Zemsta za zemstę/Tom drugi/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział X
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X.

Nagle Paskal podniósł głowę.
— Ale, ja myślę, — zawołał, — że wszystko się da ułożyć...
— Znalazłeś sposób? — żywo zapytała wdowa.
— Sposób ten tylko od ciebie zależy...
— Wytłómacz się...
— Ty masz najlepsze serce... kochasz Pawła jak gdyby własnego, syna, — (przed chwilą sama to powiedziałaś) — Dopomóż nam...
Z kolei Małgorzata brwi zmarszczyła.
— Dopomódz; wam, — rzekła, — a jak?
— Śmierć twego męża uczyniła cię panią daleko większego majątku niż jest majątek pan de Terrys...
Pani Bertin zadrżała.
Domyślała się ona żądania, jakie szwagier miał éj objawić i zdecydowana na odmowę, czuła, o ile odmowna odpowiedź będzie trudną do udzielenia.
— Bez wątpienia... — szepnęła.
— Słyszałam cię nieraz mówiącą, że gdybyś owdowiała, nigdy po wtórnie niepójdziesz za mąż... — rzekł Paskal.
— Zawsze jestem tego samego przekonania.
— Nie masz dzieci...
Te wyrazy ścisnęły boleśnie serce Małgorzaty.
Biédna kobiéta o mało w tej chwili nie zalała się łzami, ale chcąc zachować swoją tajemnicę umiała się powstrzymać.
Lantier mówił daléj.
— I gdybyś była tak wspaniałomyślną, aby zapewnić swemu siostrzeńcowi przez formalną darowiznę część swego majątku, małżeństwo mogłoby przyjść do skutku...
Cios został zadany.
Paskal zatrzymał się.
Z wzrokiem uważnie wlepionym w twarz Małgorzaty czekał, nie przewidując żadnéj przeszkody i silnie przekonany, że siostra jego żony zgodzi się z jego zdaniem.
Matka myślała o córce.
Po dosyć długiem milczeniu pani Bertin szepnęła:
— Zadziwi cię moja odpowiedź, kochany Paskalu, skoro jesteś tak pewnym mego życzliwego usposobienia dla twego syna... — Kocham Pawła z całego serca, o tém wiesz, i on wie także, lecz to jest niepo bieństwem czego żądasz...
Paskal zbladł.
— Niepodobieństwem!... — rzekł przytłumionym głosem.
— Tak.
— Więc ci Paweł w czemś zawinił?
— Nie!... Kochany chłopiec zasługuje na całkowite przywiązanie, jakie mam dla niego, lecz jeszcze raz powtarzam, nie mogę uczynić tego, czego żądasz...
— Kochasz Pawła a bez litości odmawiasz mu przyszłości?
— Nie mam prawa tego uczynić.
— Nie masz prawa! — ależ majątek twój należy do ciebie... możesz nim rozrządzać według swego upodobania a mój syn jest twoim prawym spadkobiercą...
Małgorzata spuściła głowę nic nie odpowiadając.
Lantier mówił daléj z uniesieniem, jak gdyby miłość ojcowska była jedynym powodem jego nalegania:
— Tu idzie o szczęście Pawła... to szczęście ty możesz zapewnić jedném słowem a twoje serce dyktuje ci tylko odmowę! — Czyś mnie dobrze zrozumiała? — Tu nie idzie o to abyś się wyzuła ze wszystkiego... Ja nic nie pragnę dla syna za twego życia... Zatrzymasz wszystkie dochody... — Niech pan de Terrys ma pewność, że Paweł kiedyś będzie posiadał majątek prawie równy majątkowi jego córki, a znikną wszelkie przeszkody z jego strony... — To nie jest niemożliwém, to jest łatwém i jeżeli Paweł nie popełnił jakich nieznanych mi wykroczeń, za które go karzesz opuszczeniem w chwili, gdy możesz wszystko, śmiem liczyć na ciebie i liczę...
— Paskalu, — wyjąkała Małgorzata, mając oczy pełne łez i wstrząsana nerwowém drżeniem, — ty mnie dręczysz... Czyż sądzisz, że nie byłabym szczęśliwa dając swemu — siostrzeńcowi dowód mego przywiązania?
— A cóż ci przeszkadza?
— Powiedziałam, że nie mam prawa rozporządzać swoim majątkiem...
— Ja odpowiadam z kolei: — To być nie może!...
— A jednak to prawda... mój majątek nie do mnie należy... on należy...
— Do kogóż?... — zapytał Paskal dysząc.
Małgorzata ukryła twarz w dłoniach i odpowiedziała głosem bardzo cichym i prawie niewyraźnym:
— Do mojéj córki...
Szwagier pani Bertin zachwiał się pod ciosem tego niespodziewanego odkrycia.
— Do twojéj córki!... — powtórzył osłupiały.
Małgorzata uczyniła głową znak potwierdzenia.
— Ty sobie ze mnie żartujesz!... — odparł Paskal, nie chcąc wierzyć temu co słyszał. — Ty nie masz dzieci...
— Nie miałam ich z małżeństwa, a ponieważ bez litości nadużywasz mojéj słabości, aby mi wydrzéć tajemnicę, którą chciałam ukryć, powiem ci o wszystkiém. Zresztą, prędzéj czy późniéj ta tajemnica musi być wszystkim odkryta.
Lantier zgnębiony, pomięszany słuchał siostry swojéj żony, tak jak się słucha głosów przemawiających w marzeniach.
Wdowa nie patrząc na niego mówiła daléj:
— Przed ślubem popełniłam błąd, którego nie chcę usprawiedliwiać... — Jedyną moją wymówką była moja nadzwyczajna młodość... — Skutkiem tego urodziła mi się córka, którą mi porwano zaraz po urodzeniu... — Ojciec, ukrył mój wstyd i pragnąc jakim bądź kosztem majątku dla mnie, zmusił mnie do wyjścia za mąż... — Wycierpiałam przez lat dziewiętnaście wszystko, co tylko można było wycierpiéć... nie wiedząc co się stało z moją córką... mając ją za umarłą... — Nareszcie nadeszła chwila oswobodzenia... Nie tracąc ani chwili rozpoczęłam poszukiwania... — Wydały one natychmiastowy skutek... — Moje dziecko żyje, jestem o tém przekonana... — Teraz, pojmujesz Paskalu, że mój majątek należy do niéj, do niéj w całkowitości i że go w najmniejszéj części uszczuplić nie mogę!... Wszak to pojmujesz, czy tak?
Z pod spuszczonych powiek Lantiera błysnęła błyskawica i natychmiast zgasła.
— I czyś znalazła to dziecię stracone przed dziewiętnastu laty? — zapytał tonem szczególnym, zamiast odpowiedziéć na zapytanie Małgorzaty.
— Jeszcze nie, ale powtarzam raz jeszcze, że mam pewność że żyje. Dziś wieczorem może się dowiem gdzie się znajduje... dowiem się gdzie, się będę mogła z nią połączyć, okryć ją pocałunkami i przyciskając ją do serca zapomniéć to, com tak długo cierpiała.
Paskal spuścił głowę a twarz jego przybrała wyraz dzikości.
Małgorzata mówiła daléj:
— Wiem, kochany szwagrze, że mój egoizm, albo raczéj obowiązek macierzyński, mięsza twoje wyrachowania i niweczy nadzieje... — Współczuję doznawanemu przez ciebie zawodowi, ale ty jesteś ojcem, kochasz Pawła tak jak ja kocham swoją córkę i powinieneś mnie zrozumieć. — Chcąc mu zapewnić przyszłość wyraziłeś swoje żądanie... Jest to dowodem, że miałam słuszność, chcąc zapewnić los mego dziecięcia. — Mówiłeś: „Wszystko dla mego syna“!... — Ja odpowiem: — „Wszystko i dla mojéj córki“!...
Przedsiębiorca podniósł głowę.
Twarz jego wyrażała już tylko rezygnacyę.
— Masz słuszność, rozumiem... — rzekł łagodnie. — Nie pozostaje mi nic więcej, tylko prosić cię o przebaczenie... Zapomnij więc o mém niedyskretném żądaniu... Szczególniéj przebacz mi, żem przez swoje naleganie znaglił cię do odkrycia swoich tajemnic.
Małgorzata podała mu rękę.
— Nie mam ci nic do przebaczenia... — odparła, — i teraz jestem szczęśliwa, że ta rozmowa miała miejsce...
— To tak słodko wynurzyć się na łono przyjaciela, krewnego, w którym można pokładać całe zaufanie... — rzekł Paskal obłudnie. I masz nadzieję wkrótce zobaczyć swoją córkę? — mówił daléj.
— Tak jest... Jovelet w téj chwili czuwa nad pewną kobiétą, która pewno zechce się z nią połączyć w miejscu, gdzie ją ojciec od tylu lat ukrywa...
Paska zadrżał.
Te wyrazy obudziły jego uwagę.
Znajdował on dziwne podobieństwo pomiędzy tém co mówiła Małgorzata a tém co mu opowiadał mniemany Valta.
Chcąc się przekonać dokładnie, zaczął badanie.
— A ojciec dziecięcia? — rzekł.
— Umarł..... odpowiedziała chora głuchym głosem...
Paskal znowu zadrżał.
— Umarł, powtórzyła Małgorzata. — W tym samym dniu, gdym będąc nakoniec wolną, upomniała się o córkę...
— I ten człowiek mieszkał w Romilly?... odrzekł Lantier. — Czy umarł w Romilly?
— Nie... — odpowiedziała wdowa z widoczném zakłopotaniem.
— Gdzież więc?
— W zamku Viry-sur-Seine...
— Ależ zatém, — zawołał Paskal zdjęty nagłmé drżeniem, — twoja córka jest córką Roberta Vallerand.
— Tak jest, Roberta Vallerand, twego wuja, który aby się zemścić za pozorną zdradę, nakazaną mi przez nieubłaganą wolę mego ojca, pochwycił mi dziecię, i nikczemnie odkrył błąd mój, memu mężowi! — Teraz musisz zrozumiéć dla czego Dominik Bertin, z początku tak szalenie we mnie zakochany, że dawał miliony za poślubienie mnie, późniéj mnie nienawidził i dręczył! — To była kara!...— i dla czego on nienawidził waszéj familii, z któréj najstarszy poślubił kobiétę z rodziny Vallerandów.
— Tak... tak... rozumiem... — szepnął Paskal, którego mózg był literalnie niby w ogniu. To dziecię jest moją bliską krewną... krewną Pawła... a ty ją odszukasz... będziesz kochała...
— Z całego serca! — odparła Małgorzata, która nie mogła odgadnąć złowieszczych myśli swojego szwagra. — Ileż miłości jestem winną téj ukochanéj córce, pozbawionéj od tylu lat matki! — Ach! ja jéj ten dług szczodrze odpłacę — i z Bóg wie jakiém uniesieniem szczęścia!...
— Czy jesteś, pewną, że Jovelet odkryje miejsce jéj schronienia?
— Zdaje mi się, że inaczéj być nie może...
Lantier rzekł z cicha:
— Wtedy wszystkoby było stracone! — Valta nie mógłby działać i majątek by mi się wymknął! co robić?
W téj chwili na schodach dały się słyszéć szybkie kroki i zatrzymały w sieni piérwszego piętra.
Ktoś lekko zapukał drzwi.
— Proszę! rzekła Małgorzata.
Wszedł Jovelet.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.