W isocie Małgorzata otwierała drzwi oszklone i zmierzała do powozu.
Leopold ujrzał smutny wyraz jej bladej twarzy.
— Ma djabelnie smutną minę... — rzekł do Paskala. — Gdyby się czego domyślała, to byłaby weselszą. No, wszystko idzie dobrze i będziemy mieli czas działać...
— Czy zmykamy?
— Nie jeszcze.
Drzwi znowu się otworzyły i Zenejda wyszła trzymając dwa czy trzy listy w ręku.
Popychadło skierowała się szybkim i skaczącym krokiem małych robotnic paryzkich, ku wielkiemu biurowi pocztowemu na bulwarze Beaumarchais.
— Tak, wrzuci listy do skrzynki... Teraz byłoby niezręcznością używać sposobu o którym myślę... Jedną jednak rzecz obciąłbym wiedzieć natychmiast.
— Co?
— Godzinę, w której sklep bywa zamykany i w której uczennica wychodzi...
— Poczekajmy cierpliwie a dowiemy się...
— To wymagałoby warty zbyt długiej, zbyt nudnej i dosyć kompromitującej.