Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rybak umarł. Koledzy niosą trumnę na cmentarz. Wieje wiatr tak silny, że prawie z nóg zbija. Po pogrzebie mówi ktoś:
— Takie marne miał życie, a nawet przy pogrzebie dmuchał mu ten przeklęty zyd-west.
Z wiatrem tu się człowiek rodzi, z wiatrem umiera, jak się budzi, przedewszystkiem patrzy jaki wiatr, idąc spać znowu wącha powietrze, zasypia na temat, jaki będzie jutro wiatr, wspomina różne dziwne wiatry, pytaniem: — Jaki tam wiatr? — wita gościa wchodzącego do izby, wogóle o niczem innem nie mówi. Jo, jeszcze bulwa! Wiatr i bulwa — oto treść życia na półwyspie!
Ojciec każe synowi przynieść z drugiego pokoju rożek z tabaką.
— Leży na szafce w westowym kancie — tłumaczy mu.
Nie powie „w kącie na lewo”, bo wie, że chłopak będzie długo szukał i nie znajdzie, Ale „w westowym kancie”, to już powiedziane zupełnie dokładnie.
Kogo na lądzie wiatr obchodzi, kto o wiatr pyta? Wieje i już. Rzecz bez znaczenia.
Na półwyspie inaczej. Na półwyspie wiatr jest panem życia ludzkiego — bo on przynosi ryby.
Rybołówstwo nasze jest przybrzeżne, a zaś morze, jakeśmy to wykazali, jałowe. Jeśli wiatr ryby nie przyniesie, niema jej, a wtedy jest głód. Na Bałtyku połowy odbywają się niedaleko brzegu, bo rybacy nasi nie mają kutrów, na których mogliby się zapuszczać daleko na morze bez względu na pogodę. Połowy niewodami, zgoła już przypadkowe, są nietylko przybrzeżne, ale wprost nadbrzeżne. Tedy głównym terenem połowów jest Małe Morze, do którego wiatr musi rybę wpędzić.
Nie jest to takie proste jakby się zdawało. Małe Morze ma kształt miednicy z jednej strony otwartej.

321