Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zastał już w poczekalni tłum interesantów, przeglądających, jak w poczekalniach u lekarzy, ze znudzoną miną, ilustrowane wydawnictwa, które niby powinny publikę rozweselić. Dependent adwokata, poznawszy Niechludowa, przywitał go grzecznie i oświadczył, że zamelduje natychmiast.
Jeszcze nie zdążył dojść do drzwi gabinetu, skoro drzwi te otworzyły się i dały się słyszeć ożywione głosy jakiegoś tęgiego, już podżyłego jegomościa, czerwonego na twarzy, z dużemi wąsami, w nowiutkim garniturze, oraz samego Fanarina. Na twarzach obydwóch był wyraz, jaki mają ludzie którzy dopiero co załatwili korzystny, ale nie całkiem dobry interes.
— Sameś sobie winien, dobrodzieju — uśmiechając się, mówił Fanarin.
— Radaby dusza do raju, ale grzechy nie pozwalają.
— Wiemy coś o tem, wiemy!
I obaj z przymusem zaśmieli się.
— A książę! bardzo proszę — rzekł Fanarin, ujrzawszy Niechludowa. I kiwnąwszy jeszcze raz głową odchodzącemu kupcowi, wprowadził Niechludowa do swego gabinetu, urządzonego w poważnym stylu. — Proszę, niech pan zapali — rzekł, siadając naprzeciw i powstrzymując uśmiech zadowolenia, ze sprawy, która ma się załatwić.
— Dziękuję, ja co do sprawy Masłowej.
— Tak, wiem, wiem... w tej chwili. A jakie to szelmy były... Widziałeś pan tego zucha, co wyszedł. Ma ze 12 milionów rubli gotówki. I powiada, że traci. A jeśli może wymanić od pana 25 rb., zębami wyciągnie.
— Tamten prawi, że „puszcza,” a ty mówisz o 25 rublach — myślał Niechludow, czując pewien wstręt do tego rozbijającego się człowieka, któ-