Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXI.

Leopold zaczął się śmiać.
— Masz tak żałosną fizyognomię, że dzisiaj poprzestanę na dwóch tysiącach franków — odpowiedział. — Wszak to umiarkowanie, nie prawda?
— Tak i nie, gdyż mam wiele interesów i znaczne summy do płacenia, rzekł Paskal. — Zresztą dam ci te dwa tysiące franków...
— Czy zapisujesz to co mi dajesz?
— Rozumie się! i summa jest już znaczna...
— Potrąci się to przy obrachunku, i gdy się zlikwiduje spadek po Vallerandzie...
— Spodziewam się...
Przedsiębiorca otworzyć do kassy i wyjął z niej dwa bilety bankowe, które podał kuzynowi..
Ten stał z twarzą zwróconą do okna gabinetu.
Nagle zabrzęczał dzwonek u bramy.
Obadwaj spojrzeli w bramę uchyloną od ulicy.
— To musi być mój syn... — rzekł Paskal — uprzedził mnie o swoich odwiedzinach i czekam na niego...
Nagle Leopold zadrżał, wydał okrzyk przestrachu i chwiejąc się blady, cofnął się o kilka kroków.
— Co ci jest? — zapytał żywo Paskal.
— Czy to być może?... — wybełkotał były więzień, jak gdyby obłąkany. — Czy to marzenie?... widziadło?... Czy umarli wychodzą z grobów!... To ona... a on... to człowiek spotkany w nocy na przedmieściu Ś-go Antoniego.
Paweł i Renata przestąpili próg bramy od ulicy i szli przez podwórze.
Przedsiębiorca wcale nic nie rozumiał, co się działo, ale wyraz twarzy jego krewnego i jego wzrok obłąkany, nabawiały go instynktownego przestrachu.
— Jeszcze raz pytam, co ci jest? — powtórzył drżąc z kolei.
Leopold odpowiadając wybełkotał:
— Nadchodzą... zbliżają się...
W korytarzu słychać było odgłos kroków.
— Gdzie, drzwi... — wołał dalej zbieg z Troyes — gdzie drzwi... gdzie drzwi... ja chcę uciec...
Rzucał w około siebie błędnem spojrzeniem.
Do drzwi gabinetu zapukano zlekka.
Leopold zdawał się być blizkim zemdlenia, ale spostrzegł drzwi za biurkiem swego krewnego i odzyskując siły, poskoczył ku nim, otworzył, i znikł zamykając za sobą.
Paskal drżący sam nie wiedząc dla czego, wydany na pastwę obłędu łatwiejszego do zrozumienia niż do opisania, zapytał sam siebie:
— Co się dzieje?...
Powtórnie zapukano do drzwi.
— Proszę... — rzekł machinalnie ściskając w dłoniach czoło zroszone potem,
Drzwi obróciły się na zawiasach.
Paweł wpuścił przed sobą Renatę i pobiegł ku ojcu.
Ten z przestrachu wpadł w osłupienie.
Mniej jak kiedykolwiek tłómaczył sobie ucieczkę Leopolda i z podziwem patrzał na zachwycającą, zarumienioną twarzyczkę dziewczęcia.
Renata skłoniła się przed nim z uszanowaniem i bojaźliwością, ale bez niezgrabności i zachowała wdzięk nawet w pomięszaniu.
— Kochany ojcze — rzekł Paweł uściskawszy Paskala — zapowiadając moją — wizytę bez dodania, że nie przyjdę sam, obciąłem ci zrobić niespodziankę... Dałeś mi prawo rozporządzania swobodnie swojem sercem i pozwoliłeś mi, gdy zrobię wybór, przyprowadzić do siebie tę, która będzie nosiła moje nazwisko, i pójdzie razem ze mną w drogę życia... Drogi ojcze, przedstawiam ci pannę Renatę, którą kocham i która będzie moją żoną...
Córka Małgorzaty znowu się ukłoniła.
— Renata... — wyjąkał przedsiębiorcą, ze drżeniem i wpatrując się z dziwną, wytrwałością w narzeczoną Pawła — panienka ma imię Renata?
— Tak jest, mój ojcze...
Jasnowłose dziewczę postąpiło ku Paskalowi.
Serce jej biło gwałtownie, nogi się pod nią zginały, jednakże miała siłę powiedzieć głosem bardzo cichym i wzruszonym, który jednak nie tracił słodyczy:
— Przebacz pan, że się ośmielam tak niespodziewanie przychodzić... Jakkolwiek mam mało doświadczenia, wiem jednak, o ile krok, do którego mnie syn pański skłonił, jest przeciwny wszystkim zwyczajom... Młode dziewczę powinno wchodzić w nową rodzinę, otoczone przez swoją... ja wiem o tem... lecz niestety!... nigdym nie znała ani ojca ani matki i Paweł jest moją jedyną podporą... Jeszcze raz proszę o przebaczenie i przychylne przyjęcie.
Przedsiębiorca powtarzał zcicha:
— Nazywa się Renata i nigdy nie znała ani ojca ani matki...
Student, wlepiwszy wzrok w Paskala czekał na odpowiedź na wzruszające wyrazy Renaty i niepokoił się widząc go zakłopotanego i milczącego.
Po chwili przedsiębiorca spostrzegł, co się działo w umyśle Pawła i pojął, że jego milczenie mogło być źle tłómaczonem.
Przywołał więc na usta uśmiech przymuszony, wziął dziewczę za rękę i rzekł z udaną serdecznością.
— Witaj, moja dziecię... — Obecność twoja w mojej samotności jest promieniem słonecznym....
I jednocześnie prowadził Renatę do fotela przy kominku, dał znak Pawłowi ażeby usiadł i sam zajął miejsce...
Ten czyn grzeczności i uprzejme wyrazy Paskala, przełamały lody i rozproszyły zakłopotanie dwojga młodych ludzi.
Przedsiębiorca mówił dalej:
— Mój syn mówił mi już o pani, w wyrazach, które jak dzisiaj widzę, nic nie przesadziły... Liczyłem więc na twoje odwiedziny, lecz nie spodziewałem się, aby one nastąpiły tak prędko... Paweł mi mówił, że cię ocalił od śmierci i wiem, żeś była bardzo chora.
— W istocie, byłam bardzo chora... w wielkiem niebezpieczeństwie — odpowiedziała córka Małgorzaty — ale już jestem zupełnie wyleczona, dzięki troskliwym staraniom pana Pawła i oddanych mu przyjaciół...
— Dzięki niech będą niebu!... — mówił dalej obłudnie Paskal. — Dzisiejszy krok pani, czyni mnie bardzo szczęśliwym... Wiedziałem najprzód, żeś zachwycająca, ale jesteś nią jeszcze więcej niż sądziłem i niczyj zachwyt nie był więcej usprawiedliwiony, jak zachwyt Pawła...
Renata oblała się rumieńcem i spuściła oczy.
Przedsiębiorca dodał:
— Mój syn słusznie utrzymuje, że mu zostawiam zupełną wolność serca i wyboru. Znając wzniosłość jego intelligencyi i prawość duszy, byłem pewny, że złego wyboru zrobić nie może... Stokrotnie miał on słuszność, skoro wybrał ciebie. Dla Pawła szczytem szczęścia będzie nazwać cię swoją żoną, a ja z dumą cię nazwę swóją córką...
Dwie grube łzy zabłysły na długich rzęsach Renaty.
Paweł z wylaniem pochwycił ojca za ręce, wołając.
— O! jakżeś dobry, kochany ojcze i jakże cię kocham!...
Renata nie mogła zapanować nad wzrastającego wzruszeniem i wyszeptała głosem przerywanym przez łkanie:
— O panie! jakżem cię winna kochać, dziecięcą miłością i jakże ci jestem nieskończenie wdzięczną! Znajdę rodzinę, ja, biedne dziecię samotne w życiu, będę miała ojca, ja, któram nie znała swego...
Te ostatnie wyrazy znowu zwróciły uwagę Paskala.
— Zatem jesteś sierotą? — zapytał.
— Nie wiem, panie... — odpowiedziała Renata spuszczając głowę.
— Nie wiesz!
— Nie, panie...
— Jakto?
Paweł wmięszał się do rozmowy.
— Kochany ojcze — rzekł — w chwili gdy moja narzeczona jest prawie twoją córką, nie powinniśmy mieć żadnych dla siebie tajemnic... obowiązkiem naszym jest powiedzieć ci wszystko...
Łzy spływały po twarzy Renaty.
— Nie mieszaj się, moje dziecię... — rzekł Paskal najsłodszym głosem i ściskając ją przychylnie za ręce.
Poczem zwracając się do Pawła, dodał:
— Mów, kochany synu...
Student odpowiedział.
— Całe życie Renaty jest otoczone nieprzeniknioną dotychczas tajemnicą...
— Tajemnicą?
— Sam osądź... Renata, jak to sama przed chwilą mówiła, nie znała nigdy, ani swego ojca, ani matki...
— Czy przynajmniej wie, że nie żyją? — zapytał Paskal.
— Nie wie... Badając swoje najdalsze wspomnienia, widzi się porzuczoną płatnym staraniom mamki w małej wiosce, której nawet nazwiska nie pamięta. Tam odwiedzała ją pewna kobieta...
— Zapewne jej matka? — przerwał Paskal.
— Nie... zwykła służąca. Ta kobieta zabrała ją z sobą; obiedwie mieszkały w innej wiosce, poczem w kilka lat, Renata została oddana na pensyę.
— Gdzie?
— W Troyes.
Paskal powtórnie zadrżał, a zmarszczenie brwi zdradzało jego wewnętrzne pomięszanie.
— Na tej pensyi — rzekła Renata zabierając głos z kolei — corocznie po kilka razy odbierałam odwiedziny tej kobiety, która czuwała nademną od dzieciństwa; zdawało się, że mnie bardzo kocha, lecz z jej objawami czułości łączyło się uszanowanie, jakie służący okazują swoim państwu...
— Któż jest, ta dziewczyna? — zapytał Paskal sam siebie.
Renata mówiła dalej:
— Około pięciu lat temu, pani Urszula...
— Pani Urszula!... — zawołał pomimowoli przedsiębiorca, który zbladł bardzo.
— Czy ją znasz, ojcze? — zapytał Paweł ździwiony wrażeniem, sprawionem przez to imię. Paskal czuł, że się znajduje w położeniu dziwnem, straszliwem.
Zaczął pojmować przestrach Leopolda... W skutek więc tego miał się na ostrożności.
— Nie znam jej — odpowiedział — lecz zajęcie wywarte tem opowiadaniem, nabawia mnie głębokiego wzruszenia... Mów dalej, moje dziecię, bardzo proszę!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.