Zemsta za zemstę/Tom czwarty/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział II
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.

Córka Małgorzaty milczała przez kilka minut dając się uspokoić swemu wzruszeniu, poczem podnosząc oczy na Pawła mówiła dalej:
— Mój przyjacielu, czy masz mnie jeszcze o co zapytać?
— Tak jest — odpowiedział student — zadam ci pytanie, ostatnie i najważniejsze...
— Pytaj...
— Czyń zauważyła w ręku pani Urszuli jaki woreczek?
— Bardzo dobrze.
— Czy możesz go opisać?
— I owszem... Był z czarnej skóry ze stalową klamerką i łańcuszkiem z tego samego kruszcu. Na tarczy wyryte były dwie litery U i S.
Paweł wyjął z kieszeni ogniwka ze stali niklowanej i podał je Renacie, mówiąc:
— Zatem ten kawałek łańcuszka mógł należeć do woreczka pani Urszuli?
Dziewczę z wielką bacznością przyjrzało się temu przedmiotowi.
— Nie śmiem stanowczo twierdzić... — rzekła — ale to rzecz pewna, że bardzo jest podobny do łańcuszka od tego woreczka...
— No... — szepnął Paweł — rzecz się rozjaśnia... Biedna kobieta musiała mieć woreczek na ręku... — Morderca wyrzucił ją na drogę; ogniwka zaczepiły się o stopień i zerwały przez szarpnięcie...
— Ależ — zawołał Juliusz Verdier. — to jest nader szacowną wskazówką!
— Spodziewam się! — odparł syn Paskala.
Poczem zwracając się do Renaty, mówił dalej:
— Czy wiesz co się znajdowało w woreczku?
— Pieniądze potrzebne na naszą podróż i prawdopodobnie list adresowany do osoby, do której Urszula miała mnie zawieźć do Paryża...
— Być może, że tym nędznikom o ten list chodziło... — zrobiła uwagę jasnowłosa Zirza.
Prawdopodobieństwo tego przypuszczenia żywo Pawła uderzyło.
— Może... w istocie... — odparł. Zdaje mi się, żeś trafnie odgadła... Otóż jeszcze jedną tajemnica więcej do wyjaśnienia, a tych jest dosyć... Błąkamy się w zupełnej ciemności! Ja się postaram rozproszyć te cienie; na początek jutro pojadę do Nogent-sur-Marne...
Czas biegł podczas tej długiej rozmowy którąśmy opisali.
Na zegarze brakowało kilku minut do jedenastej.
Paweł upadał ze znużenia.
Trzeba było pomyśleć o spoczynku.
— Ale, ale — rzekła Zirza w chwili gdy młodzieniec wstawał, aby się udać na wyższe piętro, gdzie jak nam wiadomo, Juliusz Verdier oddał mu do dyspozycyi posłanie, — zapomniałam... Coś tu jest dla pana...
— Cóż takiego?
— List oznajmiający...
Paweł otworzył kopertę z czarną obwódką.
— To o pogrzebie pana de Terrys — rzekł rzuciwszy — okiem na treść pisma — nic mi nie przeszkodzi być na nim...
Obadwaj młodzi ludzie powiedzieli Renacie i Zirzie dobranoc i wyszli.


∗             ∗

Zdaje nam się, żeśmy już wspomnieli, iż pochód pogrzebowy miał wyjść z pałacu na bulwarze Malesherbes o godzinie dziesiątej.
Od godziny ósmej służba zakładu pogrzebowego przy bramie pałacu zawieszała draperye z czarnego sukna ze srebrnemi frendzlami.
Nad bramą widniała tarczą z herbem zmarłego i z koroną hrabiowską.
Honoryna żądała, aby wystawienie zwłok w bramie trwało jak najkrócej.
Chciała aby starzy przyjaciele jej ojca mogli od wiedzie zmarłego w jego pokoju, zamienionym na kaplicę pogrzebową.
Około dziewiątej zebrała się znaczna liczba zaproszonych.
Rzuciwszy po raz ostatni wzrokiem na spokojny i niezmienioną twarz zmarłego, zebrali się w salonie czekając chwili wyruszenia.
Panna de Terrys zamknęła się u siebie.
Nikomu nie wolno było przestąpić progu tego pokoju, w którym klęcząc przed wielkim krucyfiksem z kości słoniowej modliła się i płakała.
Ktoś lekko zapukał do drzwi.
Wstała i poszła otworzyć.
Ujrzała Filipa, kamerdynera zmarłego.
— Panienko, — rzekł — pani Bertin przyjechała. Kazała pani prosić, abyś ją przyjęła i pomimo zakazu pozwoliłem sobie...
— Dobrześ zrobił... — przerwała Honoryna. — Wprowadź panią Bertin...
W chwilę potem weszła Małgorzata i biedne dziecię z płaczem rzuciło się w jej objęcia.
— Mój ojciec... mój biedny ojciec... — wymówiła złamanym głosem. — Już go nie zobaczysz...
Małgorzata również płakała.
Nie usiłowała nawet odpowiadać frazesami pospolitych pocieszań, ale długo trzymała Honorynę przyciśniętą do piersi.
Podczas tego długiego i wymownego uścisku nie zamieniono ani słowa.
Nareszcie panna de Terrys podniosła głowę, otarła oczy, przytłumiła łkanie, nakazała milczenie objawom swej boleści i wyszeptała zcicha:
— Byłaś chorą, moja przyjaciółko... bardzo chorą... wiem o tem...
— Tak, drogie dziecię — odpowiedziała wdowa — ale już mi lepiej... wyzdrowiałam...
Honoryna zwróciła na Małgorzatę oczy zasłonięte łzami.
Uderzył ją wyraz niepokój u wyryty na twarzy biednej matki.
— Ach! — zawołała — jeszcze nie jesteś uleczoną... cierpisz jeszcze, ja to dobrze widzę...
— Prawda... — odpowiedziała Małgorzata głucho, przykładając rękę do lewej piersi — cierpię, lecz ciało jest uleczone... rana jest w sercu, a rana to nieuleczona.
— Nieuleczona! — powtórzyła panna de Terrys.
— Tak... najdroższa... Później o tem pomówimy... i lepiej byłoby nigdy o tem nie mówić...
— Czyś dawno wróciła do Paryża?
— Dopiero przedwczoraj i przybywszy natychmiast do wiedziałam się o wielkiem nieszczęściu które cię dotknęło...
— O wielkie!... tak... bardzo wielkie! — szepnęła Honory na boleśnie. — Ktoby się to spodziewał tej piorunującej katastrofy?...
— Ależ ty sama, moje dziecię... Nieraz mówiłaś do mnie, że widzisz zbliżający się koniec twego biednego ojca...
— Widziałam to, a jednak miałam nadzieję... — Nie sądziłam aby śmierć była tak blizką...
Łzy znowu się puściły strumieniem z oczu dziewczęcia.
— Zapewne, strata jaką poniosłaś jest niepowetowaną — mówiła Małgorzata — i nie będę usiłowała cię pocieszać wiedząc, że czyniłabym to napróżno, ależ nie trzeba się tak poddawać... Jesteś natury energicznej... Bądź odważną i spokojną w swojej boleści. Unikaj zgubnego osamotnienia... Zgódź się na przyjęcie mego szwagra i jego syna, którzy chcieliby ci wynurzyć, jak wielki udział przyjmują w twojej boleści...
— Pana Paskala i Pawła... — wyjąkała sierota.
— Czekają w salonie... Czy zechcesz ich przyjąć?
— Tak... i to z całego serca... Oni, wraz z tobą, są memi jedynymi, prawdziwymi przyjaciółmi.
Honoryna zadzwoniła.
Wszedł Filip.
— Poproś pana Lantier i jego syna — rzekło dziewczę do służącego.
Paskal i Paweł zostali prawie zaraz wprowadzeni.
Twarz Pawła nosiła wyraz szczerego wzruszenia.
Oblicze przedsiębiorcy wyrażało smutek przymuszony.
Nędznik przybywał bezwstydnie odegrywać nikczemną komedyę z panną de Terrys.
Szybko podszedł ku niej, wziął ją za ręce, ścisnął je w swoich i przerywanym głosem mówił o swoim głębokim smutku i gorzkim żalu.
— Kochałeś pan mego ojca, wiem o tem, panie Lantier — odpowiedziała sierota — wiem, że jego pamięć zawsze ci będzie drogą... Dziękuję w jego... dziękuję w swojem imieniu...
Odwróciła się od Paskala i podała ręce Pawłowi, któremu łzy spływały po twarzy i mówiła dalej:
— Nie starasz się mnie pocieszać... Płaczesz wraz ze mną... — Dziękuję!...
W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł kamerdyner, nie wołany.
W niepewnym wzroku przedsiębiercy zajaśniał jakiś niepokój.
— Co tam Filipie? — zapytała młoda panienka.
— Chwila się zbliża — odparł smutnie służący — a panienka mówiła, że ma chęć odwiedzenia po raz ostatni kaplicy pogrzebowej nim... nim...
Niedokończył.
— Dobrze — rzekła Honoryna — idę...
I blada jak widmo, lecz pozornie spokojna, młoda panienka włożyła na sploty jasnych włosów kapelusz żałobny, zarzuciła czarny szal na ramiona. Wzięła Małgorzatę pod rękę, poczem, wspierając się na niej, aby wzmocnić swój chód chwiejący, udała się ku pokojowi zmarłego.
W nim cisnął się tłum zaproszonych ze skupieniem milczący.
Za ukazaniem się córki hrabiego pochyliły się wszystkie czoła.
Usunięto się, by mogła przejść.
Ciało pana de Terrys złożone było w trumnie i całkowicie obwinięte w całun, tylko twarz była odkryta.
Służba pogrzebowa stała na pogotowiu do ukończenia swojej złowrogiej powinności, mając za otrzymaniem rozkazu zakryć twarz hrabiego i przyśrubować wieko trumny.
Honoryna puściła rękę Małgorzaty i powoli zbliżyła się do ciała.
Upadła na kolana i modliła się przez kilka sekund z twarzą ukrytą w dłoniach, poczem podniosła się blada z ponurem wejrzeniem.
Niektórzy z widzów tej sceny dziwili się po cichu, widząc że nie płacze. Nikt, niestety! nie wiedział, ile łez wylało od dwóch dni to biedne dziewczę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.