Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział XV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

Po chwili milczenia, deputowany mówił daléj:
— Cały mój majątek należeć będzie do Renaty i przedsięwziąłem wszelkie ostrożności, aby nie miała żadnéj styczności z prawnikami, których zawsze uważałem i uważam za ludzi najgorszego gatunku... Zresztą przewidziałem wypadek, gdyby mnie śmierć zaskoczyła znienacka...
Robert położył rękę na sercu, którego bicie go dusiło i zatrzymał się aby odetchnąć...
— Doktor zalecił spokój a pan się męczysz... — szepnęła Urszula.
— Co mnie tam zmęczenie obchodzi? — odparł Robert. — Powinnaś być uwiadomioną o wszystkiém, co się dotyczę przyszłości Renaty... — Więc słuchaj: — Majątek mój, nie licząc w to posiadłości Viry-sur-Seine, wynosi cztery miliony czterykroć sto tysięcy franków. — Ta summa zawarta w akcyach na okaziciela, złożona jest u mego najszczerszego przyjaciela Filipa Audouard, notaryusza w Nogent-Sur-Seine. — Audouard wręczy te akcye osobie, która mu odda szczegółowe pokwitowanie, podpisane przez niego. — Pokwitowanie to znajduje się u pana Emila Auguy, notaryusza, przy ulicy Piramid pod N. 18, który je wyda tylko za odebraniem mojego listu... Do pokwitowania dołączone różne papiery i testament stanowiący Renatę moją uniwersalną spadkobierczynią, z warunkiem, aby ci wypłacała dożywotnio po sześć tysięcy franków rocznie...
— To zbyt wiele, panie Robercie... to zbyt wiele! — rzekła żywo pani Sollier.
— Jest to zaledwie dosyć... — Twoje niezmordowane poświęcenie, twoje długo letnie usługi, zapewne więcéj są warte, ale ja znam prostotę twoich upodobań, Urszulo... — Napiszę list, w zamian, za który pokwitowanie będzie wydane wraz z papierami i testamentem... Gdybym umarł nagle, znajdziesz go w górnéj szufladzie stoliczka, znajdującego się w moim sypialnym pokoju, obok łóżka... — Wręczysz go Renacie, z którą pojedziesz do Paryża do Emila Auguy.
— Dobrze.
— Potém udasz się z Renatą do Nogent-sur-Seine, do Filipa Audouard, którego jak mi się zdaje, znasz...
— Znam, widziałam go tutaj...
— Renata wręczy mu opieczętowany pakiet, oddany jéj przez notaryusza w zamian za mój list, Audouard zaś postąpi według mojej instrukcyi... Zrozumiałaś dobrze wszystko, czy tak?...
— Tak jest, panie Robercie...
— Te skomplikowane szczegóły były konieczne... — Nie zapomniałem, że mam naturalnych spadkobierców, których się muszę wystrzegać... — Paskal Lantier musi chciwie pożądać mego majątku... — Zapewne on zna moje teraźniejsze położenie, ale nie wie o istnieniu Renaty... Jeżeli do obecnéj chwili ukrywałem swoją córkę, to dla tego, żem się obawiał Paskala...
— Obawiałeś się pan swego siostrzeńca! — powtórzyła pani Urszula osłupiała. — Sądzisz więc pan że byłby zdolnym...
— Sądzę, że jest zdolnym do wszystkiego... — przerwał Robert. — Jest to zły charakter... — Nie wiele on wart więcéj od swego krewnego, Leopolda, który zasłużył na galery i który się prawie na nich znajduje... Paskal Lantier z pewnością liczy na spadek po mnie, którego mu gwałtownie potrzeba i któryby go ocalił niechybnéj ruiny...
— Nie jest więc bogaty?
— Posiada on pozory bogactwa, ale nic więcéj... — Obraca w Paryżu miljonami, lecz cudzemii usiłuje łowić ryby w mętnéj wodzie, ale upadek jego interesów jest kompletny... Obecnie się utrzymuje tylko przez wysiłek równowagi... — Wkrótce po moim wyjeździe do Ameryki zaślubił siostrę Małgorzaty Berthier... — Posag żony, choć niewielki, był dla niego, nie mającego nic prawie, majątkiem i pozwolił mu rzucać się na większe interesa... to też wdał się w grę giełdową, w spekulacye na placach, w przedesiębierstwa budowlane... — Runie lada chwila! — Jakkolwiek w równym prawie wieku, nigdyśmy się nie kochali...
— A pański drugi siostrzeniec, Leopold Lantier?
— To najgorszy łotr, jaki tylko być może... W więzieniu na całe życie, co jest dla niego szczęściem, gdyż gdyby był wolnym, skończyłby na rusztowaniu. — Pojmujesz Urszulo, jakie mnie powody zmusiły do otoczenia życia Renaty taką tajemnicą i dla czego ona trwać powinna aż do chwili, w któréj moja córka wejdzie w posiadanie mego majątku... — A obawy te nie są przesadzone, ostrożności nie są nierozsądne... Nieufność ta jest uprawniona... To nie jest szaleństwo, to ostrożność...
— Czyż byś pan miał przypuszczać, że życie Renaty znajduje się w niebezpieczeństwie? — zapytała Urszula ze drżeniem...
— Dopóki ja żyć będę, Renata nie ma się czego obawiać.. — odparł Robert — Po mojéj śmierci i dopóki nie będzie panią swego dziedzictwa, czuwaj dobrze nad nią!!...
— Ach! przysięgam że będę czuwała i w razie napaści na biedne dziecko bronić jéj będę ze wszystkich sil swoich!
— Wiem o tém i na to liczę... — Dobra Urszulo, podaj mi co potrzeba do pisania.
Pani Sollier przyniosła pulpit i papier listowy, które położyła na kolanach Roberta.
Potém na stoliku postawiła kałamarz i pióro tak, aby chory mógł dosięgnąć ręką.
— Teraz zostaw mnie na godzinę samego, — rzekł deputowany — i proszę cię, jak tylko Klaudyusz powróci z Romilly przynieś mi lekarstwo....
— Dobrze, panie Robercie.
Urszula wyszła.
Pozostawszy sam, ojciec Renaty zaczął list, który według nas wart jest podania in extenso.
List ten zresztą był lakoniczny i wzmiankował tylko o niezbędnych rzeczach.

„Kochany przyjacielu“

„Jak to ułożyliśmy między sobą, przy ostatniém „widzeniu, zechciéj wręczyć osobie, która ci ten list odda, kopertę opieczętowaną pięcioma pieczęciami z moją cyfrą, którą złożyłem w twoje ręce i zwróć uwagę téj osoby, że koperta ta winna dojść nienaruszona do twego kolegi Filipa Audouard, notaryusza w Nogent-su-Seine, który sam tylko ma prawo ja odpieczętować.
„Przyjmij kochany przyjacielu nowe zapewnienia mojéj przychylności i życzliwości. „Robert Vallerand“. —w Zamku Yiry-sur-Seine 21 Października 1879 r.
Deputowany odczytał swój list i włożył go w kopertę, którą zapieczętował lakiem i zaadresował jak następuje:

„Panu Emilowi Auguy
notaryuszowi
18, ulica Piramid, w Paryżu“.

Po ukończeniu tego, położył pulpit na stoliku, wstał i usiłował iść.
Ale, zrobiwszy parę kroków, musiał się zatrzymać przykładając rękę do lewego boku piersi.
Bicie jego serca się zwiększało. — Robert Vallerand przystanął na kilka chwil i został w zupełnéj nieruchomości, zaledwie mogąc oddychać.
Wreszcie uderzenia serca przybrały swój bieg naturalny; — oddech stał się wolniejszy: — ojciec Renaty puścił się w dalszą drogę.
Zwolna, ź trudnością, z nieopisaném zmęczeniem, wyszedł z salonu, przeszedł mały pokoik służący do palenia cygar i wszedł do swego pokoju sypialnego.
Tam skierował kroki ku starożytnemu meblowi inkrustowanemu mosiądzem, stojącemu, pomiędzy dwąmą oknami, wysunął górną szufladę, włożył do niéj list napisany i powrócił do salonu.
Urszula; także do niego wchodziła drugiemi drzwiami.
Podeszła spiesznie ku niemu, aby go podtrzymać i aby mu dopomódz usiąść na szezlongu przed kominkiem...
Trzymała w ręku flaszeczkę, na której była przyklejona etykieta aptekarza z Romilly.
— Czy Klaudyusz powrócił?
— Wrócił w téj chwili i oto jest mikstura przepisana przez doktora.
— Nalej mi łyżkę, dobra Urszulo — czuję się znużonym.
— Zanadto się pan męczysz! Ja to dobrze panu mówiłam.
Robert Vallerand nic nie odpowiadał, wziął drżącą ręką srebrną łyżkę z lekarstwem, którą mu podała pani Sollier i zażył.
Po połknięciu lekarstwa, deputowany, zdawało się, odżył.
Oddech stał się mniéj syczącym, oko utraciło; swoją martwość.
— Proszę cię, podaj mi gazety, — rzekł Robert.
Pani Urszula położyła przy nim dzienniki w nienaruszonych opaskach i wyszła.
Pomiędzy temi gazetami znajdował się „Journal de l’Aube“, o którym wspomnieliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów, w chwili gdy Leopold Lantier został przyprowadzony do sądu, dla złożenia przed panem Gasquel sędzią śledczym zeznań w charakterze świadka.
Ta miejscowa gazeta szczególniéj interesowała deputowanego okręgu Romilly. Otworzył ją, rzucił okiem na artykuł wstępny i przeszedł do wiadomości bieżących.
Jeden artykuł dotyczył jego osoby.
Ubolewano w wyrażeniach nader sympatycznych i pochlebnych nad chorobą, nie pozwalającą mu zasiadać na posiedzeniach izby, gdzie nieobecność jego sprawiała wielką próżnię i wyrażano gorąco nadzieją jogo niedalekiego wyzdrowienia.
— Będę miał piękną mowę na swoim pogrzebie... — rzekł z cicha Robert z melanchoucznym uśmiechem.
Poczém daléj czytał.
Nagle uwagę jego zwróciły następujące wyrazy wydrukowane dużemi literami.

„Ucieczka z więzienia departamentalnego w Troyes“.

Czytał:
„Onegdajszej nocy jeden z więźniów, sprowadzony z więzienia centralnego w Clairvaux, w celu „świadczenia w sprawie o zabójstwo dozorcy tegoż więzienia przez dwóch aresztantów, umknął, przepiłowawszy kratę w oknie celi zajmowanej przez siebie tylko samego.
„Za pomocą prześcieradeł związanych z sobą i uczepionych do kraty, spuścił się on na ulicę wiodącą około gmachu, na której nadzorca, przez niedbalstwo, nie postawił warty.
„Z ulicy téj, więzień przełazi niewiadomo jakim sposobem przez mur otaczający więzienie... Czy miał za murami więzienia wspólnika, który mu poddał pomoc? — Dociec tego niepodobna.
„Więzień ten, skazany na całe życie, znajdował się w Clairvaux od lat ośmnastu i był dobrze notowany. Pracował on w kancellaryi więziennéj. Dyrektor miał prosić o jego ułaskawienie za odważną obronę zamordowanego dozorcy.
„Zbieg nazywa sie Leopold — Lantier



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.