Zolojka/Królestwo wiatrów

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Zolojka
Druk Księgarnia św. Wojciecha.
Miejsce wyd. Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Królestwo Wiatrów.

— Neńkuo, kiedy ja się urodzilem? — pyta chłopaczek.
— Jak była ta „pierwsza zyda” — odpowiada matka. — Tatk mial wtedy dwanaście centnarów dostane.
— Działo się to wtedy, jak wiał ten wielki nordost — zaczyna ktoś opowiadanie.
Rybak umarł. Koledzy niosą trumnę na cmentarz. Wieje wiatr tak silny, że prawie z nóg zbija. Po pogrzebie mówi ktoś:
— Takie marne miał życie, a nawet przy pogrzebie dmuchał mu ten przeklęty zyd-west.
Z wiatrem tu się człowiek rodzi, z wiatrem umiera, jak się budzi, przedewszystkiem patrzy jaki wiatr, idąc spać znowu wącha powietrze, zasypia na temat, jaki będzie jutro wiatr, wspomina różne dziwne wiatry, pytaniem: — Jaki tam wiatr? — wita gościa wchodzącego do izby, wogóle o niczem innem nie mówi. Jo, jeszcze bulwa! Wiatr i bulwa — oto treść życia na półwyspie!
Ojciec każe synowi przynieść z drugiego pokoju rożek z tabaką.
— Leży na szafce w westowym kancie — tłumaczy mu.
Nie powie „w kącie na lewo”, bo wie, że chłopak będzie długo szukał i nie znajdzie, Ale „w westowym kancie”, to już powiedziane zupełnie dokładnie.
Kogo na lądzie wiatr obchodzi, kto o wiatr pyta? Wieje i już. Rzecz bez znaczenia.
Na półwyspie inaczej. Na półwyspie wiatr jest panem życia ludzkiego — bo on przynosi ryby.
Rybołówstwo nasze jest przybrzeżne, a zaś morze, jakeśmy to wykazali, jałowe. Jeśli wiatr ryby nie przyniesie, niema jej, a wtedy jest głód. Na Bałtyku połowy odbywają się niedaleko brzegu, bo rybacy nasi nie mają kutrów, na których mogliby się zapuszczać daleko na morze bez względu na pogodę. Połowy niewodami, zgoła już przypadkowe, są nietylko przybrzeżne, ale wprost nadbrzeżne. Tedy głównym terenem połowów jest Małe Morze, do którego wiatr musi rybę wpędzić.
Nie jest to takie proste jakby się zdawało. Małe Morze ma kształt miednicy z jednej strony otwartej. Aby w nią rybę wpędzić, wiatr musi ją odpowiednio „obdać”, to znaczy, musi być odpowiednie następstwo wiatrów, inaczej ryby nie będzie, wiatr bowiem wytwarza w wodzie prądy, któremi ryba idzie. Wiatr i prądy — oto co kombinować i z czem przedewszystkiem liczyć się musi rybak — a niema nic bardziej zwodniczego. Najgorsza niby jest zyda — wiatr południowy — ale w rzeczywistości zły jest każdy wiatr stały, to znaczy, gdy wieje zbyt długo, bo rybę odnosi — jak rybacy mówią — „zjada”. Jeden wiatr np. norda wpędza wodę do zatoki i wpędza w nią rybę, drugi, zachodni wypędza ją.
Tak więc, gdy na lądzie wiatr nie gra roli, na półwyspie rybak obserwuje go bezustannie i każda jego zmiana budzi w nim łatwo już chyba zrozumiałą emocję, oraz nasuwa mu na myśl mnóstwo przenajrozmaitszych kombinacyj. Że zaś „wiatrowi słucha ptactwo”, przeto rybak pilnie obserwuje i ptaki, a potem wogóle przyrodę, której wszystkie przejawy życia połączone są ścisłym związkiem.
O ile wpływ panowania wiatru jest dla charakteru rybaka szkodliwy, bo czyni go chwiejnym, zmiennym, nieufnym, zawodnym i nieobliczalnym, o tyle obserwowanie przyrody, zżycie się z nią prowadzi go do kontemplacji, a połączone z tem poczucie własnej bezsilności, nicości człowieka wobec tych wszystkich olbrzymich a niepojętych potęg, wytwarza w nim silną, gorącą wiarę i szczere, pełne pokory zdanie się na łaskę Opatrzności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.