Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom drugi/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Intendent nieboszczyka Dominika zatrzymał się na progu, mocno zdziwiony obecnością Paskala Lantier.
Ten ostatni był prawie bez oddechu.
Czy Jovelet trafił na ślad córki Małgorzaty?
Upadek w takim razie był konieczny, i bez ratunku.
— Wejdź, Jovelet... — rzekła żywo chora — wejdź i skróć moje cierpienia... — Możesz mówić przy moim bracie... Coś się do wiedział?... Co mi zwiastujesz?...
— Nic, pani... odpowiedział zapytany.
— Jakto nic?
— Nic, przynajmniéj z tego coby pani chciała wiedziéć.
— A ta kobiéta?... ta gospodyni?
— Pani Urszula Sollier... — Wyjechała z zamku Viry-sur-Seine.
— Kiedy?
— Przed trzema dniami... W dzień pogrzebu nieboszczyka deputowanego Roberta Vallerand...
— Dokąd że się udała?...
— Powóz odwiózł ja do Romilly... na kolej żekazną...
— A ztamtąd gdzie pojechała?
— Niewiadomo.
Paskal odetchnął; jego wązkie, blade usta rozjaśniły się uśmiechem.
— I tyś nie szukał, nie wypytywał? — mówiła daléj chora, któréj twarz wyrażała straszliwy niepokój.
— Pytałem, pani, szukałem; ale mogłem otrzymać jedną tylko wskazówkę...
— Jaką?...
— Że gospodyni, pani Urszula Sollier, zostawiła swoje pakunki w zamku Viry-sur-Seine, i że ma napisać, gdzie jej mają być odesłane, gdy sobie wybierze miejsce pobytu...
— Mój Boże! — wyjąkała chora, któréj łzy powstrzymywane przez chwilę, znowu twarz zalały. Jestto zaledwie jakaś wskazówka! — A pewnego, nic!... nic coby mną mogło kierować i gdym sądziła, że chwytam szczęście, czeka mnie zawód, rozpacz!...
— Uspokój się, moja droga Małgorzato, rzekł Lantier ściskając ręce siostry swojéj żony z podwojoną obłudą, — i licz na tych co cię kochają!... To czegoby nie mogła dokazać kobiéta, ja to zrobię, ja!... Będę ci pomagał w poszukiwaniach... Poświęcę się im ciałem i duszą... — To szczęście, które dotychczas jest tylko marzeniem i zdaje się przed tobą uciekać, zamieni się w rzeczywistość, chociażbym musiał cały świat splondrować, aby ci je zapewnić...
Małgorzata bez nieufności, dała się złapać na tor mowy nędznika.
— Ach! tyś dobry! — Twoje poświęcenie pociesza mnie w cierpieniu i wraca nadzieję mojéj zbolałéj duszy... — Tak, liczę na twoją pomoc... Ty mi jéj nie odmówisz...
— Przysięgam!
— Dziękuję, Paskalu!... — Jeżeli ta Urszula Sollier udała się do mojéj córki, to wiem, gdzie będziemy mogli na jéj ślad natrafić.
— Ty wiesz?
— Tak jest.
— Gdzież więc?
— U pana Auguy, notaryusza w, Paryżu, przy ulicy Piramid.
— U pana Auguy?... — zapytał Paskal niespokojnie. — Zkądże to przypuszczenie?
— W rękach moich, znajdował się przez kilka chwil list adresowany przez Roberta Vallerand do tego notaryusza... — Ten list odebrano mi, wyrwano brutalnie, ale miałam czas przeczytać adres i mój instynkt powiedział mi, że nić mająca mnie doprowadzić do celu jest tam a nie gdzieindziéj...
Paskal każde jéj słowo, rył w swojéj pamięci.
Zdawało mu się, że z tych słów wynikną może nieprzezwyciężone trudności, ogromne niebezpieczeństwa.
Pilno mu było porozumiéć się w tym względzie ze swoim wspólnikiem Valtą, czekającym na niego w Maison Rouge.
Chociaż Małgorzata już odzyskała nieco siły, wzruszenia będące skutkiem rozmowy która miała miejsce, silnie ją przygnębiły.
Upadła na poduszki w stanie zupełnéj bezwładności.
— Zdaje mi się? że pani potrzeba spoczynku, rzekł Jovelet półgłosem. Czy pan nie uważa, tak samo jaki ja, że dobrzeby było dać jéj zasnąć?
Paskal dał znak twierdzący i wyszedł razem z intendentem.
Ten posłał Wiktoryą aby, czuwała nad chorą a Lautier uprzedzony, że będzie jadł obiad w pokoju pani Bertin, wyszedł z Hotelu Marynarki, do biura telegrafu i wysłał pod adresem Valty następującą depeszę:
Jutro przyjeżdżam do Maison Rouge. Pilny interes.

„Paskal.“

Wysławszy depeszę, przedsiębierca wszedł do kawiarni i jakkolwiek zwykle wstrzemięźliwy, kazał sobie podać karafeczkę rumu, którą wypróżnił do ostatniéj kropli, aby się odurzyć.
Bez względu na siłę woli, ciemna chmura ciążyła na jego umyśle. Czuł, że zwątpienie ogarnia jego duszę.
— Wszystko źle idzie! — mówił sam do siebie. Ta nieprawa córka Roberta Vallerand, niszczy mój ostatni ratunek i niweczy ostatnią nadzieję... — Ona małżeństwo Pawła czyni niemożliwém... Kradnie mi dziedzictwo wuja i majątek Małgorzaty, który miał przypaść memu synowi! Przez nią jestem podwójnie zgubiony a matka przez notaryusza z Paryża, lada chwila może wpaść na jéj ślad! — Valta jest człowiekiem czynu, który się nie cofnie przed niczém, już on dowiódł tego! — On mnie tylko może ocalić... jemu się oddam zupełnie.
Paska powrócił do hotelu i wszedł do siostry swojéj żony, która po dwóch godzinach snu zupełnie przyszła do siebie.
Zjadł obiad przy jéj łóżku.
O tém co w dzień mówiono, nie było nawet żadnéj wzmianki.
Natychmiast po obiedzie Lantier pożegnał Małgorzatę, udał się do swego pokoju i położył się w łóżko, nie dla tego, żeby spać, lecz aby się wszechstronnie zastanowić nad położeniem rzeczy.
Nazajutrz z rana przyszedł dowiedzieć się o zdrowiu Małgorzaty.
— Dobrze noc przepędziłam... — odpowiedziała wdowa; — doktor, który dopiero wyszedł, jest ze mnie bardzo zadowolony i pozwolił mi przyjąć trochę posiłku... — Zjem razem z tobą śniadanie...
— To co mi powiadasz czyni mnie bardzo szczęśliwym... — Postęp twego wyzdrowienia będzie teraz bardzo szybki... — Przy śniadaniu opowiesz mi co mam uczynić w téj ważnéj sprawie, która cię tak zajmuje i wrócę do Paryża.
— Od wczoraj wiele myślałam... rzekła pani Bertin.
— A rezultatem twoich rozmyślań?...
— Jest, że nie będę korzystała z twoich chęci, kochany Paskalu, przynajmniej w téj chwili... Tymczasem będę działała sama... Nie mniej jednak jestem głęboko wzruszona za pomoc tak szlachetnie ofiarowaną przez ciebie i zyskałeś prawo do mojéj wdzięczności... wkrótce udam się do Paryża. — Wszystko powiem hotaryuszowi do którego Robert Vallerand list swój zaadresował a ten mi nie odmówi wyjaśnienia tego co mnie tak silnie interesuje... — Jednem słowem mam nadzieję na przyszłość...
— Tem lepiéj! — Ufność jest poprzedniczką powodzenia... Życzę abyś mnie nie potrzebowała, ale pamiętaj, kochana Małgorzato, że w dniu, kiedy ci moje poświęcenie może być użyteczném, będziesz je mogła wystawić na próbę...
— Uczynię to bez wahania!... — Wierzę w twoje przywiązanie i jestem pewną, że nie czujesz do mnie urazy za wczorajszą odmowę...
— Jakże bym ją mógł czuć? — Doskonale pojmuję twoje powody i sam zrobiłbym to samo gdybym był w twojém położeniu.
Małgorzata serdecznie uścisnęła szwagra za rękę.
Paskal wyjechał z Romilly pociągiem odchodzącym o godzinie czwartéj minucie dziesiątéj, który miał stanąć w Maison Rouge o godzinie piątéj minucie czterdziestéj piątéj.
Noc była ciemna.
Leopold Lantier, znany przedsiębiorcy tylko pod nazwiskiem Valty, wrócił bezzwłocznie do Maison Rouge i znowu zamieszkał w swoim pokoju w Hotelu Kolejowym.
Pobyt jego w małém miasteczku nie dziwił nikogo, gdyż nie zaniedbał podać się za komisanta handlowego.
W chwili gdy mu wręczono depeszę wysłaną z Romilly, siedział przy obiedzie.
Ta lakoniczna depesza zaniepokoiła go, tak samo jak pierwsza.
Paskal Lantier zawiadamiał go, że się zatrzyma jutro w Maison Rouge i wspominał o pilnym interesie.
Nie wątpił, że zaszło coś nie przewidzianego i bardzo ważnego.
Krok krewnego wydawał mu się strasznie nieroztropnym, ale mu nie mógł zapobiedz.
O któréj Paskal przyjedzie? — Ponieważ depesza o tém milczała Leopold powiedział sobie, że musi pilnować przyjazdu wspólnika tak aby na siebie nie zwrócił uwagi.
Zajmował on w hotelu mały pokoik, którego jedyne okno wychodziło na plac stacyjny.
Leopold w tém oknie urządził swoje obserwatoryum.
W godzinach przyjścia pociągów do Romilly wyglądał na plac i z uwagą badał wzrokiem podróżnych wychodzących z dworca, gotów za dostrzeżeniem Paskala zejść na dół i pobiedz naprzeciw niego.
Oczekiwanie jego przez cały dzień było nadaremném, a gdy noc nadeszła, nie mógł nic dojrzeć ze swego okna.
Wskutek tego udał się na dworzec na przyjście pociągu o godzinie piątéj minucie czterdziestéj piątéj i przestąpił próg sali w téj saméj chwili, gdy się pociąg zatrzymywał.
Wysiadło kilka osób.
W ich liczbie znajdował się Paskal.
Poznał bil Leopolda i poszedl prosto ku niemu.
— Twój krok jest bardzo nieroztropny, — rzekł do niego Valta po cichu.
— To co ci mam powiedziéć nie znosi żądnéj zwłoki, odparł Lantier.
— Cóż takiego.
— Wszystko stracone.
— A! do djabła! — rzekł Leopold lekko zadrżawszy.
Paskal mówił daléj.
— Tak, wszystko stracone... chyba by się znalazł sposób...
— Więc upadek nie jest jeszcze ostateczny? — przerwał zbiegły więzień. — A toś mi strachu napędził! No, to znajdziemy sposób...
— Spodziewam się, ale w tym celu musimy się porozumieć...
— Porozummy się, lecz bądźmy ostrożni i nie pokazujmy po sobie, że sobie wyznaczamy schadzkę...
— Jestto rzecz możliwa i łatwa... — Jak jesteś zapisany w hotelu.
— Jako komisant handlowy.
— Ja również będę komisantem i będziemy uchodzić za znajomych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.