Przejdź do zawartości

Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi posiadać nie będą, będą brać za używalność zapłatę tak wysoką, jak tylko zapragną. Będą nawet brać pieniądze za to, że się stoi na ziemi — dodał, przytaczając wyrażenie Spencera.
— Tak samo jakby chciał latać ze związanemi skrzydłami — wtrącił jowialny staruszek z białą brodą.
— To racya — rzekł wysoki chłop z długim nosem.
— Ma się wiedzieć — dodał sołdat dymisyonowany.
— Baba dla krowy trawy narwała i wsadzili ją do ciupy — wtrącił kulawy.
— Grunta o pięć wiorst od chałupy, a do dzierżawy ani przystąp. Cenę podnieśli, że nie obstarczysz — rzekł gniewliwy stary.
— Toż samo i ja myślę — rzekł Niechludow — i dlatego chcę wam oddać grunta.
— Ha cóż, to niezły interes — przemówił chłop barczysty, myśląc, że mówią o oddaniu w dzierżawę.
— Po to przyjechałem tutaj, nie chcę dłużej gospodarować, tylko trzeba się namyśleć, jak to urządzić.
— Oddać chłopom i koniec — rzekł gniewliwy staruszek bez zębów.
— Ja chcę oddać — rzekł Niechludow — ale komu i na jakich prawach. Którym chłopom dać? Dlaczego wam, a nie z Demińskiej wsi?
Milczeli wszyscy, tylko dymisyonowany sołdat rzekł:
— Tak istotnie, ma się rozumieć.
— Więc powiedzcie my sami — rzekł Niechludow — jeślibyście dzielili ziemię między chłopów, jakbyście to zrobili.
— Jak? — rzekł zdun — rozdzielilibyśmy na każdą duszę po równości i koniec.
— A ma się rozumieć, każdemu chłopu po