Zemsta za zemstę/Tom drugi/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział I
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

— A więc! szepnęła Renata spuszczając głowę, — jeszcze tajemnice!...
Urszula pragnąc przerwać rozmowę, która ją nadzwyczaj kłopotała, uściska młodą panienkę i wyszła z nią za koniecznemi sprawunkami.
Lantier klęcząc ciągle na dywanie z uchem przyłożoném do dziurki od klucza, nie stracił ani słowa z rozmowy dwóch kobiét.
Jak tylko wyszły z pokoju, opuścił swój punkt obserwacyjny i usiadł przy stole, na którym czekała wystygła kawa.
No, no, no, — pomruknął; — odkrycia bardzo ciekawe i bardzo interesujące!... A! mała nie wié czyją jest córką... Nie wié dokąd jedzie... Nie domyśla się, że na nią czekają miliony... Nawet nie wié jak się pani Sollier nazywa! — Sapristi! — ależ to wszystko daje mi w ręce mnóstwo atutów!
„Jutro wieczorem stara i młoda pojadą pociągiem o szóstéj minut dwadzieścia... Ani jedna z nich nie przyjedzie do Paryża i ja będę miał list notaryusza.
Leopold ubrał się w swój futrzany surdut, okręcił szalem, włożył okulary, nacisnął kapelusz o szérokich skrzydłach i niepodobny do poznania poszedł się przejść po mieście.
Przyjemnie mu było przejść się incognito przed więzieniem zkąd się tak zuchwale i zręcznie wymknął.
Śniég padał ciągle.
Bruk krył się pod grubym pokładem śniegu, którego stróże, przekonani o swojéj niemocy, nawet się nie starali usunąć.
Urszula i Renata wcześnie wróciły do hotelu w swoim pokoju spożyły posiłek wieczorny.
Lantier wrócił już w noc ciemną, niosąc małą walizkę, starannie zamkniętą.
Schował ją do szafy i kazał sobie podać obiad.
Nazajutrz suknie Renaty były gotowe i oddane na oznaczoną godzinę.
Renata przywdziała grubą żałobę a czarny kolor jéj sukni zdawał się odbijać ponure myśli męczące jéj umysł.
Pani Sollier napełniła kufer sprawunkami porobionemi w Troyes i około wpół do szóstéj, omnibus kolejowy zawiózł obie kobiéty na koléj.
W kilka chwil potém zbiegły więzień, niepodobny do poznania czekał z walizą w ręku w jednéj z sal dworca.
Nie zbliżał się on do Urszuli i jéj towarzyszki, lecz starał się nie stracić ich z oka.
Gdy ochmistrzyni Roberta Vallerand podeszła do okienka kassy, on poszedł za nią, tak samo jak w Romilly.
Liczba podrożnych była szczupła podczas takiego zimna i śniegu.
Trzy osoby tylko dzieliły Urszulę i Leopolda przy okienku.
Usłyszał jak pani Sollier pytała kassjera.
— Czy nie mogłabym dostać osobnego przedziału do Paryża?...
— Ile miejsc pani potrzeba?
— Tylko dwa.
— Czy pani zechce zapłacić za cztery?
— I owszem!
— Uprzedzę zawiadowcę, aby dla pani zatrzymał przedział. — Oto są bilety.
Urszula zapłaciła, złączyła się z Renatą r weszła razem z nią do sali pierwszej klassy.
Przyszła koléj na Leopolda.
— Bilet do Paryża... — rzekł, kładąc na okienku banknot stufrankowy.
— Której klassy?
— Piérwszéj... — Dzisiaj nie wielu passażerów.
— W taki czas, każdy woli siedziéć w domu. — odrzekł urzędnik, wydając resztę. — Pociąg będzie, prawie próżny.
— I ją tak sądzę... — pomyślał Leopold i odszedł od kassy.
W dziesięć minut po czasie oznaczonym, pociąg idący z Chaumont stanął na stacyi.
Był on prawie pusty, jak to był kassjer przewidział.
Otwarto drzwi od sali passażerskiéj i podróżni jadący do Paryża i na linię, wyszli na perron, aby zająć miejsca.
Leopold ujrzał, jak Urszula z Renatą wsiadły do przeznaczonego dla siebie przedziału i zajął miejsce w drugim gdzie się ujrzał sam jeden.
Po sześciu minutach postoju, pociąg puścił się całą siłą pary.
Z Troyes do Paryża odległość wynosi tylko sto sześćdziesiąt siedm kilometrów. Pociągi pośpieszne zatrzymujące się tylko na większych stacyach, przebiegają ją w pięć godzin.
Ta krótka podróż nie mogła być dla Renaty męczącą i pani Sollier dla tego tylko szło o osobny przedział aby dziewczę mogło się odosobnić w swojéj boleści.
Tym sposobem, biédna kobiéta bezwiednie, ułatwiła doskonale Lantierowi dokonanie jego projektów.
Ten ostatni zaczekał, aby pociąg był w pełnym biegu poczém wstał i zbliżywszy się do kręgu oświetlonego przez lampę przedziału, wyjął z kieszeni „Przewodnika“ i przejrzał odległości dzielące większe stacye, gdzie pociąg przystawał.
Palcem przesuwał po nazwiskach stacyj.
— Od Longueville do Maison Rouge, — mówił sam do siebie, — pociąg idzie dwadzieścia pięć minut, to więcej niż mi potrzeba; czasu do działania; tam z niemi skończę...
Zamknąwszy „Przewodnika“, który położył przy sobie na siedzeniu, wydobył jeden z tych długich, noży, a raczej sztyletów zwanych „nożami z Nontron“; otworzył go i przyjrzał się jego ostrzowi grubemu, długie mu i zaostrzonemu.
— Straszna to broń... szepnął z uśmiechem. — Dwa pchnięcia i wszystko będzie skończone. Dziedziczka i ochmistrzyni powędrują razem na tamten świat... Będę miał list i niech sobie policya odkrywa kto był sprawcą; — Będzie to drugie wydanie sprawy Jud’a... — Tajemnica, którą pani Urszula otacza córkę Roberta Vallerand przyczyni się do zagmatwania sprawy... — Mój kuzyn Paskal będzie mi winien pyszną świecę... i jeden ładny milionik.
Minięto przystanek Savères.
Leopold wysunął głowę za szybę lecz ją natychmiast cofnął.
Oślepił go śnieg padający dużemi płatami. Cała okolicą nikła pod grubą białą powłoką.
Gwałtownie wiejący wicher rył bruzdy w téj powłoce... i wszędzie gdzie tylko droga prowadziła pomiędzy przekopami, zawieje utrudniały przejazd.
Przybyto nie bez nowego opóźnienia do Longueville, gdzie pociąg zatrzymywał się przez kilka minut.
Czterech czy pięciu passażerów wysiadło z wagonów, aby wyprostować nogi, chodząc po perronie.
Zawiadowca stacyi przestraszył ich mówiąc, że jeżeli śnieg ciągle tak będzie padał, nie dojadą do Paryża.
Leopold — jak się łatwo możną domyśleć — jak najmniéj się pokazywał; — nie wychodził wcale z przedziału.
— Proszę wsiadać! — zawołali konduktorzy.
I pociąg puścił się w dalszą drogę.
Zbiegły więzień pewien, że przez dwadzieścia pięć minut pociąg się nie zatrzyma, odemknął leżącą przy sobie walizę.
Wydostał z niej palto i czapkę kolejową, palto włożył na siebie, czapkę na głowę, któréj daszek nasunął na oczy, dolną część twarzy okręcił szalem w czarne i białe kraty i otwarty nóż włożył do kieszeni palta.
— No! — rzekł głośno i z pewnością, — chwila nadeszła!
Nędznik spuścił szybę.
Kłąb śniegu wpadł do przedziału.
Bandyta nie zwrócił na niego uwagi, wychylił się na zewnątrz, odjął zakładkę, przekręcił klamkę i drzwi się otwarły.
Leopold zszedł na stopień ślizki od zebranego i zmarzłego śniegu, chwycił się mosiężnego prętka umieszczonego wzdłuż wagonu, zamknął po cichu drzwi i przez parę sekund stał nieruchomie.
Czas był okropny; wicher huczał jak grzmot. Przerywane światło ogniska napełnionego węglem kamiennym chwilami oświecało blademi błyskawicami czarne jak atrament niebo.
Pomimo wysiłków pary, pociąg szedł wolniéj.
Zdawało się, że żywioły były we współce z mordercą.
Lantier schylił się, aby jego głowa nie znajdowała się w oknach wagonów i trzymając się mosiężnego pręta, posuwał się zwolna po ławeczce.
Szedł on do przedziału wynajętego przez Urszulę.
Przedział ten był piérwszym w tym samym wagonie, w którym on zajmował ostatni.
Czołgając się w ciemności, jak tygrys czatujący na zdobycz, którą ma pochwycić, Leopold przybył aż do przedziału, wyprostował się, przekręcił klamkę, otworzył do połowy — drzwi i stanął w uchylonych drzwiach.
Urszula i Renata drzemały.
Ubiór officyalisty kolejowego, który nędznik był przywdział, od razu rozproszył rodzącą się obawę kobiet.
Wszedł do przedziału i zamknął drzwi za sobą.
— Proszę o bilety... — rzekł podnosząc rękę do czapki.
Urszula zaczęła szukać biletów w woreczku.
Renata niezupełnie przebudzona, znowu się przytuliła w kącie do wysłanych ścian wagonu i zamknęła oczy?
Zamiast wyciągnąć rękę dla odebrania biletów, które pani Sollier miała mu podać, Leopold wsunął ją pod palto i pochwycił za nóż.
— Oto są proszę pana — rzekła Urszula podając bilety.
Nędznik miał uderzyć.
Nagle dał się słyszeć kilkakrotnie gwałtowny huk i pociąg, którego bieg ciągle się zwalniał stanął zupełnie.
Lantier cofnął się. osłupiały.
— Co się to stało, pianie? — rzekła żywo Urszula strwożona wystrzałami? — Co to znaczy?
— Nie wiem — odpowiedział fałszywy kontroler.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.