Zemsta za zemstę/Tom drugi/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział VIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.

Zabrzmiał sygnał odjazdu.
Officyalista kolejowy zbliżył się i zamknął drzwi.
Para gwiznęła, pociąg ruszył.
Paskal uczynił gniewne poruszenie, podniósł szybę i rzucił się na siedzenie, ze zmarszczonemi brwiami, z ponurą miną.
Jegomość w niebieskich okularach pozwolił aby upłynęło kilka sekund, potém nagle zdejmując okulary i szal i rzekł:
— Uspokój swoje nerwy, panie Lantier! — Chciałeś się ze mną widziéć, oto jestem! — Akuratny na schadzce! Cóż pań myślisz o przebraniu?
— Przynosi ci zaszczyt! — odparł Paskal z równą radością jak i zdziwieniem. — Niech mnie djabli porwą czy bym cię poznał w tych okularach i w tym szalu.
To mówiąc wyciągnął rękę do swego, wspólnika.
— Pogadajmy o interesach... — odpowiedział ten ostatni. — Zapewne nie dla saméj przyjemności przyjrzenia się mojéj fizyonomii telegrafowałeś pan abym się znajdował na dworcu w Maison Rouge.
— Zapewne że nie... — Pańska niejasna depesza bardzo mnie zaniepokoiła a ponieważ miałem pilny interes na drogę Wschodnią, skorzystałem z tego, aby ci naznaczyć spotkanie i zapytać o wyjaśnienie...
— Wybornie!... — Nic prostszego i logiczniejszego!...
— I jakże, czy prędko spełnią się nadzieje, jakie mi uczyniłeś? — zapytał Paskal. — Jak stoją interesa?
— Wszystko miało być skończone... gdy zupełnie nieprzewidziana okoliczność wszystko odwlekła...
— Córeczka mego wujaszka Roberta?...
— Znajduje się w Maison Rouge...
— Czy to być może?
— Najzupełniéj... Mała pełni przy pani Urszuli Sollier obowiązki dozorczyni chorych, gdyż ta skaleczyła sobie nogę poślizgnąwszy się na śniegu... Wspomniona pani Sollier jest to osoba, mająca włożony na siebie przez nieboszczyka obowiązek zawiezienia dziedziczki do Paryża, do notaryusza, który za otrzymaniem pewnego listu, o którym wspominałem, wręczy jéj pakiet opieczętowany, zawierający najdrobiazgowsze szczegóły o jéj pochodzeniu i majątku...
— Ten list trzeba dostać koniecznie! — zawołał Paskal. — Jak się to stało, że go nie masz jeszcze?...
— Sapristi, kmotrze, widzę że ci bardzo pilno! — odparł Leopold ze śmiechem. — Widać zaraz że nie przykładasz do tego ręki osobiście! — Tu idzie nie o skradzenie listu osobie żyjącej, któraby narobiła wiele hałasu o jego zwrot i dla sparaliżowania skutków takiéj kradzieży, ale o zabranie go trupowi, który się nie będzie upominał.
Paskal akceptował łatwo wspólnictwo zbrodni, na końcu któréj znajdował się majątek, ale nie lubił słuchać o téj zbrodni w wyrażeniach zbyt realistycznych.
Dreszcz przebiegł mu po skórze na wyraz: „trup“.
— W skutek jakiéj okoliczności kobiéty znajdują się w Maison Rouge? — zapytał.
— Prawda, pan nie wiesz o niczém... Opowiem więc panu pokrótce com zrobił od czasu jakeśmy się widzieli w Paryżu...
I Leopold Lantier rozpoczął zwięzłe opowiadanie o wszystkich swoich krokach w Viry-sur-Seine, w Romilly, w Troyes i w Maison Rouge.
Paskal słuchał z głęboką uwagą i z łatwém do zrozumienia zajęciem.
Zatrzymał oddech i twarz jego przybrała zielonkowatą cerę gdy nadeszły dramatyczne chwile na kolei, w czasie gdy Leopold przebrany za kontrolera biletów wydobywał sztylet i gotował się uderzyć Urszulę i Renatę.
— Gdyby ten przeklęty śnieg nie był się wmięszał, — rzekł nędznik kończąc opowiadanie — dwie baby nie stały nam na przeszkodzie...
Przedsiębiorca przetarł ręką oczy, jak gdyby dla oddalenia złowrogiego obrazu, który pomimo woli stał mu na oczach.
— Teraz, jakie są twoje projekta i plany?... — rzekł.
— Chciałbym się porozumieć z panem co do tego przedmiotu... — odparł Leopold.
— A więc, porozummy się zaraz.
— Zgoda, ale przedewszystkiem chcę wiedziéć jak długo myślisz być nieobecnym w Paryżu?...
— Dzień lub dwa, nie dłużéj...
— Czy wolno zapytać dokąd pan jedziesz?...
— I owszem, jadę do Romilly...
— Do Romilly...
— Tak jest.
— Domyśliłem się tego i to mi siedziało w głowie. Więc otrzymałeś pan urzędownie lub przez grzeczność jakie zawiadomienie dotyczące spadku?...
— Żądnego... — Zostałem zawiadomiony depeszą, że siostrą mojéj żony znajduje się chora w Romilly i jadę ją odwiedzić.
— A! zdejmujesz mi pan wielki ciężar z piersi... — Byłem w obawie aby się nasz interes nie spaczył...
Pociąg przybył na stacyę Pont-sur-Seine.
Otwarły się drzwiczki.
Jakiś podróżny zabierał się wsiąść do przedziału.
Paskal nachylił się do wspólnika.
— Ani słowa więcej! — rzekł do niego żywo po cichu... — Wracaj do Maison Rouge... Zawiadomię cię o dniu i godzinie mego powrotu... Nie trzeba aby nas widziano razem w Romilly...
Podróżny wchodził do przedziału. Leopold odpowiedział Paskalowi skinieniem głowy, włożył okulary, nasunął szal, wcisnął się w swój kąt i zdawał zasypiać.
W trzynaście minut późniéj przybyli do Romilly.
Przedsiębiorca i zbiegły więzień wysiedli z pociągu.
— Czekaj w Maison Rouge... — powtórzył Paskal bandycie.
— Wracam za godzinę, — odpowiedział tenże.
I udał się do jednéj z kawiarń sąsiadujących za dworcem.
Paskal nie wiedząc, w którym domu znajdowała się wdowa po Dominiku Bertin, musiał rozpytywać o tę wiadomość.
Przestąpił próg piérwszego napotkanego na drodze hotelu.
W małych miasteczkach, gdzie nowe wypadki mogące zasycić ciekawość są rzadkie, wszystko bywa wiadomém bardzo prędko.
Nie długo więc trzeba było czekać na objaśnienie i Paskal dowiedział się, że jakaś podróżna, któréj nazwiska nie wiedziano, leżała chora w Hotelu Marynarki.
Przedsiębiorca udał się tam z pośpiechem.
Wyprzedźmy go tam.
Stan Małgorzaty, — jak sobie nasi czytelnicy przypominają, — był bardzo groźny.
Doktor uznał, że to było zapalenie mózgu.
Biédna kobieta strasznie została dotknięta, ale dzięki energicznéj pomocy lekarza, dzięki jego trafnym przepisom i staraniom wszelkiego rodzaju nie szczędzonym dla choréj, niebezpieczeństwo prawie zaraz znikło.
Małgorzata już nazajutrz odzyskała zupełną przytomność i mogła myśléć o córce, któréj ślad został dla niéj stracony, o śmierci Roberta, o tém wszystkiém co krępowało jéj macierzyńskie pragnienia...
Niebezpieczeństwo już nie istniało, — powtarzamy, — lecz chora nie mogła się jeszcze poruszać, gorączka jeszcze paliła jéj krew w żyłach; musiała leżéć w łóżku.
Wtedy to kazała przywołać rządcę hotelu i prosiła aby wysłał znany nam telegram do Joveleta.
Ten nazajutrz przyjechał.
Małgorzata obezwładniona chwilowo przez chorobę nie mogła osobiście prowadzić rozpoczętych poszukiwań córki, lecz nie chciała aby takowe zostały przerwane, wiedząc że czasami opóźnienie może wszystko sparaliżować.
Pomyślała więc o Jovelecie, który według wszelkiego prawdopodobieństwa musiał znać, albo przynajmniéj domyślać się w części jéj tajemnicy.
Tak rozumując, Małgorzata się nie myliła.
Jovelet domyślał się tajemnicy a jego rozmowy z poprzednikiem, Prosperem, (nie licząc owych „powiadają“ zebranych tu i owdzie), dostatecznie go objaśniły co do natury téj tajemnicy.
Wyjazd pani, natychmiast po śmierci nienawidzonego męża, tajemnica jaką umyślnie otaczała ceł swéj podróży, utwierdzały go w tych domysłach.
Małgorzata przyjęła go z radością, nie bawiła się w nieużyteczne wyjaśnienia, zwierzyła mu się, że się bardzo interesowała odszukaniem śladów młodego dziewczęcia, które było dla niej bardzo drogiém i poleciła mu udać się nazajutrz do zamku Viry-sur-Seine i miéć oko na gospodynię, która bez żadnéj wątpliwości, w danéj chwili, miała się połączyć ze wspomnioném dziewczęciem.
Człowiek uczciwy i poświęcony sługa, Jovelet kochał swoją panią i szanował.
— Pani, nie mówi mi wszystkiego, — pomyślał. — Ale to mnie nie obchodzi co ona ukrywa.
Usłuchał więc, bez komentarzy, i doczekawszy się codziennéj wizyty lekarza, aby się zupełnie zapewnić co do stanu zdrowia pani Bertin, pojechał do Viry-sur-Seine, aby powziąść wiadomość co do pani Urszuli.
Paskal Lantier zjawił się w Hotelu Marynarki podczas jego nieobecności i został przyjęty przez samego gospodarza, do którego rzekł te słowa:
— Wszak pan masz tutaj, pewną damę, chorą od kilku dni?
— Tak jest, panie...
— Panią Bertin?...
— Pod tym nazwiskiem jest zapisana na liście.
— Jestem jej krewnym... — Wczoraj przyszedłszy do jéj mieszkania dowiedziałem się, że leży chora w Romilly, w pańskim hotelu, i przybywam dowiedzieć się jak się ma...
— Dzięki staraniom lekarza, — (zdolny człowiek, proszę pana), — biédna pani wyszła z niebezpieczeństwa, ale nas wszystkich bardzo przestraszyła i nawet doktór za nią nie ręczył!
— O! ona mu winna wielką wdzięczność!
— T pan mnie zapewniasz, że nie ma już niebezpieczeństwa?...
— Tak, panie; — wyzdrowienie odtąd, jest kwestyą czasu.
— Czy mogę się widziéć z moją krewną?...
— Zapytam jéj... — Jakże mam zameldować?...
— Powiedz pan, że Paskal Lantier, jéj szwagier.
Właściciel się skłonił i rzekł.
— Niech pan ze mną pozwoli...
Wszedł na schody prowadzące do pokojów zajmowanych p>rzez gości i zatrzymał się na piérwszém piętrze, przed drzwiami, do których z lekka zapukał.
Wiktorya, służąca hotelowa, znajdująca się przy choréj otworzyła.
— To gospodarz... — rzekła zwracając się do Małgorzaty.
— Niech wejdzie!.. — wymówiła słabym głosem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.