Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XLII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Jakkolwiek pragnął Niechludow zmienić tryb życia, przeprowadzić się i nająć mieszkanie studenckie. Agrafina odwiodła go od tej myśli. Mieszkania nikt nie wynajmie, a przecież nim się upakują meble i rzeczy, trzeba je gdzieś pomieścić. Więc pozostał na dawnem miejscu. Ale za to zaczęły się porządki.
Wynoszono najpierw różne niepotrzebne rzeczy. Wietrzono futra, mundury, kołdry, portyery. Powołano do pomocy stróża, kucharkę i pomocnika. Sam nawet służący brał czynny udział w pakowaniu, a Niechludow, patrząc na te stosy przeróżnych gratów, myślał: na co to wszystko potrzebne? Chyba dlatego, żeby od czasu do czasu dawać możność ćwiczeń porządkowych Agrafinie, lokajowi, kucharce, stróżowi i pomocnikom. W całem mieszkaniu słychać było hałas trzepaczek i rozchodzący się silny odór naftaliny.
— Wszystko to się odmieni samo przez się, skoro ją uwolnią albo ześlą, a ja za nią pojadę — myślał.
W dzień poprzednio oznaczony, udał się do adwokata.
Wszedłszy do wytwornie urządzonego mieszkania we własnym domu Fanarina, znalazł i olbrzymie wazony kwiatów i szczególnego rodzaju portyery, meble, firanki, słowem to wszystko, co spotkać można u szybko zbogaconych. ludzi, którzy sami nie wiedzą co robić z pieniędzmi Zastał już w poczekalni tłum interesantów, przeglądających, jak w poczekalniach u lekarzy, ze znudzoną miną, ilustrowane wydawnictwa, które niby powinny publikę rozweselić. Dependent adwokata, poznawszy Niechludowa, przywitał go grzecznie i oświadczył, że zamelduje natychmiast.
Jeszcze nie zdążył dojść do drzwi gabinetu, skoro drzwi te otworzyły się i dały się słyszeć ożywione głosy jakiegoś tęgiego, już podżyłego jegomościa, czerwonego na twarzy, z dużemi wąsami, w nowiutkim garniturze, oraz samego Fanarina. Na twarzach obydwóch był wyraz, jaki mają ludzie którzy dopiero co załatwili korzystny, ale nie całkiem dobry interes.
— Sameś sobie winien, dobrodzieju — uśmiechając się, mówił Fanarin.
— Radaby dusza do raju, ale grzechy nie pozwalają.
— Wiemy coś o tem, wiemy!
I obaj z przymusem zaśmieli się.
— A książę! bardzo proszę — rzekł Fanarin, ujrzawszy Niechludowa. I kiwnąwszy jeszcze raz głową odchodzącemu kupcowi, wprowadził Niechludowa do swego gabinetu, urządzonego w poważnym stylu. — Proszę, niech pan zapali — rzekł, siadając naprzeciw i powstrzymując uśmiech zadowolenia, ze sprawy, która ma się załatwić.
— Dziękuję, ja co do sprawy Masłowej.
— Tak, wiem, wiem... w tej chwili. A jakie to szelmy były... Widziałeś pan tego zucha, co wyszedł. Ma ze 12 milionów rubli gotówki. I powiada, że traci. A jeśli może wymanić od pana 25 rb., zębami wyciągnie.
— Tamten prawi, że „puszcza,” a ty mówisz o 25 rublach — myślał Niechludow, czując pewien wstręt do tego rozbijającego się człowieka, który uważa siebie i jego za ludzi tegoż samego, a resztę klientów za osobników innego, obcego im obozu.
— Zmęczył mnie ogromnie, straszny łajdak!... Chciał duszę ze mnie wygnieść — mówił, jakby tłómacząc się, że odbiega od rzeczy. — No, a co do pańskiej sprawy. Przeczytałem ją uważnie i „treści nie pochwalam,” jak to mówi Turgieniew. Adwokacina był lichy i wszelkie powody do kasacyi przeoczył.
— Więc cóż pan postanowił?
— W tej chwili. Powiedz pan mu — rzekł, zwracając się do wchodzącego pomocnika — że tak, jak powiedziałem. Może — dobrze, nie może — drugie dobrze.
— Nie chce się zgodzić.
— No, to dać pokój. — I twarz jego z wesołej i dobrodusznej wnet przemieniła się na zasępioną i gniewną.
— Mówią, że adwokaci za nic biorą pieniądzę — ciągnął dalej, przybierając poprzedni przyjemny uśmiech. — Wyciągnąłem jednego biednego dłużnika z ciężkich opałów, a teraz wszyscy lecą do mnie. A każda sprawa kosztuje gmach roboty. I my przecież, jak to dobrze powiedział jeden pisarz, zostawiamy kawałek siebie we własnym kałamarzu.
— Więc pańska sprawa, a raczej sprawa, którą się pan zajmujesz — ciągnął dalej — prowadzona licho, racyonalnych powodów do kasacyi niema, ale spróbować można, i oto, co napisałem.
Wziął ze stołu zapisany arkusz papieru, i pomijając mniej ważne formalne wyrażenia, a dobitnie podkreślając ważniejsze, zaczął głośno czytać:
„Do Kasacyjnego Karnego Departamentu itd., itd., takiej to, a takiej... Replika. Wyrokiem, zapadłym itd... werdyktu itd... Masłowa uznaną jest, jako winna otrucia kupca Smielkowa i na podstawie 1, 45-1 art. ustawy, skazana itd. na ciężkie roboty itd...”
Tu przerwał, wsłuchując się z lubością w dźwięk własnego głosu.
„Wyrok ów jest wynikiem tak ważnych odstępstw od procedury obowiązującej i tyle pomyłek mieści, iż należy go zmienić.”
Czytał wolno i wyraźnie. I tak:
1) Odczytanie podczas śledztwa sądowego protokółu badania wnętrzności Smielkowa, przewodniczący przerwał w samym jego początku.
— Przecież to podprokurator żądał tego odczytania — rzekł zdziwiony Niechludow.
— Wszystko jedno. Obrona mogła mieć także w tem swój interes, aby protokół był odczytanym.
— Ależ to wszystko do niczego nie prowadziło. Poprostu...
— Zawsze to jest powód.
Dalej:
2) Obrońcy Masłowej mowę przerwał przewodniczący, a właśnie w tej chwili, kiedy miała być charakterystyka osoby oskarżonej, kiedy obrońca dotknął wewnętrznych przyczyn upadku moralnego. Przewodniczący uznał, że to niema związku z badaną sprawą, tymczasem w sprawach karnych, co niejednokrotnie senat wyjaśnił, właśnie ocena charakteru i psychologicznego nastroju i momentu mają pierwszorzędne znaczenie dla prawidłowego roztrząśnienia zagadnień o poczytalności.
— To drugi powód — rzekł, spojrzawszy na Niechludowa.
— Ależ on całkiem źle mówił, plótł bez sensu — jeszcze bardziej dziwił się Niechludow.
— Wiadoma rzecz, skończony osioł, ale to zawsze powód do kasacyi — śmiejąc się, rzekł Fanarin. A dalej:
3) Przewodniczący w ostatecznym wywodzie, wbrew myśli paragrafu I, 801 art. ustawy o karach, nie wytlómaczył sędziom przysięgłym, z jakich elementów prawnych składa się pojęcie odpowiedzialności, nie objaśnił, czy mają podstawę, uznawszy, jako dowiedziony fakt, iż Masłowa podała truciznę Smielkowowi, czy uważa, ten fakt, jako przestępstwo, jeśli zaś nie miała zamiaru pozbawienia życia, to w takim wypadku uznać ją, jako odpowiedzialną nie kryminalnie, ale wprost za nieostrożność, której następstwem była nieoczekiwana przez Masłowę śmierć kupca.
— To właśnie rzecz najważniejsza.
— Tak, myśmy to powinni sami rozumieć, to nasza wina. I nareszcie:
4) Odpowiedź przysięgłych na zapytanie sądu była w takiej formie, że mieściła w sobie pewne przeciwieństwa. Obwiniono Masłową o rozmyślne otrucie Smielkowa w celach grabieży, która figurowała, jako jedyny motyw zabójstwa, przysięgli zaś w swojej odpowiedzi odrzucili zamiar ograbienia i wszelki udział Masłowej w kradzieży pieniędzy i klejnotów, z czego jest widocznem, że chcieli również odrzucić i zamiar zabójstwa i tylko wskutek nieporozumienia, spowodowanego niedostatecznem wyjaśnieniem przewodniczącego, nie wypowiedzieli tego w należyty sposób w swej odpowiedzi. Z tej więc przyczyny taka odpowiedź przysięgłych wymaga zastosowania 816 i 808 artykułów ustawy o karach, czyli inaczej, zwrócenia uwagi przewodni czego sądowi przysięgłych na uczynioną pomyłkę i polecenia nowej narady, oraz dania innej odpowiedzi co do odpowiedzialności oskarżonej.
— Dlaczegóż przewodniczący nie uczynił tego? — spytał Niechludow.
— Ja także obciąłbym wiedzieć dlaczego — rzekł, śmiejąc się, Fanarin.
— To znaczy, że senat omyłkę poprawi.
— To zależy od tego, kto będzie pod tę porę zasiadał w senacie. Proszę posłuchać, co dalej następuje:
Taki werdykt nie dawał sądowi prawa skazywać Masłową na odpowiedzialność kryminalną. a zastosować do niej § 3, art. 777 ustawy karnej. Sąd naruszył w ten sposób zasadnicze podstawy naszego postępowania karnego. Przeto na wyżej wymienionych podstawach mam honor itd., itd., itd... sprawę niniejszą przesłać do nowego rozpatrzenia innemu wydziałowi sądu okręgowego.
— Oto wszystko, co można było zrobić, uczyniłem. Ale muszę być otwartym. Prawdopodobieństwo dobrego skutku niewielkie. Zresztą wszystko zależy od składu departamentu senatu.
— Jeśli pan masz stosunki, postaraj się.
— Znam ja tam różnych ludzi. Tak. Tylko trzeba działać prędko, bo potem rozjadą się, i trzeba czekać trzy miesiące. A nie uda się, to podać prośbę do cesarza. Mogę napisać taką prośbę, jeśli pan będzie sobie życzył.
— Dziękuję panu. Co zaś do honoraryum?
— Pomocnik odda panu prośbę, przepisaną na czysto i powie, co się należy.
— Chciałem pana jeszcze zapytać... Prokurator dał mi przepustkę do więzienia, a tam mi powiedziano, że trzeba jeszcze mieć pozwolenie od gubernatora, skoro się odwiedza w dnie, kiedy niema ogólnego przyjęcia. Czy to potrzebne?
— Tak sądzę, ale teraz niema gubernatora, zastępuje go wice gubernator.
— Maslennikow?
— Tak.
— To mój dobry znajomy — rzekł Niechludow i wstał, zabierając się do wyjścia.
W tej chwili wbiegła do pokoju strasznie szpetna, koścista, żółta kobieta, żona adwokata, najwidoczniej nic a nic nie zważająca na swa brzydotę, ubrana strojnie, ale Bóg wie po jakiemu. Napchała na siebie jedwabiu, aksamitu, żółtości, zieloności, a na dobitek, rzadkie włosy były fryzowane. Wpadła, jak bomba do gabinetu, a za nią wszedł długi, cienki człek, z ziemistą twarzą, w surducie z jedwabnemi wykładami i białym krawacie. Był to jakiś literat; Niechludow znał go z widzenia.
— Anatolu! — mówiła, otwierając drzwi — chodź-no do nas. Szymon Iwanowicz chce przeczytać swój wiersz, a ty musisz przeczytać o Garszynie — koniecznie!
Niechludow chciał wyjść, ale adwokatowa coś poszeptała z mężem i zwróciła się do niego.
— Mam przyjemność znać księcia i przedstawienie uważam za zbyteczne. Może książę raczy zaszczycić swoją obecnością nasz poranek literacki. Będzie interesujący. Anatol doskonale czyta.
— Widzi pan, co ja tu mam różnych zajęć — rzekł adwokat, rozkładając ręce.
Niechludow z powagą i grzecznością podziękował za zaproszenie, ale odmówił udziału, tłómacząc się brakiem czasu i wyszedł.
— Jaki grymaśnik — rzekła żona adwokata, skoro się oddalił.
W poczekalni podał mu pomocnik już gotową prośbę, a na zapytanie o honoraryum, rzekł, że Anatol Petrowicz naznaczył cenę 1,000 rubli, przyczem objaśnił, że Anatol Petrowicz takich spraw nie przyjmuje, lecz zrobił specyalnie to dla księcia.
— Kto powinien podpisać prośbę?
— Sama podsądna, a może i Anatol Petrowicz, tylko trzeba dać upoważnienie.
— Pójdę do sądu i niech sama podsądna podpisze — rzekł Niechludow, kontent, że przy tej sposobności zobaczy Kasię o parę dni wcześniej, niż zamierzył.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.