Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Piec się wypalił i rozgrzał, herbata była zaparzona, nalana do szklanek i kubków, zabielona mlekiem. Wydobyto obwarzanki, świeży chleb żytni i pszenny, jaja na twardo, cielęcą główkę i nóżki. Przysunęli się wszyscy do miejsca na narach, zastępujących stół, jedli, pili i rozmawiali.
Rancewa siedziała na pudle, rozlewała herbatę, a kolo niej skupili się wszyscy, wyjąwszy Krylcewa. Ten zdjął mokry kożuszek, owinął się pledem i pozostał na swem miejscu, rozmawiając z Niechludowem.
Po zimnie i deszczu w drodze, nieporządkach i brudzie, które tu znaleźli, po zachodzie, aby doprowadzić izbę do jakiegoś możliwego ładu, wieczerza i gorąca herbata rozweseliły wszystkich. Nastrój ogólny był wesoły i wyborny. A głośne tupanie za ścianą, krzyki, klątwy zbrodniarzy, przypominające im warunki ich życia, wszystko potęgowało jeszcze błogie uczucie wytchnienia. Jak na wyspie wśród morza, ludzie ci czuli, te przez chwilę chociaż nie zaleje ich fala codziennych cierpień i upokorzeń, z których składało się ich życie, i byli w podnieconym nastroju. Rozmawiali o wszystkiem, tylko nie o swem położeniu i nie o tem, co ich oczekiwało. W dodatku, jak to zwykle bywa, gdy konieczność i brutalna siła złączą młodych mężczyzn z młodemi kobietami, jak właśnie złączono tych ludzi, powstały między nimi harmonijne i nieharmonijne, najrozmaiciej układające się sercowe skłonności. Byli oni prawie wszyscy zakochani. Nowodworow kochał się w ładnej, uśmiechniętej Grabiec. Grabiec była to młoda, przystojna studentka; nie zastanawiała się wiele nad zadaniami życia i polityką się nie interesowała, ale ulegała wpływowi czasu. Żyjąc w kółkach koleżeńskich, mimowoli została skompromitowaną, a następnie zesłaną. Przedtem podobanie się mężczyznom uważała jako główny cel życia. Toż samo powtarzało się podczas badań, w więzieniu i na wygnaniu. Teraz, w drodze, pocieszała się tem, że Nowodworow w niej gustował i sama się w nim zakochała. Wiera Efremowna, kochliwa bardzo, a nie obudzająca uczucia, oczekiwała wciąż miłości i kochała się to w Nowodworowie, to w Nabatowie. Coś w rodzaju miłości czuł Krylcew dla Maryi Pawłowny. Kochał ją tak, jak mężczyzna kobiety kochać może, ale znając jej poglądy na miłość, zręcznie ukrywał swe uczucie pod pozorem przyjaźni i wdzięczności za czułą opiekę, którą go otaczała. Rancewę i Nabatowa łączyły nader skomplikowane stosunki serdeczne. O ile Marya Pawłowna była zupełnie niewinną dziewczyną, o tyle Rancewa była uczciwą kobietą, wierną swemu mężowi.
Jako 16-letnia gimnazyalistka zakochała się w Rancewie, studencie petersburskiego uniwersytetu, a mając lat 19 wyszła za niego, kiedy był jeszcze studentem; na czwartym kursie męża jej, wplątanego w jakąś uniwersytecką sprawę, wysłano z Petersburga. Porzuciła więc i ona kursa lekarskie, na które uczęszczała, i pojechała za mężem. Gdyby ten mąż nie był w jej mniemaniu najlepszym i najrozumniejszym z ludzi, nie byłaby go pokochała, a gdyby go nie pokochała, nie byłaby za niego wyszła. Ale raz pokochawszy i poślubiwszy najlepszego i najrozumniejszego na ziemi człowieka, pojmowała życie i cel życia tak, jak je pojmował ów najlepszy i najrozumniejszy z ludzi. Umiała doskonale dowieść, że istniejące warunki są niemożliwe, że obowiązkiem każdego człowieka jest walczyć z niemi i stworzyć ustrój społeczny, w którym by się jednostka swobodnie mogła rozwijać i t. d. 1 jej się zdawało, że to ona tak myśli i czuje, w rzeczy zaś samej myślała i czuła, jak jej mąż myślał i czuł, dążyła jedynie do zupełnej z nim zgody, do zlania swej duszy z duszą męża i tylko w tem jednem znajdowała moralne zadowolenie.
Srodze cierpiała nad rozłączeniem swojem tak z mężem, jak i dzieckiem, które jej matka zabrała do siebie. Ale rozłąkę znosiła spokojnie i mężnie, bo wiedziała, że krzyż ten dźwiga dla męża i dla tej niewątpliwie dobrej sprawy, której on służy. Myślą była zawsze z mężem i jak dawniej nie kochała nikogo, tak i teraz nikogo, oprócz męża, kochać nie mogła. Wzruszenie jednak i obawy budziła w niej szczera, czysta miłość Nabatowa. Człowiek tak dzielny i uczciwy, przyjaciel jej męża, obchodził się z nią jak z siostrą, lecz w stosunku do niej przebijało się coś więcej i to coś przerażało ich i opromieniało zarazem jaśniejszym błyskiem obecne ciężkie życie.
Dwoje tylko nie było w tem kółku zakochanych: Marya Pawłowna i Kondratiew.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.