, Jerzy. — Widział, jak Gracja położyła rękę na czole męża i pomyślał zazdrośnie: — Jak uchronię moje biedne dziecko od niewiary? Czy dwadzieścia lat pieczołowitej opieki ma pójść na marne pod wpływem tego modnego ducha?
Na dole, w gabinecie, przyszły mu na myśl słowa: — Święty, święty, święty, miłosierny i wszechmocny! — Podszedł do małego fortepianu stojącego w rogu pokoju i zaczął grać hymn, zaczynający się od tych słów. Grał go cichutko na klawiszach przyjaznego instrumentu, z którym się nie rozstawał od lat trzydziestu, od czasów spędzonych w College; i śpiewał przytem cichutko zmęczonym głosem. Usłyszał jakiś szelest i podniósł wzrok. Do pokoju weszła Gracja. Położyła mu dłoń na ramieniu i rzekła:
— Wiem, że cię to boli, tatusiu. Ale musimy sobie sami szukać drogi, prawda? Przez cały czas, kiedyś mówił z Jerzym, czułam, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to ja właśnie się zmieniłam. To nie są jego myśli, tylko myśli do których ja doszłam samodzielnie. Chciałabym żebyś zrozumiał, że mam swój własny umysł, tatusiu.
Pierson spojrzał na nią ze zdziwieniem:
— Rozumie się, że masz własny umysł.
Gracja zaprzeczyła ruchem głowy.
— Nie, tyś myślał, że mój umysł należy do ciebie; a teraz myślisz, że należy do Jerzego. Ale on jest mój własny. Przypomnij sobie, kiedyś ty był w moim wieku, czy wszystkie twoje usiłowania nie szły wtedy w tym kierunku, aby dotrzeć do własnej prawdy, nie do tej, którą wyznawał twój ojciec?
Pierson nie odpowiedział. Nie mógł sobie przypomnieć, jak to było. Zdawało mu się, że rozgarnia kijem zwał zeszłorocznych liści, wywołując suchy szelest i niejasne wrażenie czegoś nierzeczywistego. Czy szukał prawdy? Bezsprzecznie tak, ale nic doprowadził tem do niczego. Cała wiedza była jak dym! Intuicyjna, emocjonalna wiara jest jedyną prawdą — jedyną rzeczywistością!
— Ach, Gracjo — rzekł, — szukaj, jeżeli musisz, ale gdzie znajdziesz w końcu oparcie? Za głęboka to dla nas studnia. Powrócisz do Boga, moje dziecko, gdy będziesz zmęczona; w Nim jedynie jest spokój.
— Nie pragnę spokoju. Niektórzy ludzie szukają przez całe życie i umierają, szukając. Czemużbym ja tak żyć nie miała?
— Będziesz bardzo nieszczęśliwa, moje dziecko.
— Jeżeli będę nieszczęśliwa, tatusiu, to dlatego, że cały świat jest nieszczęśliwy. Nie przypuszczam jednak, żeby tak być musiało. Zdaje mi się, że całe zło pochodzi stąd, że ludzie nie obcą patrzeć sprawom prosto w oczy.
— Czy myślisz, że ja nie chcę patrzeć sprawom prosto w oczy?
Gracja skinęła potakująco głową.
— Jeżeli to czynię, to dlatego, że nie widzę innej drogi do szczęścia.
— Czy jesteś szczęśliwy, tatusiu?
— O tyle, o ile mi na to pozwala moje usposobienie.
Brak mi waszej matki. Jeżeli stracę ciebie i Noel...
— O, to się nigdy nie stanie!
Pierson uśmiechnął się.
— Moja droga, — rzekł. — Zdaje mi się, że się to już stało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Stella Landy-Feldhorn.