Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXXI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXI.

— Renata... Renata... — mówiła Małgorzata do siebie. — Nazywa się Renata, tak jak moja córka... Zdaje mi się, że moja córka musi być tak anielsko piękna i posiadać ten głos kryształowy...
Pani Bertin pogrążona w myślach, zaledwie pamiętała o miejscu, w którem się znajdowała.
— Czy to już wszystko, co pani chciała widzieć?... — zapytała Renata.
Małgorzata nagle przebudzona ze swego marzenia, zadrżała.
— Tak, panienko — odpowiedziała spoglądając znowu na dziewczę z rozczuleniem napędzającem jej łzy do oczu. — Wszystko...
— Zatem, moje dziecię — rzekła pani Laurier — weź prędko pudełka, które w tej chwili przygotowałam i udaj się na ulicę Tournelles Nr. 27, do pani Gilbert, dla przymierzenia zarzutki balowej, na którą czeka... Ty to lepiej załatwisz jak Zenejda.
— Natychmiast idę...
Popychadło zrobiło znaczącą minę i mruknęło przez białe, i spiczaste zęby...
— Teraz już mnie nie wysyłają z posyłkami!... Zawsze jak pies na uwięzi!... Potrzebnie ona tu wlazła do magazynu, ta pannica!...
Renata włożyła okrycie i kapelusz.
— Wzięła związane taśmą pudło stojące na kantorze, poczem ukłoniwszy się Małgorzacie wyszła.
Zenejda mruczała:
— Cóż ta pani tak się przygląda naszej sklepowej, a na mnie ani spojrzy?... Zdaje mi się, że jestem tyleż warta, co i ta lala, Renata...
— Skończyłam... — rzekła pani Laurier kładąc w kopertę list napisany do korrespondenta brukselskiego...
I postąpiła do Małgorzaty.
— Zachwycające dziewczę... — rzekła ostatnia głośno.
— Pani mówi o Renacie?
— Tak.
— W istocie zachwycające, łagodne, skromne, i szczególnie rozumne... Szczęśliwy to dla mnie nabytek.
— Doprawdy, ona wszystkim głowy zawróciła... — mówiło do siebie kwaśno popychadło. W końcu to robi się nudnem!....
— Czy jej rodzice mieszkają w Paryżu?
— Nie pani, ona jest sierotą...
— Sierotą?... — zapytała pani Bertin z żywością.
— Tak, i jak mi mówiła, nigdy nie znała ani ojca ani matki.
— Biedaczka!... — — mówiła dalej Małgorzata wzruszona. — Musiała należeć do dobrej familii, bo jest dobrze wychowana.
— To jest widoczne, ale, ja nic nie wiem jak była wychowaną.... Jest delikatną jak czułek... Byle co ją uraża... Chciałam jej oszczędzić wszelkiego zadraśnięcia jej cokolwiek drażliwej dumy i nie badałam jej, gdyż widziałam dobrze, że odpowiadanie sprawiłoby jej przykrość...
— Niuńka, przybyła niewiadomo zkąd — pomyślała Zenejda wzruszając nieznacznie ramionami. — Śliczna mi lala!... I to dla takiej mną poniewierają! I nie litować się tu nad tem?...
Małgorzata mówiła dalej:
— Czy ona oddawna jest w Paryżu?
— Przed dostaniem się do mnie przybyło niedawno z prowincyi... — odpowiedziała pani Laurier.
Wdowa uczuła, że jej wzruszenie się podwaja.
Ta sierota, której przeszłość otoczona była tajemnicą, to imię Renaty, wszystko to przypominało jej córkę.
Podobieństwo było tak dziwnem i tak uderzającem, że nią opanowała gwałtowna chęć rozjaśnienia ciemności.
Zaczęła dalej wypytywać.
— Któż pani przyprowadził tę panienkę.
— Jej blizka przyjaciółka, kwiaciarka, którą znam oddawna... poczciwa dziewczyna chociaż czasami narwana...
Te wyrazy: „jej bliżka przyjaciołka, kwiaciarka“, wystarczały do zbicia Małgorzaty z tropu.
Jej Renata, jej dziecko, opuściwszy przed kilku zaledwie dniami pensyonat pani Lhermitte, nie mogła mieć za blizką przyjaciółkę kwiaciarki paryzkiej, któraby nią kierowała, rekomendowała, umieszczała...
Zresztą wydawało się materyalnie niemożliwem, aby dziecię oddane pod nadzór pani Sollier, poufnej Roberta Vallerand, znajdowało się samo w Paryżu i było panną sklepową.
Niewyraźna nadzieja kołysząca Małgorzatą rozchwiała się.
Jednakże zapytała:
— Czy pani wie jak się Renata z rodziców, nazywa?
— Nie, pani... Nawet nie jestem zupełnie pewną, czy ona ma jakie nazwisko... Kilka słów Zirzy (jest to kwiaciarka o której wspominałam), każą mi przypuszczać, że Renata może być dziecięciem naturalnem...
— Biedna mała!... — powtórzyła wdowa.
— Wszak ona jest dla pani sympatyczną, nie, prawda?
— Przyznaję, że bardzo.
— Renata ten skutek wywiera na wszystkich...
— Zachwyciła mnie jej twarz i spojrzenie...
— Tak samo jak i mnie... przyznaję, że od razu mnie podbiła... Gdybym była miała z nieboszczykiem córkę, to chciałabym aby była podobna do Renaty.
Małgorzata wydała przeciągłe westchnienie i po chwili milczenia spytała:
— Kiedyż pani będziesz mi mogła odesłać te koronki?
— Powiedziałam pani, że najdalej za pięć lub sześć dni... Napisałam nalegająco:
— Zaraz po odebraniu, bądź pani łaskawa odesłać mi je przez pannę Renatę... Chciałabym ją znowu zobaczyć...
— I o wszem, pani...
— Jeszcze jedno wyjście i jeden dochód mniej!... — mruknęła Zenejda, której zły humor przybierał znaczne rozmiary. Oto mi lala, której wcale nie jestem przyjaciółką!... O! wcale nie!
Małgorzata zamieniła kilka ostatnich słów z kupcową koronek i wsiadła do powozu.
— Do domu! — rzekła do woźnicy, mieszcząc się. w kącie powozu.
Zamknęła oczy i zaczęła marzyć o Renacie.
— Napróżno sobie powtarzam że to jest niepodobieństwem — szepnęła. — Wątpię, pomimo woli... — Zkądże to wzruszenie, to pomięszanie, na widok tego dziewczęcia? Czyżby to głos krwi odzywał się we mnie? Czy to szalone złudzenie każę mi brać złudne zjawisko za rzeczywistość?
„Robert Vallerand był bogatym i z pewnością naszej córce zostawił cały majątek...
„Powiedział mi w Viry-sur-Seine na kilka godzin przed śmiercią, że nigdy nie ujrzę swego dziecka i że jego przyszłość jest zapewniona. Zatem to nie może Renata, która się zajmuje w magazynie koronek i pracuje na życie.
„Rozum mi to powiada, loika potwierdza, wszystko mi tego dowodzi... A jednak pragnę ją widzieć i wybadać... Pani Laurier mi to przyrzekła... Wtedy ją wypytam... Będę ją badała jak matka bada swoje dziecię, nie przestraszając jej, nie urażając... — Będzie miała do mnie zaufanie... zaufanie bezwzględne i dowiem się o tajemnicy jej urodzenia... a wtedy zobaczę, czy mnie Bóg nie postawił w obec mojej córki...
Małgorzata płakała.
— No, jestem szalona!... — mówiła do siebie otwierając sobie oczy.
I znowu powtarzała.
— To niemożebne... niemożebne... niemożebne...
Biedna kobieta powróciła do pustego pałacu w nieopisanym niepokoju, a ciągle jej się wydawało, że widzi, jak gdyby przez gazę, słodką twarz Renaty.

∗             ∗

Leopold i Paskal Lantier czatowali ciągle na bulwarze Beaumarchais, tylko przeszli na przeciwny i chodnik.
Zapadła noc zupełna, nie obawiali się więc być poznanymi.
W chwili gdy Renata wychodziła ze sklepu z pudełkiem, które odnosiła na ulicę Tournelles, były więzień rzekł do swego wspólnika:
— Niepotrzebnie się niepokoimy... Oto mała wychodzi... Sam tylko przypadek sprowadził Małgorzatę do kupcowej koronek.. Renata by nie wyszła sama, gdy by jej matka wiedziała kto ona jest...
— A jednak z nią mówiła — odpowiedział Paska!. — Widziałem przez szybę, że moja siostra patrzała na nią ze szczególną uwagą... Literalnie pożerała ją wzrokiem...
— Przyznaję, że położenie jest niebezpieczne — odpowiedział Leopold — ale niebezpieczeństwo nie jest blizkiem. Poznanie może nastąpić lada chwila, jak w piątym akcie melodramy... Do nas należy przedsięwziąść ostrożności i cios odwrócić.
— Co Małgorzata robi obecnie? — szepnął przedsiębiorca.
Zbiegły więzień zbliżył się do okna.
— Rozmawia z panią Laurier... odpowiedział.
— Tam jest jeszcze ktoś trzeci.
— Tak, dziewczyna bardzo młoda... pewno jakaś uczennica...
— Co moja siostrą, ma tak długo do mówienia z kupcową?
— Prawdopodobnie rozmawiają o koronkach...
— Rozmowa wydaje mi się bardzo ożywioną. Małgorzatą jest wzruszoną...
— Bądź spokojny, dowiem się o przedmiocie rozmowy.
— A to jak?
— Przez uczennicę... — Cicho.... Oddalmy się o kilka kroków... Pani Bertin wychodzi...
W istocie Małgorzata otwierała drzwi oszklone i zmierzała do powozu.
Leopold ujrzał smutny wyraz jej bladej twarzy.
— Ma djabelnie smutną minę... — rzekł do Paskala. — Gdyby się czego domyślała, to byłaby weselszą. No, wszystko idzie dobrze i będziemy mieli czas działać...
— Czy zmykamy?
— Nie jeszcze.
Drzwi znowu się otworzyły i Zenejda wyszła trzymając dwa czy trzy listy w ręku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.