Zatopiony skarb/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zatopiony skarb
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Szatańska głowa

Trzej mężczyźni mieli przy sobie spore worki, które w izbie gościnnej ojciec Blanko napełnił wszelkiego rodzaju jadłem, poczynając od świeżego owczego sera, czarnego chleba a kończąc na kurze, domowym cieście i butelce wina.
Zaopatrzywszy się w prowiant, uzbrojeni w noże i rewolwery, trzej poszukiwacze przygód ruszyli w drogę... Zamierzali wrócić do oberży jeszcze tego samego wieczora na kolację.
Z Oropezy do Alcali wiedzie wygodna wiejska droga, która prawie przez cały czas biegnie równolegle z torem kolejowym.
Drogą tą przyjaciele nasi szybko doszli do tego miejsca na wybrzeżu, w którym łódź ich przybiła do ładu. Stamtąd dopiero poczęli piąć się mozolnie w górę dróżką wijącą się wśród skał. Pomimo wczesnej godziny panował upał nie do zniesienia. Trzej wędrowcy musieli często szukać odpoczynku w cieniu. Zatrzymali się wreszcie w miejscu, z którego rozciągał się wspaniały widok na wybrzeże oraz morze. Na horyzoncie rysowały się zarysy dwóch statków straży celnej, dalej zaś sylwety torpedowców...
Zabrano się do wyładowywania zapasów żywności.
— Mam wrażenie, że zarówno okręty straży jak i torpedowce szukają tu czegoś — rzekł Raffles po namyśle.
— Przecież żaden przemytnik nie będzie tak głupi, aby ryzykować własną skórę, przedzierając się przez zatokę, strzeżoną przez wojenne okręty... — zawołał Henderson odgryzając potężny kawał owczego sera.
— Podczas dnia oczywiście, że nie... Ale po zapadnięciu zmroku mogą próbować szczęścia... Podczas, gdy jedni zwrócą na siebie uwagę patrolu, inni bezpiecznie przewiozą przemycony towar na wybrzeże.
Wzrok Rafflesa pobiegł w kierunku północnego wybrzeża zatoki... Powietrze było tak przejrzyste, że można było gołym okiem dostrzec ludzi wylegujących się w słońcu na plaży w Benicarlo, a nawet w Winators i dalej jeszcze położonym Uldecano. Ale na niezmąconej, błękitnej powierzchni morza nie widać było nic, prócz torpedowców i okrętów strażniczych.
Nagle Brand krzyknął głośno... Na twarzy jego malowało się zdumienie a równocześnie lęk. Palcem wskazał na jakiś punkt na wybrzeżu, usiany dziwnymi skalami.
Raffles spojrzał w tym kierunku i stwierdził, że w odległości kilometra od miejsca w którym się znajdowali, wybrzeże tworzyło rodzaj niewielkiego półwyspu wrzynającego się w morze. Półwysep ten zakończony był wieńcem fantastycznych skał, przypominających swym kształtem do złudzenia głowę szatana. Widać było wyraźnie duży krogulczy nos, nawpół otwarte usta, wystający podbródek a nawet ostrą kozią bródkę. Wrażenie było dość silne. Raffles szybko przyłożył do oczu lornetkę i przez dłuższy czas przyglądał się uważnie temu wybrykowi natury.
— Musimy tam udać się jak najszybciej — rzekł — Pośpieszmy się z jedzeniem!
Wszyscy byli bardzo zaintrygowani odkrytym przez Branda zjawiskiem. Po krótkim odpoczynku ruszyli w dalszą drogę, która stawała się trudniejsza, ponieważ skały w tym miejsca wznosiły się prawie prostopadle i na ich gładkiej ścianie nie sposób było znaleźć oparcia dla nóg.
Gdy wreszcie zdołali zejść na dół, poczęli przedzierać się z trudem przez ciężkie i ostre bloki kamieni... Wkrótce znaleźli się na samym końcu cypla.
Było to miejsce, które obserwowali z góry. Ze zdumieniem stwierdzili, że podobieństwo skał do głowy szatana rozwiewało się przy bliższym z nimi zetknięciu. Widocznie tylko z jednego punktu układały się w tak fantastyczny sposób.
Upał na dole był jeszcze trudniejszy do zniesienia, niż na wierzchołkach skał. Cypel posiadający u swej nasady szerokość około szesnastu metrów zwężał sie stopniowo. Z początku przyjaciołom naszym wydawało się, że mają do czynienia z masywną granitowa skałą i nie mogli zrozumieć w jaki sposób Remendado mógł obrać to miejsce za kryjówkę dla swych skarbów. Gdy obeszli ją jednak dokoła zauważyli, że z jednej strony, to jest od strony morza, w skale tej znajduje się szeroki otwór.
Jak okiem sięgnąć, w morzu sterczały groźne skały. Nic więc dziwnego, że łodzie musiały omijać to miejsce z lękiem i że istnienie otworu mogło pozostać przez długie lata przez nikogo niezauważone. Sam Remendado odkrył widocznie tę pieczarę dzięki jakiemuś przypadkowi.
Nie namyślając się ani przez chwilę trzej mężczyźni wślizgnęli się przez niski otwór do wnętrza groty... Henderson wyprostował się z zadowoleniem. Panowały tu zupełne ciemności. Zatrzymali się, nie wiedząc co dalej czynić. Nagle do uszu ich doszedł głuchy szum.
Brand nie potrafił wyjaśnić sobie przyczyn tego odgłosu... Jedno było pewne, że szum wydobywał się z głębi ziemi, spod ich stóp.
— Czy to nie wulkan? — zapytał.
— Możliwe — odparł Raffles — musiałby to być w takim razie wuIkan ukryty. Nic mi bowiem nie wiadomo, aby w tej okolicy istniały wulkany. Sądzę raczej, że msi to być szum wody...
— Wody? — powtórzył Brand ze zdziwieniem. — Ale woda nie czyniłaby takiego piekielnego hałasu.
— Przypuszczam, że dzieje się to wskutek gwałtownego przedostawania się wody przez stosunkowo niewielki otwór... Woda ta musi następnie opadać z dość znacznej wysokości, tworząc coś w rodzaju wodospadu. Któż zresztą mógłby powiedzieć dokładnie, co dzieje się pod naszymi stopami? Jakże często się zdarza, że morze żłobi sobie w skałach podziemny tunel, który następnie rozszerza się nagle... Woda szuka sobie ujścia i czyni to z taką mocą, że ziemia drży w swych posadach. Możliwe zresztą, że...
— Stać! Ani kroku dalej!
Okrzyk ten skierowany był w stronę Branda, który począł posuwać się naprzód. Bystry wzrok Rafflesa mimo ciemności, odkrył czający się tuż przed jego stopami otwór. Brand zatrzymał się w miejscu i zapalił niezwłocznie elektryczną latarkę. Z ust jego wydarł się okrzyk przerażenia. W odległości pól metra znajdował się głęboki otwór! Gdy światło latarki oświetliło tę część groty, trzej nasi przyjaciele ujrzeli coś w rodzaju głębokiej studni, na dnie której bulgotała woda.
Z kolei Raffles i Henderson skierowali swe latarki w górę. Znajdowali się w kamiennej pieczarze, wydrążonej ręką natury w granitowej skale. Otwór od strony morza przysłonięty był częściowo sporymi kamieniami. Żadnych skrzyń, które mogłyby mieścić w sobie skarby Romendada, nigdzie nie było widać.
— Stary Blanko pomylił się — rzekł Brand, wzruszając ramionami. Nie zdążył się jeszcze otrząsnąć całkowicie z wrażenia, jakie wywarła na nim przepaść otwierająca się tuż u jego stóp.
— Dlaczego? — zapytał Raffles.
— Przecież w tych gładkich, skalistych ścianach nie widać żadnego wgłębienia, gdzie można było ukryć skarb.
— Sadzę, że został ukryty w tej studni — odparł Raffles lakonicznie. — Przyjrzyj się tylko jej ścianom: widać na niej, jak gdyby, ślady stopni. Silny i odważny człowiek z łatwością mógłby zejść na dół po tych występach.
— Nie przeczę — zgodził się Brand. — Nie zechcesz mi jednak chyba wmówić, że Romendado ukrył swój skarb pod wodą.
— Oczywiście, że nie. — odparł Raffles z uśmiechem. — Moim jednak zdaniem nie zawsze tam była woda... Cienka ściana skalna przez długie wieki atakowana przez morze, ustąpiła wreszcie, zalewając tę studnię aż do poziomu morza.
— Tak, czy inaczej musimy zrezygnować z naszych planów — odparł Brand — nie zechcesz przecież wypompowywać z tej studni wody?... To przekracza ludzkie siły?
— Przyznaję, że sprawa jest niełatwa, ale nie zamierzam jeszcze rezygnować.
Raffles począł rozbierać się szybko.
— Po co to robisz? — zapytał Brand przerażonym głosem.
— Chcę zacząć poszukiwania pod wodą — odparł Raffles spokojnie, zdejmując swe grubo podzelowane buty. — Nie wiem jaka jest głębokość studni. Być może, iż woda przykrywa zaledwie skrzynie, jeśli oczywiście znajdują się one w tym miejscu. Zaraz się o tym przekonamy. Daj mi linę, Henderson.
Olbrzym odwinął cienką lecz mocną linkę, długości przeszło pięćdziesiąt metrów. Jeden jej koniec opatrzony był grubym stalowym hakiem. Raffles rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu za jakimś ciężkim kamieniem. Znalazł go wreszcie i owinął wolnym końcem linki. Następnie kamień i linkę przywiązał sobie do nogi.
— Co to wszystko znaczy? — zawołał Brand przerażony.
— Zabawię się w nurka, Charley. — Nie obawiaj się o mnie. Musicie tylko dokładnie wykonać to, o co was poproszę. Henderson owiąże mnie liną pod pachami, tak, aby węzeł był na plecach... Ty zaś, Brand, zejdziesz razem ze mną w głąb studni i przytrzymasz kamień, który utrudniłby mi schodzenie. Następnie pozwolicie mi zanurzyć się pod wodę... Kamień pociągnie mnie w stojącej pozycji na dno. Dajcie mi również nóż. Odetnę kamień, gdy będę chciał wydostać się na powierzchnię... Nie miejże pogrzebowej miny Charley... Zapewniam was, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo!
Raffles począł spuszczać się powoli w głąb studni, stawiając stopy ostrożnie na skalnych występach. Tworzyły one rodzaj wysokich stopni, ułatwiających zejście. Brand poszedł za jego przykładem dźwigając kamień, ważący conajmniej pięć kilogramów. Raffles dosięgał już stopami poziomu wody. Brand zanurzył ostrożnie kamień w ciemnej lśniącej toni.
— Za minutkę zobaczycie mnie z powrotem — zawołał wesoło Raffles i wskoczył do wody.
Po chwili ciemna jego głowa zniknęła pod powierzchnią.
Henderson ostrożnie opuszczał linę do której Raffles był przywiązany. Minęło pół minuty... Niepokój Branda wzrastał.
— Odwiązałem już połowę liny — odezwał się głos Hendersona.
Nagle lina dotąd wyprężona rozluźniła się wyraźnie i na powierzchni ukazała się głowa Rafflesa. Białka jego oczu nabiegły krwią.
— Dosięgłem samego dna — zawołał. — Znaleźliśmy skarb! Trafiłem na drewniane skrzynie i wory w których z pewnością znajduje się złoto.
— Cieszę się że to słyszę — ale nie widzę jeszcze sposobu wydobycia tych skarbów na powierzchnię. O mało nie udusiłeś się przez tę jedną minutę, w jaki przeto sposób chcesz pod wodą wiązać ciężkie skrzynie i wory sznurami?
— Oczywiście nie zdołam tego uczynić bez kostiumu nurka — odparł Raffles, wdrapując się na skalne stopnie. — Zapomniałeś widocznie, że dwa komplety zabraliśmy ze sobą na łódź. Opuścimy się obydwaj na dno a Henderson zostanie na górze i wyciągnie skrzynie na powierzchnię.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.