Zolojka/Koniec z genjalnym szewiecem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Zolojka
Druk Księgarnia św. Wojciecha.
Miejsce wyd. Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Koniec z genjalnym szewiecem.

Jak to dziewczyna przepowiedziała, przyszedł południowo-zachodni wiatr, wiatr wiejący od lądu, bezrybny, głodowy. I nietylko, że przyszedł, ale wogóle nie chciał odejść, a przytem było go tak dużo, iż ani nawet myśleć nie można było o wyjeździe na morze. Rybacy źli, podrażnieni, spali całemi dniami lub chodzili posępni, nie wiedząc, co ze sobą począć.
I w tej właśnie chwili gruchnęła po wsi wieść, iż szewiec, który przed kilku dniami wyjechał do Wejrowa — nie wrócił.
Żona jego, mimo swego ograniczenia, przeczuwała coś. Zamiast zaniepokoić się o nie wracającego męża, zamiast zaalarmować sąsiadki i powyć przed niemi, ona zlękła się i albo siedziała bezmyślnie i bez ruchu na nędznem i osieroconem małżeńskiem łożu, albo wybiegała z workiem po piasek na strąd, gdzie kucnąwszy, długo, długo, tęsknie wpatrywała się w spienione fale. Nie wiedziała wprawdzie, co się stało, do spraw i interesów męża nigdy się nie mieszała, ale — nie pierwszy raz ją opuszczał, zdając wraz z dzieckiem na łaskę i niełaskę sąsiadów i ludzi, którzy przychodzili do niej z klątwami, wymyślaniami i pogróżkami. A potem wyrzucano ją z mieszkania, zabierano jej rzeczy, grożono policją i dręczono tak długo, póki któraś sąsiadka nie ulitowała się nad jej głupotą i dzieckiem i nie wzięła jej do siebie. Wtenczas dopiero następował błogi okres spokoju — połączony z rozkosznem myciem schodów, podłóg i praniem. Ale to było tam, w Gdańsku, gdzie przecież byli „swoi”, prócz tego policja, sądy... Co będzie tu? Tu ci ludzie mogą ją zabić, mogą jej dziecko utopić... Takie straszne chłopy, „Polacken!”
Więc serce biło jej niespokojnie i krew uderzała do głowy na samą myśl o tem, co ją czeka. Nadomiar złego prześladowały ją okropne sny... Raz jej się śniło, że ją krowa gryzła, to znowu, że garnek do niej zagadał, potem worek z piaskiem za nią gonił...
Po kilku dniach burza wybuchła. W rybaków jakby piorun strzelił!
— Detki przepadły, jo, rybak zawsze do szkody przyjdzie, ale — skorzni niema, a tu zima za pasem! Nie mógł szewiec zrobić skorzni z jednym szwem, niechby zrobił zwykłe, ale żeby były. W czemże teraz na morze jechać?
— Doch on jakieś skorznie uszył — wołali drudzy. Samiśmy widzieli! Może zachorzał w Wejrowie, może mu się co stało!
Kupą sypnęli się do Edwarda Kunsztownego.
Stary wysłuchał i bez słowa zaprowadził ich do budy. Klucza nie było, więc wyłamali drzwi.
W budzie czuć było denaturatem, skórą i słabą, ale świdrującą w głowie wonią okropnie tanich cygar. Na półce stał dumnie skorzeń z jednym szwem.
— Doch uszył! — odezwały się głosy uznania.
Ktoś chwycił skorzeń, obejrzał i podniósłszy go wgórę, zawołał złośliwie:
— Jo, szew jest jeden, a tylko skorznia niema!
I potrząsnął śmiesznie pustą formą buta bez treści i bez związku.
Milczeli chwilę, a potem zaczęli ze siebie wzajemnie kpić. Przerzucali się kpinami tak, że niektórzy aż się za brzuchy ze śmiechu łapali. Ale to był humor szubieniczny, bo w duszach ich wrzała piekielna złość. Gdyby teraz dopadli szewieca, zabiliby go.
Ta złość wybuchła. Spluwając gęsto i mrucząc głośno poszli do mieszkania szewieca. Zastali bialkę, ledwo żywą ze strachu i tulącą do siebie zgoła nieprzestraszoną Agnes. Pokrzykując trochę i potrząsając groźnie pięściami, zaczęli ją wypytywać o męża, pozierając równocześnie, coby z rzeczy zabrać można, ale wkrótce zrozumieli, że zastraszona bialka jest głupia jak pień, a do wzięcia nic niema. Nawet te biedne i nieliczne sprzęty, jakie znajdowały się w izdebce, były pożyczone. Pokrzyczawszy tedy trochę — niezbyt głośno ze względu na dziecko — ponarzekawszy i zagroziwszy policją, odeszli, gorzko wymawiając jej nieszczerość i niewdzięczność męża, któremu tyle życzliwości okazali.
Nie omieszkali też zameldować o wszystkiem wójtowi, który „wdrożył kroki”, znacznie jednak powolniejsze od chyżych kroków zbiegłego szewieca.
Na tem narazie skończyła się historja szewieca z Gdańska, genjalnego wynalazcy butów o jednym szwie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.