Jak niegdyś w Alhambrze wschodowéj, U wejścia w jej ogrody,
Stał dęty w misterne okowy Łuk u szemrzącéj wody,
Na którym nadziemskich Łask siły, Pod lśniącem skrzydłem kruczem,
Zaklęte napisy wyryły Z wyrozumienia kłuczem,
By tylko przechodzień, co pod nim Z ufaniem czoło schyli,
Mógł doznać w Edenie tym wschodnim Zachwytu Boskiéj chwili;
Podobnie wędrowcze ci trzeba Pochylić skroń tak samo,
Jeżeli chcesz marzyć sny nieba Po za Tatrzańską bramą.
O patrzcie! W szafirów przezroczy Przez którą dnieje słońce,
Coś z nieba półkolem zatoczy Kwitnącéj tęczy końce.
Poprzez tę promienną mgły szatę, Nad srebrną, z gwiazd obręczą,
Z obłoczków twarzyczki skrzydlate Marzeniem snu się wdzięczą.
I w rąbka odzianą smug cienki, O tam! na skały szczycie,
Tę postać Najświętszéj Panienki W pośrodku czy widzicie?
W tem oto z maluczkich gdzieś łona, Śpiew jak z kadzielnic płynie:
— O bądź nam przez wieki wielbiona, Na górze jak w dolinie! —