Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Zasnął dopiero nad ranem i późno się obudził. Około południa przyszło siedmiu zawezwanych przez rządcę chłopów i zebrało się w sadzie owocowym, w cieniu jabłoni, gdzie był stolik i ławki. Długo potrzeba było namawiać ich, aby nałożyli czapki i siedli na ławach. Osobliwie opierał się temu chłop, dymisyonowany sołdat, trzymając uparcie przed sobą podarty kaszkiet. Ale kiedy stary, siwy chłop z długą wijącą się w pukle brodą, nałożył wysoką czapkę, podwinął sukmanę z domowego samodziału i siadł na ławkę, wszyscy poszli za jego przykładem.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, Niechludow siadł naprzeciw i położywszy na stole arkusz papieru z naszkicowanym projektem, zaczął chłopom całą rzecz tłomaczyć.
Wykład prowadził spokojnie, zwracając się szczególniej do siwego, barczystego chłopa, o którym powziął przekonanie, że najlepiej pojąć go potrafi. Ale omyliły go nadzieje. Starzec, choć poruszał głową potakująco i niecierpliwił się, gdy drudzy czynili uwagi, mało rzecz rozumiał, i to tylko wtenczas, gdy inni chłopi wyrażali ją właściwą sobie gwarą.
Daleko lepiej kombinował siedzący obok zdun, równie stary, drobny, z krzywem jednem okiem, ubrany w nankinową łataną kurtkę i wykrzywione buty. Patrzył bystro i natychmiast tłómaczył innym, co po swojemu wyrozumiał. Trzeci krępy, stary, z białą brodą i rozumnemi oczyma, równie był sprytny i żartobliwy. Więc wtrącał od czasu do czasu humorystyczne uwagi nad słowami Niechludowa i bawił się tem najwidoczniej.
Najlepiej pojmował wysoki chłop, ubrany czysto w domowej roboty kurtę i nowe łapcie. Dwóch pozostałych staruszków, jeden, co wczoraj wszystkiemu przeczył, i drugi kulawy z dobroduszną twarzą, milcząc, słuchali uważnie.
Niechludow mówił co następuje:
— Ziemi nie należy wedle mojego rozumienia ani sprzedawać, ani kupować, bo jeśliby można sprzedawać, to ci wszyscy, co mają pieniądze, zakupią ziemię, i wtedy od tych, co ziemi posiadać nie będą, będą brać za używalność zapłatę tak wysoką, jak tylko zapragną. Będą nawet brać pieniądze za to, że się stoi na ziemi — dodał, przytaczając wyrażenie Spencera.
— Tak samo jakby chciał latać ze związanemi skrzydłami — wtrącił jowialny staruszek z białą brodą.
— To racya — rzekł wysoki chłop z długim nosem.
— Ma się wiedzieć — dodał sołdat dymisyonowany.
— Baba dla krowy trawy narwała i wsadzili ją do ciupy — wtrącił kulawy.
— Grunta o pięć wiorst od chałupy, a do dzierżawy ani przystąp. Cenę podnieśli, że nie obstarczysz — rzekł gniewliwy stary.
— Toż samo i ja myślę — rzekł Niechludow — i dlatego chcę wam oddać grunta.
— Ha cóż, to niezły interes — przemówił chłop barczysty, myśląc, że mówią o oddaniu w dzierżawę.
— Po to przyjechałem tutaj, nie chcę dłużej gospodarować, tylko trzeba się namyśleć, jak to urządzić.
— Oddać chłopom i koniec — rzekł gniewliwy staruszek bez zębów.
— Ja chcę oddać — rzekł Niechludow — ale komu i na jakich prawach. Którym chłopom dać? Dlaczego wam, a nie z Demińskiej wsi?
Milczeli wszyscy, tylko dymisyonowany sołdat rzekł:
— Tak istotnie, ma się rozumieć.
— Więc powiedzcie my sami — rzekł Niechludow — jeślibyście dzielili ziemię między chłopów, jakbyście to zrobili.
— Jak? — rzekł zdun — rozdzielilibyśmy na każdą duszę po równości i koniec.
— A ma się rozumieć, każdemu chłopu po równości — przemówił kulawy w białych, onuczkach.
Wszyscy potwierdzili tę uwagę, uważając ją za dobrą.
— Powiedzieliście każdemu, więc ma się rozumieć i dworskim ludziom.
— Co to, to nie — rzekł sołdat.
Ale rozumny wysoki chłop nie zgadzał się na to.
— Jak dzielić, to między wszystkich — rzekł po krótkim namyśle.
— Po równości dzielić nie można — rzekł Niechludow. — Będą sprzedawać jedni drugim. Bogatsi wykupią działy. Później na innych działkach ludzi przybędzie, dorosną dzieci, a tu ziemi nie ma.
— Istotnie, rzeczywiście — rzekł sołdat.
— Zabronić sprzedawać, tylko temu dać, co sam uprawia — przerwał zdun gniewnie.
Ale Niechludow zauważył, że trudno dowieść, czy kto sam dla siebie uprawia, czy dla kogo innego.
Wtedy wysoki mądry chłop zaproponował robotę artelową.
— Kto sam gospodarzy, temu dać, kto sam nie sieje, ani orze, temu nic nie dawać — zakonkludował stanowczo grubym basem.
Niechludow zauważył, że do tego potrzeba, aby wszyscy mieli inwentarz i narzędzia rolnicze, aby ten inwentarz był równej dobroci, albo też, żeby i konie i woły i pługi i młocarnie, wszystko, żeby było wspólne. Ale na to potrzeba ogólnej zgody.
— Naród na to nie zgodzi się nigdy w życiu — zauważył starowina.
— Zaraz przyjdzie do bitki — dodał siwy i wesoły drugi staruszek. — Baby babom ślepie wydrapią.
— Trzeba także uważać na gatunek ziemi — rzekł Niechludow. — Przecie jednym nie można dać czarnoziemu, a drugim piasku.
— Podzielić na równe działki — rzekł zdun.
— Ale to nie chodzi o jedną wioskę — rzekł Niechludow. — A gdyby tak podzielić różne gubernie. Dlaczego jedni będą mieli ziemię gorszą, a drudzy lepszą.
— To jest prawda — rzekł sołdat.
Reszta milczała...
— Nie jedna już głowa myślała nad tem. Jeden amerykański człowiek, George, tak to sobie umyślił. I ja się z nim zgadzam — ciągnął rzecz swą Niechludow.
— Przecież ty jesteś gospodarz, to twoje. Zrób jak chcesz — rzekł gniewliwy stary.
Ta uwaga stropiła Niechludowa, ale zauważył, że i obecni chłopi również byli niezadowoleni.
— Poczekajcie, Semenie, niechże on powie — rzekł mądry chłop grubym basem.
To dodało Niechludowowi otuchy i zaczął tłómaczyć system ogólnej pracy wedle Henry George’a.
— Ziemia niczyja, tylko Boska — zaczął.
— To tak i jest, święta prawda — ozwało się kilka głosów.
— Wszystko, ziemia jest wspólną własnością ludzką, wszyscy mają do niej jedno prawo. Ale ziemia jest lepszego i gorszego gatunku. A każdy chce brać dobrą. Jakże zrobić, aby było sprawiedliwie? Więc ten, co będzie miał dobrą ziemię, niech płaci tym, co ziemi nie mają tyle pieniędzy, co ta ziemia warta — rzekł, jakby sam sobie odpowiadając Niechludow. — Ponieważ nie wiadomo, kto komu ma płacić, a pieniądze na potrzeby ogólne mieć trzeba, należy zrobić tak, ażeby ten, co posiada ziemię, płacił na rzecz ogółu to, cO ta ziemia za jej używanie warta, więc ten, co będzie miał ziemię lepszą, zapłaci do ogólnej kasy więcej, kto gorszą, zapłaci mniej. A jeśli kto posiadać ziemi nie zechce, nic nie będzie płacił, a podatki na ogólne potrzeby zapłacą za niego ci, co będą ziemię posiadali.
— To sprawiedliwie — rzekł zdun, poruszając brwiami. — Czyja ziemia lepsza, niech płaci więcej.
— Miał dobry łeb ten Żorża — rzekł stary z siwą kręcącą się brodą.
— Tylko, żeby opłata była nie wysoka — mówił rozumny chłop, rozumiejąc już dokładnie, o co chodzi.
— A jakbym ja chciał wziąć ziemię, to co? — spytał rządca.
— Jak jest dział zbywający, bierz pan i pracuj — rzekł Niechludow.
— A tobie na co, i tak masz brzuch pełny — rzekł jowialny stary.
Na tem zakończyły się obrady.
Chłopi przyobiecali porozumieć się z gromadą i następnie dać odpowiedź decydującą.
Rozeszli się ożywieni niezwykle. Słychać było głośne ich rozprawy, podczas gdy wracali drogą.
We wsi toczyły się do późnej nocy gorące dysputy, a gwar ich dolatywał po rzece aż do dworu.
Nazajutrz chłopi nie poszli do roboty, ale naradzali się nad propozycyą dziedzica. Wieś rozdzieliła się na dwa obozy. Jedni uważali projekt za dobry i pożyteczny, drudzy nie pojmowali dobrze, o co chodzi, i przez to bali się przystać i zgodzić.
Jednak na trzeci dzień zgodzili się wszyscy i przyszli oświadczyć w imieniu gromady, że gotowi są do układu.
Na decyzyę taką wpłynęło stanowczo zdanie pewnej staruszki, że pan zaczął o grzesznej duszy myśleć, i daje chłopom ziemię, aby duszę zbawić.
Zdanie to potwierdzały hojne jałmużny, jakie dziedzic porozdawał w Panowie.
Skoro wieść rozeszła się, że pan daje pieniądze każdemu, kto poprosi, zebrał się tłum narodu, osobliwie bab, co dążyły z różnych stron z prośbami. Nie wiadomo było, co komu dać, oraz ile dać, natarczywość rosła. Jedynym środkiem, jaki pozostawał, było wyjechać czemprędzej. Niechludow więc postanowił to uczynić.
Ostatniego dnia pobytu w Panowie zaczął Niechludow przepatrywać pozostałe rzeczy. W kuferku ciotki starym z różanego drzewa, okutym bronzami, znalazł fotografię przedstawiającą grupę, w której były obie ciotki, Kasia, i on sam, jako student jeszcze. Ze wszystkich rzeczy zabrał tylko listy i fotografię. Kasia była tutaj jako młoda dziewczynka, skromna, świeża, urodziwa, pełna wesela i uroku.
Resztę rzeczy sprzedał za pośrednictwem wiecznie uśmiechniętego rządcy miejscowemu młynarzowi, który zakupił dom na rozbiórkę, i wszystkie meble.
Dziwił się obecnie temu uczuciu żalu, po rozdaniu ziemi, jakiego doświadczył w Kuźmieńsku. Dziś przeciwnie, duszę jego napełniała radość, a także wrażenie czegoś nowego, niewidzianego, jakiego doznaje podróżnik, odkrywający nowe światy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.