Za Drugiego Cesarstwa/Albowiem jest moim synem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Drugiego Cesarstwa |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zima nadeszła i mgła ciężka, niby śmiertelnym całunem, spowiła Paryż.
W pałacu hrabiego Besnarda Marya-Anna spędzała jak zwykle, wieczór przy boku ojca. Jakże przez ten rok zestarzał się hrabia Brutus; wyniosła jego postać zgarbiła się, poorane policzki były niemal trupiéj bladości. Choroba, na którą cierpiał oddawna, szybkie czyniła postępy; lekarz nie taił, że stan jest groźny. „Trzeba mu oszczędzać wzruszeń — mówił do Maryi-Anny — lękam się jakiéj katastrofy”. Dziewczę nie odstępowało ojca, otaczając go najczulszą pieczołowitością.
Starzec leżał na sofie z przymkniętemi oczyma, sądząc po jego nieruchomości, można było mniemać, że ogarnął go już wieczny sen śmierci.
I Marya-Anna zmieniła się bardzo; twarz jéj pobladła i zeszczuplała, a głębokie na licach bruzdy świadczyły o nocach bezsennych i dniach przepłakanych. Siedziała przed fortepianem, a z pod jéj palców płynęły melodye pełne łez i skarg tłumionych, jęki rozpaczy, wybuchy dzikiéj radości, podobne do klątw i złorzeczeń. Grała utwory Szopena, ulubionego mistrza wszystkich co cierpią.
Wtém zapukano do drzwi. Kaleka drgnęła i urwała... na progu ukazała się stara Filomena bardzo pomieszana.
— Proszę panienki...
— Co, moja kochana?
— Ktoś chce się widzieć z panienką...
— O téj porze?
Marya-Anna zadrżała, tknięta przeczuciem.
— Niech panienka zejdzie — nalegała służąca.
Hrabia Besnard otworzył oczy.
— Idź, moje dziecko i dowiedz się, co znaczy ta tajemnica.
Marya-Anna wyszła, a starzec znowu popadł w zadumę... Mimo to słuchał i słyszał... W domu zapanował ruch niezwykły: otwierano i zamykano drzwi, rozlegały się znane głosy... Teraz ktoś idzie na górę... już jest na korytarzu i za chwilę staje przed ojcem — Marceli.
Starzec nie ruszył się z sofy.
— To pan? — rzekł obojętnie — wróciłeś nakoniec.
Młodzieniec pokornie zgiął kolano.
— Ojcze! przebacz mi. Ja tak cierpię...
Hrabia Besnard milczał.
— Przebacz mi, ojcze... Obraziłem cię bardzo, żądałem twego zezwolenia na haniebne małżeństwo; chciałem dać twoje nazwisko istocie niegodnéj, otworzyć jéj twój dom, wprowadzić ją do naszéj rodziny. Strasznie za to odpokutowałem... Przebacz!
— Ojcze! ojcze! — szepnęła Marya-Anna, błagalnie składając ręce.
Hrabia Besnard podniósł głowę.
— Jak dawno opuściłeś pan zamek Sasseville?
— Tak, powinienem był wcześniéj rzucić się do nóg twoich, ojcze, ale nie śmiałem... Nie, to kłamstwo, nie chciałem... Szał nie minął jeszcze... Ona uciekła, a ja goniłem ją po świecie, szukałem jéj we Francyi i we Włoszech... Daremnie, nigdzie nie mogłem odnaleźć jéj śladu... Moja miłość umarła, jestem już wyleczony... Przebacz mi, ojcze!... Gdybyś wiedział, ile wycierpiałem!
Marya-Anna uklękła przed starcem, powtarzając jak echo:
— Przebacz, ojcze!
— Chciałem cię pożegnać, ojcze — mówił Marceli — dlatego ośmieliłem się stanąć przed tobą. Nie mógłbym pozostać dłużéj w Paryżu, wiedząc, że gniewasz się na mnie. Chcę odjechać. Prosiłem, żeby mi dano jaki konsulat zagraniczny, byle tylko daleko, bardzo daleko... Tam będę mógł pracą i spełnieniem obowiązków odkupić moje winy, odzyskać szacunek... Czy zechcesz, ojcze, poprzeć moję prośbę?
Hrabia Besnard spojrzał na syna.
— Dobrze, pomówię z ministrem.
Marceli wstał i wyszedł z pokoju; za nim podążyła siostra.
Starzec słyszał szelest oddalających się kroków, najprzód na schodach, potém w przedsionku... Za chwilę syn jego opuści dom rodzinny i odjedzie daleko, może już nie wróci...
Hrabia Brutus zerwał się, z żywością młodzieńca rzucił się ku drzwiom i, otworzywszy je gwałtownie, zawołał:
— Marceli!
Kroki zatrzymały się.
— Marceli! Marceli!
Syn nadbiegł i rzucił się w ramiona ojcowskie. Długi czas ściskali się w milczeniu; łzy starca łączyły się ze łzami młodzieńca.