Modliłażeś się tego wieczora, Desdemono? — SZEKSPIR. —
siostra.
Cóż to — wam, bracia kochani? Tak wyglądacie troskani Jakby lampa na uboczu, Dziki wzrok wam błyszczy z oczu. Czy was dręczy żal ukryty, Że tak każdy przerażony? Na w pół z pochwy wydobyty, Błyska sztylet utajony.
Wracałam, bracia, z kąpieli, Z kąpieli, bracia, wracałam Zasłoniona, bo się bałam, By mnie Gaury nie widzieli. Żar szedł z nieba nieskończony — Jadąc z wolna, przy meczecie, W najczystszéj myśli na świecie Uchyliłam méj zasłony.
brat drugi.
Przechodził wtedy człowiek, miał kaftan zielony. —
siostra.
Być może, lecz na me życie Przysięgam, nie było grzéchu. Cóż to po cichu mówicie? Mówicie z sobą po cichu? Czyż wam krwi koniecznie trzeba? Nie widział mnie nikt bez zasłony; Chcecież wy zabić, o nieba! Kobiétę i bez obrony?
Ah! drodzy bracia przebaczcie! Cofnijcie wyrok za-ostry,
Ah! ten raz darować raczcie, Dla kochającéj was siostry.
Okrutni! już się krwią broczy Sztylet we mnie utopiony,
Już i na gasnące oczy Spadł mrok śmiertelnéj zasłony.