Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom drugi/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział VII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.

— Wytłomacz się, mój ojcze... — mówił Paweł po chwili milczenia.
— Wracam od hrabiego de Terrys... — rzekł Paskal.
— A więc?
— A więc, za miesiąc, za dwa tygodnie, a może wcześniéj, hrabia umrze.
— Tracąc go, utracisz przyjaciela; ale jaki wpływ śmierć jego może miéć na twój majątek?
— Pan de Terrys powierzył mi prawie cały majątek swojéj córki... milion!
— Milion! — zawołał student.
— Tak jest, i stosownie do warunków zawartéj pomiędzy nami najformalniejszéj umowy, w razie śmierci hrabiego obowiązany jestem wypłacić ów milion z procentem, pannie Honorynie, w ośm dni po objęciu w posiadanie spadku ojcowskiego.
— A tego miliona, mój ojcze, już nie masz? — zapytał Paweł z niepokojem. — Czy nie jesteś w stanie oddać go, jeżeli nastąpi katastrofa, której się obawiasz?
Tak wyraźnie sformułowane pytanie, było dla Paskala ambarasującém.
Nie mógł kłamać przed synem, z którego trzeba było zrobić sobie sprzymierzeńca w znanéj nam kombinacyi, a jednak nie śmiał wyznać całkowitéj prawdy; — użył więc wybiegu.
— Ja ten milion posiadam, — odpowiedział, — nie w gotówce, lecz unieruchomiony w robotach, których dokończeniu stoi na przeszkodzie pora zimowa... — On się znakomicie powiększy, tylko trzeba poczekać... — Miałem inne kapitały rozporządzalne, ale duże straty na giełdzie, wszystkie mi je zabrały...
— Na giełdzie! — zawołał Paweł w pomięszaniu. — Grałeś ojcze? grałeś na pieniądze, które niebyły twoją własnością?
Paskal, jako zręczny aktor, przybrał minę zrozpaczoną.
— Nie potępiaj — mnie! — szepnął. — Uznaję cały ogrom swojéj nieroztropności, swojéj winy... — Ale co chcesz? Mysiałem o tobie...
— O mnie... — powtórzył młodzieniec.
— Tak jest... — o twojéj przyszłości... — Mówiłem sobie — „Wszystko jest narażone!... Jeżeli wygram wszystko zostanie ocalone!“ Grałem... przegrałem... lecz jeszcze raz powtarzam, ja mogę poprawić swoje położenie jeżeli będę miał zwłokę, gdyż przedsięwzięte budowle nie tylko mi powrócą moje fundusze, ale jeszcze mi przyniosą znaczne zyski... Oto dla tego mówiłem do ciebie: — „Ty wszystko możesz dla mego ocalenia! — Zgódź się na zaślubienie panny de Terrys... Jéj majątek, którym będziesz zarządzał, zostanie w twoich rękach a ja odzyskam upadający kredyt... Jeżeli będziesz trwał w uporze nastąpi ruina... gorzéj jak ruina.
— Zawieszenie wypłat?... — szepnął student mocno zbladły.
— Więcéj niż zawieszenie wypłat... bankrutctwo, gdyż gra na giełdzie zostanie udowodnioną... — Czyż się nie ulitujesz nademną? — Czy pozwolisz na stawienie ojca przed sądem przysięgłych?
Te ostatnie wyrazy zostały wymówione z gorączkowém ożywieniem.
Paskal dysząc, pożerany niespokojnością, czekał na odpowiedź swego syna. Odpowiedź ta wkrótce nastąpiła.
— Tak więc, — zapytał Paweł niepewnym głosem, — milion pozostający w moich rękach, może ci posłużyć za stawkę do odzyskania majątku, zachwianego, jeżeli nie utraconego?
— Tak... — odpowiedział Lantier.
— Tak więc — mówił dalej młodzieniec, — tak więc ten posag, ten święty depozyt, mój ojcze, miałby być przez ciebie narażonym na wypadki spekulacyi, która ci się dotychczas tak licho wiodła?... — Przebacz mi śmiałości słów moich, lecz milczéć nie mogę, nie mam do tego prawa... W ułożonym przez ciebie projekcie, widzę coś zawikłanego i nieuczciwego co mnie napełnia obawą i wstrętem.
Przedsiębiorca zbladł z gniewu, — zacisnął pięści z wściekłością.
Paweł, mówił daléj:
— Podjąłeś się robót nad siły... wziąłeś na swoje barki ciężar, który je przygniata... — Myśl, która kierowała tobą, zapewne była uczciwą, ja to przypuszczam, chcę przypuszczać, ale nie liczyłeś na przypadek, a ten ci zatamował drogę... — A więc, mój ojcze, jeżeli upadniesz, — to ja jestem młody, silny, będę pracował za ciebie i czuję że jestem zdolnym zapewnić ci na starość dostatek i spoczynek, ale nie stanę się wspólnikiem czynu, który potępiam i na który oburza się moje sumienie.
— Gdy ja rozkazuję — zawołał PaskaL — twoim obowiązkiem jest słuchać.
— Nie ojcze, — odparł student z energią, — poślubić młode dziewczę bez miłości, dla jéj majątku, spekulować na jej posag, nigdy! — wolę ubóstwo, wolę nędzę. Bądźmy ubogimi jeżeli tak być musi, ale nie pociągajmy nikogo w przepaść!
— Więc odmawiasz?
— Odmawiam udania się drogą wiodącą do wstydu, a gdy się zastanowisz, przyznasz mi słuszność...
— Czyżeś nie zrozumiał, że twoje małżeństwo dałoby mi pewność podniesienia chwiejącego się kredytu.
— Twój kredyt, przy pracy i oszczędności podniesie się i bez tego małżeństwa... — Ostra pora roku stawia cię w trudném położeniu, wszyscy to pojmują... — Wiadomo, że jesteś pracowitym i uczciwym człowiekiem... — Twoi wierzyciele zamiast cię przygnębić, pospieszą ci z pomocą i to w swoim własnym interesie... — Wypłyniesz na wierzch mój ojcze i twój honor pozostanie nietknięty... — Zatém proszę cię, nie nalegaj więcéj...
— A jednak będę nalegał, gdyż twoja ciotka Małgorzata powie ci wraz ze mną, żeś powinien uledz mojéj woli i że ja, zapewniając powodzenie memu interesowi, przygotowuję zarazem twoje szczęście... — Dziś przemawiam jak ojciec.. Jutro potrafię jak pan przemówić!!...
I Paskal wyszedł wściekły zostawiając syna w pomięszaniu i przestrachu.
— A! jakąż przesadę w uczciwości i nieposkromnioną dumę po matce a to nieposłuszne dziecię! — mruczał przedsiębierca wracając na ulicę Picpus. — On przyjmuje ubóstwo, powiedział!... — Nam grozi nietylko ubóstwo, lecz hańba! — Dla czego Robert Vallerand nie umarł miesiącem wcześniej? — Teraz bym się nie bał niczego, gdyż miałbym jego miljony. — Czyż przybędą one na czas? Teraz tylko na Małgorzacie Bertin pokładam nadzieję. — Jeżeli ona, jak się spodziewam, zgodzi się na moje żądanie, to Paweł musi ustąpić przed jej usiłowaniami połączonemi z mojemi, przed koniecznością, która się stanie groźną, a jeżeli dla skłonienia go, trzeba mu będzie odkryć całą grozę mego położenia, to ja się nie cofnę przed potrzebném wyznaniem!
Paskal przybywszy na ulicę Picpus wydał rozkazy i uprzedził majstrów, że na krótki czas wyjeżdża.
Nazajutrz o siódméj minucie dziesiątéj zrana, znajdował się na drodze żelaznéj Wschodniéj i jechał do Romilly.
— Opuśćmy podróżnego i wróćmy do Maison Rouge.
Stłuczenie pani Urszuli Sollier wcale nie było z wyczajném, lecz bardzo skomplikowanym.
Bliższe zbadanie powłoki ściągiem przekonało lekarza, że towarzyszka Renaty będzie potrzebowała dwanaście do piętnastu dni wypoczynku zanim się będzie mogła puścić w dalszą drogę.
Była gospodyni deputowanego była w rozpaczy.
Nie mogąc, tak jak jéj zlecono, odwieźć Renaty do notaryusza przy ulicy Piramid, zapytywała się siebie, czy takie opóźnienie nie będzie stano wiło ważnej przeszkody w interesach młodéj panienki.
Przypominała ona sobie obawę, jaką Paskal Lantier napawał Roberta Vallerand a to wspomnienie nabawiało ją dreszczem.
Skazana w skutek swego wypadku na zupełną nieruchomość, myślała o jednéj tylko rzeczy, to jest o zachowaniu dla siebie, i swojéj towarzyszki najzupełniejszego incognita.
Zbyteczném byłoby mówić, że o tém nie zapomniała.
Renata z nieograniczoném poświęceniom wywiązywała się z obowiązków dozorczyni chorych. Otaczała ona Urszulę najtroskliwszemi staraniami, dzieląc jéj niecierpliwość, gdyż i jéj pilno było poznać tajemnicę, odkrycie której czekało ją w Paryżu.
Płakała, myśląc o ojcu, którego nie znała nazwiska, o kochanym czule przyjacielu, który umarł, ale kryła swoje łzy, aby nie powiększać zmartwienia Urszuli widokiem swojéj boleści.
Leopold Lantier, który stał w hotelu w charakterze podróżującego komisanta handlowego, pod nazwiskiem Valty, pilnował dwóch kobiét.
Słyszał jak doktór zapewniał gospodarza hotelu, że zraniona podróżna nie będzie się mogła ruszyć przed piętnastą dniami i pomyślał:
— Wszystko idzie dobrze! — Mam przed sobą dwa tygodnie... — Będę mógł bez obawy odbyć małą, wycieczkę do Paryża, ułożyć plan z Paskalem Lantier i powrócić tutaj, na rozwiązanie. Jak tylko droga będzie wolna pojadę koleją.
Znany jest jego telegram wysłany na ulicę Picpus, do przedsiębiorcy i odpowiedź tego ostatniego.
Odpowiedź ta zaniepokoiła byłego więźnia i pobudziła jego wyobraźnię do pracy.
— Dokąd on jedzie? — zapytywał się Leopold. — Musi jechać do Romilly, skoro przejeżdża przez Maison Rouge... Z pewnością on tam jedzie, ale po co? — Czy kto pisał do niego? — Jakaż komplikacya staje w poprzek moim projektom? — Chce się ze mną widziéć... Czyżby był zagrożony?... — Czyż mnie zawiadomi, że wszystko odkryte i że działać byłoby niebezpieczném?...
Krótko mówiąc, bandyta strasznie zaniepokojony i to nie bez przyczyny, czekał z gorączkową niecierpliwością na Paskala, albo raczej na rozwiązanie zagadki....
Pociąg idący z Paryża, przechodził przez Maison Rouge o godzinie dziewiątéj minucie dwudziestéj dziewiątéj, tak jak o tém wzmiankowała depesza.
Lantier już o dziewiątéj był na dworcu.
— Pociąg staje tu tylko pół minuty... — rzekł sam do siebie, — niepodobna będzie się rozmówić... — Pojadę kilka kilometrów z moim kuzynkiem i będziemy mogli wygodnie się porozumiéć.
Na wszelki wypadek kupił bilet pierwszej klassy do Romilly, chociaż nie był pewnym czy Paskal tam jedzie.
Pociąg stanął na stacyi o godzinie dziewiątéj minucie czterdziestéj, spóźniony tylko o jedenaście minut, chociaż droga w niektórych punktach nie była jeszcze oczyszczoną.
— Leopold znajdował się na perronie.
Szybkim rzutem oka przejrzał on całą linię wagonów, będąc przekonanym, że Paskal wychyli głowę przez okno.
Przewidywania go nie omyliły.
W istocie z okna pierwszéj, klassy wyglądał przedsiębiorca.
Nie uczyniwszy żadnego, gestu, nie zdradziwszy się żadnym znakiem, nie wymówiwszy ani słowa, Leopold poszedł ku temu przedziałowi, otworzył go, wszedł na stopień i przeszedł z najobojętniejszym ukłonem przed swoim kuzynem, który się wydawał czemś zajętym i zmięszanym.
Paskal był sam.
Zbieg z Troyes, nie przestając ukrywać trzech czwartych swojéj twarzy pod szalem w czarne i białe kraty, usiadł naprzeciw niego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.