Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

W Petersburgu Niechludow miał do załatwienia kilka interesów. Najpierw podać prośbę Hasłowej do senatu, dalej sprawę Teodozyi Biriukowej w komitecie próśb, następnie uwolnienie Szustowej, a nareszcie wyrobienie pozwolenia na zobaczenie się matki z synem uwięzionym w fortecy, o co prosiła go również Wiara Bogoduchowska.
Niechludow, poznawszy obecnie lepiej stosunki wiejskie, przyjrzawszy się tylu niedolom ludzkim, czuł wstręt do tego świata wyzyskującego na korzyść garści leniwców i rozpustników pracę i łzy milionów żyjących w trudzie ciężkim, a jeszcze cięższej niewoli i niedoli. Pogardzał życiem tych jednostek, życiem występnem i okrutnem.
A przecież do tego zaklętego koła ciągnęły go nazwy czajenia z przeszłości, ciągnęły związki rodzinne i towarzyskie, a co najważniejsze, że aby pomódz i Kasi i wszystkim, co cierpieli niewinnie, trzeba było prosić łaski i poparcia u ludzi tej sfery, których nietylko szanować nie mógł, ale na których oburzał się i pogardzał nimi.
W Petersburgu zajechał do ciotki swej hrabiny Czarskiej, żony byłego ministra, a tem samem trafił w samo serce arystokratycznego świata.
Nie było to przyjemnem, ale inaczej zrobić było niepodobna. Stojąc w hotelu, byłby obraził ciotkę.
Zresztą ciotka miała rozległe stosunki i mogła mu być wielce pożyteczną.
— Cuda o tobie słyszę — mówiła hrabina, częstując go kawą zaraz skoro przyjechał. — Vous pasez pour un Hovard. Opiekujesz się więźniami. Jeździsz po kryminałach. Starasz się o poprawę upadłych.
— Ależ ani myślę o tem!
— Cóż?... to bardzo dobrze. Tylko jest jakaś w tem romantyczna historya. Opowiadaj zaraz.
Niechludow opowiedział całe zajście z Kasią, wszystko jak było.
— Pamiętam. Helenka, Panie, świeć nad jej duszą, coś mi mówiła o tem. Podobno ciotki chciały cię żenić ze swoją wychowanką (hrabina nienawidziła ciotek z Panowa). To ona... Elle est encore jolie?
Ciocia Katarzyna Iwanowna była to 60-cio — letnia tęga, energiczna i gadatliwa kobieta. Wysoka, zaokrąglona, miała maleńkie czarne wąsiki. Niechludow bardzo ją lubił i od dzieciństwa wielbił jej wesołość i rzutkość.
— Ciociu kochana, to wszystko skończone. Chciałem jej dopomódz, bo skazana niewinnie, jam winien, że ją los taki spotkał. Dlatego czuję się w obowiązku zrobić wszystko, co potrafię.
— Ależ mnie mówiono, że się chcesz z nią ożenić.
— Jabym chciał, ale ona nie chce.
Katarzyna Iwanowna popatrzyła z podziwem na kuzyna. Wnet twarz jej zmieniła się i osiadł na niej wyraz zadowolenia.
— Ona mądrzejsza od ciebie. Ach, jakiś ty głupiec! I tybyś się z nią ożenił?
— Stanowczo!
— Po tem wszystkiem, czem ona była?
— Tembardziej. Wszak ja jestem tego powodem.
— Nie. Ty jesteś poprostu narwaniec. Ja cię dlatego tak kocham, żeś taki narwaniec. Ty przecież wiesz, jak to pasuje. Alinka ma znakomity przytułek Magdalenek. Byłam tam. Jakież one wstrętne! Myłam się, a nawet wzięłam kąpiel. Ale Alinka corps et âme tem zajęta. Więc tam oddamy i tę twoją. Jeżeli ją kto ma poprawić, to tylko Alina.
— Ależ ona skazana na katorgę. Ja po to przyjechałem, żeby wyrok zmienić. To moja pierwsza prośba do cioci.
— Otóż masz, gdzież ta sprawa będzie?
— W senacie.
— W senacie. To mój kuzynek Lewuszka w senacie. Ale on chyba w departamencie heroldyi. A z tych dzisiejszych nie znam nikogo. Wszystko to same śmiecie, albo Niemcy: Ge, Fe, De — tout l’alphabet — albo jakieś Iwanowy, Siemionowy, Nikityny, albo Iwaneńko, Simoneńko, Duraczeńko dla odmiany. Ale ja powiem mężowi. On ich zna wszystkich. Zaś ty mu wytłómaczysz, bo on mnie nigdy pojąć nie może. Cokolwiek mu powiadam, mówi, że mnie zupełnie nie rozumie. C’est un parti pris. Wszyscy rozumieją, tylko on nie rozumie!
W tej chwili lokaj w pończochach przyniósł list na tacy.
— Akurat od Alinki. Zobaczysz i Kiesewettera.
— Któż to jest Kiesewetter?
— Kiesewetter. Zobaczysz, kto to taki. On tak mówi, że najbardziej zatwardziali grzesznicy padają na kolana, płaczą i czynią żal za grzechy.
Hrabina Katarzyna Iwanowna, jakkolwiek wprost było to przeciwnem jej naturze i charakterowi, była zagorzałą stronniczką tej nauki, wedle której uznawano, że cała istota Chrystyanizmu zawarta jest w wierze w odkupienie.
Jeździła na zebrania, gdzie wygłaszano ową modną naonczas naukę, i zbierała u siebie wierzących. Nie zważając, że wedle tej nauki odrzucano wszelkie obrządki, obrazy i tajemnice wiary, hrabina we wszystkich pokojach, a nawet nad łóżkiem w sypialni, miała obrazy święte (ikony) i spełniała wszelkie obrzędy Kościoła, nie znajdując w tem żadnego przeciwieństwa.
— Żeby twoja Magdalena posłuchała Kiesewettera, zarazby się nawróciła. Bądźże wieczorem w domu koniecznie. Posłyszysz Kiesewettera. To zadziwiający człowiek, natchniony!
— Mało mnie to interesuje ma tante.
— Powiadam ci, bardzo zajmujące. Przyjedź koniecznie. Ale mów, co chcesz jeszcze odemnie. Videz votre soc.
— Mam jeszcze interes w fortecy.
— W fortecy? Mogę ci dać bilet do barona Kriegsmutha. C’est un trés-brove komme. Przecież ty go znasz. Kolega twojego ojca. Il donne dans le spiritisme. To bagatela. Dobry człowiek. Cóż ci tam potrzeba?
— Chciałbym prosić, żeby pozwolił zobaczyć się matce z synem, co tam jest uwięziony. Ale mnie mówiono, że to nie zależy od Kriegsmutha tylko od Czerwiańskiego.
— Czerwiańskiego nie lubię, ale to mąż Maryetty. Można ją poprosić, ona to dla mnie zrobi. Elle est tres gentille.
— Jeszcze muszę prosić za jedną kobietą. Siedzi, kilka miesięcy i nikt nie wie, za co.
— Sama musi najlepiej wiedzieć, za co. One bardzo dobrze wiedzą. Te krótko ostrzyżone wiedzą.
— Ja tam wiem tylko, że cierpią. Ciocia chrześcianka, wierzy w Ewangielię, a tak nie ma litości.
— To nic nie przeszkadza. Ewangelia Ewangelię, a czego nie lubię, to nie lubię. Gorzejby było, żebym udawała, że kocham nihilistów, a przedewszystkiem strzyżone nihilistki, kiedy ja ich nie znoszę.
— Dlaczegóż ich ciocia nie znosi?
— Po co lezą nie w swoje rzeczy. To nie kobiece sprawy.
— A Maryetta może się mieszać...
— Maryetta? Maryetta, Maryetta. A to Bóg wie kto. Pędziwiaterkiewicz i wszystkich nauczać rozumu pragną.
— Nie koniecznie uczyć, chcą poprostu pomagać ludowi.
— Wiedzą bez nich, komu pomagać trzeba a komu niepotrzeba.
— Ależ lud cierpi niedostatek. Dopiero co powróciłem ze wsi, czyż to się godzi, aby chłop pracował tak ciężko i przymierał głodem, a my żebyśmy mieli na wszelakie zbytki.
— A cóż ty chcesz, żebym ja robiła i nic nie jadła?
— Ja nie chcę, żeby ciocia nic nie jadła — rzekł, śmiejąc się, Niechludow — ale chcę, żeby wszyscy pracowali i wszyscy jedli.
Ciotka znów pochyliwszy czoło, patrzyła na niego z ciekawością.
Mon cher, vous finirez mal — rzekła.
— A to dla czego?
W tej chwili wszedł mąż hrabiny Czarskiej, były minister.
— Dymitr! jak się masz, kiedy przyjechałeś — rzekł, nadstawiając mu wygolony policzek.
Milcząc, pocałował żonę w czoło.
Non, il est impayable — rzekła hrabina, zwracając się do męża. — Każę mi iść prać do rzeki i jeść kartofle. Głupiec niesłychany, ale ty, kochanku, zrób dla niego wszystko, o co cię poprosi. Straszny narwaniec — rzekła. — Ale czyś słyszał? Mówią, że Kameńska tak zrozpaczona, że obawiają się o jej życie. Warto, żebyś pojechał do niej — rzekła do męża.
— Tak to okropne — rzekł mąż
— Idźcież, pogadajcie z sobą, bo muszę odpisać na listy.
Zaledwie Niechludow wyszedł do drugiego pokoju, kiedy zawołała na niego:
— Więc napisać do Maryetty?
— Bardzo proszę, kochana ciociu.
— Więc ja pozostawię en blanc, co ci potrzeba o tej ostrzyżonej, a ona każę swojemu mężowi zrobić. I on zrobi. Nie myśl, że ja jestem zła. Ja nie lubię tych twoich protégées, ale je ne leur veux pas de mal. Niech ich Pan Bóg ma w swej opiece. Idź już, idź. A wieczorem bądź w domu. Usłyszysz Kiesewettera. Pomodlimy się. I jeśli tylko nie będziesz się sprzeciwiał ça vous fera beaucoup de bien. Ja wiem. I ty i Helenka bardzoście to zaniedbali. Więc do zobaczenia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.