Za chińskim murem/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Za chińskim murem
Wydawca Feliks Gadomski
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Techniczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przez kilka dni Malecki nie rozstawał się z hrabiną. Zdawało się, że ta dumna, zachowująca pozory, arystokratka rzuciła całemu światu rękawicę. Wszędzie pokazywała się razem z Maleckim, jeździła, czule przyciskając się do jego ramienia, w restauracji nieraz brała go za rękę i ściskała. W hotelu nazywano ich małżeństwem i bezczelni, chińscy lokaje pytali się z uśmiechem, do czyjego pokoju mają podać śniadanie poranne, lub kolację. Zwiedzili cały Szanchaj europejski. Szczególnie podobały się hrabinie teatry chińskie na Thibet Road, znane pod nazwą „Nowy Świat“ i „Wielki Świat“.
Są to olbrzymie kilkupiętrowe gmachy, połączone ze sobą tunelem, przechodzącym pod Nanking Road. Mieszczą się tu miejsca rozrywek wszelkiego rodzaju: restauracje, kinematografy, skating-ringi, cyrki, estrady typu „variété“, panoptikum, panoramy, teatry dramatyczne, kawiarnie i amerykańskie Lunaparki, z wstrząsającemi nerwy niespodziankami w rodzaju usuwających się pod nogami ścieżek, lub napadami bandytów w ciemnych, wąskich tunelach. Hrabina była zachwycona i zmuszała Maleckiego przez kilka dni raz po raz zwiedzać te ogłupiające i ogłuszające widowiska. Po obejściu wszystkich sal, podnosili się zwykle windą na szczyt teatru, gdzie pod otwartem niebem mieściła się kawiarnia. Tu pili chłodzące napoje, jedli lody i przyglądali się publiczności. Bogaci Chińczycy spędzali tu wieczory, grając w kości i karty. Miejscowe chińskie kokoty, wprowadzające europejczyka w zdumienie ilością i wielkością brylantów i pięknych zielonych dżedów, czyli chryzoprazów, zarówno jak brzydotą swoich utynkowanych, nieruchomych twarzy, rozsiadały się na niskich leżakach bambusowych i oglądały mężczyzn ciężkim wzrokiem czarnych nieruchomych oczu.
Brzydkie, niezgrabne, otyłe kobiety, ubrane w drogie jedwabne półmęskie, półkobiece stroje, wywierały na Chińczyków nadzwyczajne wrażenie. Oglądano je, podziwiano, zachwycano się i rzucano na nie bajeczne sumy.
— Coby to mogło znaczyć? — zdziwił się Malecki. — Takie poczwary i tyle powodzenia!
— Dziecko z ciebie! — wzruszyła ramionami Aura. — Czyż nie rozumiesz?
— Nie! — przyznał się Malecki.
— Przyjrzyj się oczom tych kobiet! Tym ponurym, bacznym, rozumiejącym i bezczelnie bezwstydnym oczom! Patrz jak oglądają mężczyzn. Robią to tak, jak robią nasi mężczyźni w stosunku do kobiet. Chińska kobieta przed wiekami już powiedziała mężczyźnie wszystko, co można wymyślić, wymarzyć i wypowiedzieć w miłości, uniesieniu, namiętności, rozpuście! Wszystko!... Nic już jej nie pozostało!...
— Smutny los! — uśmiechnął się Malecki.
— A jednak wymyśliła coś nowego, co porywa mężczyzn — ciągnęła dalej Aura. — Obandażowała sobie nogi, pokaleczyła je, wykręciła potwornie, zdeformowała, stała się kaleką, niezdolną do chodzenia i pracy, istotą, poświęcającą się wyłącznie miłości. Dla mężczyzny wykreśliła siebie z liczby istot, walczących o byt, i oznajmiła samcom: „Jestem oddana płomiennej bogini miłości lub mrocznej bogini śmierci. Rzuć mnie w objęcia tej lub tamtej... Jednak obawiaj się zemsty obydwóch, jeżeli ofiara moja nie będzie oceniona“. Chińska kobieta zasugestjonowała mężczyznę i zawładnęła nim. Ten barbarzyńca, zabijający swoją żonę o zwykłych stopach, mdleje ze wzruszenia, widząc małe, podobne do kozich kopytek, pantofelki kapłanek miłości.
— Cała teorja, osobny kult! — zdziwił się Malecki, patrząc na potworne kalectwo chińskich heter.
Pewnego wieczora hrabina zapragnęła pojechać na kolację do Karltonu. Malecki był tak na nowo pochłonięty Aurą, że nawet nie uprzytomnił sobie, iż może tam spotkać Halinę Orliczównę. Spotkanie to nastąpiło prędzej niż można było przypuszczać. Gdy wraz z hrabiną przybyli do Karltonu i wchodzili na szerokie wschody, Orliczówna wyprzedziła ich, nie poznawszy Maleckiego. Zrzucali płaszcze w tej samej szatni. Tu dopiero Malecki spostrzegł artystkę i uprzejmie i serdecznie jej się ukłonił. Zauważył, że miała smutne i zapłakane oczy. Przeprosił hrabinę, poprawiającą przed lustrem włosy, i podszedł do Orliczówny.
— Dlaczego pani smutna? Co się stało? — zapytał.
— Dziś gram tu po raz ostatni — powiedziała smutnym głosem. — Mój kontrakt się skończył. Zastąpi mnie jakaś pianistka, która gra i jednocześnie pokazuje sztuki akrobatyczne.
— Cóż pani ma zamiar robić? — pytał dalej z pewnym niepokojem.
— Będę szukała... Zresztą pozostały mi dzienniki... Będę sprzedawała dodatkowo wieczorne wydania — odparła spokojnym już głosem.
Przed oczami Maleckiego przemknął ciemny Canton Road z ponuremi, czarnemi postaciami mężczyzn i kobiet na rogach ulic i w czeluściach szczelin pomiędzy kamienicami.
Wzdrygnął się na to wspomnienie.
— Jutro będę u pań, naradzimy się! — rzekł serdecznym tonem, ściskając jej rękę.
Artystka uśmiechnęła się z wdzięcznością i odeszła. Malecki odprowadził wzrokiem złocistą koronę włosów, dopóki nie zamieszała się w tłumie gości.
— Co to za panna? — spytała go Aura.
Malecki opowiedział jej o nowej znajomości i o losie Haliny Orliczówny i jej matki.
Aura zamyśliła się głęboko. Maleckiemu wydało się nawet, że była niezadowolona z niego.
— Może to zazdrość o mnie? — myślał. — Byłby to dobry znak!
Podczas kolacji hrabina pochyliła się ku niemu i rzekła:
— Bardzo szczęśliwa okoliczność, amico! Zawsze marzyłam, aby mieć tu na wschodzie inteligentną i muzykalną osobę do towarzystwa. Mogę zaproponować twojej znajomej posadę u siebie.
— Jakże jestem wdzięczny! — zawołał Malecki, ucieszony za swoją nową znajomą i rodaczkę, zapominając nawet, że jego radosne nadzieje zostały do szczętu zburzone.
— Robię to dla siebie! — szepnęła Aura, chytrze do niego się uśmiechając. — Najpierw potrzebuję inteligentnej towarzyszki w Pekinie, a powtóre — będzie to znakomity powód do częstego bywania twego w naszym domu! Rozumiesz, Enrico?
Malecki zmarszczył się nieznacznie. Przykrą mu się wydała i banalną ta kombinacja kochanki. Nie mógł sobie wyobrazić, jak mógłby posługiwać się Haliną dla takiego celu. Nic jednak nie powiedział o tem hrabinie i tylko raz jeszcze podziękował jej za dobre, współczujące jego rodaczkom serce.
Halina Orliczówna pięknie grała tego wieczoru, wywołując burzę oklasków. Po wykonaniu przez nią programu, hrabina zaprosiła ją do swojej loży, wyprawiła Maleckiego i całą sprawę odrazu załatwiła. Orliczówna była w zachwycie, gdyż marzyć nawet nie mogła o warunkach i pracy, jakie dała jej ta piękna, dumna pani. Poczuła dla niej głęboką sympatję, szczególnie za to, że hrabina w bardzo ostrożnych, a zarazem serdecznych słowach odzywała się o Maleckim. Opowiadała zachwyconej dziewczynie o nadzwyczajnym talencie Maleckiego, o jego wrażliwości i artyzmie. Wreszcie obiecała urządzić wspaniały, dobroczynny koncert z udziałem Orliczówny i Maleckiego.
— Czyż pan Malecki długo zabawi w Pekinie? — spytała Orliczówna, okazując radosne zdziwienie. — Mówił nam, że się śpieszy do Ojczyzny?
Hrabina szybko zrozumiała nastrój młodej artystki i jej zainteresowanie Maleckim, zainteresowanie, wzbudzone okazanem jej współczuciem. Aura rozumiała jednak, że dość najmniejszego zbliżenia a zainteresowanie to łatwo przejść może w głębsze i poważniejsze uczucie.
— A Malecki? Jak on będzie się zachowywał względem artystki? — pytała siebie Aura. — Śliczna i świeża jest ta różowa, złotowłosa dziewczyna, z niebieskiemi, czystemi oczami. Jest artystką, ma temperament bujny, tryskający z pełnych, trochę zmysłowych warg. Jest stanowcza, bo ma taki określony podbródek, ostre równe zęby i umie je mocno zaciskać... Zobaczymy... zobaczymy...
Gdyby Malecki mógł w tej chwili zajrzeć do duszy swej zachłannej kochanki, nie dopuściłby nigdy, aby Halina Orliczówna przestąpiła próg pałacu hrabiego Hieronimo del Ramagnoli w Pekinie, lecz dusze ludzkie są tajemnicze i zagląda w nie tylko Bóg lub Szatan.
— Panu Maleckiemu wypada spędzić dłuższy czas w Chinach. Zmuszają go do tego różne sprawy i interesy. My więc razem z panią wykorzystamy jego piękny i rzadki talent na cele dobroczynne.
Temi słowami Aura rozproszyła wątpliwości Orliczówny.
Malecki powrócił do loży, niosąc dwa prześliczne bukiety róż. Czerwony, jak płomień, podał hrabinie, drugi biały — artystce.
Obydwie kobiety jednocześnie podniosły na niego pytające oczy.
— Ze znaczeniem? — spytała Aura.
— Ze znaczeniem! — odparł Malecki.
— Czy mamy rozumieć barwę kwiatów jak zwykle? — spytała znowu. — Czerwony kolor — miłość, biały — uwielbienie?
— Nie! — zawołał Malecki. — Barwy nie mają oznaczać uczuć, są tylko ilustracją pań.
— A więc? — rzuciła hrabina.
— Czerwone róże — dzieci płomiennego południowego słońca, gorącego, potężnego w porywie długiego, stale pięknego dnia są przeznaczone dla pani; białe róże tają w sobie świeżość zimnych południowych zórz, cichą radość zaglądania w oblicze słońca w krótkie, zmienne dnie... Ofiaruję je pannie Orliczównie.
Hrabina zaśmiała się wesoło i rzekła do Orliczówny:
— Już zaczyna improwizować! Widzi pani, jakie to śliczne?
— Tak, ale mogłabym coś niecoś zakwestionować — śmiejąc się swobodnie, odparła artystka. — Dziękuję za przecudne kwiaty. Właśnie białe róże — to najbardziej kochane przeze mnie kwiaty!
Malecki wpadł w wyborny humor. Dowcipkował, tańczył ze swemi paniami, zasypywał je kwiatami. Około 3-ciej w nocy dopiero opuścili Karlton i odwieźli artystkę do domu. Przy bramie Boarding house‘u czekała na nią Orliczowa, niespokojna o córkę.
— Nigdy tak późno nie powracałaś do domu, Halu! — rzekła złamanym głosem staruszka.
— Ale też nigdy nie przynosiłam takich nowin, jakie dziś przynoszę, matuchno! — zawołała, okrywając pocałunkami jej twarz i ręce, córka. Jęła z ożywieniem opowiadać o wszystkiem co zaszło, o dobroci Maleckiego i o wspaniałomyślności hrabiny del Romagnoli. Powoli rozchmurzyła się twarz staruszki, zaczęła się uśmiechać, dziękować, aż nareszcie klasnęła w dłonie i zawołała:
— Pani hrabina jest cudzoziemką, ale myślę, że jej się podoba nasza polska biała kawa; proszę nie odmówić i wstąpić do nas.
— Zabawna przygoda! — śmiała się ubawiona Aura. — Przypomina to hiszpańskie karnawały, pełne niespodzianek. Dziękuję pani bardzo, bardzo chętnie przyjmę zaproszenie!
Wkrótce, popijając wyśmienitą kawę i prowadząc ożywioną rozmowę, towarzystwo doskonale się bawiło.
Na pożegnanie hrabina przypomniała swoim nowym znajomym, że mają pakować swoje rzeczy, ponieważ pojutrze wszyscy razem ekspresem wyjadą do Pekinu.
Tak nieoczekiwanie nawiązały się stosunki pomiędzy tymi ludźmi, a wkrótce zdążać zaczęły do dziwnego celu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.