Zemsta za zemstę/Tom czwarty/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział III
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Jedna tylko Małgorzata wiedziała dobrze, że jej przyjaciółka mdleje.
Pochwyciła Honorynę za ramię, mówiąc do niej po cichu:
— Moja biedaczko, zaledwie stoisz na nogach... Wesprzej się na mnie...
Zarządzający obchodem dał znak; żałobnicy zabierali się do zakrycia twarzy i zamknięcia trumny.
W tej chwili kamerdyner przedzierając się przez tłum, zbliżył się do Honoryny.
Był zmieniony, drżący i zdawał się nieprzytomnym.
— Panienko... — rzekł stłumionym głosem, — panienko...
— Czego? — zapytała sierota — co mi masz powiedzieć?
— Otoczono pałac... — mówił dalej Filip — komisarz policyi...
Paskal Lantier zadrżał.
— Komisarz policyi? — powtórzyła machinalnie panna de Terrys.
— Z naczelnikiem wydziału śledczego i agentami... idą na górę... nadchodzą za mną...
Honoryna zmarszczyła brwi.
Jej męzka natura brała górę.
— Po co oni tu przyszli?... czego chcą?... — zawołała.
Obecni wydawali się pomięszani. Głuche szepty dawały się słyszeć.
Córka hrabiego postąpiła ku drzwiom.
Na progu ukazał się naczelnik wydziału śledczego, komisarz przepasany szarfą, lekarz wezwany przez władzę, sekretarz, sędzia pokoju wraz ze swoim pisarzem i agenci w cywilnem ubraniu.
Ujrzawszy Honorynę stanęli.
Ta poszła prosto do komisarza, którego wskazywała jej jego szarfa.
— Panie — rzekła wyniośle — proszę mi wytłómaczyć swoją obecność u mnie w podobnej chwili.
Obecni tej scenie czekali zaniepokojeni.
Zamiast odpowiadać, komisarz zaczął badanie:
— Czy pani jesteś panna de Terrys? — zapytał.
— Tak panie... i powtarzam swoje zapytanie.
— Mam do spełnienia przykry obowiązek... Na mocy rozkazu prokuratora rzeczypospolitej, protestuję przeciwko pochowaniu zwłok pana hrabiego de Terrys.
Dreszcz przebiegł po tłumie.
Małgorzata nie bez trudu zdołała powstrzymać krzyk przestrachu, jaki się z jej ust wydzierał.
Naczelnik wydziału śledczego, bacznie przyglądał się sierocie i usiłował wyczytać z jej twarzy to, co się działo w jej duszy.
Osłupiała Honory na przez kilka sekund stała jak niema.
Poczem przesuwając rękami po czole, jak obłąkana powtórzyła:
— Protestujesz pan przeciw pochowaniu mego ojca!
— Oto jest rozkaz, pani...
— Ale zkądże ten rozkaz? Co chcecie zrobić z tem biednem ciałem?
— Zawieziemy je do Morgi, gdzie będzie dokonana na niem sekcya.
Szmer o którym wspominaliśmy, wzrastał.
— Mój ojciec w Mordze! — zawołała panna de Terrys z zaciśniętemi rękami, z błyszczącym wzrokiem. Ależ to szaleństwo, panie, to szkaradzieństwo i ja panu tego zabraniam! Ja jestem jedyny córką hrabiego!... Ciało mego ojca tylko do mnie należy!
— Ono należy do prawa, pani...
— Do prawa! Prawo jest ustanowione dla żyjących, a zmarłych nie dotyczę! Ja nie dam zabrać tego ciała!
Naczelnik wydziału śledczego wyrzekł z cicha słów kilka do komisarza.
Ten ostatni skinął twierdząco głową i nie przedłużając dalej sporu z Honoryną, dał rozkaz posługaczom ażeby zamknęli trumnę.
Ci natychmiast usłuchali.
Sierota poskoczyła ku nim.
— Nie! nie! nie!... — krzyknęła z wyrazem nadpisanego uniżenia — ja nie chcę, aby kto dotykał jego ciała!
Usiłowała rzucić się pomiędzy trumnę i żałobników.
— Pani — rzekł zimno komisarz — nie stawiaj mnie pani w przykrej ostateczności użyć gwałtu dla pozostawienia siły przy prawie... Uspokój się pani. radzę, i oddal się do swego pokoju, w którym masz pozostać aż do nowego rozkazu.
— Do nowego rozkazu... — wyjąkało dziewce której umysłem miotała burza pomięszanych myśli. Jestżem więc oskarżoną, skóro mam być więźniem?...
i co oskarżoną?... Co się dzieje, o mój Boże!... Nie rozumiem, lecz boję się...
Nagle złowroga myśl oświeciła umysł nieszczęśliwego dziewczęcia, jak błyskawica rozjaśnia ciemności w burzy nocnej.
Wydała okrzyk grozy, wyciągnęła przed siebie ręce, jak gdyby odpędzając straszliwe widzenie, zachwiała się, straciła równowagę i padła na posadzkę bez przytomności.
— Zanieść pannę de Terrys na łóżko... — wydał rozkaz naczelnik wydziału śledczego dwóm agentom.
I dodał zniżonym głosem:
— Nie wpuszczać nikogo do dziewczyny prócz pokojowej, z domu nie wychodzić i mieć oczy i uszy otwarte...
Paweł Lantier i Małgorzata poskoczyli ku Honorynie.
Agenci odsunęli ich stanowczo lecz grzecznie i podnosząc młodą panienkę, ponieśli ją prowadzeni przez Filipa, który płakał rzewnemi łzami.
Wtedy komisarz zabrał głos.
— Z żalem i jako wykonawcy prawa przyszliśmy tutaj zakłócić i przerwać obchód pogrzebowy, który tu państwa sprowadził... — rzekł zwracając się do obecnych. — W imieniu prawa proszę się rozejść.
Paskal Lantier postąpił naprzód.
Na jego twarzy czytać się dało udane oburzenie.
— Panie komisarzu policyi — zapytał przerywanym głosem — więc to biedne dziewczę pozostanie opuszczone?... Ja przeciw temu protestuję! Opuszczenie takie byłoby szkaradzieństwem...
— Opuszczenie to nie istnieje... — odparł sucho urzędnik. — Panna de Terrys ma służących...
Z kolei odezwała się Małgorzata:
— Czy mi pan pozwolisz czuwać przy mojej przyjaciółce tak okrutnie dotkniętej?
Komisarz odpowiedział z ukłonem:
— Pani, to jest niepodobieństwo...
— Jednakże...
— Proszę pani, niech pani nie nalega, byłoby to napróżno.
Pani Bertin wydała głębokie westchnienie, spuściła głowę, uklękła na parę sekund przy trumnie hrabiego i wyszła z pokoju z Paskalem Lantier i Pawłem.
Tłum już wyszedł, rozprawiając o strasznym wypadku który się wydarzył.
Przy bramie zdejmowano już żałobne draperye.
Katafalk odjechał.
Na dziedziniec zajechał, furgon prefektury policyi.
Na pierwszem piętrze nie było nikogo prócz Honoryny ciągle zemdlonej i pilnowanej przez pokojową, pomięszanych służących, urzędników, agentów przebranych po cywilnemu i czterech posługaczy pogrzebowych.
Trumnę zamknięto starannie, zniesiono i umieszczono w furgonie, który pod eskortą dwóch agentów, pojechał do Morgi.
Sędzia pokoju o obecności którego jużeśmy wspomnieli, do tej chwili nie brał wcale udziału, w tem co zaszło.
Gdy trumna została wyniesiona, naczelnik wydziału śledczego obrócił się do niego i rzekł:
— Teraz, panie sędzio, racz spełnić swój obowiązek.
— Opieczętować wszystko, czy tak? Odkąd że mam zacząć?
— Od gabinetu nieboszczyka hrabiego.
— Gdzież on jest?
— Zaraz się dowiemy.
Zaprowadziwszy agentów, którzy zanieśli Honorynę zemdloną, Filip powrócił i stał niemy, nieruchomy, zgnębiony i niejako przestraszony.
Naczelnik wydziału śledczego obrócił się do niego i zapytał:
— Czy ty byłeś kamerdynerem hrabiego?
— Tak, panie...
— Zaprowadź mnie do jego gabinetu.
— Jest on tuż obok... — odparł Filip otwierając drzwi boczne.
— Dobrze.
— Czy mam panu towarzyszyć?
— Niepotrzeba... możesz odejść...
Służący nie dał sobie tego powtórzyć dwa razy i oddalił się ukrywając w dłoniach twarz łzami zalaną.
Urzędnicy weszli do gabinetu.
Sędzia pokoju będąc tak wezwanym, zapalił świecę i przygotował czerwony lak dla przyłożenia pieczęci.
— Co pan myślisz o pannie de Terrys? — rzekł nagle komisarz policyi zwracając mowę do naczelnika wydziału śledczego.
— Ja myślę, że ona jest bardzo silna...
— Czy ją pan uważasz za winną?
— Najzupełniej. Nie mogła się spodziewać teatralnego rozwiązania, jakieś my jej przygotowali i pomimo zdziwienia, dala dowód przepysznej energii...
— Ależ to zemdlenie?...
— Wydaje mi się dowodem winy... Gdy trucicielka uczuła się zgubioną, niepokój moralny zwyciężył siłę fizyczną... Niewinna, panna de Terrys byłaby walczyła do końca, pojmując że błąd, którego się stała ofiarą, wcześniej czy później się wyjaśni...
— Krótko mówiąc, przekonanie pańskie jest ustalone?
— Jaknajzupełniej!... jaknajsilniej, niewzruszenie! Zobaczysz pan, że sekcya ciała potwierdzi moje zdanie. Odgłos publiczny wyświadczył znakomitą przysługę sprawiedliwości, która się niczego nie domyślała!... Nie ma dymu bez ognia... Potwierdza to mądrość narodów i ja jestem tego samego zdania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.