Strona:PL Lord Lister -92- Zatopiony skarb.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nutę, w jaki przeto sposób chcesz pod wodą wiązać ciężkie skrzynie i wory sznurami?
— Oczywiście nie zdołam tego uczynić bez kostiumu nurka — odparł Raffles, wdrapując się na skalne stopnie. — Zapomniałeś widocznie, że dwa komplety zabraliśmy ze sobą na łódź. Opuścimy się obydwaj na dno a Henderson zostanie na górze i wyciągnie skrzynie na powierzchnię.

Przemytnicy

Na tym przerwano chwilowo dalsze poszukiwania. Trzej mężczyźni znaleźli sobie ustronne miejsce na skalnym cyplu i z apetytem zabrali się do spożywania zapasów które im stary oberżysta dał na drogę.
Raffles był w świetnym humorze. Przeświadczony był głęboko że jeszcze dzisiejszej nocy zdoła wykonać swój plan. Brand zapatrywał się na tę sprawę mniej optymistycznie. Szum wody znajdującej się w podziemiu wstrząsał całym cyplem... Ale teraz odgłosy te nie obudziły w sercach naszych przyjaciół niepokoju. Przez dłuższą chwilę przysłuchiwali się im w milczeniu.
— Czy natrafiłeś na otwór w ścianie, przez który woda morska przedostaje się do groty? — zapytał Brand.
— Na własnej skórze odczułem, gdzie się ten otwór znajduje — odparł Raffles. — Prąd jest w tym miejscu tak silny, że pomimo ciężkiego kamienia, przywiązanego do stóp, siła wody odrzuciła mnie aż na drugą ścianę studni. Musicie wiedzieć, że na dole studnia ta rozszerza się znacznie i tworzy podziemne jezioro.
— W jaki sposób sprowadzimy tu nasze skafandry?
— Oczywiście, w naszej łodzi... Korzystając z ciemności, podpłyniemy pod skalną ścianę.. Nikomu nie wpadnie na myśl wałęsać się tu po zapadnięciu nocy.
— Mamy pełnię księżyca — rzucił Brand znaczącym tonem.
— Cóż to nam szkodzi?... Nikt i tak nic nie zobaczy ponieważ w pobliżu nie widać żadnego okrętu... Wszystkie lodzie rybackie skrzętnie omijają „Głowę Szatana“.
Brand potrząsnął głową.
— Nie wiem czemu to przypisać, ale mam jakieś złe przeczucia. Obawiam się, że wypadki potoczą się inaczej, niż sobie wyobrażasz. Nie jestem tchórzem, i niejeden raz wdziewałm na siebie skafander, ale przeczuwam, że nasza hiszpańska wyprawa musi się zakończyć fiaskiem.
— Trzeba ryzykować, jeśli się chce zarobić miliony, panie Brand — wtrącił się do rozmowy Henderson, zajęty czyszczeniem aluminiowych talerzy piaskiem i wodą morską.
Brand zamilkł.
— I cóż dalej mamy robić, podczas tego wściekłego upału — mruknął do siebie.
— Musimy najpierw trochę odpocząć — odparł Raffles. — Za godzinę odświeżymy się kąpielą w morzu. Pokrzepieni i wypoczęci, udamy się na poszukiwanie naszej lodzi, która ukryta jest w miejscu, odległym stąd o dwadzieścia minut marszu. Przygotujemy naszego poczciwego „Delfina“ na przyjęcie skarbów z zapadnięciem zmroku podpłyniemy tutaj. Wtedy dopiero zacznie się najtrudniejsza część naszej wyprawy. Gdy zdobędziemy skarb, wrócimy natychmiast do Anglii. Po drodze możemy wstąpić, jeśli oczywiście zechcesz, do Nizzy lub Monte Carlo...
— Niech nam się tylko powiedzie! Powiem ci później, jakie mam plany — odparł Brand niechętnie. — Niestety, narazie jeszcze do tego daleko.
Po kąpieli trzej przyjaciele zapalii papierosy i zamierzali właśnie udać się w dalszą drogę gdy nad głowami ich przeleciało stado ptaków. Brand spojrzał w górę ze zdziwieniem:
— Gołębie! — zawołał. — Dziwne, że lecą od strony morza!
— A może to zwykłe jaskółki? — zapytał Raffles, który zbyt późno podniósł głowę.
— O nie, mylordzie — wtrącił się do rozmowy Henderson. — To były z całą pewnością gołębie i to pocztowe... Znam się na tym.... Lata cale strawiłem na hodowaniu gołębi. Lecą ze wschodu.... Trudno przypuścić, aby mogły przefrunąć całą szerokość Morza Śródziemnego.
— Gołąb pocztowy okazuje czasem niezwykłą wytrzymałość... Przypuszczam jednak, że gołębie te przebyły przestrzeń znacznie mniejszą powiedzmy, że wypuszczone były z okrętu przemytników! — odezwał się Raffles.
— Do licha.. To samo miałem na myśli — zawołał Brand.
Zapanowała cisza.
— Jeszcze jedne powód do pośpiechu — odezwał się wreszcie Raffles. — To ustronne miejsce nadaje się do przechowywania towaru pochodzącego z przemytu.
— Ale jak dostać się na brzeg od strony morza skoro pełno tu skał podwodnych uniemożliwiających żeglugę?
— To prawda... Mimo to gołębie przyleciały właśnie na to wybrzeże...
Idąc za słuszną radą Rafflesa, trzej przyjaciele ruszyli z miejsca i poczęli piąć się mozolnie po nadbrzeżnych skałach. Z niewielkiej wysokości można było objąć wzrokiem prawie całą zatoką. W dole wiła się ścieżka prowadząca do wsi... W oddali widniały gaje oliwne i dachy domostw. Zanim się spostrzegli, zeszli na wygodniejszą dróżkę. Spotkali tu grupkę wieśniaków w barwnych narodowych strojach... Wśród nich znajdowały się dwie kobiety. Młodsza z kobiet, czarnooka brunetka, obrzuciła Hendersona pełnym podziwu spojrzeniem. Cała gromadka rozmawiała ze sobą wesoło, na widok cudzoziemców wszyscy jednak zamilkli.
— Widzę, że wywarłeś wielkie wrażenie na jednej z dam — odezwał się ze śmiechem Brand do Hendersona. — Nie mogła oderwać od ciebie wzroku.
Hiszpanie zniknęli na zakręcie drogi.
— Nie lubię brunetek, mister Brand — odparł Henderson. — To chyba tutejsi wieśniacy?
— Zwykli wieśniacy nie mają czasu na wspólne spacery o tej porze dnia — rzekł Raffles po namyśle. — Nawet najbardziej leniwi, zajęci są w swych gajach oliwnych i winnicach.
Na tym rozmowa się urwała... Po kwadransie wędrowcy zbliżyli się do miejsca, w którym zatoka ostrym zębem wdzierała się w ląd tworząc coś w rodzaju fiordu.
Krótka chwila niepokoju i nasi przyjaciele, stwierdzili z radością, że łódź znajduje się tam, gdzie ją zostawili... Dokoła nie widać było żywej duszy. Mimo to, Brand wdrapał się przezornie na jedną ze skał aby zbadać okolicę. Badanie to mu-